czwartek, 6 grudnia 2012

Dno sięga niżej niż nam się wydaje czyli... relacja z Darżluba ileśtam

 

Tak na dobrą sprawę to nawet nie chce mi się pisać tej relacji. No ale dawno już tu nic nie pisałem. Dla potomnych ten tekst będzie. Jeśli chodzi o aspekt czysto sportowy (tudzież turystyczny raczej) to tutaj nie ma co ściemniać - porażka była totalna. Ale za to wariacje szły pełną parą i choćby tylko dla upamiętnienia tych wariacji postanowiłem napisać krótką relację z robaczego wyjazdu na DachRRRżlub. 

Cały ten wyjazd był dla nas sporą nauczką albo taką ostrą lekcją. Znowu wyszło na to że człowiek im starszy tym głupszy toteż popełniliśmy w tym całym zamieszaniu szereg błędów. A zaczęło się już przed startem. Już wtedy można było wysuwać pewne wnioski że "ooo panowie, coś tu nie gra, wyczuwam że coś tu nie gra" No bo Zidek jak kiedyś na bezrobociu lejbował i manegował na całego (zmieniał nawet sobie strefę czasową nie ruszając się z domu - szedł spać o 14 a wstawał o 1 w nocy!) to tak teraz jest taki zarobiony że nie wie w co łapy włożyć. A mógłby je włożyć do kieszeni, poszukać klucza i zamknąć nieco szybciej swój interes z kluczami. Niestety tego nie dało się wykonać, toteż Zidorf kończył swoją pracę klucznika Gerwazego dopiero o godzinie 21. A że uparł się, że on musi MUSI na Darżlubie być to my nie mieliśmy wyboru i niczym muszkieterzy zastosowaliśmy się do zasady - jeden za wszystkich, wszyscy za jednego - i poczekaliśmy na Zidka do tej 21 żeby dopiero o tej godzinie wyruszyć z Tczewa aż do Lęborka.

Klientela Dawidka
Ale co tam, to jest nic. Dla Dawidka wszystko, wszakże miał on być naszą kluczową, KLUCZOWĄ powtarzam postacią! Tymczasem wyszło nam to tak że, taką kluczową sytuacją, od której możemy rozpatrywać naszą klęska była właśnie ta nieszczęsna godzina 21. 

Dawidek nie wie w co ręce włożyć

A tu proszę jaki biznes się kręci
Razem z nami jechał Marian. No to nasz wyjazd zrobił się dzięki temu jeszcze bardziej oldschoolowy i już na starcie wiedzieliśmy że będzie wesoło. Pojechaliśmy do Galerii w Tczewie, do Zidka. Poczekaliśmy tam, zrobiliśmy zakupy, Kosa wydał całą swoją kasę. Już przez chwilę myśleliśmy że Kosa przebalował całą kasę nie dokładając się do E95 ale jednak. Wyszukał jeszcze kilka ostatnich banknotów w siatce, w której trzymał dopiero co zakupioną książkę Jurka Scotta. Kosa był happy, jedzonko było zakupione, Zidek w garści trzymał klucz, było trochę śmiechu i gwizdu. Typowo star wormsowo. 

Potem była szybka jazda do Lęborka, którą można określić jako jazda po bandzie. Kosa przytulał się do książki i ponoć mieszał sobie w spodniach, Marian nie mógł z niego ze śmiechu, Zid wyginał z przodu śmiało ciało i próbował się przebierać, ja jadłem czekoladę z grzejnika w samochodzie bo się na nim zaczęła topić. Nie pytajcie jak to wszystko wyglądało. Dojechaliśmy cali, żyjemy więc jest okej.

Scott to z dedykacją dla ciebie!
Nasza wizyta w bazie to była szybkościówka. Do bazy trafiliśmy (jak nigdy) jak po sznurku. ZERO błądzenia. To był raczej zły prognostyk - coś było inaczej niż zwykle. Wskoczyliśmy do bazy. Zidek zakłada kominiarkę ninjy. Nazwałem go jinją (czyt. Dżindża). Kosa przefarbował swe aksamitne kudły na kolor czarnej perły i teraz sam siebie nazywa krukiem ale już dawno było wiadomo, kto przejmie po nim pałeczkę jeśli chodzi o styl ninjy. W bazie wita nas Krzysiek Matrix w przeciwsłonecznych okularach. Dostajemy mapy, Darżluby i Grześki. Te Grześki to byli nasi nowi kumple w podróży. Startujemy o 23! Wszyscy już powoli wracają o tej godzinie do bazy, a my dopiero rozwijamy skrzydła jak nietoperze nocą (to taka kolejna aluzja do kruczoczarnych włosów Kosy).
Tak wygląda dżindża choć nie powinniście
go widzieć bo oni są nieuchwytni
Ruszyliśmy jak wariaci. Kosa na pierwszym zakręcie zaraz po wyjściu przez szkolne drzwi odbija się ode mnie. Po chwili, kawałeczek za szkolną furtką gubi kartę startową. To jest drodzy państwo Kosa w swej najwyższej formie!

Pierwszy punkt był spoko. Szybko skumaliśmy się, że coś tu za dużo domków jest. I się blokowiska porobiły. Się nam rozbudował Lębork ale to nie przeszkodziło nam w dobrej nawigacji do jedynki. Pierwszy azymut tej nocy to bylo jak rozstrzelanie. Każdy zaszedł gdzie indziej. Ale chwilę później, za drugim podejściem namierzyliśmy idealnie. Jedziemy dalej. Wariacyjnie było więc zagadaliśmy się. Przeoczyliśmy drogę to teraz trzeba gnać przez krzakory. Na szczęście jakieś stworzonko musiało wytrampać tam ścieżkę. Przebijamy się na północ, wyłazimy dobrze, skręcamy. O, droga robi taki jakby łuk no to się namierzamy do dwójki. I to był błąd bo najwyraźniej nie byliśmy tam gdzie myśleliśmy. Tzn. zakręt się zgadzał ale byliśmy chyba na samym jego początku.

Namierzyliśmy się źle. Ale skumaliśmy się dopiero po przeczesaniu całej okolicy, każdego krzaczka, drzewka, pieńka, gałęzi, dołka i chabezia, którymi co rusz waliliśmy się po oczach. Ja sam ciągle się przewracałem o wszystko. Okazało się, że nie tam mieliśmy szukać i po długim czasie w końcu to do nas dotarło. Poszliśmy tam gdzie trzeba - szukamy dalej. Punktu nie ma a czas leci jak szalony. Mija długi, długi czas i decydujemy że idziemy w końcu dalej. A tu po drodze, nagle pojawia się drzewo, a na tym drzewie wisi sobie lampion i uśmiecha się do nas szeroko. To piszemy tego dziada! Tu żeś się ukrywał poczwaro jedna!
gdzieś tam w lesie
Kosa idzie trochę z tylu. "O ku*wa. Zgubiłem telefon" - mówi. My patrzymy na siebie z dość wymownymi minami mówiącymi "no joooooo, znowu" Kosa cofa się trzy kroki. "O jest:)" Nasze mózgi eksplodowały, takie rzeczy to tylko z tym człowiekiem. TRAFIŁO SIĘ ZIARNO ŚLEPEJ KURZE czy jak to tam było.

Tutaj, pomimo iż był to na dobrą sprawę początek, wariacje sięgały zenitu. Ale do trójeczki trafiliśmy ładnie. Yy no nie do samej PK3 ale do drutów. Potem było już gorzej bo PK3 nie znaleźliśmy ale czas nas gonił. Myślę, że minęliśmy go o włos, a lampion pewnie się gdzieś tam chował za naszymi plecami. Skubany.

Dojście do czwórki było takimi polami i wiało tam tak że ło ho ho merry christmas. Zmarźliśmy tam okrutnie. Potem czwóra, której szukaliśmy i doszukać się nie mogliśmy choć wszystko wymierzyliśmy co do milimetra wręcz. Ale coś się nie zgadzało to aby nie zapeszać, nie pisaliśmy BPK lecz spisaliśmy stowarzysza. Piąteczka to była prościzna. A po drodze w lesie pachniało nam kawą. Normalnie sama kofeina w powietrzu chociaż jak ktoś to czyta to skojarzenia może mieć raczej z kokainą. Niestety zapach kofeiny w porze nocnej zamulił nam naszą kluczową postać czyli Zidka, który mniej więcej od tego momentu zaczął spać na chodząco. I chodził wolniej od nas. Zidek nam zamulił!
Drogówka była na trasie więc
tramwaj cały czas był pod kontrolą!
Szócha też nam fajnie wyszła. Namierzyliśmy źródełko. Punkt łapiemy bez problemu. Potem zaczęły się cyrki. Czas nam umknął i było już grubo po północy, a my mieliśmy okrojony limit czasowy. To trzeba było kombinować żeby wybrać optymalną trasę. Zakombinowaliśmy tak: idziemy asfaltem na południe i za mostkiem odbijamy do dziewiątki. A potem to już tylko na północ po punkty 7 i 8. Pomysł dobry ale wykonanie kijowe. 

W okolicach 9 chodziliśmy chyba wszędzie i głowy sobie uciąć nie dam ale może i nawet gdzieś za mapą łaziliśmy. Toż tam się nic nie zgadzało od jakiegoś momentu ludzie! To sobie łaziliśmy na wszystkie kierunki świata. Jakoś tam jednak docieramy do rzeczki. Aha. A więc to tak. To przynajmniej wiemy gdzie jesteśmy. Kit z 9, lecimy na ósemkę.

Ósemka to była prawdziwa lilia bagienna. Najpierw trochę taplania po błotku, Kosa tam wyzywał że mokro i że ku*wa i c**j i coś tam coś tam, a się umoczył tyle co nic. I wyzywał na mnie bo kazałem mu zdjęcia robić Co do tego punktu to mieliśmy nosa i pięknie go wyhaczyliśmy. I to był w ogóle najfajowszy punkt. Z siódemką to była prosta historia - raz dwa go złapaliśmy. Potem planowaliśmy jakby tu szybko wrócić na dziewiątkę bo czas gonił. Z lekka wróciliśmy i zatrzymały nas bagna. Skumaliśmy się wtedy, że byliśmy już... po drugiej stronie bagien, nieopodal PK9. Tylko że wtedy nasze mózgi ogarnęła ciemność jak z Dziadów Mickiewicza.
Ciemno i nie widać tego ale.. w bagnie sie zanurzamy właśnie
To jak tak to trzeba zasuwać na północ. Łapiemy dwa ostatnie punkty czyli 16 i 17 - też ładnie nam z nimi poszło.

Wracamy do bazy. Tam wszyscy darżlubowicze budzą się już ze snu bo jest godzina prawie 7 rano już. Są wszyscy nasi czyli pół towarzystwa PBT. Wszyscy ładnie sobie spali, już od dawna grzali się w śpiworach. Po chwili dowiadujemy się że nas ZDYSKFALWIKIWIONOWNO. Brzmi to nieprawdopodobnie! What?!

Ano tak, mamy DKLa. Jak jakieś bandziory albo inne szury. A zdysfkwalifikowali nas za tramwaj z Marianem. To się oburzyliśmy, chociaż cały nasz start traktowaliśmy i tak pół żartem pół serio bo i tak z okrojonym limitem i startem o godzinie 23 nie liczyliśmy się w walce o pierwsze miejsca. To nam wpędzlowali DKL za tramwaj z Marianem! Protesty nic nie dały chociaż uzasadnienie sędziego głównego było nieprzekonywujące. 

Dobra. Robiliśmy tramwaj. Całą trasę. No i? Od samego startu lajtowo sobie szliśmy. Nic nie zbroiliśmy. Było więcej śmiechu niż nawigacji. Zid ledwo stał (a co dopiero chodził) po robocie. Kosa był w innym świecie i myślał pewnie o Scotcie Jurku. Jedziemy jakieś 150kilosów w jedną stronę. Startujemy kiedy już połowa ludzi myśli o powrocie na mecie. A na koniec dowalają nam DKLa.

Ja wiem że tramwaj to tramwaj ale uważam że są pewne okoliczności łagodzące. I pal to licho, ja bym za taki start DKLa nigdy nie dał. W ogóle z tymi tramwajami to jest p******e o szopenie. Tym bardziej jesteśmy wkurzeni bo pół roku temu na Manewrach ograbili nas przy sprawdzaniu kart. Podbiłem punkt perforatorem a nie spisałem kodu i zamiast 10pk za opis dowalili nam 120 za BPK i mylniaka. To teraz mamy uraz do imprez SKPT trochę.

No to tak podsumowując. Rok temu zaliczyliśmy blamaż na Darżlubie i myśleliśmy że gorzej już być nie może. Tak nawet pisałem rok temu w relacji. Okazuje się, że dno do którego dobiliśmy rok temu jest jeszcze głębsze i teraz już taplamy się w błocie, mule i nadziei na wyjście z tego czegoś nie ma. 

Na całe szczęście jest cała masa innych imprez gdzie można poszaleć. Ja tam jestem na Darżluba wkurzony.

A jeszcze bym zapomniał. Trasę BT2 majstrował Krzysiek. Ręce same składają się do oklasków. To był jego debiut jako budowniczy, a trasa była tak świetna jakby Krzyś robił w budowlance od lat! Brawo Krzychu! 

13 komentarzy :

  1. I tak kończy się moja (nasza?) przygoda z imprezami SKPTków..

    Good job Krzysiek! Trasa świetna (ale mogła być w Starogardzie...) :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też dodam od siebie. Jedno co mnie zachwyciło z tego wszystkiego, to to, że - kupiłem sobie książkę. Drugie co mi się spodobało to to, że - spotkałem przyjaciół z STK i okolic. Jednak niestety te dwie pozytywne opinie z poczwórną albo i jeszcze większą - psuje nam DKL. Co za diabelstwo! Może i jesteśmy sobie sami winni, ale niestety na to nie zasłużyliśmy. No i dzięki wam chłopaki: Tobie Dżeki, Tobie Marian i Tobie też Zidek za fajnie spędzony czas na trasie.

    OdpowiedzUsuń
  3. PS - To ja Kosa!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dżeki- relacja the best
    Kosa- dałeś czadu z wariacjami
    Zidek- mulić też trzeba umieć :)
    Fajnie było chłopaki
    a Sędzia i jego tłumaczenia to śmiech na sali
    nie będę się tu rozpisywał bo szkoda na niego tekstu w tej budce- wolę tu kropeczki zrobić są ważniejsze ooo .....................................................trasa Krzyśka fajowa- szkoda że nie było nam dane całej przedreptać
    a ten DKL- to panowie zostaliśmy na niego skazani już na starcie- prawie jak Kosa na The Snakes
    pozdrawiam
    marian

    OdpowiedzUsuń
  5. Zasłużyliście, gdyż złamaliście punkt regulaminu. Zasady są równe dla wszystkich, nie ważne 1 czy 350 minuta startowa. Wystarczyło się przepisać do 1 zespołu.
    Wspomnę też, że już niejednokrotnie na trasach zdarzały się zespoły >3os.,które brały udział z pełną świadomością, że będą nieklasyfikowane.

    Nieznajomość zasad nie zwalnia z ich przestrzegania:) Zamiast się, jak duże dzieci, obrażać na sędziego, wyciągnijcie wnioski na przyszłość. Niezrozumienie dla powyższego nie świadczy najlepiej o Was jako ludziach dorosłych.

    OdpowiedzUsuń
  6. A co do rzekomej "grabieży punktów" na Manewrach:
    1) zanim podajemy wyniki końcowe, publikowane są wyniki "almost live" w bazie, potem wstępne na stronie www - coś się nie zgadzało? Wystarczyło powiedzieć
    2) być może mieliście niepełny opis PK, który był mylny
    3) może te 120pkt było za inny PK
    4) spróbuj w środku nocy sprawdzić 360 kart startowych i się nie pomylić
    5) skoro tyle żalów do organizacji - może warto spróbować swoich sił i zrobić to samemu?

    OdpowiedzUsuń
  7. To nie jest nieznajomość regulaminu. Po to regulamin wisi żeby się z nim zaznajomić. Zresztą regulaminy imprez czytaliśmy setki razy.

    Zasady nie były równe bo mieliśmy mniej czasu :)

    Kumam, że tak jest w regulaminie. Zresztą ten regulamin Darżlubowy trochę nie ściśle to określa bo DKL jest za "korzystanie z pomocy osób trzecich". A kto jest tą osobą trzecią określone nie jest:) Bo jak dla mnie to jest to osoba z poza zawodów.

    Po prostu to DKL jest dla InOwych bandziorów, a ja za takiego się nie uważam.

    OdpowiedzUsuń
  8. 1) Byliśmy powiedzieć. Nic nie wskóraliśmy. Powiedziano nam, że taka jest decyzja i tyle
    2) Opis był pełny
    3) To był ten punkt. Pytaliśmy się
    4) Pomyłka wchodzi w grę. Ludzka rzecz.
    5) Braliśmy już udział w dziesiątkach imprez. Kilkakrotnie już organizowaliśmy swoją własną imprezę :) więc wiemy jak to jest z obu stron.

    OdpowiedzUsuń
  9. "5) skoro tyle żalów do organizacji - może warto spróbować swoich sił i zrobić to samemu?"
    no tak, to było genialne :D

    Powtarzam po raz kolejny. Według regulaminu darżluba org nie może dać DSK/DKL za tramwaj bez ostrzeżenia.

    OdpowiedzUsuń
  10. pfu co do 2) opis nie był pełny. Ale nie był to punkt mylny. Powiedziano nam dokładnie za co dostaliśmy te 120 punktów.

    Ale mniejsza o to, było minęło. Toż to było ponad pół roku temu.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja dodam też od siebie. Skoro tak traktujecie takich ludzi, którzy zostali zdyskwalifikowani za tramwaj, który nawet organizator nie umiał się wypowiedzieć za co, tłumacząc się tym, że nas na ognisku nie było, no to wybaczcie. Nie dość, że mięliśmy za mało czasu, to jeszcze na dodatek mięliśmy dotrzeć do ogniska w czasie około 3h. Dziwne podejście. Zresztą nie wiem jak wy, ale mi się odechciało chodzić na marsze bynajmniej typu - Darżlub i Manewry.



    Czępa

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja na Manewrach tego roku też miałem dwa punkty, które podbiłem perforatorem a nie spisałem kodu. Za oba dostałem BPK czyli po 90 pkt karnych. Były to właściwe punkty, tylko ten kod zapomniałem spisac:)

    Adam

    OdpowiedzUsuń
  13. Eheheh, Zidek Klucznik Gerwazy, czyli kolejny przydomek dodany do Zidka Bagiennika:) Relację jak zawsze fajnie się czytało. Jak zawsze śmiechowa i emocjonalna. Z tym DKL to była niewątpliwie rysa na szkle, ale jak to się brzydko mówi każdemu człowiekowi zdarza się od czasu do czasu wdepnąć w... krowie łajno i faktycznie nie ma co tego długo roztrząsać. Lepiej wytrzeć buty i iść dalej, tym bardziej, że zbliża się nowy sezon, będzie mnóstwo startów gdzie będziecie mieli okazję udowodnić swoją klasę, którą niewątpliwie macie. Pod koniec roku było dużo dobrych startów w Waszym wykonaniu, świetna passa zwycięstw w TD na pucharze to też nie takie hop siup. Zwyciężać trzeba umieć, nieważne czy to TD, TP, czy TZ+. Ja mam nadzieję, że znowu pociśniemy na Harpie, choć póki co moje treningi wyglądają jak niemrawe ruchy misia w czasie zimowej hibernacji. Trzeba by pomyśleć o jakichś wspólnych hardcorowych marszach długodystansowych, tym bardziej że śnieg spadł, mróz chwycił, a więc pogoda sprzyja hardcorowemu łojeniu.

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets