Był ciepły, letni poranek. Przyroda dopiero budziła się do życia, a ja... A g**no prawda! Sobota, 5 listopada, 6:00, a na dworze temperatura prawie na minusie i bardzo gęsta mgła. Statystyczny Polak przerzuca się na drugi bok. Fakt. Nie jestem statystyczny. Jestem "inny". O 6 rano to już czekałem, ubrany, zgodnie z zaleceniami, w ciepłą kurteczkę, szaliczek, czapeczkę i rękawiczki, na przyjazd kierowcy - Mariana, z który pojechałem na V NMnO Szago. Całe szczęście, że w samochodzie było ciepło i mogliśmy na półśpiąco dojechać do Osieka.
Do bazy dojechaliśmy bez problemów (bo w końcu w Osieku to już nie raz się bywało...), a na miejscu powitały nas wiwatujące tłumy - Artur (organizator) i Kamila z Michałem (uczestnicy TE). Do startu Wariatów (100 km rowerem w 7h) i Hardcorów (100 km pieszo w 24h) pozostało jeszcze ponad 60 minut, więc rozłożyliśmy się w bazie i oczywiście zjedliśmy śniadanie (jeszcze ciepłe bułeczki, które Marian przywiózł z zimnej i zamglonej Bytonii). Kilka minut przed godziną ósmą Marian zaczął przygotowywać się do swojego startu. Start obu kategorii znajdował się na placu przed szkołą. Zgromadzili się tam uczestnicy, organizatorzy i kibice (a właściwie to jeden kibic.). Krótkie przemówienie, rozdanie map i poszli! Po kilku drobnych wskazówkach ode mnie ("idź do pierwszego punktu", "ukończ pętlę", "pobij rekord życiowy") Marian wystrzelił do przodu, a ja w spokoju udałem się na spoczynek (w sensie, że poszedłem spać).
Jakoś około 14 obudziły mnie krzyki pod oknem i się przyjemny odpoczynek skończył... Po drugim śniadaniu (dwóch kanapek z szynką raczej nie można nazwać obiadem) poszedłem do sklepu. Wróć. Chciałem pójść do sklepu a trafiłem do jakiegoś pomieszczenia z szyldem "Sklep spożywczo-przemysłowy". Poczułem się jak w czasach PRLu. Z lewej strony były półki, a na nich cebula. Może z 10 by się znalazło. 10 dkg. Po prawej stronie natomiast była lada. Za ladą puste półki. naprzeciwko wejścia też były półki. Tak, też puste. Zadałem kilka pytań retorycznych w stylu "Czy dostanę czekoladę?", "Czy są batony?", "Jest woda?". Sam nie wiem po co pytałem, ale o dziwo na ostatnie pytanie usłyszałem twierdzącą odpowiedź. Ekspedientka, a za kilka dni pewnie zostanie eks ekspedientką, z uśmiechem na ustach wyciągnęła spod lady ostatnią butelkę wody. Szkoda, że gazowanej... Postanowiłem zakończyć ten dialog (zakupami go nie mogę nazwać) i udać się do konkurencji. W sąsiednim sklepie śmiało kupiłem wszystkie potrzebne produkty i wróciłem do bazy.
Po powrocie spojrzałem na zegarek - 14:30. Pozostała jakaś godzina do przyjazdu pozostałych uczestników. Rozpoczął się "senny maraton" - chodziłem po całej bazie i myślałem tylko o spaniu. Gdzieś w sekretariacie zapisałem się na trasę TJ (nie, to nie jest błąd, ostatni raz idę w tjotach). Sekretarka zauważyła, że nie mam tam nic do roboty, i nawet kilka(naście) razy spytała "Zidek, co ty się tak snujesz?", ale krzesła to już załatwić nie chciała i musiałem na schodach siedzieć... Około 15:30 zaczęli przyjeżdżać ludzie i maraton się skończył. Nudy, nudy, nudy i nadszedł czas by wsiadać do autobusu. Start był w Skórczu. Aż mnie skurcze łapały jak sobie pomyślałem ile to jest chodzenia... Już na starcie żałowałem, że nie poszedłem w TD.
Minuta startowa - 62. Godzina obijania się i można ruszać. Pełna, czarno-biała dwudziestka-piątka i w trasę. 0 (słownie - sztuk zero) kombinacji, więc teoretycznie powinno pójść łatwo. Problemy zaczęły się jednak bardzo wcześnie, bo już przy PK 3. Teren nieciekawy - jedno wielkie śmierdzące bagno, jakiś strumyk i brak lampionów. Jedynym sensownym pomysłem było znalezienie sąsiedniej górki i wyznaczenie od niej azymutu. Nie zadziałało. W miejscu, gdzie powinien być lampion, spędziłem 1h i 45 minut. W końcu spisałem stowarzysza. Podczas rozmyślania nad przejściem do kolejnego PK przyszedł Malo. Próbował pomóc mi w znalezieniu mojego punktu, wyznaczyliśmy taki sam azymut, jaki wyznaczyłem wcześniej, odległość ta sama i dalej nic. Brak lampionu i poszedłem dalej. Trasa, którą wybrałem do kolejnego punktu, nie była najlepszym wyborem. Przecinki były słabo przebieżne i nadłożyłem kilka km, przechodząc przez jakąś wiochę.
Kilkaset metrów przed PK 4 spotkałem Marcina Sarnowskiego i Konrada Zaborowskiego, którzy szli już do PK 5. Minęliśmy się i poszliśmy dalej - każdy w swoją stronę. Po ok. 150 metrach zaczęło się jakieś bagno, a ja nie zamierzałem przez dalszą część trasy być mokrym - rezygnacja z czwartego punktu. Dogoniłem chłopaków i dalej poszliśmy już razem. Doszliśmy do 2 miejsc, w których powinny być lampiony, ale ich nie było. Upewniliśmy się, wpisaliśmy BPki i poszliśmy na metę. Po drodze rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Pies babci Konrada ma tajemnicze imię "Żabka", wysypisko śmieci "to już tereny Marcina" (cokolwiek to oznacza i jakkolwiek to brzmi) i takie tam. W bazie oddaliśmy karty i poszliśmy spać. A nie. Jeszcze nie. Marian ukończył już setkę (w 15h i 22 min! co za hardcort!) i opowiadaliśmy sobie nawzajem o swoich trasach. Dopiero potem poszliśmy spać.
Rano wczesna pobudka (przed 8:00!), biegiem na zebranie ogrów, które zaczęło się trochę później niż było planowane (i sobie posiedzieliśmy trochę czasu jeszcze). Po godzinie zebrania zrobiliśmy krótką przerwę - na ogłoszenie wyników i wręczenie nagród na Szago i w PBT - a potem znowu wróciliśmy na obrady okrągłego stołu (tyle, że stół był owalny). Około 11:00 zakończyło się zebranie i wszyscy rozeszli się do domu. Nasz MnO został oficjalnie wpisany do kalendarza PBT. Wormsak VI odbędzie się tradycyjnie w maju i to jest chyba najważniejsze :-). Wszyscy byli zgodni co do kalendarza PBT - ma być ustalony jak najszybciej, jeszcze w listopadzie. Tak, jak w poprzednich latach, będą plakaty i kalendarzyki. Plakatów mniej niż ostatnio, a kaledarzyków znacznie więcej. Będziemy mogli je rozdawać, rozdawać i jeszcze raz wkładać do keszy.
I to by było na tyle o Szago. Gratulacje dla zwycięzców i przegranych. Nie powiem, żebym był zadowolony ze swojego wyniku (18 miejsce), ale impreza była jak najbardziej udana.
te jeże ze zdjęcia leżały tuż nad moja głową na parapecie, dobrze że nie spadły na mnie:)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam marian
P.S
SZAGO 2011- super sprawa- piękne widoki i pogoda w sam raz, polecam wszystkim za rok