poniedziałek, 12 kwietnia 2010

10.04.2010 XLV Pierwiosnki - relacja

"Naród wspaniały tylko ludzie c***e" grzmiał kiedyś Józef Piłsudski. My nie grzmieliśmy bo jesteśmy luzaki i przyjmujemy wszystko z pokorą. Płyniemy wraz z nurtem rzeki, nie walczymy z nią. No ale do stu dwudziestu ośmiu karateków! Żeby w środku lasu, w Wielkanoc, ukraść dwa stare, zdezolowane rowery?! Zakosili nam rowery, banda złodziei! I to równy tydzień przed Pierwiosnkami, na których chcieliśmy wystartować na trasie rowerowej... No ale nikt z nas się nie podłamał tym faktem, wprost przeciwnie po tej kradzieży powstało kilka ciekawych anegdot związanych z tym tematem. Czyli jest śmiechowo.
Na Pierwiosnkach też było śmiechowo. Mało tego, był to chyba jak na razie najlepszy MnO w tym roku. No to jedziemy z relacją.

Z początku różowo to nie wyglądało bo rowery nam zakosili, a nas robali miało być zaledwie dwóch. Zidek zwany u nas potomkiem Abrahama oraz Dżeki z szeroko pojęta psią ksywką. Ale tak jakoś dzień przed marszem do ekipy dołączyła Beata (tym razem nie było pogo) oraz wykorzystywany finansowo Czępa, który tego dnia przyjął postać... Wanożnika. Poranny spacer na PKP zawsze działa orzeźwiająco i tak też było tym razem. Miłym zaskoczeniem było dla nas rdzennych bytoniaków ujrzenie nowo wybudowanego przystanku na stacji. Ja tam jeszcze pamiętam czasy jak tu jeździli furmanki, a całość pokryta była lądolodem, a tu teraz taki luksus. Obyś żył w ciekawych czasach! Ale żeby czasy były ciekawe to też trzeba dołożyć swoją cegiełkę. I tak też staramy się robić. Okej, chwilę poczekaliśmy, nadjechał pociąg, ruszyliśmy. Podróż do Czarnej Wody nie trwa długo więc nie dała nam się jakoś we znaki. Trochę potrzęść się można. W pociągu trafiliśmy na osobników z rowerami. Upewniliśmy się z Kosą czy to aby czasem nie nasze zakoszone, bo teraz szukamy naszych rowerów i jesteśmy wyczuleni na każdy dwukołowy sprzęt. Ale to jednak nie były nasze bo Kosy miał wykrzywione pedały, a mój pomalowany był srebrzanką bo chciałem go przerobić na McClarena Mercedesa. Wyszliśmy z pociągu, no w zasadzie to Beata wyskoczyła bo wylukała gdzieś w tłumie rasta czapkę "w której to zapewne chodzi Paticha!" Jedni noszą takie właśnie czapy, inni beżowe dresy. Ogólnie motyw jest dobry i często warto wyróżnić się jakoś z tłumu, żeby było łatwiej sie wyradarować. Na starcie roiło się już od inowców. Natężenie ruchu niczym na wyspie węży. Jak zwykle wielu znajomych więc czas szybko leciał na rozmowach, dywagacjach i konwersacjach. Potem jednak nastała chwila konsternacji bo obiegła nas wiadoma wiadomość. Nie będę tu o tym pisał bo rzecz wymaga powagi, a ten tekst jak i cały blog poważny nie jest. Świeczek też nie będzie. Szymon Belka krótko przemówił do ludu i można było zaczynać.

I ruszyliśmy. Tym razem pod nazwami SW4, Star Worms: szukamy naszych rowerów. Szymon, Ania nie obawiajcie się nazwę zapożyczyliśmy tylko na ten jeden jedyny raz. Zapożyczyliśmy, nie ukradliśmy. Nie czynimy drugiemu co nam niemiłe więc nie kradniemy, pożyczymy. No. Zapadła decyzja o połączeniu sił z Sundayem i Patichą. Początek marszu to chwila zadumy nad mapą i tekstem. Tekst do mapy bardzo fajny i lubimy gdy coś takiego na InO się pojawia. Mapa już na pierwszy rzut oka wyglądała na znacznie bardziej skomplikowaną niż przed rokiem. I nie pomyliliśmy się. Po kilku minutach wytężonego wysiłku umysłowego postanowiliśmy bujać się do PK1 (tego z kurzych błot) i... tam myśleć co dalej. Lampion znaleźliśmy bez problemów i trzeba było kombinować. Siedzimy i myślimy. Po co te strzałki? Siedzimy i myślimy. To teraz następny punkt który jest? Siedzimy i myślimy. Coś tam dopasowaliśmy. Siedzimy i myślimy. No prawie wszyscy siedzimy i myślimy. W końcu idziemy gdzieś tam. Tyle, że idziemy w złą stronę. No ale przynajmniej Sunday się wkaczał, a i Czępa szalenie emocjonująco przeprawiał się przez mostek. Wtedy skumaliśmy się co i jak z tymi strzałkami. Teraz było łatwiej bo wcześniej to jak siedzenie w kinie na filmie 3D bez tych śmiesznych okularów. Niby widzisz i wiesz ale i tak nie wiesz co.

Ruszyliśmy w kierunku kolejnego PK. Podkreślam w kierunku bo wyszliśmy znacznie dalej niż powinniśmy. Skumaliśmy się, że trzeba szukać obszaru lokacyjnego (swoją drogą był trochę słabo zaznaczony na mapie, można to było przeoczyć). Szukaliśmy gdzieś na bagnach. I wtedy oto Czępa z dresiarza przemienił się w Wanożnika! Porzucił swoje dotychczasowe życie, pochwycił spruchniały, zbutwiały badyl, w drugiej łapie trzymał symbol wiotkości czyli witkę i rozpoczął życie pustelnika. Stał się Rumcajsem Czarnej Wody. Prawdziwy Wanożnik, ktoś kogo nam w tej chwili brakowało! Jeśli spytacie o wariacje na Pierwiosnkach odpowiem krótko - Mariusz jako Wanożnik. Tyle w temacie. I wtedy nas olśniło, pewnie pod wpływem obecności wanożnika. Znaleźliśmy OL. Pomykaliśmy w stronę kolejnego punktu, straciliśmy dużo czasu więc przyśpieszyliśmy. Depneliśmy do tego stopnia, że ominęliśmy ten punkt o ładny kawałek. Wanożnik i Sunday cofneli się po niego lecz nawet doświadczony przez los pustelnik nie zdołał odnaleźć go w gąszczu dzikich drzewostanów. No bo ktoś zerwał lampion chyba. A reszta drużyny kuźlując czekała. Poszliśmy dalej. Czępa osłabł. Nie pomagał nawet badyl. Witka połamała się. Następne dwa PK znaleźliśmy bardzo łatwo. Dziewczyny rozpoczęły długą i bolesną wojnę na szyszki. Każdy z nas był od teraz żywą tarczą. Pośród świszczących naokoło szyszek dotarliśmy jakoś do punktu przy rzeczce. Elegancko umiejscowiony. Tylko woda jakaś taka czarna. A to nie była już Czarna Woda. Pomijając ten fakt i dodając fakt, że dopadła nas gastrofaza urządziliśmy sobie tam piknik country. Ustaliliśmy, że czas nas nagli i musimy niestety pominąć dwa, najdalej położone od mety punkty. Mówi się trudno. Pożywne, dwie tabliczki czekolady dały nam siły na dalszą drogę. Pod egidą Wanożnika ruszyliśmy przed siebie.

Odszukaliśmy PK A. Potem ten z azymuta. I kolejny nieopodal tych dwóch. Pomieszało nam się w głowach bo nie wiedzieliśmy teraz jak te punkty podpisywać. Ale kit z tym, za opis dużo punktów nie ma. Suneliśmy do lopka. Tu trochę się go naszukaliśmy. Drogi nam się ładnie zgadzały ale lopa nie było. Spędziliśmy tam ładnych kilka minut. I kiedy już chcieliśmy iść dalej wreszcie natrafiliśmy na niego. Musieliśmy zachować ostrożność bo tam jeszcze chytry stowarzysz był ale wybrnęliśmy z tego. Do końca zostały nam zaledwie 2PK i coraz mniej czasu. Sunday nalegał żebyśmy zaczęli biegać ale nam się nie chciało, a wyraźny sprzeciw postawił Wanożnik, który przecież jest wanożnikiem a nie biegaczem. Wspólnie znaleźliśmy jeszcze przedostatni lampion, a potem Paticha i Sunday pomknęli dalej, a my swoim tempem zmierzaliśmy ku ostatniemu PK. Po drodze spotkaliśmy chłopaków jadących busem z jakiejś szałki. Chcieli nas wziąć na pakę ale odmówiliśmy. Ehhh i w sumie trzeba było skorzystać. Tradycja jeżdżenia na pace podczas Pierwiosnków została by podtrzymana. Szukając ostatniego PK pokręciliśmy się gdzieś nieopodal zakładów i fabryk. Do mety było niedaleko ale trzeba było obkrążyć te wszystkie zakłady otoczone drutami kolczastymi i krokodylami z fosy. Zabrało nam to sporo czasu. Na ostatnią minutę chudych minut dotarliśmy do szkoły. I okazało się, że nie tam jest meta. Zidek przedzwonił, dowiedział się, że meta jest kawałek dalej w urzędzie. Minęliśmy wielki znak ze strzałką i napisem urząd i poszliśmy w innym kierunku. Nawet gdyby tam wisiał świecący Neon i grał melodyjkę z bonanzy to byśmy się chyba nie skumali, tacy zakręceni byliśmy. Ale w końcu trafiliśmy na metę. W grubych minutach. Oddaliśmy karty, chwilę posiedzieliśmy i zmykaliśmy.

Kilka słów odnośnie mapy. Nam się podobała. Fajnie że na A3. Szkoda, że czarno-biała. Szkoda, że miejscami niewyraźna bo było to małe utrudnienie. Za to pomysł był świetny, no i tekst do mapy. Dobra robota! Fajna była przede wszystkim ta zmieniona perspektywa na mapie. No i dowalenie tych większych kółek mogło trochę mylić, nas zmyliło w pewnym momencie. Kilka fragmentów mapy zostało wyciętych co zdecydowanie zwiększyło trudność. Trasa była wporzo. My akurat całej nie przeszliśmy. Były i bagienka i rzeczka i lasy. Trochę mało pagórkowaty teren ale i tak spoko. Nie potrafię odpowiedzieć czy trasa była ciekawsza niż przed rokiem bo wtedy razem z Czępą łaziliśmy gdzieś 3km za mapą. Jedyne czego tak na prawdę brakowało to słońce. Bo w zeszłym roku było tak. A w tym roku tak. Ale tych zażaleń do orgów nie można skierować.

Postanowiliśmy trochę pobujać się po mieście i skoczyć na małą wyżerkę. Wielkie dzięki dla czerskiej ekipy za niemałe dożywienie naszego zespołu! No i przez chwile mogłem poczuć się jak kelner przenosząc talerze. Wielka dziękówa za ten posiłek! Wspólne, po marszowe posiłki mają swoją specyficzną atmosferę. A tego dnia ta tawerna tętniła studenckim życiem. Było słoooodko. A nie nie było słodko bo jeszcze skiknęliśmy do sklepu żeby uzupełnić niedobór cukrów w organizmie. Co można ciekawego napisać o wizycie w sklepie? A można pod warunkiem, że idzie się tam w towarzystwie płci pięknej. I w ten sposób szukając napoju oraz słodkości lawirowaliśmy pomiędzy półkami z artykułami chemicznymi, oglądaliśmy rybki w akwarium, przeglądaliśmy sznurowadła oraz wkładki do butów, przebieraliśmy w pluszowych misiach itp. Tak to jest z dziewczynami w sklepie. Ja nie wiem, to jakiś dodatkowy gen o takim zachowaniu decyduje czy jak?

Zrobiło się zimno. Poszliśmy na PKP. O mały włos, a Wanożnik i ja nie mielibyśmy biletów bo facetka się zakręciła, a my też jak zwykle. Pociąg miał opóźnienie. Czępie było zimno więc próbował ogrzać swym ciałem napój dodoni o smaku limonki i kaktusa, a następnie wypić ten ogrzany trunek. Śmiechowo było. Nadjechał pociąg, wsiedliśmy, pożegnaliśmy Patichę, dobiliśmy do Bytoni.

To był wariacyjny dzień. O tak, były wariacje. Może obyło się bez żadnych wybryków i ekscesów (a to często ma miejsce) ale było na prawdę śmiechowo i wariacyjnie. I na własnej skórze przekonaliśmy się, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Bo gdyby nie buchnęli nam rowerów to na marsz wybralibyśmy się tylko Czępa i ja. Nie szlibyśmy wszyscy razem i nie było by wariacji. A więc los nam sprzyja! I oby sprzyjał nam również za rok, na kolejnych Pierwiosnkach. Dzięki za marsz i na fali joł joł!

A! I ten no. Bardzo dobre miejsca zajęliśmy. 6 oraz 7. Jesteśmy z tego względu bardzo zadowoleni. I co jeszcze chciałem. Szkoda, że tak mało osób na TR wystartowało. Jak za rok będziemy mieli rowery to my na niej wystartujemy. Na fali.

0 komentarze :

Prześlij komentarz

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets