piątek, 11 listopada 2011

Po raz trzeci na Szago...

(ściana tekstu)

Był ciepły, letni poranek. Przyroda dopiero budziła się do życia, a ja... A g**no prawda! Sobota, 5 listopada, 6:00, a na dworze temperatura prawie na minusie i bardzo gęsta mgła. Statystyczny Polak przerzuca się na drugi bok. Fakt. Nie jestem statystyczny. Jestem "inny". O 6 rano to już czekałem, ubrany, zgodnie z zaleceniami, w ciepłą kurteczkę, szaliczek, czapeczkę i rękawiczki, na przyjazd kierowcy - Mariana, z który pojechałem na V NMnO Szago. Całe szczęście, że w samochodzie było ciepło i mogliśmy na półśpiąco dojechać do Osieka.


Do bazy dojechaliśmy bez problemów (bo w końcu w Osieku to już nie raz się bywało...), a na miejscu powitały nas wiwatujące tłumy - Artur (organizator) i Kamila z Michałem (uczestnicy TE). Do startu Wariatów (100 km rowerem w 7h) i Hardcorów (100 km pieszo w 24h) pozostało jeszcze ponad 60 minut, więc rozłożyliśmy się w bazie i oczywiście zjedliśmy śniadanie (jeszcze ciepłe bułeczki, które Marian przywiózł z zimnej i zamglonej Bytonii). Kilka minut przed godziną ósmą Marian zaczął przygotowywać się do swojego startu. Start obu kategorii znajdował się na placu przed szkołą. Zgromadzili się tam uczestnicy, organizatorzy i kibice (a właściwie to jeden kibic.). Krótkie przemówienie, rozdanie map i poszli! Po kilku drobnych wskazówkach ode mnie ("idź do pierwszego punktu", "ukończ pętlę", "pobij rekord życiowy") Marian wystrzelił do przodu, a ja w spokoju udałem się na spoczynek (w sensie, że poszedłem spać).
Jakoś około 14 obudziły mnie krzyki pod oknem i się przyjemny odpoczynek skończył... Po drugim śniadaniu (dwóch kanapek z szynką raczej nie można nazwać obiadem) poszedłem do sklepu. Wróć. Chciałem pójść do sklepu a trafiłem do jakiegoś pomieszczenia z szyldem "Sklep spożywczo-przemysłowy". Poczułem się jak w czasach PRLu. Z lewej strony były półki, a na nich cebula. Może z 10 by się znalazło. 10 dkg. Po prawej stronie natomiast była lada. Za ladą puste półki. naprzeciwko wejścia też były półki. Tak, też puste. Zadałem kilka pytań retorycznych w stylu "Czy dostanę czekoladę?", "Czy są batony?", "Jest woda?". Sam nie wiem po co pytałem, ale o dziwo na ostatnie pytanie usłyszałem twierdzącą odpowiedź. Ekspedientka, a za kilka dni pewnie zostanie eks ekspedientką, z uśmiechem na ustach wyciągnęła spod lady ostatnią butelkę wody. Szkoda, że gazowanej... Postanowiłem zakończyć ten dialog (zakupami go nie mogę nazwać) i udać się do konkurencji. W sąsiednim sklepie śmiało kupiłem wszystkie potrzebne produkty i wróciłem do bazy.
Po powrocie spojrzałem na zegarek - 14:30. Pozostała jakaś godzina do przyjazdu pozostałych uczestników. Rozpoczął się "senny maraton" - chodziłem po całej bazie i myślałem tylko o spaniu. Gdzieś w sekretariacie zapisałem się na trasę TJ (nie, to nie jest błąd, ostatni raz idę w tjotach). Sekretarka zauważyła, że nie mam tam nic do roboty, i nawet kilka(naście) razy spytała "Zidek, co ty się tak snujesz?", ale krzesła to już załatwić nie chciała i musiałem na schodach siedzieć... Około 15:30 zaczęli przyjeżdżać ludzie i maraton się skończył. Nudy, nudy, nudy i nadszedł czas by wsiadać do autobusu. Start był w Skórczu. Aż mnie skurcze łapały jak sobie pomyślałem ile to jest chodzenia... Już na starcie żałowałem, że nie poszedłem w TD.
Minuta startowa - 62. Godzina obijania się i można ruszać. Pełna, czarno-biała dwudziestka-piątka i w trasę. 0 (słownie - sztuk zero) kombinacji, więc teoretycznie powinno pójść łatwo. Problemy zaczęły się jednak bardzo wcześnie, bo już przy PK 3. Teren nieciekawy - jedno wielkie śmierdzące bagno, jakiś strumyk i brak lampionów. Jedynym sensownym pomysłem było znalezienie sąsiedniej górki i wyznaczenie od niej azymutu. Nie zadziałało. W miejscu, gdzie powinien być lampion, spędziłem 1h i 45 minut. W końcu spisałem stowarzysza. Podczas rozmyślania nad przejściem do kolejnego PK przyszedł Malo. Próbował pomóc mi w znalezieniu mojego punktu, wyznaczyliśmy taki sam azymut, jaki wyznaczyłem wcześniej, odległość ta sama i dalej nic. Brak lampionu i poszedłem dalej. Trasa, którą wybrałem do kolejnego punktu, nie była najlepszym wyborem. Przecinki były słabo przebieżne i nadłożyłem kilka km, przechodząc przez jakąś wiochę.
Kilkaset metrów przed PK 4 spotkałem Marcina Sarnowskiego i Konrada Zaborowskiego, którzy szli już do PK 5. Minęliśmy się i poszliśmy dalej - każdy w swoją stronę. Po ok. 150 metrach zaczęło się jakieś bagno, a ja nie zamierzałem przez dalszą część trasy być mokrym - rezygnacja z czwartego punktu. Dogoniłem chłopaków i dalej poszliśmy już razem. Doszliśmy do 2 miejsc, w których powinny być lampiony, ale ich nie było. Upewniliśmy się, wpisaliśmy BPki i poszliśmy na metę. Po drodze rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Pies babci Konrada ma tajemnicze imię "Żabka", wysypisko śmieci "to już tereny Marcina" (cokolwiek to oznacza i jakkolwiek to brzmi) i takie tam. W bazie oddaliśmy karty i poszliśmy spać. A nie. Jeszcze nie. Marian ukończył już setkę (w 15h i 22 min! co za hardcort!) i opowiadaliśmy sobie nawzajem o swoich trasach. Dopiero potem poszliśmy spać.
Rano wczesna pobudka (przed 8:00!), biegiem na zebranie ogrów, które zaczęło się trochę później niż było planowane (i sobie posiedzieliśmy trochę czasu jeszcze). Po godzinie zebrania zrobiliśmy krótką przerwę - na ogłoszenie wyników i wręczenie nagród na Szago i w PBT - a potem znowu wróciliśmy na obrady okrągłego stołu (tyle, że stół był owalny). Około 11:00 zakończyło się zebranie i wszyscy rozeszli się do domu. Nasz MnO został oficjalnie wpisany do kalendarza PBT. Wormsak VI odbędzie się tradycyjnie w maju i to jest chyba najważniejsze :-). Wszyscy byli zgodni co do kalendarza PBT - ma być ustalony jak najszybciej, jeszcze w listopadzie. Tak, jak w poprzednich latach, będą plakaty i kalendarzyki. Plakatów mniej niż ostatnio, a kaledarzyków znacznie więcej. Będziemy mogli je rozdawać, rozdawać i jeszcze raz wkładać do keszy.
I to by było na tyle o Szago. Gratulacje dla zwycięzców i przegranych. Nie powiem, żebym był zadowolony ze swojego wyniku (18 miejsce), ale impreza była jak najbardziej udana.

1 komentarz :

  1. te jeże ze zdjęcia leżały tuż nad moja głową na parapecie, dobrze że nie spadły na mnie:)
    pozdrawiam marian
    P.S
    SZAGO 2011- super sprawa- piękne widoki i pogoda w sam raz, polecam wszystkim za rok

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets