poniedziałek, 14 czerwca 2010

Moczary 2010 - Relacja

Z nocy z 12/13 czerwca 2010 r. odbył się marsz inauguracyjny Puchar LatInO. Zaczęło się moją niecierpliwością, gdyż ja myślałem, że marsz odbędzie się dzień wcześniej, bo mi się dni pomyliły i dzwoniłem do Filipa Fierki, o której przyjedzie po mnie. Powiedział mi o 18. No to ok. Czekam i później dzwonię jeszcze raz. A tu się okazało, że marsz następnego dnia. No i takiego czegoś jeszcze nie było, że ktoś był taki niecierpliwy i już dzień wcześniej się przygotowywał na marsz. No, ale nic poczekałem sobie do następnego dnia w nudach, bo ani prądu, ani nic nie było, gdyż w pobliżu naszych (i nie tylko) okolic przyszła wichura i pozrywała linie energetyczne. Więc były nudy. No, ale w końcu doczekałem się i po chwili dzwoni do mnie telefon i odbieram. A Filip dał mi znać, że o 18 będzie przejeżdżał przez Bytonię i mam się przygotować. I gdy się przygotowałem, to o 18 ponownie zadzwonił Filip, że już są w Dąbrowie. No to ja wyszedłem i doszedłem do ulicy, a tam wychodzi jakżeby inaczej jak nie uśmiechnięty i wesoły Filip. No to podbiegłem do samochodu, a tam kolejne dwie niespodzianki. Jedna to mama Filipa, bardzo w porządku, a druga niespodzianka, to super koleś Piotr Nowak. No i w miłej atmosferze jedziemy na marsz do Starej Kiszewy, gdzie odbył się marsz. Gdy jechaliśmy na miejsce, to widzieliśmy obraz zniszczeń jaki wyrządziła pogoda, która dzień wcześniej dała o sobie znać. Poprzewracane drzewa, pozrywane linie energetyczne. Pomimo tego i tak było fajnie, gdyż sobie rozmawialiśmy na różne tematy. Po około pół godzinie dojechaliśmy na miejsce. Do szkoły, która była bazą zawodów. Gdy przyjechaliśmy, to oczywiście podziękowania dla mamy Filipa i żółwik na koniec. Gdy wysiedliśmy, to widzieliśmy jak na dworzu sobie siedziała ekipa z Anarchii. Czyli Szymon Figlon (a może Figlus) i Sebastian Dorawa. Po chwili poszliśmy do środka i myśleliśmy, że tam już trochę osób będzie, ale okazało się, że była jeszcze tylko czteroosobowa ekipa z Gdańska. Myśleliśmy, że ktoś jeszcze przyjedzie i wyszliśmy sobie pooglądać okolice, gdyż do rozpoczęcia marszu było kilkanaście minut. No i gdy wróciliśmy, to okazało się, że nikogo więcej nie było. Więc trasa TZ była odwołana, gdyż wszyscy poszli na trasę TJ, ale za to marsz był podzielony na dwa etapy. Pierwszy wieczorny, drugi nocny. No i po chwili rozpoczęło się oficjalne powitanie uczestników. A 10 minut później godzina ,,0". Start był losowany, a los tak dla nas trafił, że my wyszliśmy jako pierwsi. Potem Anarchia, a na koniec ekipa z Gdańska. Wyszliśmy pod nazwą Koalicja SW4 & Strar Worms. Nazwa zaczerpnięta od Wojtka Jr. Wici, z którym raz szedłem na marszu i jego bratem Wicią. Wychodząc musieliśmy sobie dopasować teren do mapki wg. kompasu, który miał Filip w swoim telefonie. Lampiony były trochę nietypowe, gdyż były koloru pomarańczowego. Bo organizator stwierdził, że za dużo jest czerwonego, więc trochę to urozmaicił. Punkt pierwszy, czyli D był w dołku przy kamieniu na podmokłym terenie. No przecież nazwa moczary nie wzięła się z nikąd, więc takich podmokłych miejsc było więcej. Troszkę szukaliśmy ten punkt, ale problemu z nim nie było więc znaleźliśmy go bez problemu. Drugi Punkt, czyli H był na skarpie w trawie. No i tam zaczęły się wariacje, gdyż Piotra mierzył snajper, to go zastrzeliłem i uratowałem Piotra. Było ich więcej więc miałem z nimi roboty, żeby ich się pozbyć. No ale to wariacje tylko były. Ten punkt też daliśmy radę znaleźć, gdyż to miejsce było z daleka widoczne. Zmierzając do kolejnego punktu szliśmy kawałek ulicą, która była bardzo ruchliwa. No i po chwili jakiś debil jechał tak szybko, że trąbnął na nas zamiast zwolnić. No, ale taki naród. Na szczęście chwilę później obok ulicy szła droga, która prowadziła do kolejnego punktu, czyli B. Ten punkt był przy bajorku przy lesie w dole. Jego też łatwo znaleźliśmy, więc było ok. Do kolejnego punktu szliśmy przy łąkach obok domków letniskowych. I ten punkt czyli E był też przy bajorku. Gdy szliśmy do kolejnego punktu, czyli A, to już robiło się szaro. Słońce zaszło. No i tutaj skończyło nam się szybkie szukanie punktów, gdyż tego punktu szukaliśmy z jakąś godzinkę. Szukaliśmy na różne sposoby i jak tylko się dało. Niestety nie udało się go znaleźć. To był pierwszy punkt, z którym mieliśmy problemy. Jednak nie poddaliśmy się i szliśmy do kolejnego punktu jakim był punkt G. Przy tym punkcie też straciliśmy trochę czasu bo miał być na drugiej warstwie górki. Szukaliśmy go trochę czasu i nic. To spisaliśmy jakiś inny, który był na szczycie tej górki. Jakby co to był mój pomysł, gdyż lepiej mieć 25 PK niż 90 za brak. No i już tutaj wiedzieliśmy, że na czas nie damy radę zdążyć, ale nic szliśmy do następnego punktu. Następny punkt był w dolinie w lesie w wgłębieniu przy jeziorku. To był punkt F. Jego znaleźliśmy już szybciej niż poprzedni. Już robiłem się trochę głodny, ale udało się jakoś wytrzymać. Więc do kolejnego punktu też trafiliśmy bez problemu, gdyż ten punkt, czyli C, był na rozstaju dróg. Spotkaliśmy tam chłopaków z Anarchii, zresztą widzieliśmy ich prawie przy każdym punkcie. No i razem szliśmy do punktu ostatniego, czyli J, który był w lesie na małej górce, a raczej miał tam być. Może i był, bo chłopaki z Anarchii go znaleźli. My niestety nie. Szliśmy więc do mety, gdyż nam się czas już skończył i w czasie cienkich minut się zmieściliśmy, a tak jak już mówiłem Anarchiści znaleźli ten punkt. Zresztą też nie wiadomo, czy to był ten. No, ale my już dotarliśmy na metę i pogadaliśmy se trochę na ognisku, bo to była przerwa między etapami w ramach stop czasu. Byliśmy przy ognisku jakieś pół godzinki. Zjedliśmy fasolki po bretońsku i dostaliśmy herbatkę malinową, albo sok malinowy i jeszcze rogalika seven days (just kidding). Atmosferka przy ognisku wesoła, gdyż coś się wesołego mówiło i fajnie się gadało. No i chwilę później postanowiliśmy, że już pójdziemy na drugi etap. No i poszliśmy, do miejsca wydawania mapek, to było na górce, niedaleko ulicy. Jakieś kilka metrów od ogniska. Dostaliśmy mapkę i trzeba było sobie też punkty nanieść na mapkę. Ta mapka miała wycięte niektóre drogi. Tym razem punkty były numerowane i mapka była dwuczęściowa. Pierwsza część miał 3 punkty, druga 6. Gdy już zapoznaliśmy się z mapką, to szliśmy do pierwszego punktu, który był przy ulicy w lesie. Po drodze było wariacyjnie i wesoło, gdyż gadaliśmy se o różnych ciekawostkach. Znaleźliśmy punkt pierwszy bez problemu i szliśmy do następnego. Następny punkt był przy ogromnej wręcz żwirowni. Będąc na górze, to ta żwirownia miała 100 metrów głębokości jak nie więcej. Było głęboko i trzeba było uważać. Aha jeszcze dodam, że to nie była żwirownia już aktywna, gdyż była zarosła. Przy tej żwirowni też byliśmy dosyć długo i nie udało nam się znaleźć drugiego punktu. Ruszyliśmy dalej do punktu trzeciego. Tutaj był dreszczyk emocji. Punkt ten był na rówku, w którym pasły się kozy. Jednak my idąc do punktu, który był na tej łące, zaświeciliśmy latarkami i kurde szok przed nami jakieś oczy się świecą. Przez chwilę myślimy kurde co to jest. Filip mówi to są kozy. Ja miałem wrażenie, że są to psy, które chcą się na nas zaczaić i cicho siedzą, aż my się zbliżymy. No i powiedziałem chłopkom o moich przygodach ze znikającym psem z mojego dzieciństwa. I powiedziałem, że od tego czasu mam lęki. No i po drodze do punktu czwartego opowiadaliśmy sobie trochę o duchach. Także klimat był fajny. Punkt ten miał być na łące przy drzewach, ale niestety my go też nie znaleźliśmy. Następny punkt znaleźliśmy łatwo. Piąty punkt był przy rówku wyschniętym w zaroślach. Następny szósty też nie sprawił nam większego problemu, bo był też przy jakimś rówku. I przez ten rówek szliśmy do punktu 7 przez łąkę. Przeskoczyliśmy jeden rówek. Każdy normalnie tylko ja z rozbiegu. No i punkt siódmy był na takim fajnym wąwozie. To było miejsce dawnej rzeki, gdyż tamtędy musiała jakaś rzeczka płynąć, bo ślady na to wskazują. I ten punkt był na zakolu tej byłej rzeczki. Mówiąc to po naukowemu na meandrze tej rzeczki. Musiałem to powiedzieć :). Z tym, że punkt był po drugiej stronie tej rzeczki wyschłej. Znaleźliśmy go bez problemu. Był po drugiej stronie na brzegu pola pod kamieniem. Ciekawym punktem był punkt ósmy, bo był to symbol na dzwonku przy bramie do Zamku Kiszewskiego. Był to ten znaczek: &. To był jedyny punkt stały, gdyż reszta to lampiony. Punkt 9 i zarazem ostatni był za drzewem w drodze do mety, czyli 300 m od mety. O dziwo my byliśmy tam właśnie w tym miejscu się przejść przed rozpoczęciem zawodów. No i od tego punktu już do mety dzieliło nas te 300 m. Także do mety doszliśmy cali i zdrowi. Na mecie byliśmy drudzy, gdyż chwilkę przed nami przyszła Anarchia. No i trochę podjedliśmy rogalików, oraz się napiliśmy soku z gumi jagód. Gdy chwilkę odetchnęliśmy i się umyliśmy, to poszliśmy spać. Jak się położyłem spać, to jakoś godzinkę później dotarła ekipa z gdańska. Później nie wiem co się działo, bo zasnąłem. Gdy się obudziliśmy, (bynajmniej ja), to była już godzina 8 rano czy jakoś tak. No i pojedliśmy trochę rogalików, a następnie popiliśmy soczku i chwilę później nastąpiło oficjalne zakończenie zawodów. Pierwsze miejsce miała Anarchia w składzie Szymon, Sebastian. Drugie my, czyli Koalicja SW4 & Luks Pol Czersk. Trzecie Ekipa z Gdańska w składzie Bogusław, Izabela, Łukasz i Tomasz. Tak o godzinie 8:30 Anarchia ruszała już do domu. My czekaliśmy też na mamę Filipa i też ruszyliśmy do domu.

Podsumowując ten marsz, muszę przyznać, że organizacja była super, gdyż zarówno przyjęcie jak i pożegnanie z uczestnikami było uprzejme. Więc to był wielki + dla organizatorów. Jeszcze jednym + były ciekawe trasy, gdyż dużo fajnych miejsc było. A na dodatek trochę atrakcji z kozami. Więc nie żałuję że byliśmy. Szkoda jednak trochę niskiej frekwencji, bo by była większa rywalizacja. Bo pomimo iż co prawda mapki nie były jakieś szałowe, ale za to tereny były fajne. No i co ciekawsze - jeszcze nie były w tamtych okolicach bynajmniej ja nie pamiętam. Na zakończenie podaję wyniki z tego marszu:
1 - Anarchia (Sebastian Dorawa, Szymon Figlon) - E1 - 752, E2 - 800, OG - 1552
2 - Koalicja SW4 & Luks Pol Czersk ( Mariusz Kowalewski, Filip Fierek, Piotr Nowak - E1 - 626, E2 - 700, OG - 1326
3 - Ekipa z Gdańska (Bogusław Kałka, Izabela Jaskowska, Łukasz Kamiński, Tomasz Łomotowski - E1 - 460, E2 - 555, OG - 1015.
To jeszcze nie koniec informacji, gdyż za chwilę poniżej będą zdjęcia.


No to cóż do zobaczenia na marszu 19 czerwca Lato nad Wdą.

Zdjęcia z Moczarów znajdziecie pod tym adresem. 

1 komentarz :

  1. Haha takie stare konie, a się kóz boją? No ej! To jest właśnie urok nocnych MnO - nie zawsze coś jest tym czym się wydawało :)

    Relacja dobra Czępa, w twoim stylu "jedziemy na marsz do Starej Kiszewy, gdzie odbył się marsz"

    A co do marszu to szkoda tak słabej frekwencji. Tyle załatwiania, organizowania, kajaki itp, a tu takie coś. Szkoda...

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets