poniedziałek, 15 października 2012

XVII Jesienny MnO



[tekst został ocenzurowany przez autora, dla dobra czytelników i ich podwładnych, a także dla syna wuja cioci matki, którzy mogą to przypadkiem przeczytać]

Korzystając z wolnej soboty - 13 października - pojechaliśmy z Dżekim do Grabowa Kościerskiego na XVII Jesienny Marsz na Orientację. Jak zwykle nie obyło się bez problemów z dojazdem, a konkretniej z wyjazdem. Otóż kiedy przyszedłem do Szoguna, on siedział pod drzwiami bo... nie mógł wejść do własnego domu! Nie zabrał klucza od jednych drzwi, w drugich był klucz włożony z drugiej strony (mógłbym się tu wykazać szerokim opisem jak działają takie wkładki, ale zaoszczędzę Wam tego. Poznajcie łaskę pana!), a wszyscy domownicy i domatorzy pojechali swoimi drogami. Tiaaa, mógł zadzwonić... ale w XXI wieku nie wszyscy mają telefon. Dla przykładu Dżeki dalej go nie ma ;D



W końcu jednak udało mu się wejść, przebrać, zabrać zapasy jedzenia i planowo, niczym polskie pociągi, wyjechaliśmy z 40 minutowym opóźnieniem. Po drodze krótki postój w zblewskiej biedronce. Z tego miejsca pozdrawiam kobietę, której wyjątkowo nie spieszyło się z płaceniem przy kasie "bo innym się pewnie też nie spieszy" <pozdrawia czule>
Na start dojechaliśmy przed czasem! To już samo w sobie było nietypowe. Wyjechaliśmy z opóźnieniem, dojechaliśmy przed czasem bez błądzenia. Coś tu nie gra! Do tego nie znaliśmy na tym marszu dosłownie nikogo, co zdarzyło się po raz pierwszy w moim długim życiu. Jakieś 50 ludzi a tu booom, 0 znajomych. No ale nic. Rozejrzeliśmy się, zgłosiliśmy w sekretariacie, poszliśmy zaparkować w innym miejscu auto. Mój prywatny kierowiec wykorzystał takie przeparkowanie do mocnego uderzenia zderzakiem (albo tłumikiem) w krawężnik, czego jednak nie dało się uniknąć, ponieważ każdy wjeżdżający robił to samo.
Potem szybkie przebieranie na chórze, gdzie wysokość sufitu nie spełniała norm unijnych. I już, możemy startować. Dostaliśmy mapki i karty, popędziliśmy w stronę pierwszego punktu. Nasz zapał do walki został momentalnie ostudzony już po kilkuset pierwszych metrach. Ale tam j****o! No k***a! Jak mamy jeść mięso produkowane w takich PGRach to ja p******ę, zostaję wegetarianinem! Na drodze "błoto", świńskie ryje, marchewki, c**j wie co jeszcze. W*************y stamtąd ile sił w nogach. Całe szczęście, że takie harpagany mają dużo sił. Jak w ogóle można poprowadzić trasę InO przez takie tereny? No k***a, jak, się pytam?! Dajemy punkt kilometr na zachód, wszyscy idą inną drogą, omijają te tereny i są zadowoleni. A nie. Wszystkich miłośników mięsa zapraszamy do Grabowa Kościerskiego. Zmienicie swoje upodobania! Gwarantuję.
W końcu przebrnęliśmy przez ten "odcinek" i zobaczyliśmy lampion. Szybkie spisanie i ucieczka jak najdalej od PGRów, w stronę PK2. Nawigacja wzorowa. Bez problemu zgarnialiśmy kolejne punkty, uciekając biegaczom, którzy najwidoczniej gubili się w nawigowaniu. Tereny? Poezja! Górki, doły, wądoły, lasy, jary, bagna, jeziora, asfalt (tego to akurat na mapie nie było, ale nie odmówiliśmy sobie chodzenia po takiej drodze). Nawet nie będę próbował opisywać tego jakoś artystycznie. To trzeba zobaczyć na własne paczałki. Zobaczyć i poczuć! Było pięknie. Punkty rozmieszczone w rewelacyjnych miejscach. PK 3 (albo 4?) świetny! Najpierw nabiegaliśmy na całkiem sporą górę, zarośniętą małymi, przemoczonymi drzewami, wyższymi ode mnie, a potem zbiegaliśmy w podobnych warunkach do dołu, gdzie wisiała biało-czerwona kartka z kodem. Tak mokrych wormsów nie widzieliście nie wiem od kiedy. Pewnie od Depniemy, od pamiętnej bagnistej kąpieli. Było mega! PK5 - kolejna rewelacja. Żałuję, że Dżeki spisywał ten punkt, bo miał z tamtej górki o wiele lepsze widoki (na caaaałą okolicę) ode mnie! Sam twierdzi, że to był najlepszy punkt w jego życiu, a na marsze to on chodzi od 6 klasy podstawówki! Tak nas te widoki zdezorientowały, że poszliśmy w złą stronę. Gdzieś tam była jakaś wieżyczka, a wieżyczki i inne twierdze stawialiśmy z wujasem w dzieciństwie, więc tak nas tam ciągnęło... Zamiast Leśniczówki był asfalt, znak z napisem "Gdynia", jakieś Rybaki (wioska taka), normalnie inny świat, niż ten na mapie. Oni tam mają te śmieszne znaki drogowe, z nazwami w dwóch różnych wersjach językowych - kaszubskiej i polskiej. I tu taka ciekawostka. Wioska "Rybaki" po kaszubsku oznacza "Rybacka Huta". Skąd oni to wzięli? Tego pewnie nie wie nikt.
Jakoś ta asfaltowa wpadka nas orzeźwiła (albo to jeszcze były efekty orzeźwieniea z PK 3) i dalej szliśmy bez problemu. Tereny jednak nie były już tam aż tak ciekawe, jak te z pierwszej części marszu.
Nie mogę pominąć mistrzostwa w wykonaniu starszego robaka w Core 2 Duo. Szogun - jeszcze raz gratulacje! Geniusz wyznaczył azymut bez kompasu, bez linijki, szedł po jakichś polach, nic się nie zgadzało z mapą, a on dalej szedł. Mijaliśmy pełno dróg, ale dalej szliśmy po polu. I nagle kolejne boom. Wyszliśmy prosto na PK 9, gubiąc przy tym za nami wszystkich rywali, którzy nie mogli się zdecydować w którą stronę pójść i bezcelowo szukając jakiegoś punktu odniesienia. Wierzę, że tak samo pójdziemy na najbliższym Harpaganie, idąc krótszą trasą, niż tą "wyznaczoną" przez orgów.
Przy PK 13 Dżeki zatańczył w rytmie reggae. Muzyki co prawda nie było, ale nakręcało go napięcie elektryczne, otaczające łąkę, od którego wprost nie mógł się uwolnić. Całe szczęście, że podzielił się ze mną tym rytmem. Na hasło "Zidek!" pobiegłem w jego kierunku i też mogłem zatańczyć... Przemoczone ubrania nie są dobrym izolatorem i poczułem na sobie kilkanaście Voltów (albo Wattów). Chłopaki (Dżeki i RowerOWCE) mieli niezły ubaw -.-
Kilka słów o RowerOWCACH. To trójka chłopaków z Ostrzyc (koło Wieżycy), którzy startowali już na kilku InO, ale niestety nie w PBT ani w żadnej naszej imprezie. Wydają się być wariacyjni, co im dobrze wróży.
W ich towarzystwie lekko się zakręciliśmy, nie znaleźliśmy PK i wpisaliśmy na kartę magiczne BPK, przez co (prawdopodobnie) nie stanęliśmy na podium tego dnia.
Na mecie dostaliśmy pamiątkowe certyfikaty z jeżem. Dżeki widząc jeża był pod wrażeniem. Dosłownie herbata lała mu się z rąk. Szkoda, że wprost na certyfikaty i ludzi siedzących obok... I tyle było z tych certyfikatów :( Nie pomogło nawet położenie ich na kaloryfer, chociaż sam twierdził "mój już jest suchy <zaciesz>".
Na rozkaz "żryj zupkę" grzecznie zjadłem dwie porcje i pojechaliśmy do domu, zahaczając o stację benzynową, na której oblałem się Pb95, i biedronkę (tym razem w Starej Kiszewie), w której zrobiliśmy zapasy słodyczy na wieczorną imprezę u Beaty).

Jedyna fota duetu core2duo tego dnia. No niestety.
Z takich wolnych refleksji - jesteśmy zadowoleni z naszego występu, pomimo wpadki z BPK na PK13. Tereny były świetnie wybrane, aż się prosiły o więcej stowarzyszy, które były tylko przy 4 punktach. Na całej naszej trasie widzieliśmy tylko jednego PSa, co jest zdecydowanie zbyt małą ilością. Odnieśliśmy wrażenie, że trasa byłą zbudowania pod biegaczy, dla których największym problemem jest na ogół nawigacja. Tu natomiast nie mieli gdzie popełnić błędu. I to by było na tyle. Papa2.

3 komentarze :

  1. A tam jak na razie telefon nie jest mi potrzebny i radzę sobie bez niego. Kiedyś telefonów nie było, a ludzie też jakoś żyli.

    Ten odór warchlaków z pegieerów to był istny armageddon! Przechodzę na wegetarianizm! Co prawda to był teren prywatny ale na nas takie zakazy nie działają i przynajmniej poznaliśmy prawdę o tym jak to mięso armatnie jest hodowane. bleeeeeee

    Tereny w pierwszej części marszu przecudowne! Alpy kaszubskie, nic dodać nic ująć. PK3, 4 no i ta wspaniała 5 to krajobrazowy raj! I przedzieranie się do tej czwóreczki niczym przez amazońską puszczę - rewelacja!

    Potem już trochę słabiej pod względem atrakcyjności ale ogólnie marsz bardzo fajny. No i jesteśmy zgodni - zdecydowanie za mało stowarzyszy. Gdyby tam ich trochę posiać to my nie raz byśmy się nadziali:)

    Ciebie z kolei Zidek pochwalę publicznie za PK7, miałeś nosa.

    A pastuchy to tam mają podstępne. I takie jakby bardziej naładowane elektrycznie, do dziś czuje w kościach pioruny.

    Punkt 13 ostatni to typowe, w naszym stylu zagranie. Cały marsz idzie ekstra to w końcu trzeba coś spieprzyć. No ale co tam, jechaliśmy tam wyłącznie rekreacyjnie. Ale mimo wszystko niedosyt mały jest...

    I Dawidek mówiłem ci, że mi przykro z powodu certyfikatu! Ale twój też się wysuszył przecież!

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście, nie gniewam się Szymek

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mówcie mi o liczbie 13, bo odbyła się 13 edycja maratonu w Poznaniu i ja akurat brałem w niej udział. Ale co było ze stopem do domu, to szlak by trafił te stopy po Polsce!

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets