Jakiś czas temu był taki dzień, a był to najdłuższy dzień w roku. Taki dość szczególny dzień bo po tym dniu wszystkie noce już tylko wydłużają się i tak nieustannie do końca roku. Bo skoro dzień jest najdłuższy to analogicznie noc jest najkrótsza. Kiedyś właśnie w tą najkrótszą noc były takie marsze Kwiat Paproci, które nadal wspominamy z wielkim sentymentem (choćby dlatego że zwykle te marsze rozpoczynały wakacje). Po tych marszach pozostały już tylko wspomnienia ale tradycja szukania kwiatu paproci w tą jedną, najkrótszą noc przetrwała. Akurat tej jednej nocy Zidek oraz ja mieliśmy okazję uczestniczyć w tych pogańskich obrzędach, które odbywały się tym razem 21 czerwca w okolicach Straszyna. A wszystko to działo się oczywiście pod przykrywką spotkania geokeszerskiego.
To było trzecie spotkanie keszerskie, w którym mieliśmy przyjemność uczestniczyć i po raz trzeci udało się to zrealizować dzięki Danielowi z Jed Team za co mu wielce dziękujemy. Oprócz nas bezsenną, krótką noc chcieli zaliczyć jeszcze Filip oraz Radek i tak oto w tą męską piątkę wybraliśmy się na Kupalnockę.
Ja uprzednio uzbroiłem się w arsenał drewna, które potem miało służyć ognisku. Nie wiem jaki jest sens wozić drewno do lasu ale wziąłem cały wór chrustu i drewek jak na rumcajsa przystało. Na miejscu, w lasach gdzieś tam pod Gdańskiem pojawiło się około 30 osób. Sami zapaleńcy szukania i macania tych małych skrzyneczek i innych pierdołek. A w tym my - sami swoi!
Spotkanie zaczęło się od MnO Qbackiego. Była to dość nietypowa forma zaliczenia kesza bowiem aby zaliczyć kesza trzeba było uczestniczyć w tej imprezie. No to fajowo. Zostaliśmy podzieleni na kilka grup. Nasza cała piątka jako przedstawiciele PBT i stare orientacyjne wygi została tzw. przewodnikami grup. Naszym zadaniem było więc czuwać tylko nad swoimi podopiecznymi żeby się tam nigdzie nie zakręcili w tych gęstwinach. Tak się złożyło, że moja ekipa wygrała tymczasem ekipa Zidka była oczywiście ostatnia. Ale to nic bo i tak Zidek zabłysnął tej nocy jakiś czas później.
Zaraz po marszu było szukanie kwiatu paproci w lesie zarośniętym samymi paprociami. Ciemno było więc łatwo nie było ale... odnaleźliśmy go - był piękny, wielki, nie pachniał bo był sztuczny - wspaniały chryzantem. To teraz już wiem jak wygląda kwiat paproci. Kolejny kesz zaliczony teraz czas na tzw. część integracyjną spotkania czyli tańce i hulanki wokół ogniska i zdobywanie keszów mobilnych.
Tak to właśnie jest na spotkaniach, zawsze można tam nałapać tak z 15 keszy i nie inaczej było tym razem. Kesze mobilne to takie, które można zdobyć praktycznie tylko na spotkaniach. Tym razem były tam kesze takie jak: garfield - trzeba było zrobić zdjęcie z garfieldem, KASA - takie pudło co to go nie szło otworzyć (diabelstwo jedno), trzeba było wciągnąć tabakę, pokazać zestaw naprawczy do keszy, a to otworzyć jeszcze inne pudło, i kilka innych wymyślnych skrzyneczek. Takie rzeczy to tylko na spotkaniach. Można się tam nieźle obłowić. Czasem to aż nie wiadomo za co się złapać.
Przy okazji łapaliśmy też kesze przygotowane specjalnie na kupalnockę. Np. pływający na wodzie wianek - taka fajna lilijka. Normalnie jak w świteziance klimacik. Jeden kesz też był tak ekstra schowany, że aż się wyrżnąłem z wrażenia i dzięki temu go znalazłem. Ale nie mogę zdradzić w jaki sposób został schowany. A potem była część kulminacyjna całego spotkania po której już tylko zbieraliśmy szczeny z podłogi.
Najpierw była taka wędrówka po lesie, w której podążaliśmy w kierunku światełek. To były znicze rozpalone i zawieszone na drzewkach. Przy jednym musieliśmy oczywiście zbroić i po drodze zgasiliśmy go przypadkiem. Potem był problem żeby to odpalić ale jakoś się dało. Na zniczach wymalowane były runy - czyli takie stare skandynawskie znaczki. Na końcu tej świetlnej wędrówki doszliśmy do miejsca gdzie na drzewie wisiała jakaś lalka. Wyglądała jak laleczka voodoo. Brzmiała też jakaś muzyka. Z przerażeniem stwierdziłem, że to schowany za drzewem Chester gra na jakimś flecie. Ale to nie był koniec emocji bo czekało nas jeszcze spotkanie z córką Odyna.
I to było coś! Podeszliśmy kawałeczek, w stronę rozbrzmiewającej z dala muzyki. Jakaś drobna, biała postać siedziała na starym pniu. Jak taka kukła. Nie ruszała się, taka skulona. Radek od razu tam podskoczył z wrażenia, dotknął jej szaty i rzekł coś w tym stylu "wow ale ekstra kukła" i wtenczas ta kukła ożyła! To właśnie była córka Odyna. Teraz każdy z nas miał przystąpić do niej, złapać za taką czachę która tam wisiała przy pniu i wykrzyczeć w niebogłosy z nordyckim akcentem nazwę jednej z run. Najpierw Radek - zrobił to z angielskim akcentem za co został skarcony. Potem ja ale córka Odyna wyśmiała mnie pytając czy nie jadłem ryb na kolacje, że tak słabo krzyczę. Następnie okrzyk wydali z siebie Jed oraz Filip, a na koniec ryknął Zidek krzycząc HAGALAZ!!! Nie wiedziałem, że ten chłopak ma w sobie taki potencjał bo tym swoim rykiem całą zwierzynę wypłoszył z lasu, a córka Odyna omal nie spadła z tego pieńka. Wokal jak z Iron Maiden. Normalnie Zidek zabuczał jak słoń barbapapa z siłą młota Thora. Ja nie mogłem za to ze śmiechu. I tak już do samego końca. Ba, przez cały następny tydzień miałem z Zidka polewkę.
Po tym naszym występie schowaliśmy się w krzakach aby przyglądać się reszcie uczestników. Chcieliśmy zobaczyć jak to wygląda z boku. A wyglądało rewelacyjnie, efekt powalał na kolana. Gdyby tak całkiem przypadkiem znalazł się tam jakiś rybak w pobliżu to chyba osiwiał by ze strachu przed tymi pogańskimi rytuałami. Piękne to było!
Zaraz po tym dzikim show zmywaliśmy się do domu. Ja śmiałem się z Zidka, reszta ekipy planowała wyjazd do Warszawy gdzie chcieli pobić rekord w ilości zdobytych skrzynek. I udało im się! Wielkie gratulacje!
Byle do następnego spotkania!
HAGALAZ!!!
0 komentarze :
Prześlij komentarz
Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)