czwartek, 26 września 2013

Szampańskie Depnięcie!

Dla nas ten rok stoi pod wielkim znakiem liczby 10. Bo my Wormsy mamy teraz swój dziesiąty jubileusz. Ale nie jesteśmy tutaj sami bo inni też mają swoje jubileusze. No i tutaj na pierwszy plan od razu wysuwa się MnO Depniemy, które obchodziło swój piąty jubileusz. A tak na dobrą sprawę to śmieszna sprawa z jubileuszami. Bo są złote gody, kryształowe lata i tam nie wiem, brylantowy mikrofon i inne takie mocno ckliwe nazwy na X lat od czegoś tam. A co to takiego taki jubileusz? To jest tylko nadmuchany balon bo minęło XYZ dni, miesięcy czy lat od czegoś tam i jakby się uparł to co rok czy nawet miesiąc można sobie robić jubileusze i może by nawet ksiądz dał dyspensę na takie dni wtedy. 

Okej do czego zmierzam. Jak tak mają wyglądać jubileusze nasze i Depniemy to głosuję za tym, żeby robić je co miesiąc no albo chociaż co rok.


Depniemy stało się dla nas imprezą na tyle priorytetową, że nie mogliśmy tam odpuścić nawet o grosz. Dlatego też pomimo pewnych niedogodności z dojazdem na starcie staliśmy mężnie z wypiętą klatą jak trzystu spartan. Tylko, że nas było zaledwie trzech. Dziewczyny nieco wystraszyły się indywidualnych startów, a same na innej trasie startować nie chciały. Tak oto został ten wormsowy trójkąt bermudzki, nazwałem to trio patrząc na to jak bardzo motaliśmy się w tych mlecznomglistych lasach wokół Raciąża. 

Zid i Krzyś stawili się na starcie szybciej (Zidek z rowerem pożyczonym od siostry, Krzychu z wielkim plecakiem na plecach) i wystartowali planowo. Ja miałem taką obsuwę przez to że do 22 byłem w robocie, jak pociąg na linii Tczew-Bytonia i wystartowałem (Gromuś też bo jechał ze mną) dopiero po północy! Czyli wtedy kiedy wszystkie grzeczne dzieci już dawno śpią. Ale ogrowie to są klawi goście i nie zrobili z tym żadnych problemów! BA! Czekali na nas, wręcz wyczekiwali nas z czołówkami na głowie i świadczeniami w rękach. Można się poczuć jak papież z takim przywitaniem, poważnie.

No i już na starcie mózg eksplodował, na dwa razy. Najpierw jak dostałem świadczenia bo to był taki pakiet jak wyprawka pierwszoklasisty, wszystko tam było, na prawdę pełen bajer. I jeszcze na karteczce napisane SZOGUN FAWORYT. Kurde nie miałem pojęcia, że bukmacherzy obstawiali i w takiej roli mnie postawili. Po raz kolejny tutaj wyróżnienie, niemal już obrastałem w piórka (w sumie to dobrze bo tam zimno było na tych moczarach gdzie osiadły się OGry). Potem drugie urwanie głowy bo zobaczyłem mapkę, która ulokowana była w wielkim przepięknym napisie S W 4. Łzy wzruszenia same cisnęły się do oczu ale znowu przetrzymałem to mężnie i mogłem już tylko zachwycać się tym wspaniałym pomysłem! To był TRIBUTE TO STAR WORMS!!! Jak ktoś robi takie akcje wariacje to na wieki wieków amen jest Szacun i RESPECT od wszystkich wormsów. Po wieki wieków amen. 

Wyszedłem sam no i kaplica. Mapka z pięknymi inicjałami ale o co chodzi? Ubrałem chyba wszystkie lumpy jakie miałem, nawet koszulę z roboty bo ją wziąłem ale w momencie cały się zgrzałem. Dawno się samemu nie łaziło. Ale jakoś tam skumałem pierwszy punkt, do drugiego jakoś doszedłem, kręcił się tam Gromuś. Szybko skumałem się, że to zupełnie inny punkt niż myślałem i po tym jakoś ochłonąłem. No w końcu faworyt jestem. Następnie dalej kręciłem się z zachodu na wschód i w poprzek, wśród długich mokrych traw które mnie tam smagały po polikach, śmierdzącego wilgocią torfu, spowity mgłą nieraz po kostki w wodzie. Tak wyglądała ta sytuacja I JESZCZE TEN KSIĘŻYC DODAWAŁ DRAMATURGII bo świecił jasno jak lampa albo łysa glaca w słońcu. Mrok i wiało grozą znad pobliskich moczarów gdzie przesiadywały Ogry. Łaziłem tak i łaziłem, mijając się co jakiś czas z Gromusiem, co jakiś czas coś mi tam świtało w głowie i zaczynałem łączyć ze sobą fragmenty mapki. Bo trzeba przyznać, że Wicie bardzo fajnie to wszystko zrobili i tym etapem prawie wszystkich wykiwali. 

Po jakimś czasie spotkałem Zidka. Czas powoli już mi się kończył. I tak sobie z nim idę do jednego punktu, chcę go elegancko spisać a tu się okazuje, że nie mam karty startowej!!! Koszmar z Borowiackiego wraca! Powrót horroru znad bagien! Z lekka osłupiałem ale nie miałem wyjścia jak po tą kartę cofnąć się po moich śladach. Zidek to super kumpel więc poszedł szukać ze mną. Było o tyle zabawniej, że wziąłem ze sobą karty z aż trzech etapów marszu. I wszystkie zgubiłem. 
Jednak na moje szczęście karty się znalazły. Leżały sobie na drodze, jeszcze pytałem Zidka czy to na pewno moje bo nie wierzyłem.

Po tym fakcie czas jeszcze bardziej się ulotnił w tej mgle i ścinaliśmy sobie wtedy azymutem przez jakieś krzakokolce i chaszczokije. Tego typu azymuty wiadomo jak wychodzą, po łuku i w drugą stronę. To też jak wyszliśmy na asfalt to musieliśmy popylać i zrobił się dreszczowiec w tak pięknych czarnych okolicznościach! Teraz uwaga! Wbiliśmy na metę o 3:30. A kiedy było zamknięcie mety? O 3:30! ha!

Ogry i garstka osób nadal siedziały na moczarach, skupieni przy niewielkim ognisku, które wesoło i głośno trzaskało sobie w tą ciemną noc. Potem było tak. Szybkie wyniki. Gadka szmatka przy ognichu. Szampan. kiełbaski. WRÓÓÓÓĆ! Szampan! No takie święto i totalne zaskoczenie!! Tego to się nie spodziewał nikt, no nikt, ale zaprawdę powiadam wam jeśli ktoś mógł coś takiego zrobić to mogli to być tylko Wicie! Z okazji 10lecia star worms przy ognichu był eksplodujący ruski szampan, były toasty, śmiechy i wesoła chochola zabawa niemal aż do samego rana. Catering też pierwsza klasa, Wojt to mi nawet kiełbachę polewał keczupem, no i przesmaczne czekoladowe szyszki czyli hicior tej nocy. To była szampańska noc i aż żal że tylko na jednym szampanie się skończyło! A więc Wicia Bros jak zwykle rozłożyli nas na łopatki! Pamiętam, że pierwsze Depniemy, nocą upływało pod znakiem Rosomaka, teraz był to szampan. Tak się tworzą historie i legendy. WIELKIE DZIĘKI WICIA BROS!!!

Każda impreza ma swój koniec i tak też było tutaj. Trzeba było iść spać, a nocleg pod namiotem na tych torfowiskach przyprawiał mnie o gęsią skórkę. Zdecydowaliśmy więc spać przy ognisku i był to strzał w dziesiątkę. Ja rozłożyłem się na karimacie przy samym ognisku, otuliłem śpiworem. Zid leżał na stole (no jak to po imprezie) Gromuś na ławce (najpierw ryzykował i leżał na takiej co się przewracała ale potem się przeprowadził na lepszą) jak już nie powiem kto haha. Ogień dalej tańczył blaskiem w ciemnej nocy i tak przyjemnie usypiająco grzał. Drewno pękało głośno i kurde, aż mi się dzieciństwo przypomniało, jak taka kołysanka. Spałem jak gucio. To była fantastyczna wrześniowa noc!  

Ranek był mlecznoblady ale Słońce dość rozproszyło mgliste powietrze i już o bardzo wczesnej porze rozrysowało nam na tym błotnistym brzegu całkiem pogodny i miły poranek. Ja czułem się jak młody bóg budząc się koło tego ogniska. No, chociaż mówiłem że jestem Popiełuszko bo cały byłem w popiele. Włosy miałem siwe, a śpiwór cały był w szarych płatkach tak jakby z nieba padał szary śnieg.

Wicie szybko ogarnęli starty. Niektórzy tam trochę wymarźli w nocy ale my to gucio. Ruszyliśmy z rana. Ja oczywiście rozkojarzony jak zwykle, a rano to już dobitnie, zapomniałem kompasu. Czyli już na starcie miałem przerąbane. Wszyscy spodziewaliśmy się trudnego etapu, a tymczasem początek wydał się nadspodziewanie prosty. Nawet ja trafiłem do pierwszych trzech, no powiedzmy, że dwóch punktów bez większych problemów. I wtedy zaczęły się schody. Najpierw zobaczyłem jak Krzychu biega z lewej na prawo i przecina co chwilę drogę, potem spotkałem jeszcze kilku z TZtów którzy kręcili się tak jak ja i wiedziałem że coś tu się święci. Okazało się, że ta cała układanka nie była taka prosta. Szybko więc oceniłem swoje siły i postanowiłem, że nie będę zgrywał mądrzejszego niż jestem. Ominąłem z dwa punkty chyba i poszedłem tam gdzie wszystko mi pasowało. Po drodze skumałem się ze Spadikiem, któremu też ten etap namieszał w głowie. Potem dołączył Zidek. I tak też razem/nie razem doszliśmy po sznurku do mety. Już raczej bez większych problemów bo wtedy jako tako wszystko nam tam pasowało jak puzzle. 

Czekał nas jeszcze jeden etap pocztówkowo-lajtowy. Tak go zapowiadano i taki był. Tylko że jak na lajtowy to całkiem dużo kilometrów (chociaż może ja który przygotowuję się do harpagana nie powinienem tego mówić głośno) bo prawie 8. 
Ten etap to faktycznie była prościzna ale z dojściem do pierwszego punktu to chyba każdy miał kłopot! Cwane to było. Potem to już z górki. Fajne okolice, ten gród na półwyspie to była niezła miejscówa. Taka ciekawostka historyczna. Jakieś tam punkty powtórzyły się z poprzednim etapem no i ogólnie to ogarnęliśmy to bez problemow. Słoneczko pięknie grzało ale jak zaszło za chmury to wiało chłodem. Od tego Słońca odbijała mi szajba i kuźlowałem to też dobrze, że spotkałem Zidka i on zajął się myśleniem. Bo ja znowu reset mózgu.

Przyszliśmy na bazę, czyli na plażę. Był tam już słoneczny patrol czyli ogry z Depniemy. Organizacyjnie to jak zwykle mega profesjonalnie, super miło no i po prostu pierwsza klasa! Mucha nie siada! Jak dla mnie to Depniemy ogarnięciem organizacyjnym zawsze imponuje i zbiera same plusy. A jeszcze jak dodać czekoladowe szyszki, czekoladowe móżdżki, drożdżówy, świadczenia, super nagrody i fajną ekipę organizacyjną to to jest WZÓR. My z Zidem postanowiliśmy zaszaleć dalej i zapisaliśmy się na kajaki. Tam to miał być ogień na wodzie. Ruszyliśmy trochę niemrawo, jak takie walenie. Nas tam obróciło i na wstecznym jechaliśmy, potem nie mogliśmy zsynchronizować wioseł. ALE JAK RUSZYLIŚMY TO ZOSTAŁ TYLKO SIWY DYM I TSUNAMI NA WODZIE!! Mogliście widzieć jaki tam był pałer, znowu jak trzystu tylko że nie spartan tylko vikingów na łodzi, którzy płyną palić rabować i gwałcić. Z tym że my jechaliśmy podbijać punkty tylko. Jakby to powiedział Pondżol "była szarża" no bo była szarża na całego!

Ale co z tego jak się zamotaliśmy z dwa razy i ostatecznie przegraliśmy czasowo! No jaka wtopa! Mieliśmy chociaż te kajaki wygrać i wiosłowaliśmy jak szaleni a tu taki zonk. OTO CAŁE STAR WORMS. 

Dobra, podsumujmy tą imprezę. 

TO BYŁO DEPNIĘCIE Z PRZYTUPEM

Serio, można by się przyczepić że niby tam jakieś punkty niedokładnie stały. Bo faktycznie kilka takich było. Albo że tam jakieś BPKi były czy coś. W jednym miejscu prawidłowy zapis to był BPK jak i również kod z lampionu i... oczywiście najwięcej straciłem ja bo nie wpisywałem nic ze strachu! Masz ci los! Albo się przyczepić że etap lajtowy trochę przydługawy i potem nieco monotonny się zrobił. Ale to są szczegóły, didaskalia, napisy końcowe i wszystko pisane małym druczkiem. Czyli nieważne, nieistotne i mało kogo to obchodzi. Pierdoły takie. 

Bo całokształt to był pięknokształt. Znakomity jubileusz sobie Wicia bros sprawili! DZIĘKI WIELKIE!




post scriptum: szkoda że zdjęć nie mamy żadnych ale tam były robione jakieś to mam nadzieję że OGRY czyli Wicie nam tu jakieś kopsną ku pamięci


Post scriptum po raz drugi: Zidek jeszcze na rowerowej startował. Został wicemistrzem PBT w rowerach. Zajął drugie miejsce na dwóch startujących. No wariat po prostu, 1 pk zebrał. Niezły wynik. A potem ile było cudowania żeby ten rower przewieść w lanosie łooo jezuuu

1 komentarz :

  1. Tu jest kilka: http://reporter-24.pl/wiadomosc/mistrzostwa-borow-tucholskich-w-marszu-na-orientacje

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets