środa, 31 lipca 2013

This is Balkans! Druga część autostopowych przygód robali



Na dziś przygotowaliśmy drugą część relacji z naszej wyprawy autostopem po Bałkanach. Znowu wszystko maksymalnie skondensowane i kipiące niczym ogórki kiszone. A skoro już przy ogórkach jesteśmy to:



Jemy kolacyjkę przy świeczkach. Tzn przy zapalniczce.

  • Już rok temu odkryliśmy wspaniały wynalazek jakim jest taka wojskowa kuchenka. Czy jak to się tam nazywa. Palenisko takie. Nie mogę przyjść na słowo teraz. Chodzi o to że jest to taki mały kawałeczek blaszki (takie jakby amelinium ale to się nie spala) i do tego mamy takie wkłady które należy podpalić pod tą kuchenką. Całość waży malutko (a na pewno nie więcej niż butla gazowa) i sprawdza się znakomicie! Piszę tu o tym dlatego, że tym razem gotowaliśmy za pomocą tej kuchenki często i gęsto. Zapasów kiślów i zupek mieliśmy dość więc praktycznie codziennie urządzaliśmy sobie taką kuchnię polową :)
    Łapanie stopa pod Pekarą, a w przerwie na bułki :)
  • Język serbski (chorwacki troszkę mniej) okazał się wcale nie tak trudny. No ale w końcu bałkany i my to somy "słowiańscy brothers" To też dużo słówek ma albo podobne brzmienie, albo identyczne tak jak u nas, czasem słówko jest takie samo ale znaczy co innego, albo jest bardzo podobne do naszego np. taka piekarnia to u nich pekara. Itd itp. Nie mieliśmy więc problemów żeby się dogadać.
  • Blueeeee
  • Ale problemy mieli już NIEsłowianie. Jechaliśmy z taką dwójką Belgów, zgarnęli nas spod jezior Plitwickich. Łapaliśmy stopa na Zadar, kiedy to jakaś szalona blondi omal nie spowodowała wypadku z.. autobusem. A to tylko dlatego bo tak dała po hamulcach żeby nas wziąć. No i super. Na imię miała Karina, jechała ze swoim facetem - on się Ramzes nazywał (jak jakiś egipski posąg), ale Beata zawsze przekręcała i mówiła na niego Abraham. No dobra, oni do nas że jadą do Sarajewa więc mogą nas podrzucić kilka kilosów do głównej drogi na Zadar. Ale nam się od razu kontrolka zapaliła - chwilka, chwilka! Sarajewo? To jedziemy z wami!
    Tam za krzakami ta z Belgii stoi. Chyba się czai na Dżeka.
  • Belgowie byli zakręceni i mało co wiedzieli o tutejszym świecie. Pytali się mnie ile km do autostrady na Sarajewo - a ja na to "ale w Bośni nie ma autostrad" Zdębiali. Wesoło było już na granicy bośniacko-chorwackiej jak sprawdzali nasze paszporty. Dwójka belgów, dwójka polaków w samochodzie na węgierskich tablicach (wypożyczyli samochód na Węgrzech) wjeżdża do Bośni. Dość długo skanowali te nasze dokumenty :)
    No a to ten ich madziarski wóz.
  • I tak z nimi jedziemy przez Bośnię, góry takie że szczena opada. Cały kraj to góry. I to takie fajne dzikie, nieokiełzanane, nieprzebyte. A gdzieś tam małe wioseczki, miasteczka, jakieś pojedyncze drogi w górach. No dziki kraj! Pięknie super nam się tam podobało! Oni też robili co chwilę fotki bo mówili ze u nich to takich gór nie ma. No bo nie ma. Ich propozycja była taka: chcieli jechać też do Zatoki Kotorskiej i Dubrownika i mówili że możemy z nimi jeździć przez 4 dni. Pytali czy mam prawko żebym jeździł z tą dziewczyną na zmianę bo Ramzes nie miał prawka. Ja na to że spoko, nie ma sprawy. Ale kiedy pierwszego dnia zrobiło się już ciemno to zmogło nas wszystkich i już tam usnąłem i nie chciałem prowadzić. Stwierdziliśmy że szukamy miejscówy na nocleg.
  • Belgowie zajechali pod jakąś chałupę. Jest ciemno, góry pośrodku gór, mrok gęstnieje, wszędzie cisza i tylko jakieś pasterskie psy wyją. Z domu wyłazi dziadek, w laczach, wymiętolona koszula, drapie się po głowie i nie kuma o co chodzi. Ci mówią do niego po angielsku czy mogliby tu namiot rozbić. Dziadek patrzy na nich jak na wariatów i nie rozumie. Oni tłumaczą dalej, dziadek załapał i krzyczy do nich machając rękami "aaAaAA! Szator! Jo, JO MOŻETA MOŻETA!!!" Belgowie wracają i mówią do nas "chyba jedziemy dalej bo ten stary coś na nas krzyczał, nie wiemy o co chodzi" No ale za to my wormsy doskonale wszystko zrozumieliśmy :) Słowiańscy bracia!
  • Ale za to słabo dogadywaliśmy się z pewnym rumunem. Tzn. dogadywaliśmy się super ale na wszystkie możliwe sposoby bo ani po angielsku nie szło, po niemiecku (kaleczonym, Kali jeść kali pić ale zawsze!) też nie bardzo. Bariery językowe w tym przypadku nie były jednak problemem. Marina złapaliśmy kawałek za Wiedniem, był już wieczór kiedy to zajechał swoim busem. Krótka gadka, dobra wsiadamy, gdzieś nas tam podwiezie. Nie rozumiałem gdzie ale zaufaliśmy gościowi od razu. Marin z uśmiechem na twarzy otwiera tylne drzwi swojego busa żebyśmy wrzucili tam nasze bagaże, a tam... szóstka małych dzieci:) Marin śmieje się "Meine Kinder" Ale wesoła gromadka! Nasz nowy kumpel z Rumunii w tej chwili samotnie zajmował się szóstką dzieci. Mieszkali gdzieś tam w Austrii. Marin był na tyle gościnny że zaprosił nas do siebie, skorzystaliśmy oczywiście z zaproszenia. No i u niego w domu to tak nad nami skakał że aż nam głupio było. Mogliśmy prysznic wziąć, jeść dostaliśmy, pić, nawet 10 euro nam dał! (nie chcieliśmy oczywiście ale tak nam wciskał ze już nie chcieliśmy robić scen), proponował nocleg, no i kombinował jakby nam tu dalszy dojazd załatwić. My chcieliśmy jechać dalej więc załatwił swoich kumpli żeby nas podwieźli pod Graz :) Super była ta gościna! Pomimo barier językowych było bardzo wesoło no i dzieciaki jakie pocieszne, się tam krzątały cały czas i podśmiechiwały. Super goście. A tamci co nas podwieźli pod Graz to średnio ciekawi byli.
    Przystanek Sarajewo
  • Równie gościnni, serdeczni i mili ludzie byli w Sarajewie. Wylądowaliśmy tam chociaż nie do końca chcieliśmy. Siedzieliśmy tam na przystanku autobusowym czekając ponad 2h na autobus. I poznaliśmy przez ten czas chyba z 15 osób:) Dosłownie każdy z przechodni zainteresowany był tym co my tu robimy, skąd przyjechaliśmy, o wszystko z zaciekawieniem pytali, byli bardzo mili i pomocni. Wiele osób się nami przejęło, że tu czekamy na autobus i oferowało pomoc albo chociaż kombinowało jakby nam tu pomóc. A jak ktoś czegoś nie wiedział to wołał drugiego przechodnia, a tamten następnego. I tak też wokół nas zebrała się gromadka ludzi, ciekawych kimże to jesteśmy. Najlepsi byli tam stare dziadki. Każdy wesoły, z uśmiechem, cieszyli się że zawitaliśmy do ich miasta. I każdy był pod wrażeniem jak długą drogę przebyliśmy. Dostaliśmy pełen szacun i wsparcie od tych ludzi. Bardzo miła sytuacja.
  • A co do autobusów. To korzystaliśmy kilka razy. W Bośni to jeżdżą jak chcą chyba. Tam miały jechac chyba z trzy ale nie jechał żaden. A w informacji to tak im się nie chciało sprawdzić nam autobusów że aż nie mogliśmy ze śmiechu. Gość wzruszył ramionami i mówi "eee ja tam nie wiem powinien jechać, no aleee dooobra już sprawdzę" i się stoczył jakoś z krzesła i sprawdza. Na koniec mowi "ja tam nie wiem" haha W Czarnogórze tak samo - ktoś tam słyszał że ma jechać coś, jacyś ludzie na przystanku są ale nikt nie wie czy w końcu przyjedzie czy nie, czy jak. No normalnie czeski film. Aż dziwne że autostop tam tak słabo działa!
    Turtle!
  • Spotykaliśmy na swojej drodze różne ciekawe żyjątka i zwierzątka ale jeden mały jegomość przebił wszystko na naszej drodze. Panie i panowie, razu pewnego, o słonecznym brzasku, na asfaltowej drodze maszerował sobie i naczym oczom ukazał się, dziki, w swym środowisku naturalnym, zupełnie wolny, no właśnie nie taki wolny! ŻÓŁW!!!!!!! No spotkaliśmy żółwia, prawdziwego żółwia!!! Takiego sobie skorupiaka co to nosi domek na plecach i chowa tam łepek czasami! A jaki duży był! Większy od mojej pięści. I sobie tak fajnie maszerował! Oczywiście zrobiliśmy sobie z nim pełno fotek no bo zwariowaliśmy w tym momencie, że zobaczyliśmy coś takiego :) To nas rozwaliło, że tam sobie takie zwierzaki mieszkają, tak na co dzień. Uśmiechy przez cały dzień nie schodziły z naszych twarzy :)
  • Wróćmy do Sarajewa. Wjechaliśmy tam z Belgami o których wspominałem wcześniej. I jak nas wyrolowali gnojki jedne skubane! Krzątamy się tam przy bagażniku i bierzemy mały plecak na drogę, a oni do nas "ale weźcie ze sobą cały bagaż bo my tu zostajemy, a wy radźcie sobie sami" A jeszcze wczoraj mówili, że cztery dni będziemy objeżdżać! Kanalie jedne! W ogóle podczas tej podróży to mieliśmy takiego pecha jak smok na takie różne sytuacje. Szkoda gadać. 
  • Ale do Wiednia to warto było wpaść!
  • Np. też taka głupawa sytuacja. Złapaliśmy stopa w czeskim Znojmo. Czesi jechali do Wiednia, do dzielnicy Floriscośtam. Chcieliśmy zostać na autostradzie żeby jechać dalej, a nie wjeżdżać do miasta. Wysadzili nas więc na stacji na autobahnie. Tylko, że to była jakaś stacja widmo! Jeden samochód na 10min tam zajeżdżał! I oczywiście nikt nas nie wziął. Postaliśmy tam z 2h i kiedy zjawiła się konkurencja tj. jakiś dziwny koleś, który też łapał stopa i wyglądał mocno nieświeżo, postanowiliśmy się stamtąd ruszyć. Chcieliśmy szukać jakiegoś innego zjazdu na autostradę. A że nie wiedzieliśmy gdzie i było strasznie gorąco. To zeszły nam z 3godziny jakieś na to. Po dłuuuuugiej i męczącej tułaczce po jakichś polach i wsiach, w końcu dochodzimy do dogodnego miejsca. Jesteśmy padnięci, wykończeni marszem i Słońcem. Łapiemy stopa, szast prast i już się ktoś zatrzymał. Kobieta. "Jadę do Wiednia, do Floriscośtam dokładnie, wsiadacie?" Wsiedliśmy. Chociaż mogliśmy tam już być z jakieś 5,6h temu i to na lajciku.... taki przewrotny bywa autostop! :) 

2 komentarze :

  1. wow pierwszy raz widze Cie w sandalach!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha bumbałasandał :) Ale jakbyś widziała moją opaleniznę na stopach to byś padła.

      Usuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets