wtorek, 16 października 2012

13 Poznań Maraton - walka z psychiką

13 października 2012 (tb. niedziela) odbył się 13 Poznań Maraton. Był to ciężki i lekki bieg. Zanim opiszę sam maraton, to przedstawię jak przybyłem na miejsce. A więc zaczynamy:


           Jest piątek popołudnie. Siedzę jeszcze w domu i mówię sobie - trzeba trochę pobiegać, żeby jakoś wyszło na maratonie. No i wyszedłem z domu i poszedłem na trening. Biegałem tylko 12.107 km, bo w planach było więcej, ale z drugiej strony byłem cały tydzień chory, więc nie chciałem się przemęczać, tym bardziej, że byłem osłabiony po chorobie. Biegało się w sumie normalnie, ale było czuć, że forma jest słaba, bo jaka może być? Potem tak sobie rozmawiam z kuzynem o bieganiu. No i tłumaczę, że jak nie dojadę do Poznania jakimkolwiek środkiem komunikacji - to jadę na stopa. No i powiedział do mnie tak:
"To jak co to ci mogę pożyczyć". A ja odpowiadam, że to głupio tak, bo już mam od ciebie pożyczone, więc nie bardzo. Jednak po chwili mi dał tyle ile bilet kosztuje i byłem happy. Wiedziałem już od teraz, że w jedną stronę na pewno pojadę pociągiem. Pytanie tylko kiedy to zrobić? Nie zastanawiając się postanowiłem, że pojadę tam do Poznania pociągiem. Wiedziałem też również, to, że nie muszę iść szybko spać, bo pociąg mam dopiero o 12:06 z Bytoni. No, ale pomimo tego, że nie musiałem iść spać szybko, to postanowiłem się wcześniej przygotować, by na jutrzejszy dzień niczego nie zapomnieć. No i w piątek szedłem spać dosyć późno, bo około godziny trzeciej w nocy, ale za to pospałem sobie do 10:30...

                                                           SOBOTA

  ...wstając, jeszcze sprawdziłem, czy wszystko na pewno mam wzięte. Rzeczywiście, sprawdzając dokładnie, tym razem nic nie zapomniałem. Miałem wszystko co potrzebne wzięte, więc po 11:25 wyszłem na pociąg. Jednak zanim poszedłem na dworzec, to wszedłem jeszcze do sklepu, bo zapomniałem grzebienia. Tak! Grzebienia! Powiedziałem, że wolę lepiej wziąć ze sklepu, niż się cofnąć, bo jak się cofnę, to źle pójdzie. No i wychodząc ze sklepu, bez żadnego zastanowienia poszedłem na dworzec. Czekałem na pociąg około 13 minut (bo tyle byłem przed czasem). Po chwili patrzę na czas i pociąg jedzie bez minuty spóźnienia. Wsiadam do niego i kupuję bilet do Poznania. Miałem odliczone i liczone te 30 zł, które miałem pożyczone (w sumie było ok 35 zł chyba nawet, ale szczegóły nie istotne). No i siedziałem w pociągu jadąc najpierw na Chojnice. Do Chojnic nie nudziłem się, bo po drodze w jednej miejscowości wsiadł jeden młody chłopak 13 lat o ile pamiętam. Jest kibicem wiernym klubu Chojniczanki. Bardzo super koleś. Taki mały radosny i roztrzepany gość. super się z nim gadało. Dziwiło go, że ja jadę na bieg, w którym trzeba pokonać 42.195 km. No, ale niestety długo sobie nie porozmawialiśmy, bo ta miejscowość była już blisko Chojnic, a przecież z Chojnic na Piłę miałem przesiadkę, więc wysiadałem z tego pociągu i czekałem 27 minut na kolejny. Ten co jechał do Piły, właśnie stamtąd wrócił i teraz nim jechałem. Te pociągi, którymi jechałem zarówno z Bytoni do Chojnic, jak i z Chojnic do Piły, to były już trochę niestety wysłużone. Lepszy był z Piły do Poznania, ale też szału nie robił. Wracając do tego z Chojnic do Piły, to tam też się nie nudziłem, bo zanim wsiadłem w ten pociąg, to już na stacji rozmawiałem ze starszym małżeństwem. No i razem z nimi wsiadłem do pociągu. A że był to jeszcze z przedziałami, to usiadłem razem z nimi w przedziale. I rozmawiało się bardzo fajnie. No, ale byłem troszkę zmęczony, więc chwilowo jakbym odlatywał. Jednak na szczęście nie było po mnie aż tak widać tego. Do Piły dojechaliśmy o godz 14:53, czyli planowo. Potem się nasze drogi rozeszły i ja jechałem na Poznań oni zaś na Bydgoszcz. Wysiadając z tego pociągu, szedłem na podziemny tunel i tam zagadałem jedną laskę, która o dziwo też jedzie na maraton i razem z nią szukaliśmy miejsca gdzie będzie jechał pociąg na Poznań - albo jak kto woli czytać - do Poznania. W końcu doszliśmy do naszego peronu i tam już pociąg czekał, to my do niego weszliśmy, ale upewniając się, czy to ten zapytaliśmy dwóch kolejarzy. Odpowiedź pozytywna, to nam nie pozostało nic innego jak tylko wsiąść. W pociągu siedzieliśmy i rozmawialiśmy jakże by inaczej - jak tylko o bieganiu. Dziewczyna fajna i luzacka, fajnie się z nią rozmawiało. Także podróż była wspaniała. Po dwóch godzinach i trzech minutach dotarliśmy już do Poznania. Wydostać było się ciężko z peronu, bo tyle tego wszystkiego było, że zgubić szło się raz dwa. Jednak trochę popytaliśmy ludzi co i jak i już wiedzieliśmy jak iść dalej. Gdy już wiedziałem co i jak, to z Asią się rozstaliśmy, bo czekała jeszcze na kolegę, a ja poszedłem w stronę biura zawodów, które było na targach w Poznaniu. Podziękowałem jej za miłą rozmowę i poszedłem. Po chwili (bo to było nie daleko dworca) dotarłem na miejsce. Ludzi mnóstwo, a więc przecisnąć się było ciężko, ale jakoś dotarłem do miejsca odbioru pakietu. Na targach się pokręciłem, bo halę, gdzie miałem spać, czyli hala Arena, była otwarta dopiero od 19, więc musiałem się po targach pokręcić. No i ten czas minął dosyć szybko, ale zanim dotarłem do hali Arena, to trochę minęło, bo nie wiedziałem, w którym kierunku iść. Po jakimś czasie zapytałem jednego gościa w końcu i on też właśnie brał udział w tym maratonie, a był taki miły, że mnie nawet tam podwiózł. Fura bardzo fajna i nowa, to był high life. Chwilkę pogadałem z nim o tym modelu, bo to była Kia. I powiedział, że to jest nowa wersja tego modelu i na prawdę fajny gość był. Zresztą, kto tam biegał, to raczej na ogół jest wporzo. No i wysiadłem z samochodu i poszedłem do hali Arena. Hala ogromna, że tam na luzie kilka tys. osób wejdzie śmiało, więc organizacja super. Byłem na tej hali coś po 20 i szedłem zaraz jeszcze pod prysznic, oczywiście darmowy. Wypas jak nic. Woda cieplutka, więc prysznic bardzo fajny. Na hali też było ciepło. Gdy już byłem po prysznicu, to wróciłem na halę i rozmawiałem sobie z osobami, które też startowali i właśnie obok mnie byli. Rozmawiałem z nimi nt korony maratonów i chciałem się dowiedzieć co to jest. Okazuje się, że nawet ja mogę to osiągnąć. Wystarczy, że w ciągu dwóch lat zaliczę 5 największych maratonów w Polsce, które zaliczają się do tego miana, a więc są to te oto maratony:
Maraton Dębno, Cracovia Maraton, Wrocław Maraton, Warszawa Maraton i Poznań Maraton. To wystarczy, że te 5 maratonów się zaliczy i można otrzymać taki tytuł. Jeszcze sobie tak porozmawialiśmy i około 21 poczytałem sobie coś, co miałem w pakiecie startowym, o gościu, którego imię nosi maraton poznański, czyli o Macieju Frankiewiczu. Osoba bardzo ciekawa i bardzo aktywna sportowo. Uprawiał różne dyscypliny. Począwszy od lotu spadochronowego do jazdy na konno. Bieganie oczywiście też. Niestety zginął bardzo w nieciekawy sposób, bo upadł z konia i trafił do szpitala. Niestety tam zmarł. Czytając ten artykuł, widać było, że Maciek chciał zrobić wszystko, żeby w Poznaniu powstał właśnie maraton. No i tak się wszystko rozkręcało i starał się zrobić tak, żeby to był jeden z największych maratonów w Polsce i siłą wszystkiego okazało się, że później był to największy maraton w Polsce, wyprzdzając silnego towarzysza jakim była stolica Warszawa. Następnie ubiegał się o to, by w końcu i u nas było Euro. To też zmotywowało władze miasta, żeby starać się o prawa organizacji Euro. Udało się wszystko zgodnie z planem. Uradował się na widok iż Michael Platini wyczytał, że jedno z miast współorganizacji Euro - znalazł się Poznań. Ucieszył się bardzo i potem jakoś w tym czasie zmarł. No, ale swego dopiął i chwała jemu za to. Gdy już poczytałem sobie, to zbliżała się godzina 22, więc poszedłem po chwili spać, życząc tym gościom co byli obok mnie powodzonka na maratonie. Gdy już wybiła godzina 22, to światło automatycznie się przyciemniło i było dosyć ciemno, więc wcześniej przygotowany, poszedłem już spać...

                                               NIEDZIELA - DZIEŃ STARTU

...Wstając rano w niedzielę, z niedoczekania się na start wstałem już o 6 rano. Zapakowałem się i ubrałem już w strój, w którym będę biegał. Założyłem chip na but i ubrałem numer startowy na koszulkę. Zbliżała się godzina 07:20 i wychodziłem powoli na dwór, gdzie czekał już autokar, który zawoził nas na miejsce startu, skąd miał się zacząć 13 Poznań Maraton imienia Macieja Frankiewicza. Zanim jednak poszliśmy na miejsce startu, to wszyscy poszliśmy do budynku nr 1, gdzie oddawało się pozostałe rzeczy, które nie wchodziły w skład ubioru startowego. Po oddaniu spotkałem znajomego, który jest ultramaratończykiem. Pogadałem z nim sobie o ultramaratonach i też było fajnie. Kojarzę jego z kilku zawodów, gdzie startowaliśmy - między innymi startowaliśmy razem w Starogardzie Gdańskim w Biegu Kociewskim. No i zbliżała już się godzina 08:20 więc jakoś na moment zniknął mi z uwagi i poszedłem lekką rozgrzewkę sobie zrobić. Oczywiście nie zapomniałem o skorzystaniu z toalety, bo to przed zawodami jest bardzo ważne. Spotkałem jeszcze raz tego kolegę. Imię znane, bo też ma na imię Jurek, więc tak samo jak mój trener. Tym razem, to ten właśnie był trenerem. Zostało do startu około 20 minut, więc już poszedłem się ustawić na start. Mięli oznakowane nawet czasy, gdzie się ustawiać. Ustawiłem się w rzędzie na czas 03:30, bo myślałem, że dam radę tak wystartować. Przed zawodami mięliśmy wszyscy okazję rozgrzać się z Celinką, która prowadzi fitness. Rozgrzewka była fajna i Celinka też miła, więc przed startem było fajnie. Spotkałem jeszcze przyjaciół, których poznałem też w szatni, gdzie oddawaliśmy depozyty. Fajnie, że ich spotkałem, bo z nimi chciałem wystartować. No i po chwili znalazł się też i Jurek. Już powoli zaczynała się pora startu więc i Celinka z nami się rozstała życząc każdemu powodzenia. No i po chwili już zaczęliśmy odliczanie i padł strzał do startu. Ruszyliśmy wszyscy. Ja trzymałem się tej pary, którą poznałem w szatni i razem biegliśmy przez jakiś czas. Start mój był taki udany, że chyba lepiej być nie mogło. Po jakimś czasie nawet troszkę przyspieszyłem, bo chciałem za wszelką cenę dogonić Jurka, z którym chciałem biegać do końca. Biegałem z nim przez jakiś czas i się dziwił że daję radę. Jednak tempo było też bardzo dobre, bo w granicach 05:12. dobiegając do 5 km, wziąłem banana oraz kostkę czekolady i do popicia wziąłem wodę. Biegało się bardzo fajnie, jednak trochę mnie lekko brzuch bolał, ale biegało się dobrze jeszcze. Po chwili dogonili nas starzy znajomi, czyli para małżeńska. Jurek zachowując spokój biegał dobrze i na punktach odżywczych brealiśmy cukier w kostce oraz czekoladę. Ja się bałem brać, bo wolałem uniknąć już toalety, ale biegałem swobodnie, więc po jakimś czasie bóle ustąpiły. Tak biegaliśmy do 20 km, potem jakoś było tak, że dogonili nas pacemekerzy z czasem 03:45 i to była duża grupa, więc Jurka gdzieś tam zgubiłem i od tej pory biegłem sam. Jednak niestety musiałem skorzystać z toalety, bo była akurat przy 21 km, czyli w połowie i się zatrzymałem. Z rytmu byłem już wybity i się bałem, że mogę źle pobiec. Jednak o dziwo stało się tak, że biegło mi się dobrze, a nawet bardzo dobrze, bo wyprzedzałem bardzo dużo osób. Dogoniłem nawet pacemekerów. Nie patrząc na nic dalej, dalej wyprzedzałem. Tak było do 38 km, gdzie szło mi świetnie. Co prawda wyprzedzała mnie garstka ludzi, ale doganiałem też innych. Niektórzy już nawet szli, więc było bardzo ciężko. Przy tym 38 km, zaczęła się górka, potem też była duża górka i zaczął mnie złapać kryzys, czego defektem było dogonienie balonikarzy 03:45. Jednak jakoś biegałem nie zatrzymywałem się. Nawet na punktach odświeżania się zatrzymywałem tylko na minimalną chwilę, żeby oblać się wodą - bo było bardzo ciepło mi, bynajmniej na biegu i zaraz leciałem dalej. Biegało się dalej ciężko i nawet dogoniłem przyjaciół. Mowiłem do nich, że pobiegnę z nimi. Powiedzieli, że jak mam siły, to mam biegać dalej. Aha ten moment był przy 34 km. No i właśnie mnie trochę przed metą wyprzedzili, to było chyba przy 40 km. No i od tego czasu biegałem razem z nimi do mety. Było bardzo ciężko, ale za to było dobrze. 100 metrów przed metą wzięło mnie żeby sprintem biec na metę i przez to awansowałem jeszcze 9 miejsc. Po mecie było ciężko. Chwilę sobie pojadłem i poszedłem po swoje rzeczy, ale zanim poszedłem tam, to jeszcze poszedłem zjeść coś na pasta party, czyli jedzonko darmowe po biegu. Nawet dawali piwo z beczki i też pokusiłem się, żeby wypić. Byłem taki zmęczony, że piwo mi nie smakowało, ale jakoś je sączyłem. Nawet mogłem wejść do środka po rzeczy z piwem, ale zapytałem ochroniarzy czy mogę z piwem. Powiedzieli, że tak. No i weszłem chwilę tam się ugrzałem bo było mi zimno i odebrałem swoje rzeczy oddane do depozytu. Po chwili patrzę na swoją koszulkę i była plama krwi. Okazało się, że sudki miałem obtarte, ale na biegu mi to nie przeszkadzało. Przebrłem się już w czyste i ciepłe rzeczy. Potem wyszedłem na dwór. Od tego momentu wszystko zaczęło się układać - źle!

                                        POWRÓT DO DOMU NA STOPA!

Gdy już opuściłem Targi, to szedłem w kirunku, gdziekolwiek, byle się wydostać. Wcześniej jeszcz myślałem, że jeszcze mam szansę pojechać do domu pociągiem, bo jeden koleś nawet mi dał kasę 30 zł. To zaraz, gdy mi dał podziękowałem i bardzo się uradowałem, że mogę do domu wrócić pociągiem. Poszedłem szybko na stację do informacji zapytać, o której mam pociąg. Okazało się, że pociąg już pojechał minutę temu i niestety i tak bym już nie zdążył. Następny był około 18 więc nie chciało mi się długo czekać i wyszedłem ze stacji kolejowej. Poszedłem zapytać do służb porządkowych, którzy jeszcze blokowali ruch, bo jeszcze zawodnicy wbiegali na metę, którędy się wydostać na wylot w kierunku Piły. Powiedzieli, gdzie mam iść i szedłem. Doszedłem do parku w Poznaniu i tam chwilę odpocząłem, bo byłem zmęczony. Nogi mnie bolały. Jednak po 10 minutach poszedłem dalej. Gdy minąłem park oraz fontannę, która wysoko wyrzuca wodę, to wtedy udałem się dalej. [Wcześniej jeszcze zanim byłem na dworcu, to jechałem tramwajem na Winogrady, czy jakoś tak, ale niestety zgubiłem karimatę - pożyczoną. Jednak byłem na tyle mądry, żeby się cofnąć tramwajem i wrócić. Biletu nie kupowałem, bo wcześniej jedna kobieta mi dała bilet i szybko wsiadałem w tramwaj, bo akurat jechał ten co jechał na winogrady. No i z tego wszystkiego zapomniałem karimaty wziąć. Dlatego, gdy wysiadałem, to dopiero wtedy się skumałem, że zostawiłem karimatę. No i stąd ten powód, że powróciłem tam, gdzie wsiadałem. Jednak niestety karimaty nie było. To mnie zdołowało bardzo i się wkurzyłem. Wtedy jeszcze raz jechałem tramwajem i pojechałem na te Winogrady. Stamtąd jakieś 3 może 4 km szedłem do ulicy Obornickiej. Dotarłem tam i chwilę chciałem odpocząć, to poszedłem do Mc Donalda, na Shake'a. Wtedy już udałem się na tę ulicę i miałem też jeszcze kawałek spory do przejścia. No, ale nic szedłem jakoś. Po dojściu na jakieś tam miejsce zatrzymywałem stopa i o dziwo już po chwili złapałem stopa. Gość podwiózł mnie aż do oborników. Z nim fajnie się rozmawiało. Potem już nie było tak kolorowo. Dokładnie od tego momentu było najgorzej. Szedłem z jakieś chyba 5 km i nie dość tego, że już było ciemno to na dodatek łaziłem po ulicy, gdzie były remonty drogi i było bardzo nierówno. Jednak wyjścia nie miałem i jakoś musiałem sobie radzić, ale doła totalnego złapałem i się pytałem siebie, czy ten dzień może być jeszcze gorszy? No i za jakiś czas po chyba godzinie czasu to było chyba około 21, zatrzymał się jeden gość i wziął mnie do Budzynia. Od tego momentu mi ulżyło trochę, ale pytanie, czy ten dzień może być jeszcze gorszy - okazało się, że może, bo właśnie wysiadając wypadł mi telefon z kieszeni i byłem jeszcze bardziej wkurzony. Jednak patrzę a zaraz obok mnie jeden gość też na stopa łapał. On na kierunek Kołobrzeg. No i od teraz było mi raźniej. Poznaliśmy się i było troszkę lepiej. Po chwilowej gadce, chciałem zobaczyć, która godzina. I wtedy niestety dopiero skumałem się, że telefonu nie mam. To kolega powiedział, żebym mu podał swój numer. No i okazało się, że za późno było, bo gość, który mnie podrzucił, był z okolic i pewnie już z samochodu wysiadł, bo telefon nie odbierał. No i jakoś tak już wtedy przestaliśmy dzwonić i zatrzymywaliśmy na stacji benzynowej stopa. Jednak już bezskutecznie, bo było późno więc już mówimy sobie, że nie będziemy już się łódzić. No i widząc to właściciel stacji benzynowej w Budzyniu, powiedział, że możemy się przespać w palarni, bo już i tak dzisiaj nie damy radę złapać nic. A z racji tej, że obok była restauracja, to właściciele zarówno restauracji jak i stacji dogadali się i dostaliśmy jedzonko. Tutaj to wszystko mi bardzo ulżyło i było lepiej, ale co po drodze się na wyzywałem, to był szok. No i zanim poszliśmy jeszcze się położyć, to chwilę po tym jak wysiadłem dzwonił jakiś telefon na stację i właściciel zawołał mnie mówiąc, że telefon jest do mnie. Zdziwiłem się bardzo i nie wiedziałem kto to. Odbierając słuchawkę słyszę głos Krzyśka Wormsa. Myślę, kurde jak się dodzwoniłeś tutaj. No i kurde Krzysiek się martwił i myślał, że zostałem porwany, albo coś w tym stylu, bo nie odbierałem telefonu. Wytłumoaczyłem Krzyśkowi, że zgubiłem telefon i dlatego nie odbierałem. Pytał czy wszystko ok. Odpowiedziałem, że tak i mówił, że jakbym się nie wydostał, to mogę iść na stację PKP i wziąć bilet na kredyt. Jednak w Budzyniu nie ma chyba stacji. No, ale nawet Krzysiek się pytał właściciela, czy mógłby pożyczyć mi kasę i byśmy oddali. No i właściciel niestety nie mógł tego zrobić. Wiadomo można być dobrym, ale niektóre sytuacje nie mają wpływu by pomóc. I tak mogłem być zadowolony, że dostałem jeść i że mogłem spać. No i jeszcze Krzysiek mówił, że by z kolegami porozmawiał, żeby przyjechali po mnie. Ja mówię, że nie bo chyba jakoś to się da. Wtedy właśnie już było późno i właściciel powiedział, że byśmy mogli do palarni się położyć. To nie czekaliśmy na nic długo, poszliśmy do palarni i wtedy dostaliśmy jedzonko. Wtedy jak się najedliśmy, to potem poszliśmy już spać, bo było około północy. Rozłożyliśmy się ja na jednej ławce, a kolega na drugiej. Spało się nawet dobrze, ale miejsce ta palarnia, to była taka wypasiona, że jakbyśmy spali w hotelu. Tak wszystko ładnie zrobione, że hej...

                             PONIEDZIAŁEK - W KOŃCU W DOMU, ALE DÓŁ BYŁ TEŻ

...Wyspaliśmy się i właściciel powiedział, że zaraz będzie inna zmiana i wolałby uniknąć kłopotów i powiedział, żebyśmy wstali. Powiedzieliśmy, że nie ma sprawy i zaraz założyliśmy buty i chwilę jeszcze porozmawiał trochę z nami. Dał nam jeszcze po 15 zł i jeszcze po bułce. Podziękowaliśmy ładnie i po chwili wyszliśmy łapać stopa. Poszliśmy kawałek dalej na inną stację, która była z jakieś około 500 m i tam łapaliśmy stopa. Gdy już zrobiło się jasno, to po chwili wyszliśmy stanąć na drodze do Piły. Ja stanąłem po stronie przed wjazdem do stacji, a kolega stanął po drugiej stronie. No i po chwili kolega zatrzymał stopa i niestety nie widziałem momentu jak wsiadał do samochodu i od tego czasu byłem sam. Myśli były takie, że gość mnie wyrolował, ale z drugiej strony pewnie tamten nie miał więcej miejsca i wziął tylko jego. No nic trudno. Pomyślałem sobie jakoś to będzie. I tak i tak mi pomógł trochę, bo próbował dzwonić na mój numer. A więc jak już byłem zupełnie sam, to odszedłem od tej stacji kawałek dalej i łapałem dalej stopa. Po około 0,5 h zatrzymał się jeden starszy pan i mnie wziął. Podrzucił mnie aż do Piły. Na szczęście, to nie było centrum Piły, ale raczej obrzeża, więc daleko nie musiałem iść żeby łapać stopa. Teoretycznie daleko nie, ale około 5 km przeszedłem. Doszedłem do jakiejś stacji benzynowej i próbowałem tam, ale stwierdziłem, że będą nici z tego, bo ona była po drugiej stronie. Następnie szedłem dalej. Patrzą sobie, a jeden gość rozmawia przez telefon. Poczekałem aż skończy i zapytałem dokąd jedzie. Odpowiedział, że do Jastrowia, to zapytałem, czy mogę jechać z nim. No i wziął mnie do Jastrowia. Od Jastrowia też szedłem kawał drogi pieszo, jakieś około 7 chyba km. No i tam sobie wszedłem do sklepu po jedzonko, to było ostatnie jedzenie jakie mogłem kupić, bo więcej kasy nie miałem. W Jastrowiu, zanim się wydostałem z tego miasta, to usiadłem na ławce i sobie zjadłem. Wtedy znowu wyruszyłem, żeby dalej móc łapać stopa. Doszedłem do końca tej miejscowości i szedłem cały czas. Chwilami łapałem stopa, na 15 minut i szedłem dalej. Doszedłem do przystanku autobusowego, żeby tam łapać i dalej nic. I minąłem właśnie tabliczkę oznakowaną ile do jakiej miejscowości jest. Aha nie. Minąłem tabliczkę, gdzie drogi się rozchodzą - jedna na Koszalin i ta, którą ja szedłem, czyli Berlinka. Szedłem kawałek dalej i zatrzymali mi się w sumie miejscowi i wzięli mnie do Podgaja, to było miejscowość dalej. Tutaj szedłem spory kawałek, chyba ponad 10 km. Minąłem po chwili tabliczkę, ile do jakiej miejscowości. Patrzę, że do Człuchowa jest 39 km. No i mówię sobie, że skoro nie złapię stopa, to pójdę tam pieszo i gdzieś tam będę nocował. Po drodze sobie mówię, że cieszyłbym się jakbym dostał do jakiejkolwiek najbliższej miejscowości. Dopadł mnie taki kryzys, że szok. Gdy szedłem sobie, to zauważyłem jabłoń i nie zastanawiając się pozbierałem kilka jabłek mówiąc, że wezmę je w razie gdyby nic się nie zatrzymało. Zmęczony byłem tak bardzo, że nogi same się uginały. Podejrzewam, że ci goście miejscowi, co mnie podrzucili do Podgaja, to chyba to zauwazyli i po prostu mnie wzięli. Po tym jak zaeszdłem w jedno miejsce, to stanąłem tam i se myślę, jak nic nie złapię tutaj, to pójdę do lasu spać. No i widziałem coś dziwnego, że łapałem pierwszy samochód i już on pokazywał, że jedzie blisko. No, ale nic, pomyślałem sobie, że skoro już pierwszy samochód coś pokazuje, to chyba jest dobre miejsce. Czekałem sobie jeszcze przez jakiś czas (bo nie chciałem już się dalej nigdzie ruszać, bo zmęczenie robiło swoje więc pozostałem) i trochę później patrzę jedzie TIR, z niebezpiecznymi ładunkami. Machnąłem ręką i mówię sobie, e tam on nie może przecież brać. To było już takie "machnięcie rozpaczy". I patrzę po chwili ten właśnie TIR się zatrzymuje. Tak! Ten co wiózł te niebezpieczne materiały - właśnie mnie wziął. Wziął mnie aż do Czarnej Wody. Po drodze jak jechaliśmy do najbliższej miejscowości - okazało się, że to jest Lędyczek. DŻEKI ZNAMY TO MIEJSCE - PRAWDA?! Z nim też fajnie się rozmawiało. Opowiadałem trochę o sobie, on też o sobie opowiedział i fajnie się gadało. Po jakimś czasie, to było około 17, dojechaliśmy do Czarnej Wody i powiedział, że musi zrobić pausę 0,5 h, ale jakby co to będę mógł jechać dalej z nim i powiedział, że mogę iść łapać stopa, ale jakbym nic nie złapał, to mnie podrzuci do Bytoni. No i podziękowałem i powiedziałem, że idę łapać dalej wtedy, ale jakobym nic nie złapał, to wrócę. Wtedy, gdy poszedłem łapać dalej stopa, to po 10 minutach, chyba nawet niecałych zatrzymał mi się jeden samochód - tym razem osobówka i koleś podwiózł mnie aż do Bytoni. Rozmawiając z nim, okazało się, że to kuzyn Bamby. Super gość też luzak. A więc podróż końcowa jak najbardziej udana.

Podsumowując całość - podróżowanie stopem jest ciekawe, ale i zarazem uciążliwe, bo jak łapie się stopa, to czasami trzeba dłuuuugo pocierpieć, żeby coś trafić. Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - zawsze jest jakaś ostatnia deska ratunku, więc los nie zostawi cię na pastwę. To tyle jeśli chodzi o podróżowaniem na stopa. Teraz podsumuję maraton.

  Z maratonu jestem bardzo zadowolony, bo taktykę jaką obrałem była bardzo dobra. Wystartowałem w sumie powoli i z biegiem czasu troszkę przyspieszałem. Jednak pod koniec nie było już tyle sił, ale ogółem było bardzo dobrze. A z racji tej, że się wkręcam w maratony, to mnie już tam nie obchodzą czasy typu 03:20, oraz 03:15. Wolę biegać takim tempem, które mnie nie zmęczy, ale daje frajdę jak ten występ. Maraton określam udany. Co z tego, że nie uzyskałem czasu 03:30. Ważne, że udało się ukończyć i najważniejsze, że nie padłem na mecie. W maratony też się wkręcać pod tym względem, że po prostu chcę zdobyć Koronę Maratonów Polskich. To jest nic innego jak tylko, to, że w ciągu dwóch lat trzeba zaliczyć 5 największych maratonów w Polsce, które do tego tytułu zalicza się te maratony: Maraton Dębno, Cracovia Maraton, Maraton Wrocław, Maraton Warszawski i Poznań Maraton. Zanim jednak można zdobyć tę odznakę, to trzeba pobrać sobie dokument ze strony, gdzie znajduje się informacja o tym tytule i wypisać taką deklarację, że w ciągu dwóch lat je zdobędziesz i wysłać na podany tam adres. No, ale to już każdy maratończyk musi zdecydować, czy chce to osiągnąć. Ja chcę! No i podsumowując, to powiem, że maraton jak najbardziej udany, ale podróż stopem to średnio.

8 komentarzy :

  1. No i w końcu wyjaśniła się ta dziwna arytmia tempa na trasie. Po prostu do półmetka biegłeś z Jurkiem, który wyraźnie słabł, a sam miałeś siły. Jak go zostawiłeś to od razu podskoczyłeś o 500 miejsc. Kryzys na ostatnich 5 km to już wiadoma sprawa - prawie każdego dopada. A co do tych perypetii podczas podróży i różnych napotkanych osób to mi się przypomina taki film "Prosta historia" :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Taa. Po prostu wolałem zacząć powoli i mieć więcej sił na później niż słabnąć na początku. Także teraz starty w maratonach będą dla mnie normlane, bez dzikowania. Nie będę już ciskał nie wiadomo jakich czasów, ale będę biegał normalnie. Z drugiej zaś strony, będę brał udział w więcej maratonach. W nadchodzącym 2013 roku, mogę być nawet na 6 marataonach, albo nawet 7, zależy jak z kasą będzie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Relacja rozmiarów Trylogii Sienkiewicza ale muszę przyznać, że jest kapitalna.

    A czytając moje reakcje były następujące: śmiech, facepalm,facepalm,facepalm, śmiech, facepalm, no comments.

    Jeśli chodzi o sam występ na maratonie to gratulacje. Mówiłem ci Kosa, że na razie nie masz co myśleć o rekordach i miałem rację. Ale występ i tak super zaliczyłeś. A o krwawiących sutkach też ci mówiłem raz to nie chciałeś mi wierzyć!

    Co do podróży i tego co ty tam wyczyniałeś to ręce opadają i walę łbem o ścianę bo dałeś istny popis bezmyślności, nieudolności i nieporadności. Myślałem, że ja już z tobą przeżyłem wszystkie najgłupsze akcje świata i już mnie takimi rzeczami nie zaskoczysz ale jednak!

    Tutaj dzwoniło do ciebie chyba z 10 ludzi, każdy zachodził w głowę co to też się z tobą dzieje i niemal doszło do akcji ratunkowej. A ty w swoim stylu wydajesz ostatnie pieniądze (i to jeszcze darowane!) na szejka. Zresztą tego się po prostu nie da skomentować bo łeb odskakuje.

    no ja nie mogę!

    OdpowiedzUsuń
  4. Co byś zrobił? Pociągi są drogie. Dziwne to jest, że w jedną stronę płacę 30 zł, w drugą trzeba dać dwa razy tyle. W końcu się wkurzyłem i poszedłem łapać stopa. Mogłem w sumie tam zostać i czekać na ten pociąg do gdziekolwiek, ale wyszło jak wyszło i trudno nic nie poradzę. Zresztą to, że wydałem kasę, to nie, że ja sobie na szejka poszedłem specjalnie. O nie nie! Ja szedłem po drodze. Już nie miałem ochoty wracać na pociąg i po prostu zrobiłem tak. Nie dziwcie się wszyscy, ale nie miałem wyboru.

    OdpowiedzUsuń
  5. niezła historia z tym szejkiem

    OdpowiedzUsuń
  6. taaa to mogłeś mu pożyczć chociaż 10 zł... kolega...

    OdpowiedzUsuń
  7. Anonimowy: ale Ty jesteś ograniczony...

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets