poniedziałek, 4 maja 2015

Praga o zapachu bzu

tu przy tej katedrze każdy kombinował żeby ją jakoś uchwycić

Koniecznie chcieliśmy zrobić coś ciekawego w tą majówkę. Już dawno nigdzie w sumie nie byliśmy, na pewno nie większą ekipą razem. Teraz już tego brakowało. Dlatego myśleliśmy o tym żeby teraz przez te trzy dni wolnego wreszcie zrobić coś fajnego. Tak myśleliśmy i myśleliśmy, a konkretów nie było. A tymczasem czas płynął niezwykle prędko i okazało się, że jest już ostatni dzień kwietnia, czwartek. A my dalej nie wiemy co. Trzeba więc coś postanowić. Czwartkowy wieczór. Szybka burza mózgów, rzucamy kilkoma pomysłami, próbujemy uwzględnić pogodę która ma być na początku maja w kratkę. Wreszcie postanawiamy - jedziemy do Pragi!
Krecik jedziemy do ciebie!
W piątek rano byliśmy już w trasie, pędząc przez zielone drogi z wielkimi uśmiechami na twarzy. Jedziemy, tak jest! Za chwilę będziemy w Wałczu, znowu Wałcz! A potem ta śmieszna wioska Człopa zwana przez nas Czołpą. Ożywają wspomnienia z wielu naszych wcześniejszych wypraw, są emocje dnia dzisiejszego i najważniejsze jest to, że... jedziemy! JESTEŚMY W DRODZE! Znowu na szlaku i czujemy się tak bardzo dobrze.


he he, jedziemy he he

Decyzję podjęliśmy bardzo spontanicznie. W zasadzie to propozycje wyjazdu padały wszelakie ale koniec końców zdecydowaliśmy się na najciekawszy i najbardziej oddalony wariant - przecudowną Pragę. Pewnie nie wymóżdżylibyśmy tego wyjazdu gdyby nie to, że mieliśmy teraz niesamowity luksus w postaci.. samochodu! Tak jest! Tym razem była to podróż bez wyciągania kciuka, bez tachania ze sobą olbrzymich bagaży. Po prostu ekstrawagancki luksus jak dla nas. No i też w zasadzie to zupełnie coś nowego dla nas :) Bo zawsze i my chcieliśmy kiedyś ruszyć właśnie tak. Teraz w końcu taka możliwość nadeszła. 

A może tak do Pragi?
Ruszyliśmy w czwórkę - Becia, Kuba, Beata i ja. Czterech kierowców i przed nami jakieś 1300km w dwie strony. pfff dla nas to pestka, tym bardziej teraz kiedy możemy prowadzić na zmianę. Gdzie te czasy kiedy ja byłem jedynym driverem i wkładałem sobie zapałki w oczy bo już mi się zamykały a trzeba było jechać dalej? Na szczęście to minęło. Sama podróż minęła nam w zawrotnym tempie. Wyruszyliśmy z rana, w ogóle się nie spiesząc bo też nie było powodu. Jaki jest plan? Planu tradycyjnie nie ma! Założenie było takie - jedziemy z rana, potem się zobaczy może poszukamy noclegu jeszcze w Polsce, a może do Pragi uderzymy już dziś? I w taki sposób pokonywaliśmy kolejne kilometry przez nasz zielony kraj. Świeża zieleń drzew, prześwitujące zza chmur złote słońce, żółte morza falującego rzepaku (na szczęście jeszcze nie śmierdział), zielone łąki. Jeśli chodzi się o mnie to zachwycałem się każdym momentem i każdym najmniejszym listkiem. Nie mogę się powstrzymać kiedy wiosna rodzi się na nowo i przyroda odmienia ten zimny, śpiący po zimie krajobraz w zieloną przestrzeń. 

zielooono mi!


Czas w żaden sposób nas nie ograniczał więc robiliśmy sobie postoje. Najciekawszy z nich przypadł oczywiście w Świebodzinie gdzie można było poczuć się niczym w Rio De Janeiro, a to za sprawą gigantycznego posągu Jezusa. Olbrzymi Chrystus rozkłada ręce nad Świebodzinem, a my gdzieś u samego dołu jego betonowych szat strzelamy sobie fotki. Ten pomnik w Świebodzinie to moim zdaniem taka trochę Polska w pigułce - Pro fanatyczny katolicyzm, wszechobecny ociekający kicz, zaraz pod pomnikiem był tam chyba złom czy zakład blacharski (coś takiego chyba) oraz pokoje do wynajęcia. Nie zabrakło również skrzynek na datki od wiernych. No i ludzie - 90% z nich przeżywający misterium, reszta przyjechała tu dla przysłowiowej beki. Oto zakrzywiona polska rzeczywistość w pigułce i tu się trzeba urodzić i wychować bo inaczej mózg może eksplodować. Przebywasz tu na własną odpowiedzialność.

Łaczmy się!
Taki właśnie napis powinien widnieć zaraz przy przejściu granicznym wjeżdżając w stronę PL. My tymczasem kierowaliśmy się wprost do naszych wesoło mówiących przyjaciół Cześków. Jakoś tak kawałek za Zieloną Górą zmieniły się tereny. Zjechaliśmy wreszcie z tego monotonnego prostego, zielonego stołu gdzie ziemia jest tak prosta, że aż dziwne że przecież kulista. Wreszcie pojawiły się wzniesienia i góreczki, a wraz z nimi drogowe mini serpentyny więc jazda zrobiła się o wiele bardziej interesująca. Tak się złożyło, że za kółkiem zasiadłem ja i sobie po tych serpentynach jeździłem, a Ossowscy cali bladzi z tyłu przeżywali rollercoaster :) W taki sposób przejechaliśmy granicę w Jakuszycach (akurat nie spotkaliśmy trenującej tam Kowalczyk) po drodze oczywiście podziwiając widoki. Sudety widziane z daleka robią wrażenia ogromnego masywu, tym bardziej kiedy szczyty są jeszcze ośnieżone a Słońce powoli chyli się ku zachodowi. Trafiliśmy na piękny moment. 

jadziem
No i tak stwierdziliśmy, że godzina jeszcze młoda i że skoro już tak jedziemy to może dojedźmy do tej Pragi już dziś? Znajdziemy jakiś hostel tam. No pewnie, że tak! Chcemy tam być już dziś, już teraz! Jedziemy! 
zakrętasy
Do stolicy Czech dojechaliśmy jakoś już po zmroku. Zrobiło się ciemno i Praga ukazała nam się w światłach latarni. A wraz z nią zasuwające na lewo i prawo czerwone tramwaje, wielkie tłumy na ulicach, gwar, wielki ruch samochodowy. Tak wygląda wielkie europejskie miasto, życie na sto procent przez 24 godziny. Wjeżdżamy w tego wspaniałego molocha, czeka na nas Praga! Tak przypadło, że akurat ciągle kierowałem ja i jeśli chodzi o Pragę to oczywiście jechaliśmy tam w ciemno. Bez żadnej mapy ale od czego są znaki drogowe. Bez problemu dojechaliśmy więc do centrum miasta. Potem troszkę czasu szukaliśmy parkingu, nie wszystkie miejsca nam odpowiadały, zwykle tam gdzie było sporo miejsca na samochód kręciły się tzw panie lekkich obyczajów. Więc lepiej się gdzieś przeparkować. Wielkie miasto wzmaga czujność dlatego gdy tylko pojawiał się na zakręcie tramwaj ciśnienie wzrastało i koncentracja osiągała najwyższe pułapy. Wreszcie znaleźliśmy dogodne miejsce, w samym centrum!

są tramwaje jest impreza
szukacie noclegu tak?
Okej następne zadanie do wykonania - znaleźć nocleg. Tu sprawa już nieźle się pokpiła. W zasadzie to jeśli chodzi o ten wyjazd to wszystko ułożyło się wspaniale i po mistrzowsku wręcz z małym wyjątkiem. Nocleg. Nie że go nie znaleźliśmy bo przecież pytaliśmy w 10 hostelach. A może nawet więcej bo najpierw chodziliśmy po hotelach pieszo, tam nawet próbowali nam pomóc i dzwonili po innych. A potem objeżdżaliśmy Pragę wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu hosteli. I wiecie co, dziwna sprawa ale... wszystko wszędzie było zajęte! Nie było miejsca do spania! Sytuacja trochę nieciekawa bo przed wyjazdem obiecałem Beci, że spanie będzie normalne a nie ekstremalne (w mojej opinii oczywiście spanie w samochodzie to luksus a nie survival no ale spoko), a tymczasem chyba tylko taka opcja już tylko nam pozostawała. Upsssssssss! To się przejechaliśmy!

hmm także tego
Wyjechaliśmy gdzieś na jakieś obrzeża. Osiedla takie pepiczków. Zaparkowaliśmy, Kubuś poprzestawiał fotele w aucie żeby się taka bardziej sypialnia z niego zrobiła. No i próbujemy spać. Becia stwierdza, że to najtragiczniejszy scenariusz ze wszystkich, a ja z przerażeniem na twarzy boję się o dzień jutrzejszy, zaraz po pobudce. Beata ciągle przekonuje wszystkich że to przecież luksus i nawet oddaje śpiwór Beci bo tak trochę zimnawo było. Nawet w nocy przepalaliśmy samochód żeby trochę podgrzać naszą sypialnię na kółkach. Także spanie takie krikum krakum trochę, nikt się oczywiście nie wyspał.


takie spanie :)
Ale poranek był zaskakujący i bardzo pozytywny. Wszyscy powyginani i wygnieceni ale uśmiechnięci. Jak tacy cyganie stwierdzamy! I jest wesoło! Może ekstremalnie, może nie ale najważniejsze że jest niezła przygoda i będzie co wspominać.

Zaskakująco pozytywnie
Potem ruszamy gdzieś w poszukiwaniu stacji benzynowej. Trzeba się ogarnąć. Patrzymy na siebie i nawet nie widać, że ta noc do najprzyjemniejszych nie należała. Sprawiamy dobre pozory. Ha! Pozor! Pozor to wypisany był na co drugim czeskim znaku drogowym. Zresztą ile my się naśmieliśmy z tego ich komicznego języka :) Czeski film. W Czechach chyba nie może być smutno, nie wyobrażam sobie. To taki sympatyczny, mały, kolorowy świat. A dziś czeka na nas jego stolica czyli Praga!

Kolorowe cześki!
Rzeczka a w tle wysepka

Powróciliśmy na nasze miejsce parkingowe w centrum. Sprawdzone, blisko największych atrakcji. Nawet zdążyliśmy już nieźle zapoznać się z rozkładem dróg w mieście, no normalnie śmigaliśmy przez Pragę niczym w GTA ha ha. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od spaceru wzdłuż Motławy. Super miejscówka, pełno ludzi strzelało tam sobie fotki z widokiem na pałac królewski położony na wzgórzu. Widok jak z bajki o smoku wawelskim. Po naszej lewej stronie rwąca, szeroka rzeka. Niczym błękitne jezioro, przelewa swoje fale. Po rzeczce pływają sobie kajaki, rowery wodne, łodzie i inne pojazdy wodne. Tak też można zwiedzać. Na rzece są wysepki, jedna z nich to niczym parkowa wyspa pośród błękitnych wód. Idealne miejsce na piknik! Maleńka zielona wyspa pośrodku gigantycznego miasta, taka enklawka spokoju haha. Po prawej stronie suną przerażające tramwaje, mijają wysokie barokowe,renesansowe, gotyckie budynki. Wszystkie są jak nowe, tak bardzo zadbane, że aż nie można uwierzyć w to ile one mają lat. A każdy z nich tak kolorowy, że z daleka układ budynków tworzy mozaikę, to z daleka wygląda jak wyroby z pierników, barwne piernikowe kamienice. 

ruszamy na zwiedzanie buahaha!
Pijani powietrzem
wejście na most
Co te pomniki to ja nie!
Wkraczamy na most Karola. Wieża przy wejściu mrocznie pnie się ku niebu. Jest czarna i spiczasta, wygląda jakby sam diabeł ją tu postawił. Wszystkie rzeźby na moście sprawiają identyczne wrażenie - są demoniczne, jak ilustracje ze straszliwej czarnej zakazanej księgi. Zastygłe i ponure, w dziwnych pozach i te powykrzywiane twarze. Niekiedy nienaturalne pozy, wszystko tak groteskowe i mrożące krew w żyłach. Kiedyś to się robiło sztukę, a nie papkę dla mas!


Na moście można się zgubić
Przy jednej z czeskich knajp
No chociaż na moście Karola non stop przechodzą tam masy ludzi! Połowa z nich to azjaci ze swymi ogromnymi wartymi krocie lustrzankami. Druga połowa to ludzie zewsząd, języki całego świata. No i rzecz jasna my, zachwycający się tym wszystkim naokoło. Most Karola to chyba najbardziej znane miejsce w Pradze więc nic dziwnego że tak tam gęsto. Plus jeszcze przeróżni artyści, którzy właśnie w tym miejscu się reklamują i sprzedają swoje wyroby. A nawet były tam dwie kapele takich starych dziadków, którzy grali nastrojową muzykę niosącą się po całym moście. To jest właśnie klimacik Pragi. Najlepszy był dziadek z mandoliną i taki który robił za perkusistę i grał takimi mieszadełkami do ciasta na tarce do prania. Coś takiego. Ciekawe postaci, gdyby nie te instrumenty to niejeden wziąłby ich za meneli. A jak grali to widać było w nich te artystyczne dusze i pasję która wydobywała się z nich wraz z dźwiękami.

znajdź cztery różnice :)
Dżeki z tyłu - paaaniee daj pan złotówke
Tuż przed wejściem na Mala Strana

Zresztą tych kapel było w Pradze sporo, muzyka niesie się po mieście z wielu zakątków. Nastrój niesamowity, to podróż do przeszłości. My wędrujemy dalej, po drugiej stronie rzeki. Obchodzimy dzielnicę zwaną Mala Strana gdzie też ludziów jest jak mrówków a chińczyków dwa razy tyle. Lajtowo na luzaku zwiedzamy, oglądamy pamiątki (tutaj króluje wszechobecny Krecik!) zachwycamy się każdym najdrobniejszym elementem. Bo Praga to z jednej strony miasto monumentalnych budynków i wielkich architektonicznych projektów, a z drugiej malutkich detali, szczególików takich że trzeba wysilić wzrok żeby je odszukać. Dbałość o te szczegóły jest porywająca, w największych budowlach można odnaleźć tak małe ciekawe i przepięknie wyglądające elementy. To jest bogactwo tego miasta i to zachwyca ludzi z całego globu. 

Poczta w Pradze. Zachwycająca! A pocztówki są już w drodze
Wszędzie cały czas jest pełno ludzi. Okazuje się, że są jakieś mistrzostwa hokejowe i spotykamy wielu czechów w hokejowych koszulkach. Bo oni tu szaleją za tym sportem. A wieczorem w pubach i na telebimach oglądano mecze. Też śmiesznie było z kasą. Bo tam korony czeskie są. Kć. I weź tu się człowieku połap jak jedna korona czeska to 16 groszy i nagle mieliśmy przy sobie kilka tysięcy koron! Ciągle trzeba było kalkulować i przeliczać, tak wielkie sumy.


Dżeki bije Beatę przed pałacem królewskim. A co tam
Mordziaki
Wdrapujemy się na Hradczany. Tam jest pałac królewski. Również na bogato. Wyobrażam sobie, że jestem królem z XVII wieku i się tu tak przechadzam jakby nigdy nic. Gdzieś tam jest jakiś paź, ktoś jedzie bryczką, są rycerze i kobiety noszą suknie, które swój kształt zawdzieczają metalowej konstrukcji ukrytej pod materiałem. To musiało wtedy być, ja cie. Z Hradczanów jest niesamowity widok na całe miasto. Piernikowe barwne kamienice w ilościach niezliczonych, ciepłe pomarańczowe dachy zbierają na siebie promienie słońca, a zielone parki drzewa i krzewy powalają na kolana swoją świeżą zielenią. Powietrze ma zapach bzu, bez jest tutaj wszechobecny. Jedno ze wzgórz całe jest we fiolecie, każdy lekki powiew wiatru niesie ze sobą zapach bzu. 


widoczki niezapomniane
Cudowna panorama miasta!
Robimy pełno fotek, super fotek. Na przykład przy takim pomniku lwa - a chodźmy strzelimy sobie fotkę z lwem i spadamy stąd. Fotka zrobiona! Potem idziemy już od lwa i mijamy ludzi którzy mówią - a chodźmy strzelimy sobie fotkę z lwem i spadamy stąd. :)


Roar! Fotka z lwem
Strzelamy selfiaki przy katedrze. Dzięki super aparatowi Kubusia takie fotki to żaden problem. Nawet cała katedra się mieści. Dostaję telefon od Pondżola, który startował w Kołobrzeskim maratonie - złamał 3h!!!!!! Jest wielka radość, cieszymy się razem z nim, to jest wspaniała wiadomość i choć wydaje się to niemożliwe to wraz z tą wiadomością Praga staje się jeszcze piękniejsza!

Telefon od Pablito. Jest sukces!
Schodzimy ze wzgórza i podziwiamy widoki. Pomarańczowe dachy i wszechobecną zieleń. Z tego miejsca wydaje się jakby czas w Pradze się zatrzymał. Ale my i tak idziemy dalej bo tyle przed nami! Potem śmigamy na jedzonko, do praskiej piwnicy. Tutaj pewnie obojętnie do jakiej knajpy się nie wejdzie to klimat jest mistrzowski. Tak było. Nie zapomnę tego kucharza który przygotowywał nam jedzonko - ile ten koleś się narobił! Akurat była pora obiadowa i pepiczek miał taki zapieprz, że aż go szkoda było. Potem jeszcze skoczyliśmy na lody - tutaj zwane zmarźlinką :) I znowu śmiech bo czy to nie jest śmieszne?

mmmmm w końcu jedzonko!
Nove mesto, po drugiej stronie rzeki również powala. Znowu jest na bogato, kolorowo, czysto sympatycznie i przyjemnie! Docieramy do katedry ze słynnym zegarem. Pod nim tłumy ludzi, nikt się nie rusza. Strzelamy fotki i wydostajemy się z tego tłumu gapiów, a tu nagle zegar wybija godzinę! A więc to za tym czekali! Niezwykły mechanizm zegara zaczyna pracować, małe figurki poruszają się, gra melodia. Ale jest spektakl ja nie mogę! To koleś musiał mieć łeb żeby taki zegar wymyślić, przecież tam jest wszystko, godzina, znaki zodiaku, punkt położenia słońca księżyca i inne bajery. Skąd oni to wiedzieli to ja nie wiem. 

z tyłu imponujący mechanizm zegara
No i potem dalej zwiedzanie - budynki, pomniki, uliczki. Tam można chodzić trzy doby i nawet wtedy nie da się ogarnąć tych wszystkich wspaniałych miejsc i zakątków. Stare miasto Pragi to prawdziwy gigant! A przecież my tylko włóczyliśmy się po mieście, nie korzystaliśmy z atrakcji. Tam są dziesiątki muzeów, galerii i innych atrakcji, jest też przecież słynne zoo. Gdyby ktoś chciał skorzystać z tego wszystkiego co oferuje bogata Praga to musiałby spędzić w Pradze chyba z dwa tygodnie!

Momentami mrocznie
Tu z tyłu jedna z bram
Za nami muzeum narodowe, gigantyczny budynek
My spędziliśmy tam cały jeden dzień. Piękny, fantastyczny niezapomniany dzień. W pamięci na zawsze pozostanie nam Praga pachnąca bzem, kolorowa i bogata, a zarazem na swój sposób mroczna i zaskakująca. Trzeba tam będzie wrócić i dobrym pomysłem będzie tam powrót dokładnie za rok! Czemu?

smuteczek bo musimy się z Pragą pożegnać...
Bo okazało się, że w niedzielę odbywał się tutaj maraton! Mieliśmy okazję sprawdzić jak przebiega część trasy i jest fantastico! Pobiec maraton po starym praskim mieście! To by było coś! A więc może za rok? Na pewno powrócimy do tego wspaniałego miejsca :)

Ten wyjazd nie byłby tym czym był gdyby nie
słowiański przykuc
Powoli się już ściemnia i dla nas przygoda z Pragą dobiega końca. Ale nie możemy sobie tego odmówić i ruszamy raz jeszcze na most Karola i obejść rzekę z drugiej strony. Na moście strzelamy ostatnie foty, robimy "słowiański przykuc" Chińczycy ze zdumieniem robią wielkie oczy i nie wiedzą co się dzieje, ale oni tego nie skumają. To jest nasza tradycja. Teraz tylko wydostać się z miasta tramwajów, a przed nami długa droga do domu. Ale było warto! Bardzo! Bo Pragę zawsze warto odwiedzić i ona zawsze zachwyci. Gdyby rozrysować wykres "spokości" Pragi to ta linia spokości wywindowała by na sam szczyt! Bo taka wspaniała jest ta Praga. My powrócimy do niej na pewno. 

Wracamy do domu. yyy Jak stąd wyjechać?

1 komentarz :

  1. Pozytywni ludzie! Tak trzymać! Aż chce się potem zrobić ze swoim życiem coś równie pozytywnego :)

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets