środa, 3 września 2014

Jedyny park narodowy w Portugalii

Jak w titanicu
Jak wiadomo Portugalia słynie przede wszystkim z przepięknych, wiecznie słonecznych plaż. Fantastycznie błękitna głębia oceanu, palmy na złotych plażach, wszędobylscy emeryci z niemiec, dziewczyny w bikini i inni plażowicze. Wieczna impreza, gorące letnie noce, tańce hulańce, śpiewy, wino, dziewczyny i przepyszne jedzenie. To raj dla tych którzy uwielbiają imprezować i leniuchować cały dzień. Taki jest obraz Portugalii dla turystów i taką właśnie Portugalię zobaczyliśmy. Ale w naszej podróży zetknęliśmy się też z mniej turystyczną stroną Portugalii bo tak to właśnie jest kiedy podróżuje się autostopem. Zobaczyliśmy więc kilka miejsc, które są przez turystów omijane i zapomniane. Bo plaże i imprezy! To najważniejsze! Jednym z takich zagadkowych, mało znanych miejsc jest jedyny w Portugalii Park Narodowy Geres. Odwiedziliśmy go :)
Tutaj niemal na szczycie jakiejś małej górki
Na wzmiankę o tym iż taki park istnieje, oraz o tym co oferuje i gdzie go można znaleźć wpadliśmy jeszcze przed wyjazdem. Wyczytałem gdzieś, że na terenie docelowego kraju naszej podróży znajduje się zaledwie jeden park. Pomyślałem, że to dziwna sprawa bo jak to tylko jeden? Przecież tam jest tyle niezwykłych miejsc! No ale okazało się, że dla portugalczyków to właśnie tego typu góry są miejscem niezwykłym. Potem z kim tylko nie jechaliśmy, z kim się nie zetknęliśmy to każdy opowiadał nam o Geres z rumieńcami na twarzy i wielkim entuzjazmem. Każdemu komu powiedzieliśmy "no i chcemy też Geres zobaczyć" to wszyscy reagowali "oooooo Geres beautiful nature 100% lovely mountains!!!" A potem, że są górskie wioski, że góry nietknięte przez człowieka, że czysto, powietrze takie świeże i wodę ze strumyka można całymi haustami łykać jak pelikan. Napaliliśmy się jeszcze bardziej na te góry, skoro każdy nam je tak rekomendował i tak jadąc przez Portugalię potem już kierowaliśmy się na ten jedyny park narodowy. A kiedy byliśmy już na prawdę blisko, kiedy zrobiło się już bardziej górzyście, tak inaczej niż w południowej portugalii, to wtedy już konkretnie skierowaliśmy się do Geres.

Takie autka tam jeżdżą. Ta kobita to też spoko była.
Podwiózł nas taki młody gostek, samochód typowy dla Portugalskich realiów czyli stary, porysowany, mocno eksploatowany. Wrzuciliśmy bagaże i ruszamy odkrywać park! Widoki były jak z bajki, najpierw jechaliśmy cały czas pod górkę wąskim asfaltem który wił się w serpentyny jak wąż, coraz to bardziej i bardziej, a zielona plątanina gałęzi, kwiatów i wszelkich dzikich roślin z naszej prawej strony tworzyła stromą ścianę. Potem kiedy wbiliśmy się już dość wysoko, szybko zaczęliśmy niczym narciarz slalomem zjeżdżać w dół i ukazało nam się całe piękno tej okolicy! Zawyliśmy z zachwytu i gościu się z nas nieźle śmiał. Ale po to tu właśnie przyjechaliśmy i to co ukazało się naszym oczom wzbudziło w nas prawdziwą euforię! Zobaczyliśmy ogromne jezioro w kształcie krzyża, słońce odbijało się od tafli wody jasnym blaskiem, który przecinały żaglówki wprawiane w ruch lekkim wiatrem. Góry wcinały się w ten krzyż z każdej strony tworząc kolorową mozaikę, drzew, skał, piaszczystych plaż. Teren pełen był półwyspów, zakoli, maleńkich plaż i stromych urwisk. Pomiędzy górami, a drzewami zobaczyliśmy domy poupychane wszędzie tam gdzie pozwalało na to ukształtowanie terenu. Domki te tworzyły chyba największą aglomerację w parku Geres, wioseczka ta zwała się Rio Caldo i to właśnie tutaj mieszkał ten nasz tymczasowy kierowca. Upewnił się jeszcze czy może nie wolimy tutaj wysiąść bo jak twierdził tu jest dużo fajniej niż w Geres. Ale my już byliśmy od początku nastawieni na Geres. Koleś postanowił, że nas podrzuci bo to tylko kilka kilosów. Szczęście ciągle nam sprzyjało! Przecięliśmy rzekę przejeżdżając przez dwa długie mosty i teraz już znowu jechaliśmy pod górę mijając urokliwe malutkie nabrzeżne wioseczki i pojedyncze kolorowe domy. Cała kraina wyglądała sielankowo i jak z zaczarowanej bajki. Wszystko było takie ładne, a te widoki FJU FJU! Budzić się rano, zerwać winogrona ze swego balkonu, wyłożyć się na leżaku i wpatrywać w błękit jeziora i wcinające się góry. Taka bajka!!!

Wreszcie dojechaliśmy do Geres! Koleś zostawił nas w centrum. Ale czemu nazwali to centrum to nie wiadomo, przecież to taka wioseczka była. Zrobiliśmy rozeznanie terenu, była tam informacja turystyczna ale zamknięta. Przyjdziemy rano, poszliśmy szukać miejscówy na nocleg. Znaleźliśmy jedną z najwspanialszych!

Domek, w którym zamieszkaliśmy. Kiedyś tam wrócimy:)
Na skraju wioski, naprzeciw budynku szkoły podstawowej, był sobie z pozoru mały, kamienny domek. Stał pusty i najwyraźniej czekał na nowego właściciela. Na krótki czas to my byliśmy jego właścicielami :) rozgościliśmy się tam jak u siebie! Domek wyglądał uroczo i jak się okazało nie był wcale tak mały, bo miał trzy piętra. Niestety tylko u dołu był otwarty. Ale to była świetna przestrzeń, balkony, super schódki, pomieszczenia gospodarcze, fajne przejścia no i basen haha! Nawet basen tam był, no tylko że bez wody. Cała posesja była już wyraźnie zapuszczona. Drzewa pomimo, że niezwykłe i dorodne po prostu rozrosły się jak w jakiejś dżungli. Dom od dawna stał pusty. No i my go sobie zajęliśmy, rozstawiliśmy pod balkonem namiot i mieliśmy tam swój obóz z basenem. Z sadem pomarańczy, cytryn, brzoskwiń. Ze swoim źródełkiem, opuszczoną winiarnią, z balkonem na grilla, z maleńkim wodospadem! Mogliśmy tam sobie odpocząć, zrobiliśmy ekstra jedzonko na ciepło, zrobiliśmy sobie też pranie i tak miło minął nam wieczór w naszym nowym domu. Byliśmy na prawdę szczęśliwi będąc w tym miejscu! A jutro na podbój gór!

nasze pranko się suszy
Wstaliśmy z rana, jak to w góry. Najpierw udaliśmy się do informacji turystycznej po informacje oczywiście. Babka za dużo nam powiedziała, angielski słabiutki, przewodników żadnych nie mieli, a mapy... No jedną nam taką dali całego parku, która na nic nam się zdała tak na prawdę. Potem dała nam takie kserówki szlaków, w sumie nie wiadomo do końca bo nic tam nie było widać, jakieś wykresy no co to jest? Takiego czegoś to się nie spodziewaliśmy, taka amatorka i nieprzygotowanie. Pytamy jej o info i tak nie bardzo wiedziała co nam polecić, zasugerowała żebyśmy podjechali sobie na 5km szlak samochodem lub wzięli jakieś taxi. No takie coś.

To jest mapka jaką dostaliśmy.
Studenckie kserówki!
Wyszliśmy mega rozczarowani. Nawet nie wiedzieliśmy do końca jak sobie rozplanować wycieczkę. Wiedzieliśmy, że idąc asfaltem w górę po 5km rozpoczyna się szlak który ma pi razy drzwi 10km. Tak nam napisała długopisem na tym ksero. A jak chcemy dalej to po 15km na asfalcie jest szlak co ma 5km. A reszta? No tam są jakieś szlaki niby, jakiś jest wyłączony z ruchu, do innych jest cholernie daleko, a inne to mówiła że są nieciekawe i nic tam nie ma. Nasz zapał zgasł w kilku sekundach.

Takie tam są drogi, takie klimaty:)
Ale co zrobić? Tyle tu jechaliśmy to się nie poddamy tak łatwo. Może przygotowanie informacji i baza turystyczna i te sprawy po prostu tak słabo tu wyglądają. Poszliśmy tym asfaltem i wreszcie rozpoczął się nasz szlak. Tak nie do końca byliśmy pewni czy to aby na pewno to. Ale weszliśmy. Oznaczenia inne niż u nas ale szybko się połapaliśmy. Nie było ich też zbyt wiele, nie tak gęsto jak u nas to też trzeba było mieć oczy szeroko otwarte. Najpierw stromo pod górę, po kamieniach. Ścieżka mocno zarośnięta, widać od razu że niezbyt często uczęszczana. Powoli pniemy się w górę, a upał niemiłosiernie nas przygrzewa, jak na patelni. 

O tak tam wygląda na szlakach
Jest inaczej niż u nas. Inne te góry. Dość mocno skaliste no i roślinność jest inna. Duże szyszki tam mają! Plątanina wielkich gałęzi tworzy tam prawdziwe labirynty, nocą musi to wyglądać dość mrocznie. Bardzo tam sucho, a góry są raczej niewysokie. Tam gdzieś po 1300 metrów jakieś, nie są strome i wymagające. Ale jest tam straaaaasznie sucho, ciągle chce się pić i słońce pali tak mocno. Powietrze dosłownie wysusza, wypala. Pijemy bardzo dużo, szukamy strumyków. Potem przechodzimy na szutrowe ścieżki, jesteśmy już coraz wyżej i widoki są coraz fajniejsze. Zaczyna nam się coraz bardziej podobać! Góry są zbudowane jakby z takich skałek, wszędzie pełno takich mniejszych i większych kamieni, które wydają się być rozsypane po falujących wzgórzach. Spomiędzy kamieni wyrastają małe karłowate choineczki, drzewka niby to kosodrzewiny, bujne wrzosowiska, trochę kaktusów i wszelakich karłowatych krzaczków, gałęzi i bliżej nieokreślonych roślin. Sporo też tutaj kolorowych kwiatów. Weszliśmy wreszcie dość wysoko i mieliśmy z góry cudowny widok, wszędzie naokoło wznosiły się kamienne wzgórza ustrojone kolorowymi roślinkami. Na płaszczyznach były takie polany, chyba wiecznie zielone, z miękką trawą taką idealną żeby wypasać jakieś owce czy inne kudłacze. Trafiliśmy po drodze na jeden kamienny domek. Malutki, właśnie na takiej polanie, schowany w cieniu gigantycznego drzewa. Była tam wykuta w kamieniu studnia oraz ułożony z kamieni wielki stół, a domek był tak zbudowany, że bez problemu można było wejść sobie na dach i tak oczywiście uczyniłem. Zrobiliśmy tam sobie obiad. W środku domu było małe palenisko, jakieś stare butelki i świeczki, materac. Ktoś tam najwidoczniej bywa ale teraz byliśmy tu sami. Miejsce było na prawdę wspaniałe i super byłoby mieć taką chatkę, cisza zieleń i góry. Bomba.

To jest właśnie ta chatka
Nasz szlak nie był wymagający. Teraz chodziliśmy już wyłącznie po płaskim. Widzieliśmy tylko jednego zwierzaka, obrzydliwą wijącą się w małym oczku wodnym żmiję. Ja się lękam takich stworów więc spieprzałem stamtąd w podskokach. Ale klimat sprzyja tam takim żyjątkom, jest niewiarygodnie gorąco i sucho. Nie zdobyliśmy w Geres żadnego szczytu, szlak poprowadzony był tak aby zahaczyć o ciekawe punkty widokowe ale nie wdrapaliśmy się nigdzie na wierzchołek. szkooda... No i ogólnie ten szlak to był taki no hmm... na niedzielny spacerek, nawet z małymi dziećmi. My szliśmy długo bo nigdzie nam się nie śpieszyło, co chwila przystawaliśmy ale te 10km to można było zrobić w trymiga tak na prawdę. Pod koniec szlaku zbliżyliśmy się w okolice asfaltowej drogi idącej przez park aż do Hiszpanii. Spotkaliśmy kilka aut na drodze, chyba z trzy. Wszyscy jechali samochodami do punktu widokowego, z którego można było ujrzeć panoramę chyba całej okolicy z wielkim jeziorem na czele. Widoki pierwsza klasa! Poza tymi ludźmi z samochodów nie spotkaliśmy na szlakach żywej duszy. Z tego miejsca wpatrywaliśmy się w góry które nas otaczały. Nie były wielkie, nie straszyły, po prostu takie sobie fajne góry które fajnie byłoby zdobyć tylko że.... tam nie ma szlaków. Pod względem turystycznym to jest jakaś klęska. Tam można iść na żywca, tak sobie na przełaj bo szlaków tam nie znajdziesz. Żeby jeszcze chociaż jakaś mapa była....

Tutaj najładniejszy widok ze wszystkich
Wróciliśmy do naszego domku. Następnego dnia ruszyliśmy do Rio Caldo, pieszo. Trochę nam to zajęło bo szliśmy z plecakami ale ciągle było z górki i widoki cudowne. Mieliśmy zamiar tutaj dopytać się w informacji co i jak, tutaj obrać początek wędrówki. A tu zonk. Bo nam powiedzieli to samo co w Geres. Że można samochodem podjechać tam jest jakiś krótki szlak, albo autobusem do innej wioski i wtedy ileś kilosów się idzie i tam jest jakiś szlak. I tyle. A szlaki to też są tam inne niż u nas. Bo u nas one się krzyżują, spotykają ze sobą, można obrać wiele wariantów i dróg. A tam szlak to jest po prostu pętla, przykładowo 5km. Zaczyna się i kończy mniej więcej w tym samym punkcie. A następna taka pętla jest gdzieś tam może 10km dalej, a może nie... Przygotowanie turystyczne ZERO po prostu wielkie ogromne Z-E-R-O. A potencjał taki wielki!!! Przecież tamten park był idealnym miejscem na górskie wędrówki, żeglowanie, jazdę rowerem i ogólnie aktywny wypoczynek. Tylko nie stworzyli tam warunków do tego. My na prawdę chcieliśmy sobie tam pozwiedzać te góry ale no... nie było za bardzo jak... Bardzo tego żałowaliśmy. Koniec końców byliśmy Parkiem Geres zawiedzeni...

Widok na Rio Caldo
Wychodzi na to, że taka górska turystyka to nie w Portugalii. Nie wiem czy oni nie wiedzą jak się za to zabrać, czy po prostu tam nikt się nie przejmuje górami w Portugalii skoro są imprezy i plaże. Czy oni chcą żeby tam tak zostało czy jak to jest. Nie wiem. Ale potencjał to miejsce ma ogromny. Przecież jakby to były polskie ziemie to co nasi ludzie by tam narobili! Po jakimś czasie by się ta miejscówa przeludniła pewnie. A tutaj ani ludzi, ani turystyki w sumie, ani atrakcji, hotelów pensjonatów też jak na lekarstwo. A sporo z nich było w stanie surowym, opuszczone budynki, nieukończone inwestycje... Może po prostu nikogo nie interesują góry w Portugalii?

Park Geres po stronie Hiszpańskiej
Szkoda nam tego. My porównujemy Geres z Bieszczadami. Takie w sumie dzikie, niezagospodarowane, zapomniane, biedne. Nie są to góry wielkie, zwalające z nóg, tak surowe, majestatyczne. Są po prostu inne i ciekawe, niewymagające, gdzieś tam na szarym końcu. Okolice też są biedne, miasteczka wyludnione, wszyscy chyba o tym miejscu zapomnieli. Takie właśnie jest to Geres. Nie możemy powiedzieć żeby same góry nas zachwyciły. Były bardzo ładne, widoki super, przyroda ciekawa ale są góry znacznie ciekawsze niż te. A już na pewno lepiej przygotowane pod kątem turystyki. A szkoda tego.

Łapiemy stopa. 3 samochody na godzinę..

0 komentarze :

Prześlij komentarz

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets