czwartek, 13 stycznia 2011

Wormsy autostopem przez Europę cz.13

Był niedzielny, wczesny poranek kiedy obudziliśmy się w namiocie rozbitym na trawniku nieopodal stacji benzynowej. Już od rana byliśmy zdesperowani aby dziś wreszcie ruszyć gdzieś dalej. W tym momencie robiła się już nerwówka. Musicie znać jej powód - Kosa musiał stawić się w czwartek w urzędzie pracy bo inaczej koniec z kuroniem. Także nerwówka targała nami coraz bardziej bo gdyby nie ten kuroń to byłby luz. A tymczasem my byliśmy setki kilometrów od domu i prawdopodobieństwo, że wrócimy na czas malało z każdą minutą. 

Od razu rano zdecydowaliśmy się iść pieszo do Nowej Goricy i tam próbować szczęścia. A w razie czego dojechać do Lublany pociągiem co też zrujnowałoby nas finansowo. Ale przecież musieliśmy kombinować. Po drodze zahaczyliśmy o taką sympatyczną wioskę Sempeter, zrobiliśmy zakupy po czym... cofnęliśmy się do Vrtjobje. Nie wiem w sumie czemu ale tak zrobiliśmy. Udaliśmy się na stację. Zajęliśmy pozycję do łapania stopa i po raz kolejny zatrzymał się radiowóz. Znowu nas przeszukali ale tym razem to byśmy mogli mieć bazooki w plecakach, takie to było przeszukanie. Pytali gdzie spaliśmy i dostaliśmy pouczenie, że jeśli kolejny raz będziemy tu spali to grozi nam kara. Ale my nie mieliśmy zamiaru spędzić tutaj kolejnej nocy ani tym bardziej płacić kary.

Przeszliśmy na drugą stronę jezdni. Spróbujemy może w drugą stronę. Postaliśmy tam może z godzinkę. Nagle patrzymy... hmmm... a co to za krejzole z samochodu wysiadają? Już z daleka goście wyglądali wariacyjnie, a takich właśnie ludzi było nam w tym momencie trzeba. Kosa szybko poleciał żeby do nich zagadać. Po chwili macha do mnie jakby obleciała go chmara szerszeni - "Dżeki Dżeki szybko, chodź bo się nie mogę dogadać!"
Czym prędzej podbiegłem do nich. Już na pierwszy rzut oka ta para wyglądała jakby właśnie próbowała przebrać się za tęcze. Tacy byli kolorowi. Gościu wysoki, roztrzepany, uśmiechnięty z wielkim nosem, zielone spodenki, pomarańczowa koszulka, oldschoolowe buty i tak od niego biło kolorami, że aż chciało się ubrać przyciemniane okulary. Jego dziewczyna w tych samych kolorach tylko że na odwrót. To się dobrali. Ale co ważne byli wariacyjni. Pokrótce wyjaśniłem im naszą nieszczęsną sytuacje. "oh my God, oh my God, oh my God" Tęczowa para była wstrząśnięta! Nie mogli uwierzyć, że już tyle czasu tu sterczymy i... za wszelką cenę zechcieli nam pomoc! Byliśmy uratowani!

Szybko zrobili nam miejsce w swoim kolorowym (a jakże) samochodzie. Malutki był i gnietliśmy się tam wyginając nienaturalnie kończyny aby się zmieścić. Ale wzięli nas! Z uśmiechem na ustach! Nigdy tych gości nie zapomnimy, dziękowaliśmy im chyba z 10min. A najlepsze było to, że pojechali z nami w zupełnie innym kierunku niż zamierzali, specjalnie wywieźli nas w najodpowiedniejsze ich zdaniem miejsce. Zostawili nas kawałek za Nową Goricą życząc powodzenia. Ponoć w tym miejscu zawsze zatrzymują autostopowicze więc była to dla nas dobra nowina. Tęczowa para odjechała, a my teraz żyjemy w przeświadczeniu, że na końcu tęczy znajdują się właśnie oni. 

Szybko popędziłem do sklepu po karton, na którym namazaliśmy napis "Lublana" Postaliśmy z jakieś 20min i zatrzymał się samochód. Jest! Teraz w końcu musi się ruszyć! Jechaliśmy z jakąś kobietą. Nie pamiętam za dużo z tej przejażdżki, krótko z nią jechaliśmy. Mówiła o tym, że w młodości też jeździła stopem. Co ciekawe była to dopiero pierwsza kobieta, która nas wzięła. Ale przecież my nie wyglądamy aż tak strasznie (chociaż trochę jak rumcajsy wyglądaliśmy). Babka paliła fajkę i wyglądała na bardzo niezależną kobitę, twardo stąpającą po ziemi. Po kilku minutach wysiedliśmy przy zjeździe na autostradę. Na takim postoju gdzie sprzedawali owoce. 

Chwilę tam postaliśmy. Pogadaliśmy sobie z tymi sprzedawcami. Pomarańcze tam sprzedawali. Mogli nam dać za darmochę, a nie. My tacy sympatyczni, wygłodniali. Gościu, który tam sprzedawał nie miał zębów, a te które miał były złote. Robił wrażenie skąpego może dlatego nie poczęstowali nas. 

Długo tam jednak nie urzędowaliśmy bo zatrzymał się czarny samochód, nawet fajna fura. A w niej kolejny biznesmen. Też palił faje co w tym upale było trudne do zniesienia ale ogólnie to był wporzo. Porozmawialiśmy z nim na różne tematy, opowiadał nam trochę o Słowenii. Z nim jechaliśmy nieco dłużej i wróciliśmy z powrotem na autostradę co bardzo nas cieszyło. Po jakimś czasie pożegnaliśmy się, kilkanaście kilometrów przed Lublaną (w pobliżu miejscowości Logatec) bo on akurat jechał do Lublany. My niestety musieliśmy odpuścić sobie zwiedzanie tego podobno pięknego miasta bo czas nas naglił. Ta stacja na której teraz wysiedliśmy była wielgachna. Były tam z dwa bary czy restauracje, wielkie parkingi, stacja benzynowa. Jako, że nie myliśmy się od kąpieli w Adriatyku to czym prędzej skorzystałem z prysznica. Czępa miał tak mało kasy już, że był zmuszony oszczędzać niestety. Bo drogie tam wszystko było.

Prysznic po takim czasie i w tych upałach był niczym red bull i dodał mi skrzydeł. Poza tym fakt iż wreszcie ruszyliśmy z miejsca również dodał nam otuchy. Postanowiliśmy nie tracić zbyt wiele czasu i zaczęliśmy zatrzymywać samochody. 

Wierzyć nam się nie chciało ale znowu utknęliśmy! Staliśmy na tej stacji z kilka godzin i nic! Koszmar wrócił! Choć mieliśmy jakieś nadzieje bo niektórzy zatrzymywali się ale jechali w innym kierunku, inni pokazywali że nie mają miejsc, jeszcze inni chociaż przyjaźnie się uśmiechali i kiwali. Jakaś nadzieja więc była. Staliśmy więc nadal i nie poddawaliśmy się. Jednak kiedy nadchodził zmrok przypomnieliśmy sobie, że nadzieja jest matką głupich... W zasadzie chcieliśmy już się zwijać i szukać miejscówy na nocleg, a tu tymczasem zatrzymał nam się samochód! W ostatniej chwili!

Samochodem jechał Słoweniec ze swoją azjatycką dziewczyną. Rozmawiali ze sobą po agnielsku także nie mieliśmy problemu aby się z nimi porozumieć. Wracali akurat z weekendu nad morzem. Tylne siedzenia w samochodzie yyyy no tam nie było tylnych siedzeń. Siedzieliśmy tak jakby na podłodze na czymś metalowym. Wepchaliśmy tam nasze plecaki żeby było wygodniej, wszędzie waliły się też ich gadżety wakacyjne. To była bardzo sympatyczna para, mówili nam że już jak widzieli nas z daleka to nie było innej opcji jak tylko zatrzymać się. Podobno sami wiedzieli co to znaczy łapać stopa od kilku godzin. Swoi ludzie! Z podróży z tą parą zapamiętam kilka rzeczy: to, że byli dla nas bardzo mili ale głównie byli zajęci sobą (ale to było akurat nawet fajne), to że dali nam jeść i pić (jabłka, chrupki jakieś, czekolady, miami), taką fajną piosenkę której niestety nie znam tytułu ale już zawsze będzie mi się kojarzyć z tamtą chwilą oraz... przerażającą burzę, która rozpętała się chwile po tym jak wsiedliśmy do samochodu. Lało niemiłosiernie, pioruny ogniście strzelały, waliło i dudniło jak podwójna stopka w cannibal corpse.  

Z tą sympatyczną, międzynarodową parą zrobiliśmy trochę ponad 100km. Rozstaliśmy się na stacji benzynowej na autostradzie w pobliżu miejscowości Cejle. Proponowali nam abyśmy jechali razem z nimi do Cejle, chyba nawet swój trawnik nam proponowali o ile dobrze zrozumiałem. Ale my nie chcieliśmy oddalać się od autostrady. Mieliśmy przecież coraz mniej czasu.

Ciągle lało niemiłosiernie więc pośpiesznie przemknęliśmy do środka stacji benzynowej. Stacji po brzegi wypełnionej rumunami.

cdn...

0 komentarze :

Prześlij komentarz

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets