wtorek, 24 września 2013

doom'

Fotka jakiegoś fotografa (mamy nadzieję że nas za to nie zabije)
tam widać jak się Szogun miota i włosy Beaty się tam
elektryzują
Tydzień temu byliśmy na koncercie, w końcu pojechaliśmy znowu na jakiś koncert. I to nie byle jaki bo był to koncert doom metalowy, a więc dla dla takich tygrysów ciężkiego grania jak my był to łakomy kąsek. Tym bardziej, że sztuka działa się w Gdańsku, przed samą bramą stoczni gdańskiej gdzie ileś tam lat temu Lechu Wałęsa zasiał ferment i wybuchły fajerwerki. 

Jak jest ogień to jest dym. Albo inaczej. Nie ma dymu bez ognia, o dymy, cała ołowiana i ciężka chmura szarego dymu to nieodłączny element tej muzyki. Kolejność jest następująca: dużo dymu, ciężkie masywne riffy, woooolne tempo no i wszystko jeszcze raz w dymie. Fajna sprawa. Ja doom uwielbiam od zawsze bo jest to rzecz autentyczna, bez pitolenia, jeden ciężki kloc co miażdży i toczy się tak powoli i długo w tym dymie. Nie wiem, są tacy których to zamula bo kawałki mają po 10,15 min ciągną się i kleją usmarowane tym dymem ale mnie to akurat rusza. Bo za każdym razem jest to długa, mocna podróż w surowe i przytłaczające rejony. No dla mnie miazga i dziewczyny również to popierają :)


Co by nie mówić Polska scena w takim undergroundowym wcieleniu jest nawet całkiem spoko. Nas do Gdańska sciągnął za uszy przede wszystkim projekt o nazwie Bezlebong (ci to nawet robią karierę już na zachodzie, fajne chłopoki), a zagrały jeszcze ponadto Weedpecker, Sattelite Beaver i Dopelord.

Pojechaliśmy w trójkę: Beata, SW4Gosia i ja. 

zielono miii
Lokal był na tyle mały, że musieliśmy się tam nieźle gnieździć. Od tylu ludzi to już sam ten dym by się zrobił. Standardowo była obsuwa. Chyba z ponad godzinę. Ale to tam nic bo popaczyliśmy jak się rozgrzewają goście i co za sprzęty mają. Czego tam nie było, co za diabelstwa, pełno guzików przesterów inne przeszkadzajki jakieś, pajęczyny kabli drutów, całe panele i listwy przesterów. Niezły bałagan do ogarnięcia. 

Zaczął Weedpecker i było spoko. Fajnie goście grali. Dobrze się słuchało ale jeszcze lepiej oglądało bo nie mogliśmy z prowadzącego gitarzysty co wszystkie solówy robił. No normalnie koleś nie do podbicia, szalony wąsik, uwodzicielskie spojrzenie, burza włosów, mięsień piwny podtrzymujący gitarę. I jakie ten koleś miny strzelał haha. Wczuwał się w solóweczki jak diabeł, wiercił tam tymi paluchami na dziko ale z taką precyzją że wszystko to robiło wielkie wrażenie. Serio, to już trzeba wymiatać żeby tak popylać na gitarce i to wszystko spiąć w całość. Bo to nie jest muzyka obladi oblada, tam jest na prawdę fala dźwięków, grube ściany i rozlewający się na wszystko chaos. Dobry band, dobry początek. 

Potem był Sattelite Beaver i już na wejście nas goście zrazili bo jak hipsterzy wyglądali. Równo przystrzyżone włoski, beżowe spodnie rurki i taki ogólnie całokształt i imidż skopany. Nie pasował nam tutaj ten obrazek. Jedynie wokalista wyglądał na hipisa bo miał śmieszne spodnie w paski i kwiaty. Myśleliśmy, że ma brudne te spodnie ale to były kwiaty. No i spoko. Ciekawe co ci kolesie pokażą, tak sobie rozmawialiśmy.

Zagrali i tak nam strzelili po pyskach, że ledwo tam staliśmy po tej sztuce!!! Do stu diabłów, dawno się tak nie wybawiliśmy na koncercie. Mnie to już w ogóle poniosło, aż się cały miotałem i krzyczałem do kolesi że Szacun za taką grę bo dowalili do pieca. Nie zagrali dooma, jakieś nie wiem co to było, mieszanka wszystkiego. Niby to miałbyć stoner/doom ale piachu w zębach po tym graniu nie czułem. Ale za to każda kość mnie bolała no i kark od machania czerepem przez kolejne trzy dni. Pełen ogień, absolutny nokaut! No taka miazga, tak nas zdeptali tym ciężarem że na koniec została z nas miazga. Kurde, od razu po koncercie polecieliśmy do kolesi, kupiłem płytkę potem sobie fotkę strzeliliśmy. Kapela pierwsza klasa, będę im kibicował. (Na płytce już tak fajnie nie wypadają ale na żywo to gruz z czachy zostaje! POLECAM!!)

Dorwaliśmy gościa, szacun dla nich za to granie!
No i po tym występie to się czuliśmy już tak wyprani i wyciśnięci że musieliśmy odsapnąć. Bo na tych Bobrach to się na prawdę działo bardzo pięknie i mięsiscie. Będę to przeżywał do końca roku. 

Akurat dobrze się stało, że następny zespół to był Dopelord. Oni to już mieli zagrać stary dobry klasyczny retro doom pełną gębą. No i zagrali i było spoko, nawet bardzo spoko. Ale ja tam mam takie małe ale do tych ich grania. Stylówa niby spoko ale trochę trąciła fałszem i zalatywała szczurem. Bo o ile Sattelite Beaver nie byli z rodziny DOOM, takiej muzyki też nie grali i było widać że są jakąś taką pstrokatą mieszanką wszystkiego,a to Dopelord to trochę przykozakowali jacy to oni nie są twardzi i prawdziwi. Że to niby na śniadanie wypalają kilo marihuany i popijają to whisky. To nie było do końca autentyczne. Coś tu było nie tak ale no i tak grali spoko. Muza dobrze kręciła, brzmiało ciężko, kulało się bardzo powoli. Gitarzysta się zataczał i cały koncert zamroczony był, potem na następnym koncercie koleś ledwo stał na nogach. I w ogóle po koncercie się pytam wokalisty "co wy tu macie w tej czapce na mikrofonie" a on mi pokazuje że oni tam grzyby mają. Dalej mi to trąciło fałszem. 
Dobra ale przyznaję bez bicia, że muzycznie to mi nawet odpowiadało. Zielony gęsty dym, powrót do korzeni. Jak dla mnie tak czy siak na plus. A no i wokalista wyglądał jak ten koleś z Six Feet under, też jak taki conan barbarzyńca w dredach. Nawet strasznie w tych okolicznościach, niezły gość.

To jest on
Po takiej dawce mocnych dźwięków byliśmy już nieźle wymęczeni pod sam koniec, a tu jeszcze nasza gwiazda belzebong miała zagrać. Fuuuuch od razu znowu do przodu idziemy. Ale oni zagrali pooooowooooliii. Jeszcze bardziej niż na płycie. Ale jak powoli i jak ciężko, no klękajcie narody. Zero litości. Chyba faktycznie rogaty kozioł macza w tym palce bo to było czuć. Bas łaził po ścianach, powietrze wibrowało, wypuścili trupi dym i weź człowieku wytrzymaj taki odlot. To była na prawdę ciężka podróż, taki nam belzebong zgotował los. Zrobiło się duszno jak w najbardziej stęchłej piwnicy no i wszędzie wokół ten belzebub rozpylał siwy dym, dużo dymu, w pewnym momencie nic nie było prócz duszności, dymu, ciężaru tych riffów i hipnotyzującej perkusji. To się w nas wgryźli jak korniki w drewno. Już było po nas wtedy. Mnie tam znowu rozwaliły dwie rzeczy: to jak pięknie chodził bas i żył sobie swoim podziemnym życiem. A na drugim miejscu to gitarzysta od robienia tego kosmosu czyli Seruman. Też w takich śmiesznych spodniach. Nie wiem jak on dał radę okiełznać to przedstawienie, jakiś pakt musi mieć podpisane rogaty. Bo te całe dymy to jakby spod jego strun wychodziły, skubany tak czarował. 

Piękne zakończenie. Cały fest pierwsza klasa! Brzmienie potężne, w końcu pierwszorzędny koncert!

Teraz za tydzień znowu jedziemy na Materię. Byliśmy już dwa razy na nich ale warto znowu jechać. Bo fajnie chłopaki grają i spoko ziomki są z nich. 


0 komentarze :

Prześlij komentarz

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets