wtorek, 30 września 2014

I Gocki Maraton


Bardzo fajnie udało nam się spędzić ostatni weekend września. Dowiedzieliśmy się, że zupełnie niedaleko nas bo w Wojtalu (toż to prawie pod domem) organizowany będzie maraton. Trochę zaskoczka bo nie było za wiele informacji o tym biegu, no i "że w Wojtalu ma być maraton???" No ale nasz ultramaratończyk Kosa gdzieś takie informacje wydostał, zachęcił mnie do startu, a jak się później okazało również Ola wyraziła chęć startu. I dobrze zrobiliśmy bo to były piękne zawody!


Impreza była wyjątkowo kameralna bo razem było tam może z 40 uczestników? Chyba sami najwięksi zapaleńcy, którzy postanowili dać szansę tej nowej imprezie. Sporo znanych twarzy i od razu był fajny klimacik, a i słoneczko świeciło coraz mocniej choć z rana było chłodno. Cała baza zawodów na polance, jest rozstawiony namiot trochę wieje. Zapisy to dosłownie minuta osiem, musimy tylko złożyć autografy - nie ma wpisowego! Zero złotych! Muszę przyznać, że to był chyba główny argument przemawiający za moim startem, Kosa chyba miał podobnie. Bo tak ogólnie to nie planowaliśmy teraz żadnych startów, Kosa dopiero w Koszalinie, ale skoro pojawia się taka szansa to trzeba złapać tą srokę za ogon! 

Kosa i Ola zdecydowali się wystartować na dystansie maratońskim. Dla mnie było to szalone. Nie wiedziałem jak tam się Ola czuję ale z Kosą biegałem teraz praktycznie cały wrzesień i wiedziałem, że z jego formą jest na opak. Zajechał się Mariuszek w sierpniu i w tym miesiącu mimowolnie obniżył loty bo po prostu inaczej nie mogło być. I tak to bieganie wyglądało, jak na półsprzęgle, jakoś bez gazu i werwy, na siłę w zasadzie. Tak że Kosa męczył się z każdym kilometrem, a już w ogóle kulminacja tej słabszej formy nadeszła chyba w zeszłą środę kiedy to nasz ultras przykucnął na trzecim kilometrze w przerwie zdyszany pobladły i rzekł "ja nie wiem co to jest" To też dla mnie to zakrwawało na samobój - startować w takim nastroju w maratonie. 

Ja sam zapisałem się na półmaraton. Fajnie że była taka możliwość. Bo też, niby forma idzie w górę ale wiem, że to jeszcze nie jest to. A poza tym, wcale się nie spinałem na te zawody tylko potraktowałem to bardziej treningowo. 

Myśleliśmy, że jest organizacyjny galimatias, że start przesuną, tojtojów nie widzieliśmy, co do trasy też mieliśmy wątpliwości "że tam i spowrotem, potem jakaś pętla i dalej" tak trochę niejasno to dla nas było. Sobie myślimy - z lekka prowizorka no ale nie ma się co spinać. Atmosferka była pierwszorzędna. 


Wystartowaliśmy, zgodnie z zapowiedziami, o godzinie dziewiątej. PACH PACH! jest start. 


Kosa już od pierwszych metrów wyrwał dość mocno, ja z Olą chyba do piątego kilometra trzymaliśmy się razem biegnąc tempem gdzieś tak na 4:35/km. Czyli tak zgodnie z planem. Patrzyliśmy sobie jak Kosa w rażąco żółtej koszulce oddala nam się z każdym kolejnym kilometrem, patrzymy na siebie że on tak zasuwa i osądziliśmy zgodnie, że pewnie niestety spuchnie. Potem oddzieliłem się od Oli i gdzieś tak na 4,5km biegłem już sam, trzymając cały czas niezłe, równe tempo. Trasa była na prawdę piękna! Po prostu piękna! Dobrze się tam biegło, przyjemnie no i widoczki były takie, że można było się tym cieszyć przez cały bieg. A to wioseczka, tu zakręt góreczka, tam jakiś mostek kładka, częściowo jesienny las, a potem słoneczno wietrzne pola. Przy tym całym zachwycie trasa była jednak wymagająca. Szczególnie końcówka ale o tym później. Było po drodze trochę góreczek i Ola mówi do mnie "niezły podbieg" a tam odzywa się przypadkowy kibic, mieszkaniec tejże wioski "a w Klonowicach to dopiero jest" No i był. A prócz tego biegł za mną kawałek jakiś dzieciak i krzyczy "Dżeki, Dżeki!" a kiedy ja absolutnie zaskoczony, że ktoś mi tak tak impulsywnie kibicuje obejrzałem się za siebie skumałem się, że ten chłopiec biegał za swoim psem. No swojskie klimaty po prostu. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Hm no powiedzmy, że do czasu.


Po drodze, 7,8 i 9 kilometr. Wszystko oznaczone sprayem na asfalcie. Wieje trochę na polach. Przyśpieszam ale Kosa ciągle utrzymuje ten dystans. Na 10km nawrót. Mijam się z Kosą, Mariuszek cały w skowronkach, wygląda super pozytywnie i widzę, że czuję się jak młody bóg. No kurde skubany wygląda świetnie na dyszce! Mam taki plan żeby od dychy pszyśpieszyć nieco mocniej i tak robię. Tempo już trochę mocniejsze i minimalnie zmniejszam dystans do Kosy. Mijam też Olę, uśmiech od ucha do ucha. Jest dobrze. 


Dobiegam do 17 kilometra. Jestem już łeb w łeb z Kosą. Wymieniamy kilka zdań, potem Kosa życzy mi powodzenia i lekko go zostawiam w tyle. Kawałek zaledwie, wcale go nie odstawiam. 18 km chyba, sam nie wiem, gdzieś tam pogubiłem się w obliczeniach. Czuję w kościach, że nagle mocno zaczynam słabnąć, że nie będzie już sił na końcówkę tak jak to planowałem. Gdzieś ta energia nagle wyparowała. Teraz myślę tylko aby jakoś to tempo do końca uciągnąć. Przebiegam koło mety (tak prowadziła trasa), tam moment zawahania bo nie wiem gdzie bieg. Ludzie krzyczą w którą stronę. Okazuje się, że to dopiero 19km! A ja już tu myślałem, że to praktycznie finisz. Kurde kiepskawo, słabo coś z moimi siłami, końcówka nie będzie imponująca. A do tego te ostatnie dwa kilometry były jak na dobicie. Same górki podbiegi! Na jednym z podbiegów zatrzymuje się bo tak mi się chce już sikać, że nie mogę. Wskakuje pod drzewko, potem kawałeczek idę. Wyprzedza mnie Kosa - no ładnie!

Przy kościele w Odrach nawrót, wyprzedza mnie również pan Zbyszek. Znowu nie uda mi się go prześcignąć! Do końca staram się trzymać tempo ale na metę wbiegam kilka sekund po panu Zbyszku. Kosa leci dalej! A połówkę przebiegł gdzieś o pół minuty szybciej niż ja!


Wbiegam na metę i robię wielkie oczy ze zdumienia: że Kosa tak leci błyskawicznie, że ja taki wykończony po tej dwudziestce. Co się dzieje. Medal jest, trzeba teraz wody. Ufffffff można wreszcie usiąść, obraz znowu robi się ostry. 1:37:41 taki czas. Bez szału, bez rewelacji ale też nie jest źle. Tym bardziej na tak trudnej trasie. Teraz żałuję że bardziej się nie przyłożyłem. Bo w nocy poprzedzającej zawody poszedłem spać o 2:40 w nocy :) bo grałem w grę the settlers, nie wiem co mi strzeliło. Ponadto, ten maraton był dla mnie dziewiątym dniem biegania z rzędu. Chyba jednak trzeba było sobie odpuścić z dwa dni przed startem. Kolejna nauka.


Nie zazdrościłem moim przyjaciołom, którzy nadal zmagali się z trasą, kiedy ja mogłem już na spokojnie ich wyczekiwać. Rozmawiając z innymi biegaczami w miłej atmosferze zastanawiałem się jak im się biegnie. 


Minęły nieco ponad 3 godziny i na mecie zameldował się Rafał Lipski. Wbiegł taki rozbrykany, wyglądał na zaskoczonego że to już koniec, jakby dalej chciał pędzić z uśmiechem na twarzy i było mu mało. Pełen szacun. Wyglądamy kolejnych biegaczy. Ktoś tam biegnie. Potem znowu ktoś. A na miejscu czwartym biegnie KOSA!!!!!!!!!!

Kolebie się na wszystkie strony, grymas na twarzy, walka na sto procent, granice wytrzymałości!!! Nadbiega, krzyczy z wytchnienia "banan" i ledwo trafia ręką w ten talerz z bananami. Szybko go połknął i człapie dalej. Tempo mocno spadło ale człapie dzielnie nogami. NO KURDE KOSA TO JEST JOKER!!!!!!!! Nie wierzę co się dzieje! A przed nim ta mordercza końcówka!



Wyczekuję Kosy na stojąco, a tu tymczasem nadbiega Ola. Ola wygląda lepiej no ale w sumie to zawsze bym powiedział, że Ola wygląda lepiej od Kosy ha ha. Szybko łapie za kubeczek z wodą, cała się oblewa, nie wiem czy specjalnie czy się wylało ale leci dalej. Biegnie, jak w podskokach i wygląda to lekko chociaż wszyscy wiemy, że jest pewnie ciężko. Ale wygląda to dobrze, będzie dobrze!

Po kilku minutach nadbiega Kosa. Ostatni podbieg, Kosa wręcz się na niego wtacza ale jest METAAAAAAAA!!!!! 3:28 kultowy czas Kosy! Ile razy on właśnie gdzieś tak w tych granicach lądował! JEST!!!!!!! Skrajnie wyczerpany, wymordowany ale jest, zrobił to! Po raz dziewiąty Mariuszek kończy maraton!!!!!! Znowu zakpił z wszelkich praw natury i fizyki, znowu udowodnił że niemożliwe istnieje!!!


Niecałe 10minut po Kosie na metę wbija Ola! Jest czas 3:37!!!!!!!!!!!!!! Jest wielki sukces! Ola poprawia swój maratoński czas o............ ponad godzinę!!!! Cała reszta ludzi tam zgromadzonych wręcz pada ze zdumienia co się dzieje!


A teraz pora na wyniki! Kosa w generalce 4! w Kategorii wiekowej na miejscu drugim!!!!!! Wreszcie spełnia się jego marzenie i staje na podium ze swoim własnonożnie wywalczonym pucharem!!!!!!!!!!!!! Co za widok, łezka się w oku kręci, jest radość i szczęście :)

Ola na miejscu siódmym w generalce!!!!! Wszyscy zwariowali! Całkowicie zdetronizowała kategorię pań i ponadto Ola wygrywa również swoją kategorię wiekową! Wszyscy cykają miliony zdjęć bo to wspaniała chwila!!



NO takie akcje tam były!



Ja na miejscu 6/12 w półmaratonie. No tez jest spoko :)






Warto było jechać na te zawody i cieszymy się bardzo z naszych startów. Szczególnie zachwycamy się Olą i Kosą, którzy pobiegli wprost niesamowicie. Wychodzi na to, że mamy nowe super wspomniania które będziemy wspominać latami! I O TO CHODZI!!!!

1 komentarz :

  1. Bardzo pięknie, to Dżeki opisałeś. Piękne wspomnienia z tego biegu pozostaną powieki no i znowu się sprawdza powiedzenie Krzyśka Nowaka - "Jak czujesz, że jest źle - będzie dobrze". To prawda.

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets