czwartek, 24 lipca 2014

Wormsy w Lizbonie cz2

 

Nocnym pociągiem trafiliśmy do Sintry, miejsca w które zapraszał nas Juan - nauczyciel fizyki, który dwa dni wcześniej oprowadzał nas po starym jak świat, portowym mieście Setubal. Mieliśmy do niego numer telefonu więc mieliśmy zamiar znaleźć jakąś miejscówkę na nocleg w zacisznym miejscu, a potem z rana do niego przedzwonić. I tu właśnie zaczęły się schody (a było ich tam sporo bo miasteczko położone było na wzgórzach) i przygody typowe dla naszych autostopowych wojaży. 


Próbowaliśmy znaleźć jakieś odpowiednie miejsce do rozbicia namiotu. Było już późno więc tym lepiej dla nas, zwykle tak jest. Tylko, że Sintra (nazwana przez Beatę Sinatrą) była zabudowana w każdym możliwym miejscu, a do przedmieść było daleko, a nam chodzić się już nie chciało po całym dniu w Lizbonie. Było tam sporo pustych, opuszczonych lub starych domów, w których nie było nikogo. Pomysł był taki żeby sobie wbić na taką posesję i tam się przekimać. Znaleźliśmy jeden taki, nawet super wyglądał, tylko że zapuszczony był. Ale miejsce do spania w sam raz. Gdyby nie to że..


Tam w Portugalii ludzie uwielbiają psy. Psów jest tam jak łysych psów, wszędzie pełno, ludzie z nimi spacerują, bawią się i takie tam. No i na tym osiedlu okazało się, że na każdej posesji był pies. Jakiś jeden kundel chyba nas przyczaił, że się tam kręcimy w środku nocy kiedy już przeskoczyliśmy przez murowany płot. Dobra zaraz przestanie myślimy, jesteśmy tam na tarasie skitrani. Ale pies nie przestaje, a wraz z nim zaczęły ujadać kolejne, te od sąsiadów. My siedzimy na tarasie pod murkiem tak cichaczem przyczajeni i wyzywamy na te głupie psy - to miała być cicha akcja! Teraz już szczekają wszystkie psiaki na osiedlu! Zrobił się hałas w środku nocy. NO DO DIABŁA JASNEGO CO JEST!? Ktoś zapala światło na dworzu, jakiś sąsiad. Drugi sąsiad też wychodzi na dwór, psy ujadają, oni włączają światła na dworzu i dyskutują ze sobą czemuż to te psy tak ujadają. My siedzimy pod tym murkiem, serca dudnią nam jak wielki młot a strach ma wielkie oczy. Patrzymy się na siebie otępiali i tak zestrachani że aż bladzi. Na taras pada światło, Beata przeczołguje się do mnie bo inaczej była by w promieniu światła. Już prawie widać nasze plecaki! Przez głowę przechodzą nam czarne scenariusze, no bo co teraz będzie? Znajdą nas i powiemy że co? Że przyjechaliśmy tu zwiedzać autostopem z dalekiej Polski i chcieliśmy tu spać? Brzmi trochę zbyt fantastycznie. To tak jakbyś u siebie w ogrodzie znalazł rozbity namiot, a tam jakiś palestyńczyk się w nim do ciebie uśmiecha. Czary jakieś.


Wyczuliśmy moment. Opracowaliśmy po cichutku plan ucieczki. Skinieniem głowy dajemy sygnał, zwijamy się bez plecaków. Beata skacze po murkach z drugiej strony, wdrapuje się przez furtkę, ja robie to samo i spieprzamy!!! 

Wszystko ucichło. Stres jak smok. Zostały tam nasze plecaki. No tego to jeszcze nie grali! Musimy wrocić. Robimy to po 40minutach. Niewidzialni i dynamiczni niczym ninja. Udaje się!


Potem coś tam znaleźliśmy na nocleg, za drzewkami na parkingu. Tak trochę chamsko bo w sumie to było nas widać ale wstaliśmy szybko i problemów nie było. Może oprócz tego, że niebo zaciągnęło się ciężkimi ołowianymi chmurami szarości. E? To w Portugalii też pada deszcz?

Ano pada. Okazało się że pada i to tak fest. Bo jak już pada, to pada cały dzień... Do Juana nie mogliśmy się dodzwonić, coś nie tak z numerem... Zwiedziliśmy zaraz z rana Sintrę, była spoko, zjeżdżali się turyści. Był wczesny poranek. Ale pogoda tragiczna. Dobra jedziemy dalej. Łapaliśmy stopa i tym sposobem... znowu znaleźliśmy się w Lizbonie...


Lało cały dzień. Nie padało - lało! Oberwanie chmury 24h/ na dobę. A my chcieliśmy jechać w stronę Porto. Jesteśmy w Lizbonie. Nie da się łapać w tym deszczu bo w minutę cali jesteśmy przemoknięci. Wylądowaliśmy na stacji i schowaliśmy się w myjni, na kilka godzin. Tam złapaliśmy stopa w inne miejsce w Lizbonie. Ponoć dzielnica nożowników, złodziejów, dilerów. O znowu. Super. Tam na stacji łapiemy, w mieście tworzy się gigantyczny korek. Jakoś po kilku godzinach wyjeżdżamy z miasta, na obrzeża, przed most. Tylko że w stronę Porto to tak nie bardzo. Troszkę się rozchmurzyło ale jest już ciemno. Tak minął nam cały dzień... Szukamy miejscówki na spanie, są tam jakieś pola, nic konkretnego same chabezie i chwasty. Ale mokro wszędzie jak diabeł. Wchodzimy i gdzies tam w oddali natykamy się na ogródek. Nie wiem co tam było marchew i kapusta? W środku chwastów jest mini ogródek. Idziemy dalej i znowu tak ogródek, bambusowym płotem odgrodzony. Takich ogródków, dzikich, było tam kilkadziesiąt. Co to jest? Jakaś dzika plantacja kapusty? E?


W końcu znajdujemy miejsca w bambusowych krzakach. Kiedy budzimy się nad ranem pogoda jest już znacznie lepsza, najgorsze za nami! Patrzymy na te pola, a tam pełno murzynków pieli te chwasty i chaczkuje ziemię. O ja cie, ale jaja. To te dzikie, podejrzewamy na 99% że nielegalne ogródki, należały do afrykańskich emigrantów (tych w samej Lizbonie nie brakowało). Urządzili tu sobie swoją małą Afrykę, normalnie poczuliśmy się jak w Tanzanii jakiejś czy innym Burkina Faso. Całymi rodzinami, w tych swoich kolorowych szatach i dziwnych ubraniach, pracowali tam w polach od rana i uprawiali swoje warzywka. Zaraz za rogiem Lizbony można by rzecz, totalnie inny świat. Odjechaliśmy od centrum kilka kilometrów a tam Afryka pośród bambusów i dzikich upraw batat. Ale jaja. 


Jakiś czas później znowu byliśmy w Lizbonie, jak magnez nas tam ciągnęło chyba :) Trafiliśmy na stację benzynową, staliśmy tam 3h i wyglądało to kiepsko. Bardzo kiepsko. To było jakieś błędne koło bo już drugi dzień krążymy w kółko i nic z tego nie wynika. A potem nadjechał malutki samochód smart. I wszystko zmieniło się o 180 stopni jak z pomocą czarodziejskiej różdżki i zaklęć magicznych!  Tego smarta prowadził taki wesoły mulat ubrany w jakieś szalone kolory, drobniutka ciemna dziewczyna i wielki rozbrykany psiak, który sądząc po tym jak wyglądał samochód w środku, mocno gubił akurat sierść. 

Ta dwójka mocno się nami przejęła. Widocznie skumali się w jak kiepskim położeniu jesteśmy i za wszelką cenę postanowili nam jakoś pomóc. "Okej opcje są dwie: Albo odwieziemy was w jakieś lepsze miejsce albo jedźcie z nami do naszego mieszkania, mam wielu znajomych na fejsbuku, napiszę do nich i może ktoś akurat jedzie w stronę Porto" - powiedział ten mulatek. Ha! No to super! Bez zająknięcia wybraliśmy opcję numer dwa i po małej chwili (spakowanie dwóch ogromnych plecaków do smarta to nie taka prosta sprawa!) sunęliśmy smartem przez ulice Lizbony! Łuhuuu!


Tiago i Mia już od samego początku byli mega sympatyczni. Ciągle uśmiechnięci i niesamowicie przejęci. Chcieli nam pomóc choćby nie wiem co. Po kilku chwilach wylądowaliśmy w ich mieszkaniu. Wchodzimy, a tam się okazuje że... 
Tiago to najwidoczniej jakaś portugalska gwiazda muzyki! Na ścianach wisiały złote i platynowe płyty ze zdjęciami jego płyt, z nim na okładce. Wszędzie jakies statuetki, nawet z MTV. No i studio! Ha! On miał w swoim mieszkaniu studio! Wielki komputer, klawisze gitary, mikrofony i inne sprzęciory potrzebne do robienia muzyki! Łohoho ho!!! Ale się dzieje! Wzięliśmy szybki prysznic, tego było nam trzeba :) Beata policzyła buty w jego pokoju - 46 par! haha! Potem jakieś małe jedzonko, ciągle nie wierzymy gdzie my tu jesteśmy i co się dzieje. Tiago i Mia odwalili się jak celebryci z teledysków mtv. Na fejsie nikt nie odpisuje więc pada kolejna propozycja "niedawno otworzyliśmy klub w centrum Lizbony i dziś mamy imprezę, jedziecie z nami?" No ba! Pewnie że jedziemy! No hej przygoda!


Zanim jednak ruszyliśmy najpierw odwiedziliśmy rodziców Tiago w jednym z bloków. Taki zwykły typowy blok. Malutkie mieszkanko, ze starymi meblami, sympatyczne starsze małżeństwo. Tiago i Mia pomagają nakryć do stołu. Jest wesoło, miło i bardzo sympatycznie! Rozmawiamy, zajadamy się, oni śmieją się ze mnie że śmiesznie jem, ale byłem na tyle głodny że zapomniałem jak to się robi widelcami i nożem haha. Mama Tiago dokłada mi mięsko i uśmiecha się do mnie. Jest mega sympatycznie! Na koniec wyściskaliśmy się jakbyśmy znali się od dwudziestu lat i jedziemy na imprezę!

Po drodze Tiago i Mia opowiadają nam o Portugalii, opowiadają nam o sobie, my również robimy tak samo. Mocno się z nimi zaprzyjaźniliśmy bo byli niesamowicie gościnni, mili i weseli. Ale i tak najlepsze było to, że Tiago w ogóle nie gwiazdorzył. Był bardzo skromny i sympatyczny. No po prostu taki przemiły gostek, który bardzo chciał żebyśmy czuli się u nich jak najfajniej! To był super widok - kiedy Tiago, wytatuowany z brylantami w uszach pomagał nakryć do stołu swojej mamie babuszce. Wszystko zupełnie naturalnie, zero ściemy. To nie był żaden gwiazdor, zero lansu. 


Smart świetnie nadawał się na wąskie, zatłoczone uliczki centrum Lizbony. Stare miasto - znowu tu jesteśmy, ba! Kojarzyliśmy te uliczki bo dopiero co niedawno przechadzaliśmy się tutaj za dnia. White Club, tak nazywał się ich nowy klub. Wcześniej prowadzili inny klub, zupełnie niedaleko, kilka ulic dalej ale tam musieli zamykać go o godzinie pierwszej. Tutaj kluby otwarte są do godziny trzeciej, miejsca więcej więc otworzyli go z zamiarem zrobienia imprezowni. Byliśmy ciekawi jak to się rozkręci. Klub nie był jeszcze ukończony ale już wyglądał super i Tiago z Mią bardzo się nim cieszyli. A im zależało na tym żebyśmy my cały czas świetnie się tam czuli i super bawili. Bardzo się nami przejmowali i ciągle nad nami skakali. Tiago poprosił nas żebyśmy pomogli przynieść mu lód z innej knajpy. Po drodze wchodziliśmy do innych lokali, wszyscy się tam znali więc wypiliśmy kilka drinków i już robiło się wesoło! haha. Ale atmosfera była genialna, zero jakiejkolwiek konkurencji, wszyscy uśmiechnięci i pomagają sobie nawzajem. Potem Mia oprowadziła nas jeszcze po tej dzielnicy opowiadając conieco. Byliśmy nawet w takiej wykwintnej restauracji bo Mia chciała żebyśmy posłuchali ich tradycyjnej muzyki Fado. Tam gitarzysta w tej restauracji też się nami przejął, oprowadził nas po lokalu i poopowiadał. Super ludzie! Wszystkim bardzo na nas zależało i byli niezwykle gościnni i przyjaźni. 

Kiedy wróciliśmy czekały już na nas kolejne drinki. Serwowali nam raz po razie a my oczywiście nie wybrzydzaliśmy :) wiadomo! Impreza rozkręcała się. Za konsoletą muzę puszczał DJ jak z videoclipów, istny Shaggy! Miał takie afro murzynek, że ledwo się mieścił w drzwiach. Potem przyszedł drugi kolo, też afro, no jak bliźniak i też muzę puszczał. Co jakiś czas udzielał się też Tiago. Na ulicach też jedna wielka impreza, pijemy drinki tańczymy łoho hoho ale się dzieje, co za impreza w white clubie! Potem klub wypełnił się już po brzegi i leciały tam czarne rytmy, bawiliśmy się na całego, a pośród nas... sami czarnoskórzy niemalże haha. Byliśmy w zasadzie jedynymi białymi w white clubie i śmiesznie to wyglądało. A impreza taka, że świat zawirował! Nawet naciągacze na ulicach przestali wkurzać. Pogadałem z kilkoma kolesiami z Senegalu, sprzedawali okulary. Wystarczyło, że powiedziałem że kojarzę Papę Bauba Diopa i już byłem ich białym bratem i przybijaliśmy piątki! 

Równo o trzeciej impreza się skończyła. Pełna kulturka. Wszyscy zadowoleni. White Club!


Spaliśmy jak królowie, w wielkim łóżku Tiago w jego pokoju. A on i Mia spali na kanapie. Aż nam było głupio. Wstaliśmy dopiero o 14. Potem zaprosili nas na śniadanko na miasto. Po czym wywieźli nas cały kawał za Lizbonę w idealne miejsce. Wymieniliśmy się kontaktami, Tiago przedzwonił do kumpla z tej okolicy żeby za godzinkę przyjechał i sprawdził czy nadal tu stoimy. Na sam koniec wcisnęli nam jeszcze kasę do rąk. To już nam było totalnie głupio ale nie chcieli słyszeć odmowy. To byli wspaniali ludzie! Przeżywamy tą historię jeszcze cały czas bo była jedną z najlepszych jakie nam się kiedykolwiek zdarzyły! Żegnaliśmy się z nimi z bólem serca bo rzadko trafia się na aż tak wspaniałych ludzi, mocno się z nimi zaprzyjaźniliśmy przez ten krótki czas. Ale trzeba było pomachać sobie na pożegnanie. 


Znowu byliśmy w drodze. 

1 komentarz :

  1. Już nie mogę doczekać się kolejnych opowieści.
    Pozdrawiam
    Szymon

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets