niedziela, 11 sierpnia 2013

Łat de hel ic gołin nan hir? Wormsy in da HEL!

laczki na perskim dywanie. 
To był bardzo ekstrawagancki weekend. Wybuchowy mix wariacji, melanżu, szczypta orientacji, śmiechu i gwizdu,a wszystko to w procentowych oparach, może nawet z lekka na kacu, a już na pewno na pełnym czadzie. W deszczu i Słońcu, w dzień i w nocy, w górę i w dół z buciorami (laczkami też!) pełnymi wydmowego piachu. Zapytacie: ŁAT DE HEL IC GOŁIN NAN HIR??? A my odpowiemy: To był wariacyjny wormsowy weekend na Helu! Okazało się, że nic na kaca nie jest tak dobre jak nadmorskie powietrze (a może nawet to był hel?), które dostało się do naszych płuc i poniosło nas wysoko, na sam szczyt! Bo kurde, sami z tego nie mogliśmy, nie mogliśmy uwierzyć ale... no wygraliśmy haha!

O marszu na orientacje Szperk dowiedzieliśmy się z jakiś rok temu. Zabłądziłem kiedyś w internecie i znalazłem taki oto unikalny na swój sposób marsz. Unikalny bo wędrowanie w takim miejscu to nie lada atrakcja. A jeśli dodać do tego jeszcze zadania polegające na penetracji powojennych bunkrów, strzelania z karabinu, wspinaczce po latarni to łohohoho! Jedziemy panowie, pakować laczki i zasuwamy na Hel!


hajłej tu hel!
Jeden dzień to za mało, więcej by się chciało. To też nasz wyjazd na Hel był wieloetapowy. Tak jak tour de pologne. A pierwszy pit stop zaliczyć mieliśmy w sklepie z planszówkami HEKS (tutaj od razu przy okazji reklama stronki - POLECAMY TEN SKLEP, TYLKO TEN, ŻADEN INNY!!!) gdzie spotkać mieliśmy się z Iwoną oraz Adrianem. Tutaj oczywiście nie bylibyśmy sobą gdybyśmy nie zamieszali tej sytuacji. Adrian czekał już o 10 rano, my jechaliśmy na 10 wieczór. Ale nie od dziś mówią, że szczęśliwi czasu nie liczą, a nas ten wyjazd od początku napawał wielką radością. 


Tutaj raz jeszcze przeogromne podziękowania dla Adriana i Iwony za super posiadówę u nich, za nocleg i za całą gościnę. Dzięki wielkie ludzie! 

piękno przyrody moi drodzy
Posiedzieliśmy tak sobie rozmawiając na tematy wszelakie, począwszy od pocztówek poprzez wędrówki górskie, na czerwonych muchomorach kończąc. Tak jest, taki właśnie strumień dyskusji i rozmów lubimy. Dosłownie wolny przepływ tematów wszelakich. Tak jak kiedyś ten talk szoł był "na każdy temat"

Od samego początku tego wyjazdu rozwalał nas Kosa. Jako bagaż wziął ze sobą wielką poduszkę, spakowaną do żółtej jak świecący ananas torby z zamkiem zwieńczonym pluszowym szczurem. Na nogach, jak zwykle obowiązkowo laczki. LACZKI. Kumacie to? LACZKI. Kosa jedzie na Hel w laczkach. To jest oldschool. To jest tak chamsko obrazoburcze że tylko ten jeden mały Mariuszek może sobie od tak założyć laczki i jechać. Zrobił to. No i Kosa jak to Kosa, udowodnił po raz kolejny że jest przybyszem z innej planety i wpadł tylko do nas w laczkach zasiać trochę wariacji na tej szarej ziemii. Witamy się z Heksami (znamy się nie od dziś) a Kosa się przedstawia. haha to jest niepoważne po prostu!

Dawidek pod płaszczykiem ochronnym Dżekiego
Wbiliśmy do naszej noclegowni. Adrian zapewnił nam super miejscówkę. A że było już dość późno, a my chcieliśmy wstać prędko rano, to pożegnaliśmy się z Adrianem. I wtedy po chwili poszliśmy po alkohol żeby jeszcze posiedzieć. No a co tam, tak nam nagle strzeliło do łba. Potem Kosa jeszcze raz szedł na stację w laczkach, jacyś śniadzi chłopcy stali tam na chodniku a Kosa zestrachany ich takim szerokim łukiem ominął i to w laczkach. A my z 9tego piętra obserwowaliśmy to i zwijaliśmy się ze śmiechu. Co za koleś!

Kosa wlazł do bunkra
Posiedzieliśmy tak do 3:50. Jak widzicie z lekka przedłużyła nam się ta noc. Ale takie coś zdarza się ino roz. W zasadzie to nie planowaliśmy już nawet spać ale sami jakoś tak zasnęliśmy. Zresztą jutro czekał nas Szperk. 



Rano zadzwonił budzik. "Dżeki weź to wyłącz" - "co ja tam nie wiem co?" Śpimy dalej.


Potem obudziliśmy się ponad godzinę później. "Oł zaspaliśmy, jesteśmy godzinę w plecy" Pozbieraliśmy graty i wyjeżdżamy. Przywitał nas deszcz, a wraz z nim wesoły Adrian "to się zaspało chłopaki" Chyba coś z siebie wykrztusiliśmy i pojechaliśmy bo przed nami daleka droga. I to tylko jedna droga, bo tam jedna droga prowadzi. Fajnie tak.
Akcja
Trochę zblazowani byliśmy rano. Szczególnie Kosa, który cały blady spoglądał na spadające na jezdnie kropelki deszczu. Sprawiał wrażenie jakby nażarł się psychodelicznych grzybów lub co gorsza pieczarek ale nie - to był Kosa po dwóch browarach. Dosłownie. To nas ożywiło. Nie mogliśmy ze śmiechu i to ożywiło ten poranek. Tylko Kosa biedak miał problemy żołądkowe no i trochę się załatwił gościu. Nie wiem czy ten blog czytają goście z firmy familyfish ale jakby co to sory za ten obrzygany chodnik. Ale Kosa nic za to nie mógł. I jeszcze na dodatek na skarpety poleciało. Wiem że są to okrutne szczegóły tego jakże dziwacznego wyjazdu ale musimy to oddać bardzo realnie. Żeby było śmieszniej Kosa dla "odświeżenia oddechu" po tych wydalniczych akcjach kupił sobie w biedronce paczkę chipsów o smaku spaghetti carbonara. 

Podbijamy kolejny bunkier
Spóźniliśmy się i to tak dość grubo bo jeszcze po drodze w sklepie byliśmy, a potem bazy nie mogliśmy znaleźć, a potem za 10min parkingu zapłaciliśmy 4zł, zdzierstwo takie za każdym rogiem się czai że aż czaszka pęka. Pycha gniew lenistwo CHCIŚTWO na każdym kroku. Ale co ja się dziwie? Byliśmy przecież na Helu a diabeł kroczył za nami niczym cień. Musimy być gotowi na wszystko. 

Na starcie było bardzo miło i dostaliśmy kilka bajerów. A to zawsze nas zadowala. Przebraliśmy się i wystartowaliśmy w strugach deszczu. Z lewej strony woda, z prawej woda, z nieba woda. No prawie jak jakieś WATERloo. Łat de hell is gołin nan hir? To w siódmym kręgu piekła tak mokro jest, bo to niebo płacze tak?
Szczelanka
Już na starcie był czad. Bo było zadanko żeby wejść do bunkra. Kosa niczym człowiek pierwotny złapał za pochodnie i krążyliśmy po korytarzach. To był taki strzał w pysk zaraz na początku marszu i już wtedy super nam się to podobało. Jak takie coś tu mają to zasuwamy dalej! Ciekawe co nas dalej czeka. A dalej było strzelanie z wiatrówki (i nasza zerowa celność, chyba nikogo to tutaj nie dziwi), wspinaczka po wieży, przejażdżka ciuchcią, przepychanie wagonu po torach, rebus. No mówię wam full wypas. A wszystko to w tak wspaniałych okolicznościach. Dzikość, powiadam wam dzikość! Hel bardzo przypadł nam do gustu - tutaj jest jakby taka inna planeta. Nawet ta roślinność jest jakby obca, z innego wymiaru trochę. Drzewa są tak pokracznie powykrzywiane od wiatru, wszędzie sypie się morski piach, fale głośno szumiąc rozbijają się z hukiem o brzeg, zacierają się dróżki. Widać że warunki panują tutaj dość ciężkie, ale przyroda potrafiła się dostosować. A my byliśmy tutaj intruzami na tej nieprzyjaznej i surowej ziemii. Wrażenie to potęgowała jeszcze obecność tych wszystkich fortyfikacji i obiektów militarnych. Wszędzie bunkry, tunele, jakieś niewiadomo co, coś tam do rakiet, tu jakaś wieża, tu jakieś ruiny czegoś tam. Sceneria jak z filmu Lost Zagubieni. Coś tutaj było,  tu się coś działo, jakaś akcja. Ale to już było, teraz pozostał beton, puste prycze w bunkrach i unosząca się w powietrzu gęsta chmura tajemnicy. Czad, to właśnie było to, niezbadana tajemnica, my eksplorujący te obiekty, intruzi na obcej, nieprzyjaznej ziemii, wiatr wiejący w oczy, szare niebo, gdzieś dalej w tle, tam gdzie niebo zlewa się z morzem w jedną szarą maź stoi niewzruszony tankowiec i jakby nas tam obserwował. Nie no to było to, czuliśmy się jak w jakimś filmie który ciągle trzyma w napięciu. To miejsce skrywało dużo, dużo więcej ale nie miało zamiaru nam tego zdradzić. Jesteśmy na TAK. Od teraz będziemy grzeszyć i chcemy być potępieni żeby wrócić na Hell. Koniecznie tu wrócimy! 

Tam szliśmy do tej latarni! Superowo!

Jeśli chodzi o sam marsz to zdecydowanie byliśmy na tak. Nasze poparcie było stu procentowe. Impreza była świetnie zorganizowana. Sporo atrakcji i to takich których nie uświadczysz gdzie indziej bo to Hel taki wyjątkowy jest. I Alternatywny cypel wykorzystał na maksa te wszystkie możliwości które tutaj istnieją. Szacun. Kolejny wielki plus to wyjście z ludźmi do marszowiczy. Jak jest obsada na punktach to zawsze jest wielki szacun, widać wielkie zaangażowanie pracy i nie można przejść obok tego obojętnie. No chyba że ktoś ma zatwardzenie ale my tutaj o takich nie mówimy. Zadania też były ekstra, zawsze jest to super urozmaicenie i dobra zabawa. Punkty porozwieszane były w atrakcyjnych miejscach i nie zawsze namierzenie się na punkt było sprawą zupełnie jasną. My tam się momentami motaliśmy jak zakręty jakieś. Dosłownie w kółko chodziliśmy. Za sprawą najnowszych technologii Dawidka mamy tutaj coś ekstra - zrzut naszej trasy na gpsie! Super nie? Weźcie zobaczcie jak wędrowali zwycięzcy! Tak dalekiej i obszernej trasy to chyba nikt prócz nas nie zrobił. Nooooo ale my tu zwiedzać przyjechaliśmy, wiecie!

hopek!
To wyobraźcie sobie jak wielkie było nasze zaskocznie gdy dowiedzieliśmy się, że mamy pierwsze miejsce! Po raz kolejny łac de hell is gołin nan hir? Wygraliśmy hahaha?! Przecież jak my szliśmy. I wygraliśmy? Hahaha. Nieznane są wyroki boskie, szczególnie gdy jest się na hellu. Nasze zwycięstwo to były fajerwerki, skok w górę i szczera głupkowata radość, no ej no bo jak to:)

Zobaczcie tylko na nasz start tak w skrócie: Kosa jedzie na hel w laczkach, imprezujemy do prawie 4 w nocy, zasypiamy, spóźniamy się, Kosa i Zid idą w takich butach że po imprezie obaj wyrzucają je do kosza (Kosa to w zasadzie lepiej mógł iść na marsz w laczkach, chyba wygodniej by było niż to co miał potem na nogach), błądzimy prawie 8h, zadania robimy wariacyjnie, błądzimy od zatoki aż po bałtyk, nie mamy kompasu, wszystko to w strugach deszczu. I wygrywamy!

Wspólna fotka z Gromusiem
To jest właśnie star worms! Tutaj nikt nic nie wie. Coś po prostu się dzieje i nie staraj się tego zrozumieć. Baw się tym człowieku! THIS IS STAR WORMS!

A więc była radocha. Szkoda tylko że potem odebraliśmy nagrody bo zakończenie nas ominęło. Poszliśmy jeść na miasto, tacy niedoczekani byliśmy. Ale co tam. Dostaliśmy fajne nagrody, a wśród nich czteropak. Gromuś który był z nami też otrzymał czteropak. Wyczuliśmy w powietrzu że coś się szykuje, jakaś akcja na wieczór. 

Pojechaliśmy więc do Adriana i zrobiliśmy replay wczorajszego wieczoru. A co się będziemy szczypać! No żyć nie umierać! Hulaj duszo piekła nie ma! A jeśli nawet Hell istnieje, to jest on na tyle bajerancki że my z przyjemnością będziemy tam wracać!

snajperzy na wieżycce
Super weekend, kolejny poziom wariacjii przekroczony, Kosa to zwierzak w laczkach, Heks górą i niech nam tylko tego Helu nie zaleje! Dzięki wszystkim!

Morskie grzyby

1 komentarz :

  1. Ha relacja fajna. Tylko skocz po czteropak. Żartuje. Patrzeć już na browary nie mogę, po tej akcji przed marszem.

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets