środa, 11 września 2013

Mordownia


Dobrze wiedziałem czego można spodziewać się po Krzyśku (dla tych niewiedzących - organizator MnO Warownia). Kilka razy przyszło mi razem z nim stawać w szranki i walczyć na zawodach ramię w ramię dlatego też niejako wiem na co go stać. Zresztą wiele osób przekonało się o tym na własnej skórze, wiele osób słyszało. Przemądrzałe sowy w pomorskich lasach do dziś pohukują na temat bohaterskich wyczynów Krzysia na obu ostatnich harpaganach. Z kolei uczestnicy ostatnich Darżlubów i Manewrów do dziś liżą rany po tym co zgotował im Krzyś na swoich bardzo bardzo trudnych trasach. 

Dobrze wiedziałem, że muszę być dobrze przygotowanym do tych zawodów. Po pierwsze fizycznie (bo będzie wyrypa, taka że nam w pięty pójdzie), po drugie psychicznie (bo będą tam się działy takie rzeczy, że mogę skończyć jak warzywko a tego to akurat nie chciałem). W głowie dzwoniło mi i huczało w sposób następujący (to było takie a'la horoskop na dziś): katorga, mordownia, masakra, hardcore, wyczerpanie, wycieńczenie, Ino masochizm.

No i myślałem, że dobrze już znam zamysły i wymysły Krzysia. Że już mnie pod tym kątem nie zaskoczy. Jego celem będzie danie nam w kość, od tak żebyśmy popamiętali te zawody na długo. 

Dzisiaj w środę, cztery dni po imprezie, drapie się po nogach które bezlitośnie sponiewierały 2-metrowe pokrzywy i stwierdzam, że: myślałem że mnie nie zaskoczy, ale Krzyś pocisnął!



Tak się złożyło, że nie mogłem uczestniczyć w dziennych zawodach (było kilka kategorii, dzienne wliczane do PBT) dlatego skupiłem się tylko na turystycznej trasie nocnej. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że miałem w sumie fuksa, iż mogę iść tylko  nocy. Piotrek, z którym startowałem na turystycznej zaliczył i dzień i noc. Szczerze mówiąc nie zazdrościłem mu :)

Kiedy przyjechaliśmy do bazy w Drzycimie (ale to daleko ja nie mogę, dalej InO w PBT chyba jeszcze nie było) to baza zdążyła już nieźle się przewietrzyć. Mało kto tam został, zaledwie garstka osób. Nie było jeszcze tztów "uuuuuuu jest 18 a ich nie ma? To jakieś 7 godzin w trasie są" tak sobie wtedy pomyślałem i zrazu podskoczyło mi ciśnienie bo już wiedziałem, że będzie się działo. Że dzisiejsze danie będzie na ostro. 

Krzysia nie było, nad bazą czuwał Olej, Krzyś ponoć zaginął gdzieś w akcji w lesie. No nic. Czekamy na start, dostajemy karty startowe. Wybija godzina 18:40 i dostajemy mapy. Jest jeszcze widno więc mamy bonusa. Nie ociągamy się i ruszamy więc czym prędzej biegiem do punktu pierwszego aby jak najwięcej podbić jeszcze dopóki słońce nie chowa się za horyzontem. Patrząc na mapę nasunęła nam się myśl, że dużo tego. 32 PK + lop2. To my to mamy zrobić w tą jedną noc? Ale i czasu było dużo, bardzo dużo. Dodając do siebie te dwa elementy układanki zdaliśmy sobie sprawę, że to będzie dłuuuuga i ciężka noc. 

Nie myliliśmy się. Pierwszy punkt bez historii. Za to drugi to już buszowanie w kukurydzy. Na szczęście nie zrobiliśmy tam sobie kuku. Miałem schizę, że zaraz nadjedzie kombajn i nas tam zetrze na przecier, wtedy byłoby po zabawie. Wyrobiliśmy tam kilka kręgów w kukurydzy (pewnie podejrzewać będą o to kosmitów, no ale w sumie to kto normalny chodzi po polach kukurydzy i szuka białoczerwonej kartki?) i wreszcie przeczołgując się przez dziurę w płocie doszliśmy do moczarów. Tam podbijamy punkt drugi. Idzie dobrze robi się wesoło. Punkt trzeci - wielkie brawa za wyszukanie tak atrakcyjnego miejsca! Góra na górze, stromizny takie, że mimo iż wdrapywalismy się czterema kończynami jak takie pająki to ja i tak ześlizgiwałem się w dół. A jeszcze jak już raz byłem na samej górze to mi mapa spadła i od nowa musiałem się tam wdrapywać... 3pk rewelka! Przy czwórce się zamotaliśmy. Znowu skoki przez płot, czołganie, kukurydza, CHASZCZE, chabezie, MAŁE DRZEWKA (nazwaliśmy je kosodrzewinami i diabeł jeden wie co to było, upierdliwe takie, niby małe a wbijały się w piszczele jak ciernie). Oho no to robi się wesoło! A słońce zachodzi, w lesie ciemno jak w betoniarce, las jest bagnisty jakby w tej betoniarce zmieszany. My również zmieszani i wymieszani po tych zielskach, krzakorach i innych kosodrzewinach. W końcu odnajdujemy się, namierzamy ale łapiemy PS. To się nadzialiśmy jak na krzak. 

W drodze do piątki (korytem rzeki, na pohybel) spotykamy Roberta Janusa oraz Andrzeja Buchajewicza. Dalej biegniemy razem i potem aż do punktu 9 będziemy niemalże deptać sobie po piętach. PK5 znajdujemy bez trudu, wisiał na obalonym drzewie na które wskoczył zwinny jak zawsze Piotrek. Potem chcemy odskoczyć trochę dwójce rywali ale tyle tam tego zielska, gałęzi, pokrzyw i całej maści "wszystkiego" że doganiają nas przy samym punkcie. Szócha była fajna bo super miejscówka była. Taka dość spora tama. Wyglądało ponuro i groźnie. Potem biegniemy dalej, robimy azymut, spotykamy kolejnych ludzi. Do 7ki trafiamy bezbłędnie żeby potem duuużo czasu spędzić przy punkcie 8. Całkiem sprytny był bo niemalże pasował ale coś tu było nie tak. Tak podpowiadało nam doświadczenie i rzeźba terenu. Posiedzieliśmy tam dość długo, obeszliśmy okolice aż wreszcie żarówka z napisem "wiem!" zapaliła się, dała nam zielone światło i odnaleźliśmy punkt. Skubany. 

Do dziewiątki prosta droga ale już samo dojście pod punkt jest śmiertelną pułapką. POKRZYWY MIAŁY TAM CHYBA Z 2,5 METRA! Czyli były wyższe niż Yao Ming. Mało tego bo niczym węże w amazońskiej puszczy owijały nasze ciało i kąsały nas swoją nieznośną trucizną. Podobno pokrzywy zdrowe są ale jeśli chodzi o mnie to ja wolę już kawior wpieprzać dla zdrowia niż w takie pokrzywy wleźć. A fu! Dochodzimy pod punkt i tam wtopa. Łapiemy stowarzysza ale szybko się poprawiamy i przebijamy na dobry PK. Kurde, tak się machnąć. A jeszcze mówiłem do Piotrka "czekaj ja tu jeszcze obczaję to miejsce czy rówku nie ma, a A AA A  ile pokrzyw, dobra pisz!" A nade mną ciągną się druty, które pięknie by nas nakierowały. Ale to przez te przeklęte zielska!

Chcieliśmy wrócić na drogę ale wtedy to był kosmos. Jak na polach ryżowych - mokro i pełno zielska. Tylko że zamiast ryżu były wszystkie inne najgorsze zielska świata. Z pokrzywami gigantami (jakaś taka odmaiana ich czy co?) i tymi głupimi kulkami rzepami, wiecie o jakie chodzi. Nie ma bardziej upierdliwej rzeczy od tych rzepów. Nie ma!

Kiedy wyszliśmy na drogę musieliśmy wyglądać jak po spotkaniu z czołgiem. Szkoda, że w regulaminie nic nie napisano żeby wziąć meczetę bo przydałaby się w 90% trasy :)

Wiedzieliśmy już dobrze, że nie zrobimy całego marszu. Bo mieliśmy już w nogach dużo kilosów, coraz mniej czasu, a patrząc na skalę trudności tego co już zrobiliśmy to mogliśmy nie dotrwać do końca tej apokalipsy. Dochodząc do 11 opracowujemy plan B. Jeszcze przy okazji, w okolicach 11tki był jakiś trójkąt bermudzki. Idziemy z południa, schodzimy z asfaltu. Wchodzimy w las idziemy non  stop na północ, wychodzimy na asfalt. COOO??? To nam przetrzepało mózgi ale po chwili skumaliśmy się, że nasz sadystyczny budowniczy wyciął nam z mapy asfalt :) 

Postanawiamy isć do 18, a potem wracać asfaltem i brać jeszcze coś po drodze. Plan jako tako wypalił bo minęliśmy tylko 15 (wspólnie stwierdziliśmy, że wolimy wyjść z tego marszu żywi niż skończyć jako straszydło na tych mokradłach!). Z resztą punktów problemów raczej nie mieliśmy. Przy 16tce spotykamy znów tą samą dwójkę co przy piątce. Robert jest już zmęczony i dwa punkty dalej odłącza się od Andrzeja by samotnie wracać asfaltem. My też wtedy popędziliśmy. Ale myślimy sobie "no ej, to nie tak źle z nami. Mają tylko jeden punkt więcej i wcale nie są jakoś dalej!" To nam dodało trochę woli walki bo już nas tam trochę woziło zważając na godzinę. 

Od 18 biegniemy bo mamy spoko asfalt. Dobiegamy do 29 w miejscowości Gródek. Wchodzimy przy moście, gdzie? W POKRZYWY, RZEPY, WINOROŚLE, KAKTUSY, CIERNIE i wszystko co najgorsze. Bogowie litości! Ale punkt znajdujemy. Piotrek wypatruje tam jakieś stare ruiny, mówi że to Warownia. Ja nic nie widziałem akurat bo mi pokrzywy zasłaniały widoczność. W Gródku w jakiejś remizie trwa impreza. Akurat grają la bamba, a potem desperados. To mamy soundtrack do łazikowania po pokrzywach! Na zdrowie! Dalej próbowaliśmy zgarnąć jeszcze 30, 31, 32 ale udało się tylko ten ostatni. Po 30tkę weszliśmy po takiej stromej skarpie przy krzyżu. Jechał akurat samochód z imprezy to po tej skarpie wskakiwaliśmy jak żaby! hahahaha. Gości w samochodzie musiało zamurować, pewnie myśleli że to kitowcy. 

Ale to była tylko mała chwilka zapomnienia na Mordowni. Bo już kawałeczek dalej czekały na nas kosodrzewiny by powbijać w nasze piszczele te twarde jak stal gałęzie. Czułem się jak Fakir jakiś co kładzie się na gwoździe. Cały byłem pokuty, a nie jestem jakimś szczególnym fanem piercingu. Hardkor jak nic. Mało tego, błądzimy tam w tych chaszczach i drzewkach. Szukamy punktu na skraju lasu. Tylko że tam było chyba z 50 skrajów lasu! Weź tu wyczaj ten dobry. Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, drzewa wszędzie, my zmęczeni. Szukamy szukamy ale w końcu te kosodrzewiny tak nas poharatały, że powiedzieliśmy Basta!

Po tej akcji po 31 nawet nie wchodziliśmy. Nigdy więcej do tego lasu! Tam jest zło! Tortury! Krew, pot i łzy. 

Ale 32 to już tam spoko. Fajny punkt na koniec bo przy samym punkcie rosła jabłoń a na niej sporej wielkości jabłka. Zerwałem sobie, stojąc po uszy w pokrzywach. Ale co tam, tyle się nałaziłem tej nocy, zostałem niemalże wdeptany w ziemię i potrampany to należy mi się to jabłko jak psu buda!

Do mety biegniemy. W bazie czekają super nagrody. Jedzonko, picie. Wszystko jak należy. Kilka osób śpi. Krzyś wykończony i wycieńczony leży gdzieś tam na środku sali, jak taka wydmuszka. Ale budzi się gdy przyszliśmy. Spogląda na nas i jest wyraźnie zadowolony ze stanu w jakim się znajdujemy - ubrani w rzepy, cali w bąblach od ukłuć, kilka ran kutych od gałęzi, prawie 50km(!!!) w nogach. Zmęczenie, wymordowanie, tortury - wszystko to widać na pierwszy rzut oka. 

Krzyś chciał, żeby jego trasę zapamiętać na długo. Miała być taka, że na wspomnienie nazwy Warownia strzeli piorun z nieba, okiennice w domach będą się otwierać, domy zatrzęsą się w posadach, dzieci będą płakać, a starcy wspominać że "kiedyś to było lepiej" I to się udało! Tylko, że tutaj może taka mała uwaga: Zapamiętam tą trasę na długo choć chciałbym o tych torturach zapomnieć jak najszybciej! 

Dzięki Krzychu za wyprucie flaków! Bawiliśmy się szampańsko, baja!

PS. W kalendarzu PBT, na mapach i innych materiałach dotyczących tej imprezy jest błąd w nazwie. Powinno być Mordownia. 

Dzięki za uwagę, zbieram szczątki idę. 

A no i jeszcze ślad gpsa. Ale tylko do pkt 18 bo potem bateria padła. Tak jak i nam padały baterie.



R.I.P DŻEKI

6 komentarzy :

  1. Scena jak w jakimś filmie, gdzie toczy się walka o życie. Jakby plany poszły w dobrą stronę, to chcę też za rok poczuć ten hardkor.

    OdpowiedzUsuń
  2. He, he, he, to się uśmiałem po pachy czytając tę relację. Szogun, forma pisarska cały czas idzie w górę! A ja mam osobistą satysfakcję, że napisałem scenariusz do tego dobrego filmu przygodowego, a może thrillera. Gratuluję wyczajenia perfidnej ósemki. W ogóle świetnie czuliście pismo nosem, mam na myśli nie nabieranie się na PSy. Aż byłem zły i fukałem jak zobaczyłem, że prawie wszystkie wpisy macie okej. Też jestem ciekaw jak sobie z PK 10 poradziliście, bo jak na moje, był naprawdę ciężki.
    Jeszcze na koniec możecie mieć małą satysfakcję, że i mi się oberwało, bo przy ściąganiu jednego z punktów przydzwoniłem łbem o jakiś mur i miałem całą głowę zalaną krwią. Tak więc klimat był aż do samego końca...

    Bumelant

    OdpowiedzUsuń
  3. He, he, he, to się uśmiałem po pachy czytając tę relację. Szogun, forma pisarska cały czas idzie w górę! A ja mam osobistą satysfakcję, że napisałem scenariusz do tego dobrego filmu przygodowego, a może thrillera. Gratuluję wyczajenia perfidnej ósemki. W ogóle świetnie czuliście pismo nosem, mam na myśli nie nabieranie się na PSy. Aż byłem zły i fukałem jak zobaczyłem, że prawie wszystkie wpisy macie okej. Też jestem ciekaw jak sobie z PK 10 poradziliście, bo jak na moje, był naprawdę ciężki.
    Jeszcze na koniec możecie mieć małą satysfakcję, że i mi się oberwało, bo przy ściąganiu jednego z punktów przydzwoniłem łbem o jakiś mur i miałem całą głowę zalaną krwią. Tak więc klimat był aż do samego końca...

    Bumelant

    OdpowiedzUsuń
  4. To było coś!!! Marsz rewelacja !!! Tereny baja !! nic dodać nic ująć!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Relacja jak zwykle I klasa :)
    Aha, gdybyście kiedyś chcieli skład starwormsowej drużyny piłkarskiej uzupełnić o brakujące ogniwo (lewoskrzydłowego albo libero), to ja się piszę. Oczywiście pod warunkiem, że granie będzie weekendowe (w przeciwnym razie kolidować mi będzie z obowiązkami zawodowymi).
    Mogę do Was przejść na zasadzie wolnego transferu ;)

    A tak w ogóle to do zobaczenia na Depniemy. Liczę na to, że wciąż Wam mało po Warowni-Mordowni-Katowni i stawicie się w komplecie :)

    Oleum

    OdpowiedzUsuń
  6. Joł, 10tka to mi nawet zbytnio nie utkwiła w pamięci bo poszło nam tam bardzo sprawnie.

    Olej, jeśli w grę wchodzi wolny transfer to wchodzimy w ten układ! Kroi się rewanż, jeszcze dokładnie nie wiemy kiedy i musimy udowodnić klasę!

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets