Harpagan 48 brzmi trochę jak Kaliber 44. Kto słucha
hip-hopu, ten wie, że Kaliber 44 to rzecz mocna, a kto bawi się w marsze na
orientację, ten wie, że Harpagan (nie tylko 48, a właściwie wszystkie poza 48,
bo 48 się jeszcze nie odbył) to też rzecz mocna.
Zostały już tylko dwa dni. O godzinie 21:00, w piątek,
nastąpi start do kolejnej edycji tego legendarnego ekstremalnego rajdu na
orientację. Tym razem rywalizować będziemy w Lipuszu pod Kościerzyną. Dla mnie
to o tyle ciekawa lokalizacja, że rzadko tam zaglądam. Zastanawiam się, jakie
niespodzianki przyszykują dla mnie te dziewicze tereny.
Tradycyjnie wystartuję na trasie TP 100 i w tej edycji będę
bronił tytułu z wiosny. Chociaż twierdzenie, że będę bronił (prawie jak
pułkownik Dąbek Kępy Oksywskiej w trzydziestym dziewiątym) jest nadużyciem. I
tu należy się kilka słów wyjaśnienia.
Otóż po zwycięstwie w 47 edycji Harpagana, gdy w blasku
fleszy, jupiterów i wśród wiwatujących tłumów (no dobra, dobra, trochę
przesadzam) schodziłem ze sceny, wydawać by się mogło, że teraz świat stanął
przede mną otworem (mój kolega z podstawówki kiedyś użył sformułowania „świat
stanął przed otworem”, co wydaje mi się fajniejsze, w każdym razie bardziej
skłania do namysłu). Kontrakty reklamowe z Coca-Colą i Nike, stypendium
sportowe z ministerstwa, wyjazdy na zgrupowania sportowe do RPA, z czasem
jakieś drugoplanowe, a później pierwszoplanowe role w filmach Hollywood, gorący
romans z Kate Perry (którą rzucę, nie godząc się na wyprowadzkę do Ameryki, bo
muszę startować przecież w zawodach PBT, ona będzie płakać i łykać Prosac, a
bulwarówki będą aż huczeć od plotek).
Ale niestety. Biednemu wiatr w oczy, jak mówi przysłowie.
Życie nie oszczędzało mnie jakoś nigdy specjalnie, i teraz, gdy w końcu wydawało
się, że wyszedłem na prostą i pójdzie dalej jak po maśle, znów cisnęło mi kłody
pod nogi. A więc wszystko zaczęło się na sparingu piłkarskim w Zblewie, gdzie
naderwałem mięsień dwugłowy uda (zresztą nie wiem co to za kontuzja była, u
lekarza oczywiście nie byłem). Około miesiąca przerwy w treningach, potem
bardzo stresujące InO, Urwisko, które organizowałem w Gdyni i które tak
zniszczyło mi nerwy, że zupełnie się rozsypałem. Kontuzja nogi nadal nie
pozwalała biegać, tak jakbym chciał (do dziś noga nie wróciła do pełnej
sprawności), zacząłem sobie pewne rzeczy przemyśliwać, zdarzyło się kilka
fatalnych startów na InO, gdzie zwyczajnie nie chciało mi się ani nawigować,
ani biegać, ani nic. Wstręt do wszystkiego, ale to absolutnie wszystkiego. Tak
więc zacząłem sobie pewne rzeczy przemyśliwać. Różni znajomi, rodzina, itd. od
czasu do czasu zadawali mi pytania: „A po co ty tak biegasz? Co ty z tego masz?
Tylko się szarpiesz, a życie przelatuje ci między palcami. Umrzesz i będziesz
żałował, że zamiast żyć, życiu się tylko przyglądałeś z tej swojej perspektywy
wiecznego truchtacza”.
Jako człowiek Renesansu nie mogę tak zupełnie olewać sobie
dość racjonalnie brzmiących argumentów, w dodatku, jeśli wypowiadają je osoby
mi życzliwe. Zacząłem więc sobie pewne rzeczy przemyśliwać (który raz to
powtarzam?) i nasunęła się konkluzja, że właściwie to moje życie jest cholernie
ubogie. Ciągle tylko to bieganie i bieganie. Jak taka nakręcona pozytywka.
Wiecznie to samo, aż do ogłupienia. Strasznie jakieś to smętne, szare i nawet
te małe radości z dobrych startów na zawodach też jakieś takie na jedno kopyto
bite.
Powiedziałem sobie – dobra! Niech wam będzie. Bieganie na
bok, teraz sobie posmakuję innych dań, jakie życie serwuje. No i tego życia,
tak zwanego pełną gębą, smakowałem sobie przez całe wakacje i jeszcze trochę
potem, biegania nie było przy tym prawie wcale. Smakowałem, smakowałem,
opychałem się tym nowym innym życiem, wcale mi to nie smakowało, więcej było w
tym piołunu, niż słodkich kandyzowanych owoców, ale myślałem, że może tak tylko
na początku jest, bo trzeba przywyknąć, a potem będzie okej. No ale było coraz
to gorzej. Mógłbym opisać to tak – o ile biegając i tylko biegając, czułem
jakbym szedł przez życie brodząc do pasa w gnojówce, o tyle po zmianie frontu
działania wziąłem pełne zanurzenie. W
końcu się wściekłem i postanowiłem wrócić do tego, co znam od podszewki, czyli
do biegania. Od kilku tygodni trenuję już regularnie, jestem jak ten Genezyp
Kapen po ostatecznej transformacji, automatem bez duszy zaprogramowanym na
przebieranie nogami i na nic więcej, chociaż oczywiście forma, mimo
nowej-starej jakości w mojej mentalności, nie może być wysoka. Zaległości w
treningach są za duże. Na dodatek skręciłem nogę w kostce 2 tygodnie temu i
teraz to już jestem jak inwalida wojenny. Kuleję, na wszystko na czym się
wspieram, lub mógłbym się wspierać, o podłoże. Na Harpaganie nie mam specjalnie
za dużych szans na jakieś sensowne miejsce, ale nie mogę tych zawodów odpuścić,
bo mają w sobie magię. Harpagan to harpagan, wartość sama w sobie, czy jak to
religia buddyjska podaje – rzecz sama w sobie. Może zejdę z trasy, jeśli
skręcona noga zastrajkuje, może doczłapię do mety w czasie 23 godzin z
kawałkiem albo sam nie wiem, co jeszcze się wydarzy.
Zobaczymy, czas pokaże. Wszystko się może zdarzyć. Wszystko
i nic.
Ze znajomych będą Andrzej Buchajewicz, Paweł Ćwidak, Ewelina
Domańska, Marek Wrzałkowski, być może Pondżol, chociaż nie wiem czy jednak nie
zrezygnował ze startu. Może coś sobie pogadamy przed startem dla nabrania
otuchy. Mam nadzieję, że o bieganiu, bo na niczym innym przecież się nie znam.
Krzysiek choćby nie wiem co i tak jesteś wielki.
OdpowiedzUsuńNie ważne czy doczłapiesz w 23 z kawałkiem, czy zejdziesz przed połówką- już na zawsze zostaniesz bohaterem, który przez ostatnie sezony morderczą pracą dążył do celu i cel ten osiągnął. A porównanie życia biegając czując się jak spacer po pas w gnojówce i brak poczucia czerpania z życia 100% ( które to 100% gdzieś zaginęło a została tylko monotonia) zdarza się nie tylko Tobie. Nie ma co łapać dołów, nie ma co myśleć dlaczego nie czuję się na 100% super- tutaj Krzysiek trzeba dać z siebie tyle ile można i wtedy bez względu na wynik poczujesz spełnienie. Pamiętaj dla mnie i dla wielu jesteś bohaterem- wierzę w Ciebie i będę trzymał kciuki.
Krzysiek wiem, że będziesz walczył. I biegnąc, czy maszerując tam gdzieś w nocy za dwa dni wiedz, że koledzy pamiętają i myślą jak wielkich już rzeczy dokonałeś i jak ciężko było. Wiedz, że jesteśmy ( ja jestem :) ) z Tobą!!!
pozdrawiam
marian
Super tekst Krzysiek i komentarz Mariana jak zwykle również rewelacja! Krzysiek jaka forma by nie była to i tak poniżej pewnego (bardzo wysokiego!) poziomu nie schodzisz więc czuję, że i tym razem to będzie mocny strzał z twojej strony! A nawet jeśli wynik będzie słabszy to i tak będziesz znowu silniejszy i mądrzejszy o ten jeden harpagan więcej :)
UsuńPozdrowienia trzymam kciuki!!!
No i wygrał oczywiście. Chyba w stylu tego szybkobiegacza z bajki, który jedną nogę podwijał, żeby za szybko nie biegać. Wygrał w wielkim stylu, bo goniła go współpracująca trójka z Andrzejem na czele. Ale mimo to wygrał. Pobiegł cytując klasyka: "Genezyp poczuł znowu jakieś tam męskie skomlenia i nakazy wewnątrz ciała. Gruczoły zaczynały się ruszać, niezależnie od stanów ducha."
OdpowiedzUsuńWarkocz,
jankos2013@yahoo.com