Już za dwa dni, jak zawsze w piątek, i jak zawsze o godz.
21:00, rozpocznie się kolejna edycja Ekstremalnego Rajdu na Orientację
„Harpagan”. O godz. 21:00 nastąpi start trasy pieszej na 100 km oraz mieszanej
(pieszo-rowerowej) na 150 km.
Tym razem rywalizować będziemy w Kaliskach, można powiedzieć
swoistej kolebce, czy też mateczniku wszelkiej grubej zwierzyny made in Puchar
Borów Tucholskich. Z okolicami Kalisk, czy samymi Kaliskami wiąże się wiele
moich bardzo przyjemnych wspomnień.
Manewry SKPT z Gwiezdnymi Wojnami i Vaderem w tle, w
olbrzymiej mgle i rozmokłej śnieżnej brei, gdzie z Oleyem skapitulowaliśmy po
dwóch punktach kontrolnych, okrywając nawigację swoją hańbą większą niż
Kuklinowski osobę własną zaprzedaniem się Szwedom. Mój pierwszy start w PBT na
trasie TZ – „Pierwiosnki”, ale który to był rok to już nie powiem, może 2011, a
może 2012. Wormsak, Harce, Wygoniec, Wanoga. Działo się tam bardzo dużo,
wszystko w pięknej słonecznej pogodzie, w miesiącach późno wiosennych czy późno
letnich, czyli wtedy kiedy świat nasz powszedni pomorski jest najładniejszy.
Tak więc sentyment do tych okolic jest duży. Będzie to dla
mnie poniekąd start na własnym podwórku, choć mieszkam przecież w Gdańsku. Ale
z racji regularnych startów w PBT jakoś te okolice wrosły we mnie, a ja w nie,
korzeniami.
Będzie oczywiście wielu znajomych z PBT, z którymi na co
dzień rywalizuję na trasach TZ, a teraz zmierzymy się na ekstremalnie długim
dystansie. Przede wszystkim będą Szogun z Pondżolem jako ekipa, która z racji
bardzo dobrej znajomości terenu, i świetnej ostatnio formy biegowej, może
pokusić się o miejsca w ścisłej czołowej. Tylko nie wiadomo jak będzie u nich z
nawigacją, bo Szogun ostatnio więcej biegał niż nawigował, a Pondżol ma
zupełnie małe doświadczenie nawigacyjne. Nie mniej będzie to główna siła
uderzeniowa PBT w tym Harpaganie na trasie TP 100.
Obok Artura. Bo będzie też Artur Fankidejski, który
zdecydował się na start w H po dłuższej przerwie, a że tak nawigować jak i
biegać potrafi bardzo dobrze (2 lata temu miał w maratonie warszawskim czas w
granicach 2:50!), to też może powalczyć, nawet o zwycięstwo.
Miłym zaskoczeniem było zapisanie się na TP 100 Rafiego i
Matiego, z tym, że niestety Rafi stłukł żebra na Bielowszczaku i ostatecznie
przepisał się na TP 150. Nie mniej jednak na starcie i może na kilku pierwszych
punktach będziemy się widzieć, bo przecież TP 150 i TP 100 mają start wspólny.
A z Matim może uda się do połówki biec i nawigować wspólnie.
Będzie też Marek Wrzałkowski, który zamierza pierwszy raz w
życiu ukończyć Harpagana. W Lipuszu zabrakło mu bodajże jednego czy dwóch
punktów kontrolnych do tytułu.
Do tego trzeba doliczyć całą koalicję coraz lepiej
nawigującej młodzieży z Czerska, która wyszła spod opieki lokalnego guru InO
Radka i można powiedzieć, że PBT będzie na Harpaganie bardzo mocno
reprezentowane i powinno silnie zaakcentować swoją obecność na tych zawodach.
Będzie też sporo moich znajomych z regionu gdańskiego,
rywali z tras TZ w Pucharze Pomorza Gdańskiego, czy imprez masowych jak
Darżlub, Manewry, Tułacze, Sukkub.
Doszły mnie słuchy, że Biedak zamierza walczyć o zwycięstwo.
Ostatnio miał pewne sukcesy w biegach ulicznych, gdzie bił raz za razem rekordy
życiowe na 10 km, a nawigacyjnie jest coraz to lepszy. Na zawodach TZ w
Trójmieście dobija się do ścisłej czołówki i coraz częściej z nim przegrywam.
No ale jednak Harpagan to dystans 100 km i tu potrzebna jest chamska kondycja i
odporność radzieckiego żołnierza, który przylazł zza Uralu w powiązanych
szmatami butach po stoczeniu dwudziestu bitew wręcz (na pięści albo kopniaki) z
czołgami. Tak więc nie wiadomo czy już na tym Harpaganie Biedak powalczy o
najwyższe miejsca, ale w dalszej przyszłości może być to siła numer jeden.
Bardzo groźny będzie Marcin Sontowski. Ten wredny, wiecznie
wszystko krytykujący diabeł odnosi sukcesy w maratonach na orientację na 50 km
w całym kraju i skoro 50-tki biega niewiele ponad 5 godzin, to może w Kaliskach
też pokusić się o podium na „setkę”. A skoro Marcin, to i Michał Bałchanowski i
Andrzej Witkowski, bo prezentują podobny poziom i zwykle pojawiają się razem na
zawodach i często tworzą koalicje na trasie.
Oczywiście będzie Marcin Hippner, któremu może w Lipuszu na
H-48 nie poszło, ale potem miał sporo dużych sukcesów na 50-tkach i też tu może
o podium powalczyć. Będzie też Piotr Kopacz, który biegowo i nawigacyjnie robi
duże postępy i ostatnio wygrał kilka prestiżowych zawodów długodystansowych, a
w innych był wysoko.
Pojawi się też Oley, chociaż dopiero nad ranem, bo startuje
na TP 50, będą znajomi z SKPT i na pewno będzie wesoło – Irek, Magda, Daniel,
tak więc będzie sobie można pogadać w bazie, byle nie za długo, żeby nie
spóźnić się na start.
No i na koniec zostawiłem głównego rywala – Andrzeja
Buchajewicza, który jest głównym faworytem zawodów. Andrzej na tych szybkich
terenach w Kaliskach może wykręcić czas w granicach 11 godzin i wtedy nie mam z
nim szans.
Mieliśmy startować wspólnie z Kosą na TP 100, biec w duecie
tak długo jak się da, ale niestety Kosa się wycofał, co podziałało na mnie
przygnębiająco w trakcie przygotowań, ale jakoś trzeba było iść do przodu i
swoje robić. A z tym robieniem swojego było różnie, ale o tem potem.
Zabraknie też Pawła Ćwidaka i to drugi wielki nieobecny, ale
tylko z mojego punktu widzenia jako zatwardziałego piechura TP 100. Paweł na H
49 bowiem będzie, ale tym razem zdecydował się na trasę w całości rowerową – TR
200. Jeśli uda mu się ją ukończyć będzie bodaj czy nie pierwszym albo jednym z
pierwszych, który zgromadzi wszystkie możliwe tytuły Harpagana: TP 100, TM 150
i TR 200.
Całe szczęście, że Paweł zjawi się w bazie przed startem TP
100, gdzieś koło 20:00, będzie to dla mnie silne wsparcie duchowo-mentalne, bo
mam skłonności do panikowania jak jestem sam. Dobre i to. Nie wiem jak mi
pójdzie teraz, bo przecież moje dwa zwycięstwa na TP 100 były z dużą pomocą
Pawła. Biegliśmy wtedy przez 40-45 kilometrów razem i w początkowej części
trasy wypracowywałem taką przewagę, że nie dało się tego zaprzepaścić. Teraz
biegnąc samemu, będzie mi o wiele trudniej.
Tak się rozpisałem, ale do rzeczy. Czemu taki jest tytuł
postu?
Ano może najpierw co nieco o sprawie, jaką mam z Babcią
Anią. Otóż cała awantura zaczęła się bodajże na 7 dni przed Harpaganem 48 w
Lipuszu. Byłem jakoś tak tydzień po kontuzji skręcenia nogi w kostce, noga
spuchnięta, bandaż elastyczny wystaje spod spodni i się wlecze pod chodniku,
wybraliśmy się wtedy na jakiś spacer po Gdańsku z ekipą SKPT. Wracając z tego
spaceru dostałem gorączki wskutek coś jakby wstrząsu pourazowego. Miałem tą
kostkę świeżo skręconą, był tam siniak, stan zapalny i łaziłem tak te 15 km po
Gdańsku, to w końcu dostałem drgawek. W swoim stylu zacząłem narzekać, co
czynię niejako automatycznie bez zastanowienia, po prostu żeby coś mówić, żeby nie
być tym wiecznie milczącym gburem.
I wówczas zaatakowała
mnie Babcia Ania, że co ja sobie w ogóle myślę, ze zamierzam w
Harpaganie startować ze skręconą kostką. Że to jest skandal, że to jest
nieodpowiedzialne, że to krótkowzroczne myślenie, że nie dbam o swoich
przyjaciół, którzy by chcieli kiedyś ze mną jeszcze na jakieś marsze chodzić, a
ja nie będę już mógł, bo będę inwalidą przykutym do wózka. I w ogóle, że będę
na starość żałował, że będąc młody nie byłem rozsądny. Co słyszę od różnych
ludzi mniej więcej 7 razy na tydzień. I dlatego mało co się z km spotykam. Dużo
ludzi mi właśnie powtarza, że zachowuję się w różnych sytuacjach tak głupio czy
lekkomyślnie, normalnie jakbym nie inwestował swojego zdrowia na starość czy
coś.
Na to ja odpowiedziałem (Babci Ani, a nie tym wszystkim
ludziom), że ta starość w moim przypadku jest mocno wątpliwa, albowiem poeci
umierają młodo. Na to Babcia Ania uniosła się już zupełnie złością i zaczęła
cała dygotać jak w febrze i już zupełnie mi zmyła głowę, że nie mam prawa w
taki sposób defetystycznie się wypowiadać. No to zamilkłem, coś tam tylko
pomruczałem pod nosem, bo i tak wiedziałem, że przecież zrobię swoje.
Ale we mnie, jako w takim wiecznie przekornym bachorze,
który na złość rodzicom odmrażał sobie palce albo właził w głębokie zaspy,
obudziła się chęć udowodnienia czegoś Babci Ani.
No i można powiedzieć, że pozornie zatryumfowałem, bo
startując z tą skręconą kostką, 2 tygodnie po jej skręceniu, gdy noga nie
wróciła do sprawności, wygrałem Harpagana 48! Oczywiście z dużą pomocą, raz –
Pawła, a dwa głównych rywali, którzy popełnili kilka haniebnych błędów
nawigacyjnych i nie byli w stanie nadrobić straty do mnie samym biegiem.
Tryumf mój nad koncepcjami Babci Ani był nawet nie wiem czy
nie większy niż nad wszystkimi przeciwnikami na trasie owego Harpagana. Zawsze
starałem się w życiu udowadniać swoje racje czynami, a nie słowami. Znaczy się
tak jest najlepiej, to robi wrażenie. Tak zawsze robił Michael Jordan, gdy
kolejni rywale wyśmiewali go, że jego czasy minęły (John Starks powiedział o
nim, zapytany przez dziennikarza: „Jordan? Aha, to ten bejsbolista”. A następnego dnia Jordan rzucił Knicksom 55
punktów – Starks go krył, ale słabo jakoś). Więc myślałem, że to zwycięstwo
uciszy ostatecznie Babcię Anię. Ale niestety popełniłem błąd, za który przyszło
mi słono zapłacić.
Otóż przy okazji jakiegoś plackowego happeningu w domu Eli,
chyba miesiąc później, nie wytrzymałem i w swojej pysze, dumie i nadmiarze wody
sodowej w głowie, tak się nadąłem, że powiedziałem do Babci: „A nie mówiłem ?!
I co? Jak teraz wyglądasz? Łyso Ci? Wygrałem Harpagana, a mówiłaś, ze będę
inwalidą jak wystartuję”.
Wtedy Babcia Ania cała się zagotowała, choć pozostała na
zewnątrz zimna jak norweski głaz narzutowy. Zrobiła tylko skośne oczy na podobieństwo
głównych bohaterek prozy Witkacego, czyli wszystkich tych złych fatalnych
kobiet, które muszą doprowadzić mężczyzn do ruiny, bo to ich życiowa pasja.
I zasyczała: „To się jeszcze okaże kochanieńki”. Dreszcz
grozy mnie przeszył, ale odpędziłem demony strachu od siebie. Zlekceważyłem
problem, a tymczasem okazał się wielki. Oto bowiem Babcia Ania musiała w duchu
poprzysiąc, że się na mnie odegra i jak nic rzuciła na mnie klątwę. Uczyniła
urok i straszna kara nie mogła mnie minąć. I nie minęła. Trenując bowiem dalej
pilnie do następnego Harpagana (czyli H 49), dokładnie dnia 1 stycznia
wieczorem, skręciłem sobie tę bardzo nadwerężoną i nie doleczoną nogę tak, że
naderwałem sobie więzadło strzałkowo-skokowe w stopie, a to już nie przelewki.
Masz babo placek, a raczej klątwę, myślałem, zwijając się z
bólu na zbutwiałych liściach na podejściu zielonym szlakiem od Słowackiego pod
Matemblewo. Noga spuchła jak bania. Miesiąc przerwy w treningach i ciągłe
perturbacje. Ponowne skręcenie nogi w marcu, bo stopa w międzyczasie straciła
stabilność i przy byle okazji mi się wywijała, chociaż ostrożnie wracałem do
treningów. Planu treningowego nie udało się więc zrealizować w pełni, ale jakoś
nadrobiłem treningami w listopadzie i grudniu. 250 km zrobiłem w lutym, w marcu
podobnie, czyli też nie jakaś zupełna tragedia. Tyle, że w styczniu ledwie 140
km (te 140 to ten miesiąc przerwy w treningach).
Potem była rehabilitacja, bardzo forsowna, którą łączyłem z
treningami i wskutek tego się rozchorowałem. Treningi więc szybko zarzuciłem.
Noga jako tako się sprawuje, choć nadal puchnie po dłuższym bieganiu i boli.
Jedyne co, to wydaje mi się, że wróciła jej jako taka stabilność.
To teraz szybko jeszcze o pani od wosu. Bo klątwa Babci Ani
jaka na mnie spoczęła nie jest jedyną klątwą, z jaką przyjdzie mi się zmagać na
trasie Harpagana. Ciąży jeszcze nade mną o wiele starsza klątwa. Kląrwa pani od
wosu. Ta stara, dobrze uleżała, jak wino w beczce, klątwa, dopiero w zeszłym
roku zaczęła się uaktywniać. Bo z klątwami jest tak, że potrafią długo czekać,
aż nadarzy im się okazja, aby pofrunęły w świat.
W dniu zakończenia nauki w szkole podstawowej pani od wosu
powiedziała mi: „Życzę ci żebyś został politykiem”. W duchu zacząłem się wtedy
śmiać, czego nie powinienem był robić (mądry Polak po szkodzie), bo wszelkie
czarownice czytają w myślach i taka pogarda, nawet tylko w myślach, musi
spotkać się z zemstą każdej szanującej się czarownicy. No więc ukarany
zostałem, ale to za chwilę.
Nigdy w życiu nie znosiłem polityki, a w szczególności jak
byłem taki zupełnie młody i nie miałem jeszcze poskręcanych kostek i nie
stabilnych stawów skokowych. Ze wszystkich przedmiotów uczyłem się dobrze,
byłem pilnym uczniem (może dlatego na starość stałem się leniwy), ale do wosu
przekonać się nie mogłem. Odkładałem podręcznik ze wstrętem jak trzeba było
poczytać do sprawdzianu, ile wynosi kadencja Sejmu, czym różni się Sejm od
Senatu itp. Z dzieciństwa pamiętam jak mój dziadek oglądał obrady Sejmu,
jeszcze tego PRLowskiego i jako 5-letni brzdąc nie mogłem pojąc jak można
oglądać coś tak okropnie nudnego. Przecież tam cały czas jeden obrazek był,
który się nie poruszał A takie obrady potrafiły lecieć od 7 do 12 chyba i to na
głównym kanale telewizji.
Nie znosiłem polityki i wydawało mi się, że co jak co, ale
taka klątwa nie może po prostu na mnie zadziałać. A jednak zadziałała, tyle, że
prawie po 20 latach.
Wszedłem bowiem w struktury Pomorskiej Komisji na
Orientację, zacząłem robić swoje zawody na orientację i zacząłem warcholić jak
nasi politycy. Kłótnie, nie kończące się dyskusje o niczym, fronty,
przeciwfronty, dyplomacja, zdradzieckie ciosy w plecy, zdrady, koalicje,
zdrady, koalicje. Słowem pani od wosu może być z siebie dumna. Jestem taki jaki
chciała, żebym był.
Całe to politykowanie w regionalnym błotku InO na tyle
nadwątliło moje siły, że nie raz i nie dwa jechałem na zawody i zwyczajnie mi
się nie chciało walczyć. Nie chciało mi się nic, siadałem sobie i jak wół na
niemalowane wrota patrzyłem się na mapę nic z niej nie rozumiejąc, a minuty do
chudych cykały. I tak wpadło kilka ostatnich miejsc głównie na zawodach TZ. Tak
też było niedawno na Bielowszczaku, gdzie walczyłem jak o życie aby uniknąć
ostatniego miejsca, ostatecznie byłem 13 na 15.
Tak więc zobaczymy co się okaże za dwa dni w Kaliskach. Czy
zwycięży dusza starego wojownika, czy może nowa dusza gnuśnego,
wszystkowiedzącego polityka-teoretyka? Będę walczył z rywalami i klątwami,
które na mnie ciążą, więc łatwo nie będzie.
Wszystkim uczestnikom
życzę udanych zawodów i wielu emocji na trasie. Do zobaczenia w
Kaliskach!
0 komentarze :
Prześlij komentarz
Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)