Może zacznę od tego, że o Woodstocku wiedzą najwięcej Ci, którzy na nim nigdy nie byli. My już wiemy, dlaczego tego roku zjawiło się na nim ok.700 000 ludzi. Ciężko opisać słowami klimat panujący na tym festiwalu. Miłość, wolność i muzyka. Każdy nastawiony jest do siebie przyjaźnie, ludzie dzielą się tym, co mają (sama dostałam fistaszki, chipsy, wodę itd.), przytulają się z nieznajomymi (chwała przystojniakom bez koszulek), każdy z każdym rozmawia (np. pod toi toiem, sceną, kiedy jesteś sama/sam). Chciałabym zauważyć, że każdy może tu być sobą. Spotkaliśmy całe mnóstwo freaków. Pozwolę sobie wymienić kilku z nich: koleś z kamieniem na smyczy, w stroju bobasa, żaby, lorda Vadera. Ciągle tam się coś dzieje!
ŚRODA
Stopa zaczęliśmy łapać ok.16. Nie mieliśmy większych problemów. Podwozili nas znajomi, nieznajomi i ewenementy. Taki Adaś siedzący z nami z tyłu opowiadał, że czuje się jak w zaczarowanym filmie, o księżycu-rogaliku. Najdłuższy wywiad natomiast dotyczył niedźwiedzi. To był koleś!
Dojechaliśmy na miejsce przeznaczenia jakoś przed 24:00 i od razu się rozbiliśmy. Podłoże sprawiało nieco kłopotów. Górka, dół, górka. To była ciężka noc. Zresztą jak każda w tym lesie.
CZWARTEK
Wstawaliśmy zawsze o 8, ponieważ upał nie pozwalał nam dłużej się wylegiwać. Tego dnia wybraliśmy się do wioski Hare Kryszny na medytację. Gauranga Nitai Gaur -> słowa, które musieliśmy powtarzać przez 20 min. Mi się tam podobało bardzo! Zawsze to jakieś nowe doświadczenie. Przypadkowo trafiliśmy na ewangelizatorów, którzy chcieli nas umacniać w wierze. O losie, krysznowcy tak nie cisną jak oni. Po długiej konwersacji zrezygnowaliśmy i poszliśmy na koncerty. Nie wróciliśmy już na Przystanek Jezus od tamtego momentu. Poszliśmy na koncerty. Zostaliśmy tam do końca. Gdy wokalista Donots rzucił się w tłum, udało mi się dotknąć jego trampka. To było przeżycie! Ale i tak nie tak wielkie, jak to, o którym powiem później. Najbardziej z czwartkowych koncertów podobał mi się Skindred. Była moc, wyszalałam się, a muzyka bardzo przypadła mi do gustu. Odkryłam, że jest to gatunek idealny dla mnie.
PIĄTEK
Odwiedziliśmy Akademię Sztuk Przepięknych. Pomalowaliśmy się sprayami (musiałam to nieźle szorować potem, aby zeszło), oglądaliśmy wyroby z gliny, rysujących ludzi itd. Bardzo mi się tam podobało. Panowała twórcza atmosfera. Kąpaliśmy się też w błocie. Woda była niewiarygodnie lodowata, więc zrezygnowałam z dokładnego opłukiwania włosów. Kiedy już byliśmy wysuszeni, zaczął padać deszcz. "OJEJ! Mamy przemakalny namiot!". Na szczęście zmoczyło się tylko trochę rzeczy Dżekiego, a moje nie ;d Koncertów ciąg dalszy. Przyznam, że Jahcoustix był rewelacyjny. Miał w sobie strasznie dużo energii i było widać, że bawi się tym, co robi. Wielki plus za to! Riverside grali głównie nowe piosenki, aby publiczność mogła potańczyć. Mimo tego, że lubię ten zespół, wolałam posiedzieć pod sceną. Na szczęście miałam ciekawe towarzystwo-jak już mówiłam, gdy ktoś widzi Cię samego, od razu zagaduje i częstuje tym, co ma. Nie zostaliśmy do końca bo chciało nam się bardzo spać. I tak było słychać z namiotu koncert Dog Eat Dog.
SOBOTA
Dzień pełen wrażeń. W ASP spotkaliśmy się z Glacą. Przytuliłam go i wzięłam autografy. Nie będę się rozpisywać na ten temat, bo już tyle razy się tym chwaliłam, że najzwyczajniej w świecie nie chce mi się o tym gadać po raz kolejny. Ale wiecie, palpitacja serca, sztywne nogi i te sprawy. Z koncertów najbardziej Dżekiemu się spodobali Airbourne, a ja zachwycałam się Gentleman'em. Byłam pod samą sceną, ale nie wytrzymałam długo bo to co tam się działo było ostre! Nie na moje kruche kości. Mimo wszystko miałam pecha i jakiś koleś na mnie poleciał i myślałam, że dostałam wstrząsu mózgu. Oczywiście muszę wspomnieć o tym, że zjechało się pełno dziwnych ludzi, grzybów i ogórków na koncert The Prodigy. To co się tam działo jest żałosne i mało ciekawe, więc pozwolę sobie to ominąć w relacji, aby znowu się nie denerwować. Łąki Łan! Ludzie! Łąki Łan! To się chwali! Jest show, jest zabawa, jest dobra muzyka. Koleś jeż zrobił pociąg, do którego się wkręciłam, tańczyłam cała mokra, wozy strażackie robiły wiksiarskie światła. Więcej takich koncertów! Zakończenie Woodstocku było bardzo ładne. Tak, ładne to odpowiednie słowo. Z nieba sypało się złote konfetti, allegro zrobiło pokaz jakichś dziwnych świateł, Jurek Owsiak z emocji już prawie stracił głos;p Magiczna chwila. Szkoda jednak, że było to akurat zakończenie. Takich festiwali jak Woodstock nie ma nigdzie indziej. Łatwo poczuć tę atmosferę będąc tam. Polecam, zachęcam.
NIEDZIELA
Powrót do domu. Ciężko było złapać stopa. Trafiła nam się śmiechowa para, z którą po drodze do domu było bardzo wesoło :)
Zdjęcia są tutaj.
Do zobaczenia na Woodstocku w przyszłym roku!
Dobra mi to nie daje, też muszę coś napisać od siebie.
OdpowiedzUsuńFaktycznie atmosfera na woodstocku jest niepowtarzalna i każdy robi co chce, jak chce, wygląda jak chce, zachowuje się jak chce ale co w tym wszystkim najfajniejsze - jest tolerancja i szacun dla innych ludzi. Nikt nikomu nie wchodzi w drogę, każdy fajnie się bawi, cieszy się tym wszystkim jest luz i frywolność. I to jest właśnie najfajniejsze w całym woodstocku - to że ludzie się do siebie uśmiechają, zagadują bez powodu, bawią się, skaczą, tańczą razem. Chcesz to zaćpasz, schlejesz się i nikt nic nie powie. A jak nie chcesz to będziesz się po prostu potykał o tych typów i tyle. Fajnie jest.
Co do freaków to mi się najbardziej podobał koleś przebrany za posępnego żniwiarza, który budził śpiących ludzi:) super pomysł.
Ale byli też goście obleśni jak np. jeden typ co latał na glanca, a inny w samych stringach. Takie elementy też się pojawiają.
Pierwszy dzień to przede wszystkim spędziliśmy na łażeniu i obeznaniu się z terenem a było to wszystko olbrzymie. I tak wszystkiego tego dnia nie obeszliśmy. No i koncerty, pierwszego dnia zaliczyliśmy chyba najwięcej i już po pierwszym dniu ledwo chodziliśmy po pogo i innych dzikich ruchach, które tam wyczynialiśmy. Najlepszy koncert tego dnia zagrał metalcore'owy zespół Heaven Shall Burn. Gości zagrali najmocniej na całym festiwalu, a podwójna stopa brzmiała jak karabin maszynowy! Do tego jeszcze wokal momentami growlował i mamy piękny hardkorowy koncert. To by się Kosie spodobało bo to są jego rytmy. Skindred też fajowo na koniec. Robot dance był fajowy. A z tymi misjonarzami z przystanku Jezus to dajcie spokój, goście gadali jak nakręceni psychopaci i raczej odtrącali od wiary niż odwrotnie.
Drugiego dnia byliśmy zdechli po tych koncertach i postanowiliśmy, że będziemy mniej chodzić ale i tak szwędaliśmy się pół dnia po terenie festiwalu. Odwiedziliśmy właśnie ASP i bardzo przypadło nam do gustu to miejsce. Potem koncerty, Luxtorpeda to bez szału, potem pozytywnie nakręcony Jahcoustix który też mi się podobał, dziwaczny Kontrust ale dali radę, Helloween z power metalem którego nie lubie no ale spoko, a potem to na co czekałem czyli Riverside. Nasza duma narodowa zagrała piękny koncert, który oglądałem z otwartą japą - szczególnie grę basisty/wokalisty. Jak tylko wróciłem do domu złapałem za bas tak mnie gostek zainspirował. Na koniec był projekt Republika i podobało nam się to bo było dużo gości i to takich fajnych dość bo był Titus, Lipa, Glaca. Ten ostatni wszedł na takim powerze, że myślałem że rozsadzi scenę.
Ostatniego dnia też za bardzo nie dało pospać. Udaliśmy się do ASP gdzie miał być Wojtek Mann ale nie dojechał. Pewnie przez korki. Poszła też plota, że The Prodigy utknęło gdzieś daleko w korku... utworzonym przez własnych fanów jadących na ich koncert. Zresztą tego dnia to mówiło się tutaj często i gęsto o the Prodigy, a sam Jurek apelował żeby już nikt więcej nie przyjeżdżał na woodstock bo nie ma miejsca. I miał rację. Ostatniego dnia scisk był nieziemski, szpilki nie dało się wcisnąć. No i zjechało się pełno koksów i tym podobnych orzechów, to prawda. Ale oni tylko na Prodigy byli. W każdym bądź razie Mann nie dojechał ale my pokręciliśmy się po ASP bo tam tak fajnie twórczo było i czekaliśmy na spotkanie z Glacą. Gosia poszła po autografy i przez jakiś czas ledwo stała na nogach. Godzina zrobiła się już taka, że zaczęły się koncerty. My z daleka obserwowaliśmy Enej, nie lubię tego całego hello hello twoje radio ale fajnie było patrzeć na tak wspaniale bawiący się tłum. Po Eneju zagrał Airbourne - klimaty AC/DC i ci kolesie dali najlepszy koncert na całym woodzie. Wokalista to był prawdziwy szatan. Rozwalał puszki z piwem na swojej głowie, wskakiwał ochroniarzom na barana, wspinał się po rusztowaniu sceny by z wysokości iluś tam metrów odegrać solówkę, basior latał po scenie jak dziki rex. Tam to się działo, normalnie aż wióry leciały. Prawdziwy Rok Ę Roll! Gentelman też fajowo choć muza jakiegoś wielkiego wrażenia na mnie nie zrobiła ale była jakaś taka magiczna, pełna miłości i reggea rasta atmosfera. No i zrobiło się strasznie tłoczno. Można było poczuć się klaustrofobicznie.
OdpowiedzUsuńTy o Prodigy nic nie napisałaś, a ja napiszę. Moim zdaniem ściągnięcie The Prodigy na woodstock to nie był żaden błąd. Bo muza ma łączyć a nie dzielić, takie są też założenia tego festiwalu. Ten zespół ściągnął wiele buractwa, które psuło atmosferę tego dnia ale i tak te kilka godzin nie może wpłynąć na odbiór całego festiwalu. Mi to się podobało, że ich ściągnęli a tego narzekania to nie rozumiem. Już od początku było wiadomo, że się na to koksy zjadą i było wiadomo, że tak ogólnie to ten zespół do koncepcji festiwalu nie pasuje. Bo to nie jest taki styl. The Prodigy to nie są goście, którzy wyjdą i padną na kolana przed tłumem w zachwycie skowycząć "Poland we love youu, Jurek dziękujemy za zaproszenie, jak wspaniale jest tu być" Bo oni mają styl madafaków, taka jest właśnie ta muzyka. I bardzo dobrze bo taka ta muza ma być. A ich koncert to raczej nic wielkiego nie było. Ja to widzę tak - ten zespół i tak jest legendą i co by nie zrobili to są wielcy. Tutaj na woodzie wyszli jakby nigdy nic, rzucili kilka razy w naszą stronę motherfucers, tłum 700tys ludzi nie zrobił na nich żadnego wrażenia, zagrali swoje hiciory i bye bye. I tyle. A na koniec fajowo zagrał Łąki Łan i to był drugi z najlepszych koncertów na woodstocku. Tak bardzo wesoły!
W niedzielę czekał nas powrót i nie myślałem, że pójdzie tak ciężko ale po raz kolejny jakoś daliśmy radę na stopa. W 10h wróciliśmy do domu. I pomimo, że było ciężko bo padało i jakoś to łapanie nie szło to i tak było dobrze, a szczególnie ostatni stop z tym gościem Lumpikiem.
Trzeba będzie za rok też jechać na woodstock:)