poniedziałek, 12 listopada 2012

Udany XV Jesienny Bieg Niepodległości

11.11.2012 (niedziela) odbył się Jesienny Bieg Niepodległości. Był to 4 i ostatni bieg z cyklu Grand Prix Gdyni. Ja brałem udział tylko w dwóch biegach zaliczających się do GP. Zanim opowiem jak było, to przedstawię jak wyglądał mój dzień...

  ...Otóż, gdy rano wstałem, to przygotowałem sobie rzeczy, które chciałem wziąć. Jenak było wszystko tak zaplanowane, że o dziwo niczego nie zapomniałem. Gdy wstałem, to byłem zamulony, bo spałem zaledwie 4 godzinki, a na dodatek popiłem trochę u przyjaciółki z SW4 - Gosi. Jednak wstawałem bez problemu i od momentu jak wstałem, to wiedziałem, że ten dzień układa się dobrze, bo czułem ten power. Gdy wyszedłem o godzinie 06:25, to już szedłem na pociąg do dworca, który miał wyruszać o 06:50. Pociąg jechał wg planu, bez ani minuty spóźnienia, więc było spoko. Wsiadłem kupiłem bilet i jechałem do Tczewa. W pociągu mnie kilka razy zamuliło i kimnąłem przez chwilę, ale wiedziałem, że nie dalej nie pojedzie i wysiadłem w Tczewie. W Tczewie byłem o godzinie 07:40 i wysiadając z tego pociągu, poszedłem do pociągu, który już czekał na stacji. Musiałem szybko się sprężać, bo tylko 5 minut miałem na wszystko, więc zaraz zapieprzałem do informacji pytać, z którego peronu rusza pociąg do Gdyni. Kobieta mi opowiedziała i zaraz śmigałem do tego pociągu. Po chwili już ruszył. Dokładnie o 07:41 wyruszyłem do Gdyni. Do Gdyni jechałem 01:21 i trochę się nudziłem i co jakiś czas też zamulałem. W końcu po tym czasie dojechałem do Gdyni Głównej i na miejscu byłem o godzinie 09:16, więc 15 minut dłużej niż planowo, ale z tego względu, że tory są remontowane i 10 minut czekaliśmy w Gdańsku Głównym. Gdy wysiadłem w Gdyni, to chwilę się na dworcu pokręciłem, bo wiedziałem, że zaraz Jurek - mój trener, ma się lada chwila pojawić. Minęło około 10 minut i za chwilę patrzę - wysiada mój trener. No i se pogadaliśmy i poszliśmy sobie za dworzec kawałek, bo jego syn Marek miał podjechać i nas zabrać do Jurka siostry. Zanim pojechaliśmy do jego siostry, to najpierw pojechaliśmy odebrać swoje numery startowe. No i nie wiedziałem o tym, ale Marek też startował. Więc było fajnie, bo zapowiadała się ciekawa rywalizacja ojca z synem, z tym, że ojciec był na pozycji wygranej, bo Marek biega mało ze względu na studia i był na dodatek chory. Na Marka przy dworcu czekaliśmy około 10 minut i patrzymy przyjechał. Potem jak mówię pojechaliśmy odebrać swoje pakiety startowe. Pokręciliśmy się jeszcze trochę i pojechaliśmy do Marka, bo musiał wziąć swoje rzeczy i pojechaliśmy wtedy do Jurka siostry. U tej miłej pani byłem już drugi raz i drugi raz miło ugoszczony. Pierwszy raz byłem wtedy, gdy zrobiłem życiówkę w Gdyni, a więc będąc tam w myślach pytałem, czy to będzie Deju Via? Czy i tym razem pójdzie mi tak samo dobrze, albo jeszcze lepiej? I czy stać mnie na jeszcze lepszy wynik? Motywacja była ogromna, więc czułem powera. Uświadomiłem sobie fakt, że na tej trasie biega mi się bardzo dobrze, pomimo iż tylko raz biegłem na niej. A jeśli się biega komuś gdzieś dobrze, to wyniki zawsze będą dobre. Nie zawsze będą rekordy, ale jednak dobry występ tak. U pani Halinki (tak ma na inię Jurka siostra) zjedliśmy tak jak poprzednim razem sałatkę z tuńczyka, chlebek ziarnisty z serem, albo pomidorką i szyneczką. Więc najadłem się pożądnie, ale nie ma co się dziwić, bo nic wcześniej nie jadłem. Nawet rano w domu nie zjadłem ani kawałka chleba. Śniadanko było dobre, bo byliśmy tak przed 11 rano, a do biegu dużo czasu, bo miał się rozpocząć o godzinie 15, więc spokojnie do rozpoczęcia zawodów się uleżało. U pani Halinki byliśmy do 13. O tej godzinie wyjechaliśmy, bo Marek jeszcze był głodny, ale z racji, że to było święto, to wszystkie markety zamknięte, więc w sklepie kupił sobie powere'da oraz chipsy, ale nie ziemniaczane tylko kukurydzane. Wsiedliśmy do samochodu i szukaliśmy miejsca na parking. Tradycyjnie przy trasie już miejsc nie było, więc pojechaliśmy na miejsce, gdzie poprzednim razem postawiliśmy. Poszliśmy sobie do miejsca zawodów i jeszcze chwilę pochodziliśmy sobie po Bulwarze i wróciliśmy do samochodu, by się przebrać. Gdy się przebieraliśmy, to była już godzina 14:40. Wtedy poszliśmy do miejsca startu. Mnie jeszcze ścięła toaleta, a było 5 minut do startu, więc końcówki minut nerwowe. Trasa była zamknięta i nie mogłem przez barierki się dostać, ale w końcu otworzyli mi barierkę i dostałem się. Wtedy jeszcze musiałem ustawić się w linii. Ustawiłem się w granicach setnego może sto pięćdziesiątego miejsca. Do startu pozostały dwie minuty, więc nie odpocząłem sobie za bardzo. Po upływie tych dwóch minut rozpoczął się bieg. Wystartowałem dobrze, ale niestety znowu za szybko. Do 2 km wyprzedzałem dużo osób. Jednak niestety wtedy mnie wszyscy wyprzedzali. I po mimo tego byłem tak zmotywowany, że mówiłem sobie - wyprzedzajcie mnie, a za chwilę ja zacznę wyprzedzać. No i przez połowę czasu tak było, a potem sprawdziły się moje słowa i ja zacząłem od 7 km wyprzedzać aż do końca. Bo motywowało mnie to, że jestem tutaj po to by zająć dobry czas, gdyż to moja trasa jest, a na dodatek zaraz Pondżol z Grzesiem oraz Krzysiek Nowak (który zapowiadał, że raczej da radę pojawić się przy mecie) będą na mecie czekać za mną i było by głupio dać przysłowiowej "dupy". Druga sprawa, to to, że byłbym sfrustrowany, gdybym tego nie osiągnął. By pozostało pytanie, co było nie tak, co zrobiłem źle. Na szczęście tak nie było, bo ja przed biegiem mówiłem, że chcę chociaż poniżej 45 minut zejść, a tutaj co się okazało? - Byłem jeszcze lepszy o prawie 1,5 minuty i mój czas, to 43:33. Byłem bardzo zadowolony, bo jakoś mi błysło, że miałem 43:39. Dlatego też się bardzo ucieszyłem z tego wyniku. co prawda jak byłem z Jurkiem, to mówię, że pobiję swój rekord dzisiaj. Jednak niestety tego nie osiągnąłem, ale za to ten czas, to taka moja "druga życiówka". Bo ta pierwsza była na Biegu Papiernika w Kwidzyniu z czasem 45:13. Teraz tamta odległość spadła na 3 miejsce, a Gdynia "króluje" pod względem czasowym. Jeszcze powracając do trasy, to oznaczenia były co 1 km i to było dobre, bo bynajmniej wiedziałem ile mi pozostało. Jednak trasa mi tak szybko zleciała, że nie wiedziałem kiedy nastąpił koniec. Po zawodach było mi bardzo zimno, bo startowałem w koszulce z Poznań Maraton i w krótkich spodenkach. Po chwili, gdy szedłem w stronę wyjścia z mety, to doszedłem tam, gdzie medale dostawaliśmy i kawałek dalej chipy się oddawało. Wcześniej za metą były ciasteczka, ale nie byłem na razie głodny, ale wziąłem. Po chwili doszedłem do Idee Kaffee i dzwonił do mnie jakiś numer, a to Pondżol z Grzesia numeru, którego nie miałem jeszcze i wtedy spotkaliśmy się przy karetce, bo mi mówił, że tam jest i byliśmy blisko siebie. Przywitanie było miłe, tym bardziej, że Grzesia nie widziałem dwa lata, a Pondżola też dosyć długo, więc powitanie było miłe. Chłopaki widzieli, że mi zimno, więc Pondżol pożyczył mi kurtki swojej, bo ja miałem swoje rzeczy w samochodzie. Gdy sobie kawałek dalej szliśmy, to do nas dołączył Krzysiek Nowak. Też na jego widok się ucieszyłem. Tak się zagadaliśmy i poczekaliśmy przy Inter Sport, bo tam byłem umówiony z Jurkiem i Markiem. Czekałem tam chwilę za Jurkiem z jego siostrą. Jednak po chwili dzwoni do mnie Marek i pyta gdzie jestem, bo mówił, że tata już tam jest, więc ja szybko szedłem tam, gdzie trzeba było iść, ale zamiast iść tam, to się zagadałem z chłopakami i pożegnałem z Jurka siostrą i wtedy były kłopociki, bo zamiast iść w tę ulicę, gdzie trzeba iść, to poszliśmy gdzieś indziej i przegapiłem miejsce, gdzie miałem iść do tego parkingu, gdzie w samochodzie miałem swoje rzeczy. Wtedy szybko musiałem się sprężać, bo Jurek musiał na pociąg iść. No i niestety tak długo mi to potrwało, że Jurek miał pociąg z Gdyni i miałem szybko iść żeby się nie spóźnił. I co było? - Przez moje zamulenie Jurek się spóźnił! No i wtedy Marek musiał go specjalnie zawieźć do Gdańska. Przeprosiłem za ten incydent i raz dwa się przebrałem i wziąłem swoje rzeczy i się rozstaliśmy. Potem wróciłem koło multi kina i tam się zdzwoniłem z [Pondżolem, Grzesiem i Krzyśkiem]. Oddałem Pondżolowi jego kurtkę, bo miałem już swoją założoną. Potem poszliśmy do dworca sprawdzić, o której mam pociąg. Pociąg jeden miałem o godzinie 17:45, ale nim nie jechałem, bo wolałem sobie jeszcze pogadać z przyjaciółmi. No i wtedy poszliśmy sobie do baru na obiad i tam Krzysiek z nami się rozstał, bo za 20 minut miał kolejkę do Gdańska. Pozostaliśmy tylko my we trójkę. Zamówiliśmy sobie schabowe z frytkami i poszliśmy na dworzec sobie posiedzieć. Ja poszedłem kupić sobie coś do picia i sobie ludzi zagadywałem. A co tam. Trzeba być w porzo kolesiem i być na luzie. Kupiłem sobie wodę do picia i wróciłem do Pondżola i Grzesia. Posiedzieliśmy sobie jeszcze trochę i pogadaliśmy. Powspominaliśmy dobre czasy i wariacje z Pondżolem oraz wariacje na marszu z Grzesiem. Było super. Niestety czas tak szybko zleciał, że aż za szybko i o 19:25 musieliśmy iść do pociągu, bo akurat przyjechał. Musiałem już niestety wracać do domu. Pożegnałem się z przyjaciółmi i wsiadłem do pociągu, który jechał do Tczewa przez Malbork:), albo na odwrót. Podróż powrotna była też nudna, bo tak właściwie nie byłem już w stanie z nikim gadać bo zamulony byłem. W Tczewie byłem o godzinie 19:26, a pociąg miałem 6 minut później. Wsiadłem do tego pociągu i jechałem prosto do Bytoni, gdzie skończyła się moja przygoda. Wysiadłem w Bytoni i tutaj niby nic, ale jeszcze na koniec miła niespodzianka, bo spotkałem Habita, który był chyba na próbach u Roberta. Niestety nie zdążyłem z nim pogadać, bo musiał wsiadać w pociąg. Tylko zdążyłem mu odpowiedzieć, że wracam z zawodów, bo mnie zdążył spytać. No i potem już szedłem przez te ciemności do domu, bynajmniej przez kawałek drogi, bo jak już się zaczynały domy, to było jasno, a tak - ciemno jak w d...e.

  Zawody określam jako udane, jednak niestety popełniam spory błąd jakim jest za szybki foul start. Nie jest to akurat bieg przed "gwizdkiem", ale określiłem to foul start, bo chciałbym nie wiadomo jak szybko biec, a po chwili słabnę. Takie coś zaczęło się od Półmaratonu Philipsa i od tego czasu zaczynam za ostro starty. Wyjątkiem był Poznań Maraton, gdzie start i meta były wymarzone. Jednak powtórką tego był Starogard Gdański - Bieg Kociewski. Też za ostry start. Czy nie jest to takie coś, że przeceniam swoje możliwości? A może czuję, że jest power, a tak na prawdę go nie ma? Albo może po prostu chciałbym biec szybciej, ale coś mnie blokuje. Nie wiem. W każdym bądź razie coś jest nie tak. Boję się, że coś może być poważnego. Mam nadzieję, że nie, bo ostatnio nawet nie mam sił biegać i opuszczam dużo biegów, ale w końcu to się nadrobi jak zacznę biegać ultra maratony.

2 komentarze :

  1. będę kapuś:
    Kosa napisał:
    "MOTYWACJI DO BIEGANIA BRAKUJE, WIĘC DZISIAJ TEŻ PRZERWA."
    to kto tu do cholery ma biegać!!!

    RL

    OdpowiedzUsuń
  2. Do cholery ja Mariusz Kowalewski!!! Muszę coś zrobić z tym, bo mam przez jakiś czas taki postój. Myślę, że to szybko minie i już zacznę w końcu biegać. Spoko jeszcze się nie raz nabiegam, bo w 2013 roku, zaliczam koronę maratonów, a to oznacza, że nie będzie mnie na żadnym harpaganie. Cóż lepsze to niż mam znowu ponieść porażkę na harpaganie.

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets