wtorek, 2 lipca 2013

Ich bin ein Berliner

Berlin w jednym obrazku:)
Berlin zaliczony! W ten weekend udaliśmy się na takiego małego tripa do stolicy Niemiec. Tak sobie po prostu, bo nigdy nie byliśmy, więc chcieliśmy sobie zobaczyć jak to wygląda i jak tam jest. No i żeby coś robić, gdzieś jechać, a nie w domu siedzieć tak bez sensu. Musieliśmy się przekonać czy słynna Berlinka faktycznie prowadzi aż do Berlina. No to pojechaliśmy.


Oczywiście ruszyliśmy w drogę naszą srebrną strzałą zwaną lanosem latynosem. Autostop tym razem nie wchodził w grę bo mieliśmy na ten wyjazd tylko weekend. Może i udałoby nam się obrócić w tą i spowrotem przez ten czas, no ale po co się stresować że może się nie udać. To ma być frajda a nie stresy. A jeżdżąc naszą rakietą zawsze jest frajda, a szczególnie dla Zidka który wręcz przeżywa jakąś ekstazę kiedy tylko wsiada do tego gazowego demona prędkości. Zresztą jak Zidek zasiadł za kółkiem na Autobahnie to myślałem że za moment wzbijemy się w powietrze. 


Nic takiego się jednak nie stało. Jako że ruszyliśmy w piątek przed wieczorem to zaraz jak tylko przekroczyliśmy granicę szukaliśmy jakiejś miejscówy do noclegu. Na odcinku Szczecin - Berlin była zaledwie jedna stacja benzynowa i to tam też się zatrzymaliśmy. Powiem wam że noce są teraz chłodne jakby to był październik do stu diabłów, a to dopiero co lato się zaczęło. Ale spoko, daliśmy radę bez problemu. Zid i ja spaliśmy sobie na ławeczkach w takiej altance, dziewczyny nocowały w samochodzie. No problemo ogólnie.
Jeszcze pełno remontów tam było,
nawet fontanny nie działały.

Rano ruszyliśmy już prosto na Berlin. Pięć zjazdów, na szóstym zjeżdżamy bo są remonty i jesteśmy na przedmieściach Berlina. A że nie mieliśmy mapy to plan był taki żeby gdzieś tutaj zostawić auto. Padło na strasse 182. Dzielnica taka że już ludzie nie mieli pomysłu na wymyślanie nazw ulic więc zaczęli je numerować. Byliśmy jakieś 9 km od centrum. Nie wiedzieliśmy zbytnio w którą stronę się udać, tylko tak mniej więcej. No i kierowaliśmy się samolotami, które schodziły do lądowania tuż nad naszymi głowami. Pogoda taka se, ale do łażenia i zwiedzania w sam raz. Nawet słońce czasem się wychylało zza chmur. 



Pobłąkaliśmy się nieco na tych osiedlach i po parkach, aż w końcu wydostaliśmy się na jakieś główniejsze drogi z przystankami autobusowymi i metrem. Ale stwierdziliśmy że do centrum pójdziemy z buta. Potem się okazało, że to jednak daleko ale dzięki temu spacerowi mogliśmy sobie zobaczyć nie tylko Berlin city center ale Berlin jako całość. I tak w sumie to nie ma jakiejś wielkiej różnicy tak na prawdę.


Doszliśmy do centrum i dopiero po kilku minutach skumaliśmy się że to już tu. No bo szału nie robiło. Centrum miasta było rozwlekłe, nie ma tu czegoś takiego jak stare miasto które jest takim sercem dla całej metropolii. Tutaj wszystko jest porozrzucane, nie ma takich fajnych placów jak w Turynie, zabudowania takie nieco w stylu późnych 70 czy 80 lat, a więc dużo betonowych, wielkich, ciężkich masywnych bloków (tyle że odnowionych) i te budynki ogólnie takie jakieś żel beton. Ale za to osiedla mieli bardzo fajne, takie małe domki z ogrodami i na każdym z nich jakaś fura typu bmw czy coś tam. 

Kawałki muru. Tutaj z Kadafim.
I tak sobie łaziliśmy i szału nic na nas nie robiło. Fajne też były pomniki, te to wymiatały. Na prawdę dopracowane w każdym najmniejszym calu, jakby ktoś zamroził żywe postaci. Zwykle pominiki przedstawiały jakieś walki. A te wszystkie zabytkowe, ogromne budowle były takie ciemne, mroczne, monumentalne i wyglądały ogólnie strasznie. Taka szarówa i w ogóle. Ja tam oczyma wyobraźni widziałem maszerujących nazistów i porozwieszane nazistowskie flagi. Coś było w tym mieście, że taka właśnie atmosfera mogła przytłoczyć do muru. Taka że jakieś straszne wojenne historie ciążą na tym mieście.



W muzeum
Wracając do muru to był on w tym mieście chyba największą atrakcją. Trochę cieńko jak na tak wielkie miasto, że kawałek starego rozsypującego się muru jest tutaj największym hitem. A w dodatku oni tą swoją największą atrakcję sami zburzyli! Zaraz obok muru jest muzeum na temat wojny i muru. Wokół pełno miejsc związanych z wojną i okresem świetności muru. Czyli mroczna historia nadal spowija to miasto, a ołowiane chmury unoszą się nad budynkami. Tak tam właśnie było. Tam nawet można kupić pocztówki z fragmentami muru! Czyli ogólnie to tak niewesoło i ponuro w tym Berlinie. Jakby nie było tam takiej wesołości, beztroski, nowoczesności czy po prostu innych przyjemności w tym mieście a tylko ciągłe wspominanie brutalnych i strasznych chwil. Tak to trochę wyglądało.


Tutaj jest metro
No ale ogólnie to najgorzej też nie było. Spowrotem wracaliśmy metrem co też było dla nas niejako atrakcją bo nie codziennie mamy okazję przejechać się metrem. I tu przynajmniej jest kilka linii a nie jak w Warszawie!


Wróciliśmy do lanosa już późnym wieczorem i zastanawialiśmy się co dalej. No bo Berlin zwiedzony i nie było sensu zostawać tutaj na drugi dzień. Jakoś nie bardzo mieliśmy pomysł gdzie tu jechać więc wspólnie wybraliśmy Szczecin jako nasz następny przystanek. 



Trafiliśmy tam następnego dnia. Szczecin okazał się niczym przystanek Alaska. Czyli nie było tam dosłownie nic. Na przystanku Alaska o tyle lepiej, że chociaż łosia tam mieli. I przystanek. A tutaj to po prostu wielka, czarna dziura. Kiedyś byliśmy na keszach w mieście Nowe. Wtedy nie widziałem większej dziury bo wyglądało to jak opuszczone miasto duchów, które teraz przejęła biedota wraz z meliniarstwem, a wszystko to utrzymane w klimacie prlu. No to okazuje się że jeszcze większą czarną dziurą jest Szczecin. Ale co najlepsze - chcieliśmy isć sobie na stare miasto ale wszędzie ruch był wstrzymany przez policję bo na dnie Odry znaleźli bombę. Pół tony trotylu. Ale trafiliśmy! Co by jednak nie mówić to był to niewypał tak samo jak i Szczecin. A gdyby ta bomba wybuchła to była by ze Szczecina niezła dziura chociaż myślę że i tak nie tak wielka jaką jest teraz. Widzieliśmy na mieście kilku emerytów Niemców, wyglądali na nieco zmieszanych. Myślę, że gdyby Stettin wpadł kiedyś w ich ręce to oni zrobiliby z niego lepszy pożytek. No ale cóż bomba nie wybuchła i wszystkie zabytki i atrakcje Szczecina ocalały. A były to między innymi: tablica pamiątkowa (z opisu na mapie nie wynikało co ona upamiętnia), brama do stoczni (faktycznie została tylko brama i coś w rodzaju garażu, teraz zrobili z tego sklep), głaz narzutowy (w Pinczynie też stoi na polu jeden) oraz miejsce narodzin carycy Katarzyny drugiej (czyli rozsypujący się szeregowy blok z widokiem na kosze na śmieci i babcią wychylającą się z okna i plującą pestakim czereśni na oszczany, krzywy chodnik). Takimi oto atrakcjami szczyci się Stettin. A wszystko oczywiście osadzone w realiach niemalże komunistycznych czy też PRLowskich. Czyli tutaj zagina się czasoprzestrzeń i czas stoi w miejscu i ani drgnie. 


No ale było wesoło. Przynajmniej się pośmieliśmy z tych wszystkich "atrakcji" No i byliśmy sobie w galerii handlowej na zakupach, bo co tu robić kiedy oni bombę rozbrajają i blokują miasto? 

W drodze powrotnej jakiegoś autostopowicza wzięliśmy. Też akurat ze Szczecina wracał. Ciekawe czy dojechał do tej Gdyni. Nasza podróż skończyła się w Bytoni. Fajnie było, miasta trochę nas zawiodły ale nie ma to jak takie wyjazdy - wariacyjne i wesołe. Nie ma to jak podróże - małe i duże! A ta duża czyli nasz eurotrip już wkrótce!


0 komentarze :

Prześlij komentarz

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets