sobota, 14 września 2013

Taternicy na szlakach 2013 cz. II


Druga część relacji z gór.

To teraz tak. Skończyliśmy na tym, że jesteśmy w schronisku w piątce. Dumni i zmęczeni bo dało po garach pierwszego dnia. Trzeba się szykować do noclegu bo jutro kolejne wyzwania! Ale kobitka w recepcji oświadcza, że już tylko podłoga została, 20zł kosztuje i koce dają. No to sobie myślimy "voila, nawet dobrze bo będzie wersja po taniości" Tutaj oczywiście znowu wyszło nasze górskie nieopierzenie. 

Okazało się, że już jakąś godzinkę później niemożliwym było znalezienie swojego kąta na podłodze! No poważnie, tyle ludzi tam się gnieździło, że nie było gdzie nogi postawić! I tu był nasz błąd bo jak dostaliśmy te koce to mieliśmy od razu wyszukać sobie jakąś miejscówe gdzieś w koncie a my poszliśmy sobie kiśle robić do kuchni. To się zemściło. 


Godzina 20, a tam każdy skrawek podłogi zajęty. Szpili się nie dało wetknąć, a gdybym wetknął to ktoś boleśnie by to odczuł. Aż tacy chamscy to nie jesteśmy. Stołówka zajęta, śpią pod stołami i na stołach. Korytarze zajęte, każdy kąt. Przedsionek zajęty!!! Otwierasz drzwi do schroniska a tam trzy głowy w przejściu leżą. Wyglądało jak po ostrym melanżu ale to tylko schronisko w piątce.

No nic, trzeba podjąć drastyczne środki. Idziemy spać na dwór. Ubieramy wszystko co mamy. 5 parek skarpetek - aż się noga w but nie mieściła. Wszystkie rękawy. No i rzucamy się na ławeczkę ale nie mamy śpiworów tylko te koce z odzysku. Cicho, zasypiamy. Ale robi się zimno i zapadamy w taki niby półsen. Okoliczności są doprawdy magiczne - oto przyświeca nam księżyc, a ciemne góry spoglądają na nas ponuro ostrymi grzbietami. Ale co z tego jak jest tak zimno że to kota idzie dostać?! Ale my twardzi i niestrudzeni, próbujemy spać dalej. Ostatecznie obudził nas grzmot. Jakiś nawalony koleś wyrżnął się o naszą ławkę. Ale jak on wyrżnął! Myślałem, że jakaś góra się zwaliła albo lawina jakaś kamienna! Nie wiem, jak można iść w góry, zajmować miejsce w schronisku prawdziwym turystom i się nawalić. Na Giewont z takim i na krzyżu go powiesić!

Wczesny poranek w piątce
Co tu robić. Jest gdzieś 1:30, a na dworzu nie wytrzymamy. Choć sporo osób tam spało opatulonym wszystkim co mieli pod ręką. Wchodzimy do środka, otwieramy drzwi, tam głowy. Wślizgujemy się głębiej. Miało być tak, że spać na podłodze można ale żeby przejścia były puste. Bulshit. Ludzie spali wszędzie, każdy centymetr zajęty. O do diabła to nas nieźle wycyckali, trzeba się było bardziej scwanić. To my też będziemy bezkompromisowi. Byla tam kuchnia a wielki napis na drzwiach głosił "NIE SPAĆ W KUCHNI, PROSZĘ TO USZANOWAĆ" Wchodzimy. A tam dwóch ludzi śpi pod taką półką, jeden na półce. Dobra tu się rozwalamy, cieplutko jest. Ale podłoga MOKRA!!! Co jest ludzie? Ahaaaa no jo, ktoś rozwalił zlew. To dziś mamy nocleg na łóżku wodnym tylko że bez wody. Czyli na wodzie. 

Uwieżcie mi, nie ma nic gorszego niż spanie pod cieknącym zlewem, na mokrej podłodze i jeszcze zaraz przy drzwiach gdzie rano włażą ludzie i cie tymi drzwiami walą w łeb.

Śpimy w czapkach, rękawiczkach. szkoda że kalesonów nie mieliśmy. Przemarźliśmy tam na kość. Godzina 4:30 i wstajemy! No tak, nie było wyjścia, już tyle ludzi tam się kręciło a warunki były takie że tam się nie dało spać po prostu!
Mnich. Poranny, górski mnich.
Z drugiej strony poczuliśmy się jak taternicy z krwi i kości. Niebo jeszcze zaciągnięte czernią, a zakręcony rogal świeci pełnym blaskiem a my na nogach. O tej porze przynajmniej nie było kolejek do prysznicy.


Godzina 5:30 wychodzimy! Cel na dzisiaj to Rysy!

Od samego rana mieliśmy pod górkę
Dawidek dzielnie człapie
Po kilku pierwszych metrach wiedzieliśmy, że będzie z nami ciężko. Po podróży, po przełęczy Krzyżne, po tym noclegu. Człapiemy sobie powolutku jak małe robaczki. Rozjaśnia się. Stawiamy maleńkie, ślamazarne kroki, włóczemy nogami, podnosimy je z wielkim wysiłkiem. ALE KURNA PRZYRODA DAJE NAM TUTAJ NADZIEJĘ NA LEPSZĄ PRZYSZŁOŚĆ! Słońce prześwietla góry, a krzywe formy skalne tworzą takie światłocienie na górskiej ścianie, że musimy przystanąć. Patrzymy się jak wryci na to co się dzieje. "Zidek pomyśl, że nas tu nie ma. Nas tu nie powinno być, bo ta przyroda nie potrzebuje nas do tego żeby tak po prostu działać i sobie tutaj być. Ale czujmy to chwilę bo to zaszczyt być tu i doświadczać tego" To był poranny manifest. Mówie wam, zachwyt złapał nas za gardło i dał porządnego kopa. Poczuliśmy w sobie pałera. Jest przepięknie, to są właśnie TE MOMENTY. Po to się jedzie w góry i po to się jest. Całe życie mignęło mi przed oczyma, znowu jesteśmy malutcy wobec piękna świata. TO  BYŁ DAR, poważnie. Przyjęliśmy go, jakby przenikał do naszych trzewii. To był honor być tutaj.

Tu co chwilkę się zatrzymywalismy. 
Potem zrobiliśmy sobie na śniadanie bułki z pasztetem. Było super.


Jeszcze w ogóle jeść śniadanko w takich klimatach, z widokiem na przebijające się górskie światło, na to jak refleksy świetlne tną poranną mgłę jak miecz. TO JEST TO, po prostu to jest to. Nawet ten pasztet smakował w tych okolicznościach jak nutella. 

Potem było troszkę z górki i tak aż do Morskiego Oka. Widoki ciągle takie, że sunęliśmy nasze szczeny po leśnych ścieżkach. 
To są te widoki właśnie
Dochodzimy do Morskiego. Tam już trochę ludzi. Jakiś reczital tam się dzieje, coś tam jakieś szopki odstawiają. Są górole i grają na skrzypkach, góralki piszczą jak na widok pająków i rytmicznie podskakują jak kózki. Są też przedstawiciele innych nacji. Nawet czarnoskórzy. I teraz staliśmy jak wryci bo niech ktoś mi powie o co tu chodziło - stoi sobie murzynek, ma taką kwadratową czapeczkę i zielono czerwoną sułtannę aż do nóg, obszytą złotymi nićmi i całą upaćkaną jakimiś pstrokatymi wzorkami. Napis na naszywce głosił BENIN. No i warszafka z tym murzynkiem sobie robi focie nad Morskim okiem! EEEEe? ZDJĘCIE Z MURZYNEM NAD MORSKIM OKIEM. To taka atrakcja miała być? Piorun mnie strzelił. 

Zachwyt nad Morskim Okiem. Tu się otwiera trzecie oko.
Ale my mieliśmy swój własny plan do zrobienia. Obchodzimy morskie. Zostawiliśmy bagaże w przechowalni. Jest cudownie. Pogoda wymarzona. Jesteśmy rozbudzeni, a góry przenikają nas do szpiku kości. Godzina ciągle wczesnoporanna. Potem podejście nad Czarny staw. Dość strome. Nad stawem znowu jedzonko ale już nie pasztet bo się skończył. Potem obchodzimy staw i u jego podnóża już teraz pójdziemy tylko w górę. Chyba jakieś tysiąc metrów w górę!

Teraz to już tylko do góry. Tam skąd
 wybijają się promienie.
Z początku było stromo i dość wyczerpująco ale tempo mieliśmy jak rakietowcy. Podchodzimy, wznosimy swoje tyłki coraz wyżej, każdy obrót w tył to był strzał prosto w serce! P-I-Ę-K-N-I-E!!! Cała ta panorama to był pejzaż jak z obrazka, mój mózg nie potrafił sobie z tym poradzić to też wchłaniałem tą całość duszą. Szliśmy dalej.

Chwila kontemplacji na Buli, w dole stawy.
Jakiś czas potem szczytowanie.
Doszliśmy do buli pod Rysami. Tam zrobiliśmy sobie nieco dłuższą przerwę, śniadaniową posługując się slangiem szkolnym. Nie wiem co mi odwaliło ale mówie do Zidka "wyobraź sobie że podchodzisz do krawędzi i spadasz. Koniec z tobą Zidek" Oczywiście nie zepchnąłem go ale to podziałało na naszą pewność siebie. Nie wiem, po co to sobie wyobraziłem. Potem nie dałem za wygraną, dalej miałem schizę. Podczołgałem się do samej krawędzi i nadal myślałem o tym, że spadam. Odczołgałem się cały drżący, Zidek siedział na buli. Zjadłem marsa, trochę było mi lepiej. Dostałem  trochę stracha. Ale jakoś potem okrzepłem. Przed nami 500m wspinaczki, same łańcuchy.

Oślepiony Dżeki. Ślepiec.
Lało się z nas jak z tego rozwalonego kranu w kuchni. Mokrzy byliśmy podczas tej wspinaczki jakbyśmy nadal leżeli pod tym zlewem. Ale kurde były te emocje i wspinaliśmy się niczym tatarzy aż pod szczyt! YEAH! Mieliśmy z tego mega frajdę, te łancuchy to było coś dla nas. My z Zidem ostro, poczuliśmy się jakbyśmy zdobywali szczyt świata, a cała reszta ludzkości leżała u naszych stóp. Każdy chwyt skały, złapanie się łańcucha to było jak mierzony cios w walce z Kliczko. Dawaliśmy z siebie wszystko, koncentracja sto procent, wszystkie mięśnie naprężone. Tu już nie było miejsca na żarty.

Odsapka na Buli.
Potem patrzymy, a tam mijają nas schodzące ze szczytu małe dzieciaki. Gdzieś tak na oko 10,11 lat. Skaczą sobie jak takie kózki i się śmieją.

Trochę jakby nam morale spadły. A my tu się tak podniecamy. No to fest. Znowu trochę oprzytomnieliśmy. Chwilka, to są tylko Rysy, tu nawet nie ma żadnych przepaści, jest tylko żmudna wędrówka razem z dziesiątkami innych ludzi. Skumaliśmy się że to żaden wyczyn. Aż trochę żal tego było, tak się jaralismy przedtem. Ale chociaż jedno przejście było takie dość ekstramalne, bo były łancuchy a w dole przepaść. 

No ale oto oczom naszym ukazał się zamglony szczyt! JESTEŚMY NA RYSACH!!! Zagęszczenie ludzi na szczytach równało się gęstości ludzi w Indiach na metr kwadratowy. Czyli ciasno. Chwilkę posiedzieliśmy, okazało się że jest drugi szczyt już po stronie słowackiej. Ja poszedłem, Zid został. Do dziś zadaję sobie pytanie DLACZEGo?? Ja wdrapałem się dokładnie na 2503m. To jest rekord wormsowy, ogólnie z Zidkiem pobiliśmy wormsowy rekord. 

Na Rysach. ISIS!
Mało tego, będąc na tym szczycie spełniłem moje marzenie. Specjalnie na tą okoliczność wziąłem ze sobą mp3 żeby na czubku góry puścić sobie kawałek ISIS - Grinning Mouths. Posłuchajcie tego. To jest taka moc że można nieźle odlecieć. Zawsze jak tego słucham to mam przed oczami wielką przestrzeń, jakbym leciał, był na czubku świata, a wszędzie wokół i pode mną tworzył się świat. Z głębin wodnych wynurzały się góry, spod morskiej piany uwidaczniały się równiny, w górę wystrzeliwały drzewa i takie tam. TO BYŁO TO. I były ciary, no normalnie ciary bo tutaj na tym samym szczycie ta muzyka zadziałala jeszcze intensywniej. 

Zid się śmiał, że słuchałem pewnie Bregovica ale tu się pomylił bo akurat miałem ISIS na tą okazję przygotowaną.

Zeszliśmy, w zasadzie to sfrunęliśmy w ekspresowym tempie. Od Morskiego do Morskiego zeszło nam 6,5h. Bardzo dobry czas! I jeszcze sobie morskie okrążyliśmy. Ale dużo tam warszafki było.


Potem czekała na nas kolejna z największych atrakcji czyli przejście tym asfaltem co się ciągnie do Morskiego. Tylko że my szliśmy w dół, do schroniska w Roztoce. Chyba z 6kilosów tak szliśmy. Tam znowu pełno niedzielnych turystów. Jakiś gościu stwierdził "a to tam za kawałek będzie to strome podejście" Znowu byliśmy rozwaleni :)

Dobra i w końcu doszliśmy do schroniska. Tam złapaliśmy nocleg. 





Tu byliśmy!


Okej słuchajcie jednak relacja będzie z trzech części bo nie myślałem, że się aż tak rozpiszę. Ale mnie poniosło. 



W drodze

5 komentarzy :

  1. haha tam jest błąd ale tak mnie śmieszy, że go zostawie "wyszukać sobie jakąś miejscówe gdzieś w koncie"

    OdpowiedzUsuń
  2. moje sto milionów ciągle tej miejscówy nie może znaleźć i wciąż czekam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. haha no my to jednak jesteśmy w czepku urodzeni :)

      Usuń
  3. Jak już muszę w Tatry jechać, to z Polski szybko uciekam na Słowację - tam jest luźniej.
    Przy dobrej pogodzie można planować spanie na dziko w jakiejś kotlince, ale trzeba uważać - jest za to spora kara:
    - nie afiszować się, zabunkrować jakiś czas wcześniej, śpiwory rozłożyć o zmroku i rano wstać.

    Zdjęcie z obywatelem Beninu mieli robić nad Czarnym Stawem, ale im się nie chciało podejść...

    OdpowiedzUsuń
  4. My też właśnie myśleliśmy o Słowacji tylko, że pogoda na resztę dni zapowiadała się deszczowa i zrezygnowaliśmy. A na spanie w tamtejszych schroniskach szkoda nam było kasy.

    Tylko, że tam te szlaki nam się nie podobają, przynajmniej na mapie. Wszystkie długie, mało wariantów przejścia, mało podejść na szczyty. Dziwnie jakoś tak.

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets