piątek, 12 sierpnia 2011

Wormsy autostopem przez Europę cz.16


Okazało się, że miejscówa była bezpieczna to też wyspaliśmy się jak małe bobasy. Tylko przechodnie rano wyglądali na zaskoczonych gdy widzieli tam nasz namiot. Chociaż na nasz widok ludzie często wyglądali na zdziwionych. Cel na ten dzień był jasny - pozwiedzać trochę miasto, tą ciekawszą część no a potem to kierować się na wylotówkę żeby wydostać się stąd i jeszcze tego samego dnia przekroczyć granicę z Polską. 

Szybko się ogarnęliśmy rano i przeszliśmy przez most na drugą stronę Dunaju. Tym razem bez problemów. Po drugiej stronie było stare miasto, no to czas na zwiedzanie. Pogoda była piękna, w sumie to było nawet za ciepło. Już po chwili byliśmy zmęczeni, a pot lał się z nas niemiłosiernie. Kręciliśmy się to tu tam tam ale tak ogólnie to całe to miasto nie robiło na nas jakiegoś wielkiego wrażenia. Nic szczególnego tam nie było. Ta część miasta wyglądała o niebo lepiej niż ta po drugiej stronie ale i tak szału nie było. Ale za to ludzie byli mili. No i można się było dogadać ze sobą bez problemu, takie te języki są podobne. Porobiliśmy kilka fot i tak powoli włóczyliśmy się na przód. 

Na prawdę jakoś to miasto nie było zbyt ciekawe. Nie żałowaliśmy tego, że tu jesteśmy ale opadu szczeny nie zaliczyliśmy w żadnym stopniu. Nawet za długo się tam nie kręciliśmy bo też jakoś nie było mobilizacji. Po drodze zrobiliśmy sobie jeszcze jakieś przekąski z kończącego się budżetu i dalej w drogę. Kosa to już wtedy nie miał kasy i pożyczył ode mnie. Pierwszy raz przez tyle lat znajomości Kosa pożyczył ode mnie w obcej walucie. Tym razem będziemy rozliczać się w euro! Hej świat!

Po jakimś czasie znowu byliśmy w takim obszarze gdzie to już w ogóle ani ciekawie ani estetycznie nie było. Ale iść trzeba było dalej. Wydostaliśmy się na tą główną drogę i dość długo maszerowaliśmy. Tylko, że w tej parówie było to wykańczające więc postanowiliśmy uciąć sobie małą siestę jak tylko natrafimy na jakiś cień. W końcu trafiliśmy na jakąś stację benzynową więc natychmiast się tam udaliśmy żeby kupić coś do picia i odpocząć w cieniu. 

Tak się akurat złożyło, że na tej stacji były sobie takie dwie dziewuchy. Myły tam szyby przyjeżdżającym na stację samochodom i kasowały za to jakieś grosze. Klepaki jakieś. Gdyby to byli faceci to pewnie nikt by centa nie dał ale że takie młode dziewuchy się starały to każdy facet sypnął groszem. No i tak sobie te dziewczyny pracowały, a my tam sobie siedzieliśmy i nawzajem sobie przypatrywaliśmy. Trzeba było w końcu zagadać bo to aż głupio było. Kosa poszedł najpierw na stację benzynową zmoczyć głowę, wrócił cały ociekający, podeszliśmy do dziewczyn i zagadaliśmy.

One od początku miały polewkę z Kosy, który chlapał tymi włosami i ociekał z wody jak ośmiornica. A te dziewuchy to fajne były! Petra i Denisa się nazywały i od razu złapaliśmy kontakt. Rozmawialiśmy po swojemu, a jak czegoś nie rozumieliśmy to przeskakiwaliśmy na angielski. Ta Petra dość dobrze nawijała po angielsku bo uczyła się w takiej szkole gdzie mówi się po angielsku. No i było wesoło! Aż dziwne ale spędziliśmy tam z jakieś trzy godziny i ciągle był temat do rozmowy, a najlepszy motyw był wtedy gdy Kosa mówił, że skakał ze skałek do Adriatyku i trochę sobie łapy pocharatał. Na to one spytały czy to właśnie wtedy Kosa stracił swojego zęba. hehe wesołe dziewuchy. W tym czasie kiedy tam byliśmy to praktycznie nic nie zarobiły bo olały sobie robotę i nawijały z nami. No w końcu nie codziennie spotyka się dwóch stopowiczy z Polszy, na stacji benzynowej. I to jeszcze w dodatku takich jak my! Trochę mnie jednak sumienie ruszyło i postanowiłem, że pomogę im czyścić te szyby. Przeszedłem krótkie szkolenie pod czujnym okiem Denisy i mogłem pracować. W tym momencie to już nie były wakacje, to był wyjazd zarobkowy! Dostaliśmy kilka klepaków ale wszystkie oczywiście oddaliśmy dziewczynom bo przecież to ich fucha. Zrobiliśmy sobie jeszcze pamiątkowe zdjęcia, wymieniliśmy kontakty i trzeba było się zwijać bo późno się zrobiło. 

Jak ten czas tak szybko minął to nie wiemy ale były już godziny popołudniowe, a my musieliśmy jeszcze wydostać się z tego miasta. Ruszyliśmy przed siebie i po chwili natrafiliśmy na jeziorko. No patrzcie jak nam się trafiło! Bez zastanowienia wskoczyliśmy do wody co w tym upale było dla nas jak wybawienie. To jeziorko zwało się Złote Piaski, a my znowu straciliśmy tam sporo czasu.

Ale po tej kąpieli trochę odżyliśmy także mogliśmy lecieć dalej. Tutaj miasto przybrało już przemysłowy charakter więc tutaj to już w ogóle nam się nie podobało. Ale wydostać jakoś się trzeba. Po długim marszu wreszcie doszliśmy do autostrady ale co z tego skoro nie było tam żadnego godnego miejsca do łapania stopa. Trzeba było szukać dobrej miejscówy. Od tej pory przez jakieś dobre dwie godziny szwędaliśmy się po autostradzie. Skakaliśmy przez płoty żeby przejść, łaziliśmy po pasach zieleni, przy barierkach, gdzie tylko się dało żeby dojść w jakieś dobre miejsce. Ogólnie to łaziliśmy wszędzie tam gdzie nie można. Ale w końcu ta nasza tułaczka dobiegła końca bo znaleźliśmy się na stacji benzynowej! Rzuciliśmy się tam na trawę z wycieńczenia ale szybko wyskoczyliśmy w górę bo pełno mrówek tam było. Kosa był już wkurzony całym dniem, mi też się nie chciało. Zaczęliśmy łapać, skombinowaliśmy nawet tabliczkę z napisem Polska. Długo nie czekaliśmy, może jakieś pół godziny i zatrzymał się taki tłusty facet koło 50 z przyjaznym wyrazem twarzy. Do Polski ten słowak co prawda nie jechał ale i tak zrobiliśmy z nim jakieś 130km. Gościu jechał do Trenczyna, pokazał na mapie gdzie to, gdzie nas wysadzi no i fajnie, jedziemy. Najpierw starał się nas trochę zagadywać ale coś nie mogliśmy się dogadać. Z tamtymi dziewczynami to bez problemu rozmawialiśmy ale z tym łebkiem to jakoś nie szło. To też odzywaliśmy się do siebie raz na 15min, wymienialiśmy z grzeczności 2,3 zdania i potem znowu 15min ciszy. Na szczęście bo już nie chciało nam się dogadywać. Kosa to się tam nawet przekimał z tyłu bo ogólnie zmęczeni byliśmy tym naszym pobytem w Bratysławie. 

Kiedy ten facet wysadził nas na stacji zrobił się już całkiem przyjemny wieczór. Gdzieś tak koło 19 chyba było. Słońce schodziło już coraz wyżej i dopiero teraz powietrze zrobiło się takie fajne. Nie traciliśmy czasu, od razu zajęliśmy pozycje strategiczne i zatrzymywaliśmy dalej. Już stąd do Polski. Ale coś nam słabo szło...

Trochę pojedliśmy, poleżeliśmy na trawie, na niebie ktoś latał balonem, tak tam było fajnie. Nic się nie chciało, nie chciało nam się ruszać, nie chciało się wracać do domu ale nie mieliśmy już kasy, a poza tym musieliśmy niestety wracać... Nie wszystko szło jednak po naszej myśli. Kosa znowu się wkurzał bo była już środa wieczór, my byliśmy w Słowacji, jakieś 200km od granicy Polskiej, a do godziny 15 w piątek Kosa musiał stawić się w urzędzie pracy. Także coraz bardziej zżerały go nerwy. Zrobiło się ciemno...

A my dalej byliśmy tam gdzie byliśmy. Kosa już wkurzony na maksa. No nic.. trzeba będzie gdzieś tu rozbić namiot - mówiliśmy do siebie. I właśnie wtedy kiedy chcieliśmy się już zbierać ryba złapała nasz haczyk z napisem POLSKA! Zatrzymał nam się taki bus z polskim kierowcą! Gościu upewnił się czy my Polacy i wziął nas ze sobą! Yeeeeaaaa! Byliśmy uratowani! I jednak ten dzień zakończył się zgodnie z planem bo jeszcze dziś będziemy w Polsce!

To był taki bus przewoźniczy. Razem z nami jechały dwie panie - mama i córka, eleganckie takie. Z początku chyba trochę się nas bały ale przełamaliśmy lody, zagadaliśmy i już do końca tej jazdy prowadziliśmy ciekawą kowersację. Panie jechały z Wiednia bo właśnie przeprowadzały się z powrotem do Polski. Fajnie że mieliśmy z kim pogadać po Polsku, aż się chciało. Tym bardziej, że zrobiło się już całkowicie ciemno i niestety nie mogliśmy podziwiać widoków... Szkoda. Tym busem dojechaliśmy aż do Rabki-zdroju i ten odcinek około 200km pokonaliśmy w zastraszająco szybkim czasie. Bo ten kierowca pędził jak wariat i wyprzedzał na trzeciego. My tylko robiliśmy duże oczy i skurczeni z emocji trzymaliśmy się foteli. Gościu twierdził, że musi nadrobić czas a potem zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji na fajki i staliśmy tam z 20min... I takie to jest nadrabianie czasu jak później i tak się staje na fajki... No ludzie...

Ale jakoś dotarliśmy. Wysiedliśmy na takiej maleńkiej stacji benzynowej. Doładowałem konto w telefonie. Daliśmy wreszcie znak życia i to taki optymistyczny bo przecież jesteśmy już w Polsce! Podpytaliśmy gościa czy możemy się rozbić za stacją i oczywiście dostaliśmy pozwolenie. Ktoś w okolicy imprezował, krzyczał, puszczał techniawkową muzę i ogólnie to nie dawał spać. Witaj Polsko!

cdn...

0 komentarze :

Prześlij komentarz

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets