sobota, 6 października 2012

21 Bieg Kociewski z Polpharmą - udany

W dniu, którym pogoda nie dawała za wygraną i ja nie należałem do zdrowych, postanowiłem wziąć udział w Biegu Kociewskim. 06.10.2012 na pewno przejdzie do dobrych moich wspomnień jeśli chodzi o zawody. Gdyby nie trener Jurek, to by mnie na tych zawodach dzisiaj nie było. Jednak mnie wczoraj namówił i dzięki niemu wystartowałem. A jeśli chodzi o mój dzień od początku, to wyglądało to tak:


Rano wstałem już o godzinie 07, by na spokojnie się do biegu przygotować i nie zapomnieć wziąć najważniejszych rzeczy. Gdy wszystko już przygotowałem, to poszedłem na przystanek i łapałem stopa do Starogardu. Z racji tej, że już doświadczenia z podróżami są, to wziąłem torbę podróżniczą i zatrzymywałem stopa. Czekałem ja wiem, może 10 minut, czyli długo nie trwało to i wziął mnie jeden gość, któremu opowiadam o biegu i podróż minęła fajnie i gość też w porzo koleś. Pomimo, że styl miał raczej orzecha, to koleś spoko. Czyli nie tylko metalowe ludzie są wporzo, ale ludzie "innej wiary" też są ok. No i wysadził mnie na przystanku na ulicy, gdzie się jedzie do szpitala, bo musiał jechać do swojego syna do szpitala. Ja wysiadłem kulturalnie i podziękowałem ładnie. Nawet powiedział do mnie tak, że skoro jadę w tym kierunku, to dlaczego by nie miał podrzucić skoro po drodze. A ja mu odpowiedziałem, że niektórzy tego nie rozumieją i poszedłem. Zaraz po wysiadnięciu poszedłem w stronę stadionu. Pogoda była jeszcze spoko, ale nie na tyle, że było ładnie. No, ale cóż, skoro już tutaj jestem, to już po prostu trzeba startować bez gadania. Doszedłem do stadionu i do biura zawodów. Biuro znane mi z Biegu Szpęgawskiego, gdzie były moje pierwsze zawody biegowe, poza półmaratonem w Bytowie. No i podeszłem do biura i super luz i już powiedziałem do dziewczyn, które były tam tak: Dzień dobry pięknym paniom:). Usłyszałem z ich zadowolonych twarzy dzień dobry. Po chwili podałem swoje inicjały i odebrałem pakiet startowy, który tym razem był ubogi, bo tylko zawierał chip oraz numer startowy, czyli podstawowy pakiet. Dobre jest to, że numer startowy nie był papierowy, ale z materiału i tak się nie niszczy jak papier. Po odebraniu pakietu przebrałem się już w rzeczy, w których będę startował i spokojnie sobie usiadłem na dworze i czekałem na Jurka. Po chwili patrzę w telefon i zadzwonił do mnie telefon Marka i odbieram mówiąc: "No cześć Marek, a po drugiej stronie Jurek mówi "Nie marek tylko Jurek. No i powiedział, że już wyjeżdżają z Malborka, a ja mówiłem, że już około 20 minut jestem na miejscu, bo na stopa przyjechałem. No i sobie siedziałem trochę w środku i trochę na dworzu. Nawet Kenijczyka zagadałem. Powiedział żeby mówić po Angielsku. No to ja mu na to wats your name? Odpowiedział: Boliwer, czy jakoś tak. A ja mu na to Nice too meet you. Po chwili sobie usiadłem na dworzu i widziałem dziwne chmury. A więc jakby coś miało zaraz spaść z nieba. No, ale nie przejmowałem się tym i poszedłem sobie koło parkingu się kręcić, bo już była pora, kiedy Jurek miał przyjechać. Mi oczywiście się czas poprzestawiał, ale nie w stoperze, ale ogółem się pomyliłem i myślałem, że start jest o 11, a biuro otwarte do 10 i kurde się przejąłem, bo była godzina 10 i Jurka jak nie widzę tak nie widzę. Po chwili dostaję telefon, że są na miejscu i są w kawiarni przy stadionie. Po chwili szukałem gdzie to jest, bo nigdy nie byłem tam i weszłem w jedno pomieszczenie i okazało się, że to było to. Spotkałem tam Jurka, który z piętra przyszedł na dół za pewne po mnie. No i poszedłem do góry, bo mi zimno było i postawił mi nawet ciepłą herbatkę. Pogadaliśmy sobie i liczył swoich rywali. Natomiast ja swoich nie liczę, bo ja nie mam żadnych szans na żadne dobre miejsce, tym bardziej, że jestem chory. No, ale nic, czas leciał fajnie i nawet Marek by startował w tym biegu, ale niestety też choroba go złapała i nie brał udziału, ale jest szansa, że pobiega w Gdyni na dyszkę. Po wypiciu herbatki poszliśmy do biura zawodów, żeby powoli się przygotować. Było już około godziny 11:20 i poszliśmy się przebrać. Znaczy Jurek poszedł, bo ja w tym stroju co miałem biegałem nie przebierając się już inaczej. Założyłem swój chip do buta i numer startowy na piersi i poszliśmy jeszcze trochę się rozgrzewać. Najpierw zrobiliśmy 2 małe kółka po 200 m, truchtem. Następnie trochę rozgrzewki trochę porobiliśmy i poszliśmy jeszcze po raz ostatni do toalet i śmigaliśmy na rynek (nie w sensie, że biegaliśmy, tylko powolutku szliśmy), gdzie odbył się start. Tym razem ustawiłem się trochę dalej stawki. Nie ciąłem się z tym razem z Kenijczykami:). Jednak albo byłem całkowicie osłabiony i tak szło źle, albo mocny start był. Bo już po pierwszym z trzech okrążeń już byłem słaby i przypomina mi się najgorszy moment. Skąd ja to znam? Po raz kolejny deju via? Niestety tak! Taki głupi moment kiedy jesteś słaby i patrzysz jak inni cię wyprzedzają, a ty nie jesteś nawet chociaż z kimś lecieć tylko "tracisz na wartości", jak Księżyc po pełni, który zostaje zagryziony przez cień. Zaraz gdy taka sytuacja miała miejsce, to od razu pierwsze wspomnienia, to z półmaratonu w Pile, kiedy to wystartowałem za ostro. Tutaj mi się wydawało, że start był udany, ale po 3 km byłem już słaby więc coś dziwnego się stało. Jeszcze mnie wkurzyli, ale to już jak biegłem 3 okrążenie, jedni gówniarze i obszczy mury, które udawali się za kibiców i mówią do mnie: Za dużo trawy jarasz. Ja miałem na nich wyrąbane i se mówię po cichu sam jarasz i leciałem dalej. Po jakimś czasie się tak wkurzyłem, że nawet przyśpieszyłem i wbiegając na metę dosłownie centymetr przed pomiarem czasu wyprzedziłem jednego gościa, ale wbiegłem nie w tę drogę i mi mówili, że mam przejść i że wyprzedziłem. Wbiegając na metę się zdziwiłem się, bo pomimo iż jestem chory, na mecie nie padłem, ale nie ukrywam, że nie było mi słabo. Czułem się dosyć słabo, ale zaraz podeszłem do miejsca, gdzie mięli jedzonko i dostałem talerz bigosu i wcinałem jak małpa kit. Po chwili patrzę, a na horyzoncie pojawia się Jurek. Wołam go a on nic. Aż odeszłem od stołu i poszedłem gdzie siedział. Po chwili wziąłem swoje jedzonko i poszedłem koło Jurka i jedliśmy razem. Gdy Jurek powiedział jaki czas zrobił, to się zdziwiłem, bo ja byłem lepszy tylko o około 2 minuty! Tak, tak! Tylko 2 minuty lepszy. Tęsknię za czasami poniżej 45 minut na 10 km. Mam nadzieję, że na wiosnę będzie lepiej. Nawet mam nadzieję, że 11 listopada w Gdyni będzie spoko majonez. Gdy już pojedliśmy, to poszliśmy się przebrać żeby jeszcze poczekać na nagrody losowane, które może wylosować tylko ten, kto jest obecny. No to poszliśmy się przebrać i jeszcze Marek powiedział, że może mnie do Bytoni podrzucić, bo mówiłem, że na razie z kasą słabo i opowiedziałem o zdarzeniu w Studzienicach. Gdy już się przebraliśmy w suche rzeczy, to poszliśmy na rynek, gdzie odbywały się dekoracje kategorii wiekowych. Następnie były losowania osób, które zbierały na ten dzień nakrętki plastykowe od butelek, dla dwóch bliźniaczek. Na tę pomoc odpowiedziało 100 osób, czyli ludzie są naprawdę pomocni. Po tym losowaniu odbyło się losowanie nagród wśród obecnych zawodników. Było do wylosowania 10 nagród. Czyli jakoś mało, żeby było jakie kolwiek prawdopodobieństwo, żebym ja coś trafił. Jednak tutaj prawdopodobieństwo rosło, bo dużo osób nie było i po cichu liczyłem, że coś trafię. Niestety pomimo złudzeń nic nie trafiłem, ale, ale... to szczęście trafiło do Jurka, który wylosował torbę podróżniczą. Ucieszyło mnie chociaż to, że ktoś znajomy wygrał coś. Po Jurku zostały 3 losowania nagród i myślałem, że jeszcze może mi się uda coś trafić, ale jednak jedynym szczęściarzem ze znajomych był Jurek. Po losowaniu opuściliśmy rynek i udaliśmy się do samochodu. Poprowadziłem Marka jak ma jechać na
Człuchów a konkretnie do Bytoni. Po kilkunastu minutach dojechaliśmy do Bytoni i wziąłem swoje rzeczy i podziękowałem oraz się pożegnaliśmy do następnego razu. Najbliższa okazja, to 11 listopada w biegu niepodległości. Zanim odjeżdżali, to życzyli mi powodzenia na maratonie w Poznaniu. Pomimo iż jestem chory, to biegać jakoś biegałem, bo 2 dni miałem przerwy i jednak w ostatniej chwili udało mi się wystartować w pierwszym z trzech występów, które będą teraz w październiku. Za tydzień w niedzielę maraton w Poznaniu. Oczywiście też nie odbędzie się bez relacji. A więc do zobaczyska za tydzień w niedzielę. Adijos Amigos Pomidors & Ketchup:).

11 komentarzy :

  1. Czępa! zapomniałeś napisać które miejsce i na ile możliwych.

    OdpowiedzUsuń
  2. Celowo nie pisałem, bo dokładnie jeszcze nie wiem. Niby mam 235 miejsce na 500, ale jutro jak będą wyniki, to napiszę oficjalnie. Nawet czasu swojego dokładnie nie zanm.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mariusz, bo tak na prawdę nikt nie wie kiedy nadejdzie jego czas!

    OdpowiedzUsuń
  4. Wyniki są! Oficjalnie zająłem 233 miejsce na 434, więc nie jest źle. Gdyby nie choroba byłoby lepiej.

    OdpowiedzUsuń
  5. A jeśli chodzi o rekordy, to te będę na wiosnę bił. Mają czas. Rok 2013 będzie ostrzejszy niż ten. Chcę startować w ultramaratonach i to nie tam 50 km, bo tyle to będę na treningach robił, ale 100 km. Prawdziwy ultramaraton! Mam nadzieję, że nie umrę:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Brawo Czępa! W trudnych warunkach pogodowych jak i zdrowotnych zaliczyłeś dobry występ! Czyli ciągle jesteś w gazie gościu:)

    OdpowiedzUsuń
  7. No właśnie, zdaje się, że teraz główny wysiłek Robaków, przynajmniej dwóch Robaków, Kosy i mój, będzie się skupiał na zwalczeniu choroby przed ważnymi startami. Ja mam lepiej, bo dopiero za 2 tygodnie startuję w Harpaganie i mam dobre widoki na dojście do siebie (robię sobie profilaktycznie 3 dni przerwy w bieganiu, uzbroiłem się też w leki i syropy), ale Kosa, Ty masz za tydzień start w maratonie, a potem jeszcze Harpagan. Będziesz musiał stoczyć cięższą walkę z chorobą niż ja.

    OdpowiedzUsuń
  8. Co zrobić Krzysiek, tak to już jest kiedy wszystko naraz się szykuje i po środku tego choroba. Trzeba się do tego przyzwyczaić. Muszę na prawdę nabrać sił, bo jestem osłabiony. Na zawodach sił nie miałem. Muszę na prawdę je skądyś wziąć, bo maraton będzie słaby, tym bardziej, że chcę tam powalczyć. Chociaż w pierwszym tysiącu się znaleźć. Zresztą powiem inaczej - jak wyjdzie tak będzie, ale nie chciałbym wypaść źle, tym bardziej, że to bieg prestiżowy.

    OdpowiedzUsuń
  9. tylko dlaczego tak koślawo biegniesz?

    OdpowiedzUsuń
  10. Biegam tak jak się da. Nic nie mogę za to, że taki się urodziłem. Biegam takim stylem, który mi pasuje. A zawodowcem nie jestem. Także "Anonimowy", zrozum to, że nie mogę inaczej.

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets