środa, 15 kwietnia 2015

Klątwa Babci Ani i pani od wosu – zapowiedź H 49


Już za dwa dni, jak zawsze w piątek, i jak zawsze o godz. 21:00, rozpocznie się kolejna edycja Ekstremalnego Rajdu na Orientację „Harpagan”. O godz. 21:00 nastąpi start trasy pieszej na 100 km oraz mieszanej (pieszo-rowerowej) na 150 km.
Tym razem rywalizować będziemy w Kaliskach, można powiedzieć swoistej kolebce, czy też mateczniku wszelkiej grubej zwierzyny made in Puchar Borów Tucholskich. Z okolicami Kalisk, czy samymi Kaliskami wiąże się wiele moich bardzo przyjemnych wspomnień.

Manewry SKPT z Gwiezdnymi Wojnami i Vaderem w tle, w olbrzymiej mgle i rozmokłej śnieżnej brei, gdzie z Oleyem skapitulowaliśmy po dwóch punktach kontrolnych, okrywając nawigację swoją hańbą większą niż Kuklinowski osobę własną zaprzedaniem się Szwedom. Mój pierwszy start w PBT na trasie TZ – „Pierwiosnki”, ale który to był rok to już nie powiem, może 2011, a może 2012. Wormsak, Harce, Wygoniec, Wanoga. Działo się tam bardzo dużo, wszystko w pięknej słonecznej pogodzie, w miesiącach późno wiosennych czy późno letnich, czyli wtedy kiedy świat nasz powszedni pomorski jest najładniejszy.
Tak więc sentyment do tych okolic jest duży. Będzie to dla mnie poniekąd start na własnym podwórku, choć mieszkam przecież w Gdańsku. Ale z racji regularnych startów w PBT jakoś te okolice wrosły we mnie, a ja w nie, korzeniami. 

Będzie oczywiście wielu znajomych z PBT, z którymi na co dzień rywalizuję na trasach TZ, a teraz zmierzymy się na ekstremalnie długim dystansie. Przede wszystkim będą Szogun z Pondżolem jako ekipa, która z racji bardzo dobrej znajomości terenu, i świetnej ostatnio formy biegowej, może pokusić się o miejsca w ścisłej czołowej. Tylko nie wiadomo jak będzie u nich z nawigacją, bo Szogun ostatnio więcej biegał niż nawigował, a Pondżol ma zupełnie małe doświadczenie nawigacyjne. Nie mniej będzie to główna siła uderzeniowa PBT w tym Harpaganie na trasie TP 100.
Obok Artura. Bo będzie też Artur Fankidejski, który zdecydował się na start w H po dłuższej przerwie, a że tak nawigować jak i biegać potrafi bardzo dobrze (2 lata temu miał w maratonie warszawskim czas w granicach 2:50!), to też może powalczyć, nawet o zwycięstwo.
Miłym zaskoczeniem było zapisanie się na TP 100 Rafiego i Matiego, z tym, że niestety Rafi stłukł żebra na Bielowszczaku i ostatecznie przepisał się na TP 150. Nie mniej jednak na starcie i może na kilku pierwszych punktach będziemy się widzieć, bo przecież TP 150 i TP 100 mają start wspólny. A z Matim może uda się do połówki biec i nawigować wspólnie.
Będzie też Marek Wrzałkowski, który zamierza pierwszy raz w życiu ukończyć Harpagana. W Lipuszu zabrakło mu bodajże jednego czy dwóch punktów kontrolnych do tytułu.
Do tego trzeba doliczyć całą koalicję coraz lepiej nawigującej młodzieży z Czerska, która wyszła spod opieki lokalnego guru InO Radka i można powiedzieć, że PBT będzie na Harpaganie bardzo mocno reprezentowane i powinno silnie zaakcentować swoją obecność na tych zawodach.

Będzie też sporo moich znajomych z regionu gdańskiego, rywali z tras TZ w Pucharze Pomorza Gdańskiego, czy imprez masowych jak Darżlub, Manewry, Tułacze, Sukkub.
Doszły mnie słuchy, że Biedak zamierza walczyć o zwycięstwo. Ostatnio miał pewne sukcesy w biegach ulicznych, gdzie bił raz za razem rekordy życiowe na 10 km, a nawigacyjnie jest coraz to lepszy. Na zawodach TZ w Trójmieście dobija się do ścisłej czołówki i coraz częściej z nim przegrywam. No ale jednak Harpagan to dystans 100 km i tu potrzebna jest chamska kondycja i odporność radzieckiego żołnierza, który przylazł zza Uralu w powiązanych szmatami butach po stoczeniu dwudziestu bitew wręcz (na pięści albo kopniaki) z czołgami. Tak więc nie wiadomo czy już na tym Harpaganie Biedak powalczy o najwyższe miejsca, ale w dalszej przyszłości może być to siła numer jeden.
Bardzo groźny będzie Marcin Sontowski. Ten wredny, wiecznie wszystko krytykujący diabeł odnosi sukcesy w maratonach na orientację na 50 km w całym kraju i skoro 50-tki biega niewiele ponad 5 godzin, to może w Kaliskach też pokusić się o podium na „setkę”. A skoro Marcin, to i Michał Bałchanowski i Andrzej Witkowski, bo prezentują podobny poziom i zwykle pojawiają się razem na zawodach i często tworzą koalicje na trasie.
Oczywiście będzie Marcin Hippner, któremu może w Lipuszu na H-48 nie poszło, ale potem miał sporo dużych sukcesów na 50-tkach i też tu może o podium powalczyć. Będzie też Piotr Kopacz, który biegowo i nawigacyjnie robi duże postępy i ostatnio wygrał kilka prestiżowych zawodów długodystansowych, a w innych był wysoko.
Pojawi się też Oley, chociaż dopiero nad ranem, bo startuje na TP 50, będą znajomi z SKPT i na pewno będzie wesoło – Irek, Magda, Daniel, tak więc będzie sobie można pogadać w bazie, byle nie za długo, żeby nie spóźnić się na start.
No i na koniec zostawiłem głównego rywala – Andrzeja Buchajewicza, który jest głównym faworytem zawodów. Andrzej na tych szybkich terenach w Kaliskach może wykręcić czas w granicach 11 godzin i wtedy nie mam z nim szans. 

Mieliśmy startować wspólnie z Kosą na TP 100, biec w duecie tak długo jak się da, ale niestety Kosa się wycofał, co podziałało na mnie przygnębiająco w trakcie przygotowań, ale jakoś trzeba było iść do przodu i swoje robić. A z tym robieniem swojego było różnie, ale o tem potem.
Zabraknie też Pawła Ćwidaka i to drugi wielki nieobecny, ale tylko z mojego punktu widzenia jako zatwardziałego piechura TP 100. Paweł na H 49 bowiem będzie, ale tym razem zdecydował się na trasę w całości rowerową – TR 200. Jeśli uda mu się ją ukończyć będzie bodaj czy nie pierwszym albo jednym z pierwszych, który zgromadzi wszystkie możliwe tytuły Harpagana: TP 100, TM 150 i TR 200.
Całe szczęście, że Paweł zjawi się w bazie przed startem TP 100, gdzieś koło 20:00, będzie to dla mnie silne wsparcie duchowo-mentalne, bo mam skłonności do panikowania jak jestem sam. Dobre i to. Nie wiem jak mi pójdzie teraz, bo przecież moje dwa zwycięstwa na TP 100 były z dużą pomocą Pawła. Biegliśmy wtedy przez 40-45 kilometrów razem i w początkowej części trasy wypracowywałem taką przewagę, że nie dało się tego zaprzepaścić. Teraz biegnąc samemu, będzie mi o wiele trudniej.

Tak się rozpisałem, ale do rzeczy. Czemu taki jest tytuł postu?
Ano może najpierw co nieco o sprawie, jaką mam z Babcią Anią. Otóż cała awantura zaczęła się bodajże na 7 dni przed Harpaganem 48 w Lipuszu. Byłem jakoś tak tydzień po kontuzji skręcenia nogi w kostce, noga spuchnięta, bandaż elastyczny wystaje spod spodni i się wlecze pod chodniku, wybraliśmy się wtedy na jakiś spacer po Gdańsku z ekipą SKPT. Wracając z tego spaceru dostałem gorączki wskutek coś jakby wstrząsu pourazowego. Miałem tą kostkę świeżo skręconą, był tam siniak, stan zapalny i łaziłem tak te 15 km po Gdańsku, to w końcu dostałem drgawek. W swoim stylu zacząłem narzekać, co czynię niejako automatycznie bez zastanowienia, po prostu żeby coś mówić, żeby nie być tym wiecznie milczącym gburem.
I wówczas zaatakowała  mnie Babcia Ania, że co ja sobie w ogóle myślę, ze zamierzam w Harpaganie startować ze skręconą kostką. Że to jest skandal, że to jest nieodpowiedzialne, że to krótkowzroczne myślenie, że nie dbam o swoich przyjaciół, którzy by chcieli kiedyś ze mną jeszcze na jakieś marsze chodzić, a ja nie będę już mógł, bo będę inwalidą przykutym do wózka. I w ogóle, że będę na starość żałował, że będąc młody nie byłem rozsądny. Co słyszę od różnych ludzi mniej więcej 7 razy na tydzień. I dlatego mało co się z km spotykam. Dużo ludzi mi właśnie powtarza, że zachowuję się w różnych sytuacjach tak głupio czy lekkomyślnie, normalnie jakbym nie inwestował swojego zdrowia na starość czy coś.
Na to ja odpowiedziałem (Babci Ani, a nie tym wszystkim ludziom), że ta starość w moim przypadku jest mocno wątpliwa, albowiem poeci umierają młodo. Na to Babcia Ania uniosła się już zupełnie złością i zaczęła cała dygotać jak w febrze i już zupełnie mi zmyła głowę, że nie mam prawa w taki sposób defetystycznie się wypowiadać. No to zamilkłem, coś tam tylko pomruczałem pod nosem, bo i tak wiedziałem, że przecież zrobię swoje.
Ale we mnie, jako w takim wiecznie przekornym bachorze, który na złość rodzicom odmrażał sobie palce albo właził w głębokie zaspy, obudziła się chęć udowodnienia czegoś Babci Ani.
No i można powiedzieć, że pozornie zatryumfowałem, bo startując z tą skręconą kostką, 2 tygodnie po jej skręceniu, gdy noga nie wróciła do sprawności, wygrałem Harpagana 48! Oczywiście z dużą pomocą, raz – Pawła, a dwa głównych rywali, którzy popełnili kilka haniebnych błędów nawigacyjnych i nie byli w stanie nadrobić straty do mnie samym biegiem. 

Tryumf mój nad koncepcjami Babci Ani był nawet nie wiem czy nie większy niż nad wszystkimi przeciwnikami na trasie owego Harpagana. Zawsze starałem się w życiu udowadniać swoje racje czynami, a nie słowami. Znaczy się tak jest najlepiej, to robi wrażenie. Tak zawsze robił Michael Jordan, gdy kolejni rywale wyśmiewali go, że jego czasy minęły (John Starks powiedział o nim, zapytany przez dziennikarza: „Jordan? Aha, to ten bejsbolista”.  A następnego dnia Jordan rzucił Knicksom 55 punktów – Starks go krył, ale słabo jakoś). Więc myślałem, że to zwycięstwo uciszy ostatecznie Babcię Anię. Ale niestety popełniłem błąd, za który przyszło mi słono zapłacić.
Otóż przy okazji jakiegoś plackowego happeningu w domu Eli, chyba miesiąc później, nie wytrzymałem i w swojej pysze, dumie i nadmiarze wody sodowej w głowie, tak się nadąłem, że powiedziałem do Babci: „A nie mówiłem ?! I co? Jak teraz wyglądasz? Łyso Ci? Wygrałem Harpagana, a mówiłaś, ze będę inwalidą jak wystartuję”.
Wtedy Babcia Ania cała się zagotowała, choć pozostała na zewnątrz zimna jak norweski głaz narzutowy. Zrobiła tylko skośne oczy na podobieństwo głównych bohaterek prozy Witkacego, czyli wszystkich tych złych fatalnych kobiet, które muszą doprowadzić mężczyzn do ruiny, bo to ich życiowa pasja.
I zasyczała: „To się jeszcze okaże kochanieńki”. Dreszcz grozy mnie przeszył, ale odpędziłem demony strachu od siebie. Zlekceważyłem problem, a tymczasem okazał się wielki. Oto bowiem Babcia Ania musiała w duchu poprzysiąc, że się na mnie odegra i jak nic rzuciła na mnie klątwę. Uczyniła urok i straszna kara nie mogła mnie minąć. I nie minęła. Trenując bowiem dalej pilnie do następnego Harpagana (czyli H 49), dokładnie dnia 1 stycznia wieczorem, skręciłem sobie tę bardzo nadwerężoną i nie doleczoną nogę tak, że naderwałem sobie więzadło strzałkowo-skokowe w stopie, a to już nie przelewki.
Masz babo placek, a raczej klątwę, myślałem, zwijając się z bólu na zbutwiałych liściach na podejściu zielonym szlakiem od Słowackiego pod Matemblewo. Noga spuchła jak bania. Miesiąc przerwy w treningach i ciągłe perturbacje. Ponowne skręcenie nogi w marcu, bo stopa w międzyczasie straciła stabilność i przy byle okazji mi się wywijała, chociaż ostrożnie wracałem do treningów. Planu treningowego nie udało się więc zrealizować w pełni, ale jakoś nadrobiłem treningami w listopadzie i grudniu. 250 km zrobiłem w lutym, w marcu podobnie, czyli też nie jakaś zupełna tragedia. Tyle, że w styczniu ledwie 140 km (te 140 to ten miesiąc przerwy w treningach). 

Potem była rehabilitacja, bardzo forsowna, którą łączyłem z treningami i wskutek tego się rozchorowałem. Treningi więc szybko zarzuciłem. Noga jako tako się sprawuje, choć nadal puchnie po dłuższym bieganiu i boli. Jedyne co, to wydaje mi się, że wróciła jej jako taka stabilność.

To teraz szybko jeszcze o pani od wosu. Bo klątwa Babci Ani jaka na mnie spoczęła nie jest jedyną klątwą, z jaką przyjdzie mi się zmagać na trasie Harpagana. Ciąży jeszcze nade mną o wiele starsza klątwa. Kląrwa pani od wosu. Ta stara, dobrze uleżała, jak wino w beczce, klątwa, dopiero w zeszłym roku zaczęła się uaktywniać. Bo z klątwami jest tak, że potrafią długo czekać, aż nadarzy im się okazja, aby pofrunęły w świat.
W dniu zakończenia nauki w szkole podstawowej pani od wosu powiedziała mi: „Życzę ci żebyś został politykiem”. W duchu zacząłem się wtedy śmiać, czego nie powinienem był robić (mądry Polak po szkodzie), bo wszelkie czarownice czytają w myślach i taka pogarda, nawet tylko w myślach, musi spotkać się z zemstą każdej szanującej się czarownicy. No więc ukarany zostałem, ale to za chwilę.
Nigdy w życiu nie znosiłem polityki, a w szczególności jak byłem taki zupełnie młody i nie miałem jeszcze poskręcanych kostek i nie stabilnych stawów skokowych. Ze wszystkich przedmiotów uczyłem się dobrze, byłem pilnym uczniem (może dlatego na starość stałem się leniwy), ale do wosu przekonać się nie mogłem. Odkładałem podręcznik ze wstrętem jak trzeba było poczytać do sprawdzianu, ile wynosi kadencja Sejmu, czym różni się Sejm od Senatu itp. Z dzieciństwa pamiętam jak mój dziadek oglądał obrady Sejmu, jeszcze tego PRLowskiego i jako 5-letni brzdąc nie mogłem pojąc jak można oglądać coś tak okropnie nudnego. Przecież tam cały czas jeden obrazek był, który się nie poruszał A takie obrady potrafiły lecieć od 7 do 12 chyba i to na głównym kanale telewizji.
Nie znosiłem polityki i wydawało mi się, że co jak co, ale taka klątwa nie może po prostu na mnie zadziałać. A jednak zadziałała, tyle, że prawie po 20 latach.
Wszedłem bowiem w struktury Pomorskiej Komisji na Orientację, zacząłem robić swoje zawody na orientację i zacząłem warcholić jak nasi politycy. Kłótnie, nie kończące się dyskusje o niczym, fronty, przeciwfronty, dyplomacja, zdradzieckie ciosy w plecy, zdrady, koalicje, zdrady, koalicje. Słowem pani od wosu może być z siebie dumna. Jestem taki jaki chciała, żebym był. 

Całe to politykowanie w regionalnym błotku InO na tyle nadwątliło moje siły, że nie raz i nie dwa jechałem na zawody i zwyczajnie mi się nie chciało walczyć. Nie chciało mi się nic, siadałem sobie i jak wół na niemalowane wrota patrzyłem się na mapę nic z niej nie rozumiejąc, a minuty do chudych cykały. I tak wpadło kilka ostatnich miejsc głównie na zawodach TZ. Tak też było niedawno na Bielowszczaku, gdzie walczyłem jak o życie aby uniknąć ostatniego miejsca, ostatecznie byłem 13 na 15.

Tak więc zobaczymy co się okaże za dwa dni w Kaliskach. Czy zwycięży dusza starego wojownika, czy może nowa dusza gnuśnego, wszystkowiedzącego polityka-teoretyka? Będę walczył z rywalami i klątwami, które na mnie ciążą, więc łatwo nie będzie.
Wszystkim uczestnikom  życzę udanych zawodów i wielu emocji na trasie. Do zobaczenia w Kaliskach!

0 komentarze :

Prześlij komentarz

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets