niedziela, 26 sierpnia 2012

Eurotrip 2012: stay hungry, stay foolish - komunikacja na sposobów sto

Czasem komunikacja międzyludzka jest nieco skomplikowana
Wyjeżdżając na stopa za granicę (no nie tylko na stopa) trzeba się jakoś z ludźmi porozumiewać. Nie ma bata, trzeba się odzywać i jakoś dogadywać. Pół biedy jeśli rozmowa idzie gładko - ktoś trochę zna Polski czy tam angielski czy po prostu jest kumaty i od razu wyczai o co biega. Ale niekiedy żeby się dogadać potrzeba nieco więcej wysiłku. Wtedy rozmowa toczy się na wielu płaszczyznach i można powiedzieć - wkracza na nowe tory. Dzisiaj nieco autostopowych opowieści na temat komunikowania się na obczyźnie. 

Jest to całkiem interesujący temat. Niby coś tak zwyczajnego ale wiadomo, sprawy nawet najprostsze potrafią się pokomplikować. Kiedy opowiadamy czasem komuś o naszych autostopowych wojażach ludzie i ludziska często i gęsto pytają się nas: "a jak wy się tam wtedy dogadujecie? po angielsku tak?" Rzeczywiście język angielski jest tym, którym staramy się jakoś posługiwać bo w szkole właśnie taki język wpajano nam do mózgownic. Z naszych obserwacji wynika, że słabo wpakowywano nam ten angielski (albo nam ciężko wchodził) bo spora część napotkanych przez nas osób nawija po angielsku jak rakieta. Zasób słów, styl wypowiedzi, składanie zdań i tak dalej, wszystko perfekt - jakbyś oglądał film. Tak ludzie potrafią się zręcznie posługiwać językiem angielskim. Nie wiem czy tyle się nauczyli ze szkoły czy sami jeszcze jakieś korki brali, czy tam jest taki wysoki poziom, czy po prostu dzięki mieszaninie kultur multikulti ale na prawdę... można tam spotkać ludzi, którzy tak władają angielskim, że samemu czasem aż wstyd się odezwać z tymi naszymi pseudo angielskimi łamańcami.

Tak na przykład było kiedy do swojego domu zaprosił nas Hugo. Pewien marsylczyk. Oprócz nas do jego remontowanego mieszkania zaprosił Marokańczyka rowerzystę i Niemca autostopowicza. Iście międzynarodowa mieszanka. I tam konwersacja po angielsku stała na diabelsko wysokim stopniu. A tematy podczas posiadówy u Hugo poruszane były wszelakie. Doszło do tego, że Marokańczyk z francuzem rozmawiali ze sobą po angielsku o... Smoleńsku:)

Niektórzy to mają taką nawijkę po angielsku, że można za głowę się złapać!
Są też sytuacje odwrotne gdzie ludzie mówią po angielsku w takim stopniu jak my. I z takimi rozmawia się najfajniej, bo nie wstyd wtedy popełnić jakiejś językowej gafy, część słów trzeba się domyślać i zazwyczaj jest wtedy wesoło. 

Angielski to ponoć taki najbardziej międzynarodowy język, taki gdzie wszędzie powinieneś się jakoś dogadać. Ale to chyba nie do końca prawda bo nie wszędzie jest to takie proste. Na przykład problem z angielskim jest we Francji. Pytaliśmy francuzów dlaczego taka cienizna u nich z angielskim i podobno twierdzą że część (duża część) ich rodaków twierdzi, że są super fajni i po co mają się uczyć angielskiego? Mówmy wszyscy po francusku! Czyli, że takie bufony z nich są. Francuzi to w ogóle są śmieszni. Pytasz się do nich Do you speak english? - yes. Whats your name? - yes! yes! Tak to z nimi wygląda. Najpierw potwierdzą, że tak, mówią po angielsku a potem i tak nawijają ci po francusku. I mówią na ogół z takim bardzo frrrrrancuskim akcentem. 
Z fajnym akcentem mówią też włosi i co zaskakujące włosi całkiem nieźle znają angielski. Przynajmniej my na takich trafialiśmy. A poza tym to zawsze można liczyć na włoską ekspresję czyli machanie łapami i inne cielesne gestykulacje. Jak to włosi! I tak a propos itialiano to najczęstszym tematem do rozmowy jest tam zdecydowanie... Berlusconi oraz mafia i korupcja. Rozmowa zawsze jakoś dziwnie schodzi na te tematy, chyba lubią o tym mówić. Zresztą, oni są dość podobni do nas, ten kraj ogólnie. Sama korupcja i przekręty i narzekający na to ludzie. Włosi są ekstra:)

Tego byczego znaku trudno nie zrozumieć:)
Co ciekawe sporo ludzi zna nieco polskich słówek. I zgadnijcie teraz jakie to są słówka? Chyba nie trudno odgadnąć... niestety. Zwykle gdy mówiliśmy, że my z Polski jesteśmy to mogliśmy usłyszeć: "aaaa Polśśka! KUR*A! VODKA!" No cóż, a więc z tego jesteśmy znani na świecie. Chluby nam to raczej nie przynosi. Czasem wstyd się przyznać skąd się jest... Ale znają też inne słówka. Na przykład taki dziadek z Francji, który podwiózł nas z ronda do bramek, gdy usłyszał, że jesteśmy z Polski rzekł "Dobrze":) zaskoczył nas totalnie! To też gdy nas już wysadził i pytał chyba po francusku czy to odpowiednie miejsce odpowiedziałem mu "Dobrze!" Dogadaliśmy się bez problemu dzięki jednemu słówku! To jest potęga komunikacji! Innym razem wziął nas taki ogrodnik z St. Tropez, żonaty z czeszką. On też znał "dobrze":) A jak coś nie skumaliśmy to pytał "nie rozumiecie?" No jak to nie, wszystko rozumiemy!

Generalnie najsłynniejszy polski wulgaryzm znają chyba wszyscy. Czy to francuz, włoch czy tam portugalczyk. Z portugalczykami jechaliśmy dwoma. Jeden po tym jak usłyszał, żeśmy Polacy, głośno zakrzyknął "ooo Polśka! KUR*A" po czym dał nam zimnego browca z lodówki i wodę. A jak, wie co dobre dla Polaków:) Drugi z Portugalskich kierowców był jeszcze lepszy. Opowiemy o nim nieco więcej bo to intrygująca postać. 

A więc z Lille zabrał nas pewien tirowiec z Portugalii. Nazywał się Elvis. Tak, tak to właśnie ten Elvis! Porzucił gitarę i teraz zasuwa tirem po szosach Europy. I to jak zasuwa! Brakowało mu licznika, tak ta wskazówka na prędkościomierzu opadała! Na wszystkich trąbił, wyzywał od osłów, krzyczał, muza na całą parę (Tina Turner czy coś w ten deseń), opowiadał nam o sobie, pokazywał zdjęcia. I też znał "KUR*A" mówił że po niemiecku to zakręt a u nas to wulgaryzm. No paczcie jaki wyedukowany. I recytował nam przekleństwa chyba w 10 językach. Ach ci kierowcy tirowcy! Elvis był żołnierzem, snajperem. Kiedyś został ranny. Walczył w Libii, Algierii, Angoli i nie pamiętam gdzie jeszcze. Opowiadał o swojej rodzinie. O swoim życiu. Super historie, super gość z tego Elvisa. Prawdziwy czort!

Burro!
Na koniec Elvis wysadził nas pod Paryżem. Zrobił kawkę, opowiadał dalej, dał mi koszulkę na pamiątkę, ciastka, Beacie dał spirytus (ale to już inna historia). Ale co w tym wszystkim najlepsze! On nie znał ani jednego słówka po angielsku i tylko jedno, wcześniej wspomniane po Polsku! A udało nam się z nim porozumieć bez problemu! Jak to możliwe?

Wariacka jazda na zabój z Elvisem!
Królem komunikacji wszelakiej!
Rozmawialiśmy na wszelkie możliwe sposoby. Rysowaliśmy. Pokazywaliśmy. Krzyczeliśmy. Pokazywaliśmy zdjęcia. Odgrywaliśmy scenki. Było wszystko! Kiedy mówił o tym, że był snajperem udawał że w nas strzela, chwile później zainscenizował postrzał z helikoptera. Skumaliśmy wszystko! Kiedy krzyczał na ludzi osły (po portugalsku Burro) kilkakrotnie naśladował pianie osła! Tak więc dogadać idzie się z każdym, jeśli się tego na prawdę chce! Udowodnił to Elvis! Niech żyje król!

Można też do komunikacji użyć najnowszych technologii co udowodnił nam pewien Madziar. Coś nam się rozmowa nie kleiła. Ja po niemiecku potrafię tylko ich haise, a on po niemiecku właśnie mówił. A węgierski to jak chiński, nijak idzie to zrozumieć. I wtedy z pomocą przychodzi nam google translator! Koleś miał w tirze laptopa i dzięki translatorowi mogliśmy pogadać i było to arcyciekawe doświadczenie. To taki czat na żywo, oko w oko, rozmowa przez komputer... siedząc obok siebie! Jak roboty jakieś. 
W ogóle koleś był bardzo miły, dał nam wodę z topionego śniegu alpejskich szczytów (specjalnie mroził ją w lodówce). Napisał "myślę że woda jest już zimna! czas wyjąć z lodówki. Pozdrawiam!" i było wiadomo o co chodzi! Czasem trzeba było się domyślać o co chodzi bo aż tak idealnie translator nie tłumaczy ale co tam! Nie mogliśmy się tylko domyślić co do jednego - Madziar napisał "jesteś słodki" po czym... słodko się uśmiechnął i zaproponował nam nocleg. Jedna osoba z nim w kabinie, druga w namiocie. Do dziś nie wiemy czy to Beata jest słodka czy ja ale woleliśmy się tego nie dowiadywać i grzecznie podziękowaliśmy. Na koniec jeszcze wspólna kawka i ciao! 

Najłatwiej jednak i tak rozmawia się ze słowianami. Jak my to mówimy - jesteśmy słowiańskimi braćmi, mamy wspólne korzenie. No i takich słowaków to już np całkiem nieźle idzie zrozumieć. Tylko, że trzeba się wsłuchiwać uważnie. I oni mają dużo takich różnych śmiesznych słówek typu: wielka pumpa - duża stacja benzynowa, zona - droga, papku - jedzenie, fajcenie - palenie itd. Jak takie dzieci trochę mówią albo jakby gwarą jakąś. Śmiechowo. I czasem trzeba uważać co się mówi bo taki sam wyraz u nas ma inne znaczenie i u nich. Tana i Palo (dwójka Słowaków u których nocowaliśmy) podali nam przykład: szukanie oznacza u nich yyyyy delikatnie mówiąc pewną czynność seksualną. Także trzeba uważać na słowa!

Nie fajczyć!
My mieliśmy to szczęście, że Palo zna kilku polaków i całkiem nieźle nauczył się Polskiego, dużo łatwiej się z nimi rozmawiało. Ale też ten Palo:) zaskakiwał czasem. W samochodzie podczas jazdy pytał się nas - "jesteście zmniejszeni?" hee? zmniejszeni? "no tired, tired po angielsku" aaaaaa zmęczeni! hahaha. Nazajutrz rano, po nocnych eskapadach po słowackich barach, pytam się Palo "- jesteś zmniejszony?" Na co on odpowiedział - "Jestem malutki" (a facet był jak dąb!) haha! A tacy inni słowacy nazwali nas "dobre polaki" No pewnie, że dobre! Słowaki też są dobre!

I tak jeszcze coś śmiechowego na koniec. Okazuje się bowiem że komunikacja może nawet... wstrzymać komunikację! Hę? Już wyjaśniam. W Monako Beata kupowała bilet w autobusie. Nijak można się tam było dogadać więc kierowca zamiast jechać próbował dogadać się z Beatą, a Beata z nim. A że koleś najwidoczniej był niekumaty toteż za autobusem wytworzył się długaśny korek. I tak oto komunikacja międzyludzka wstrzymała komunikację miejską!

Beata po akcji w autobusie
Okej pora kończyć choć jeszcze kilka historyjek, tylko z tego eurotripu by się zebrało. Tak więc jak widać brak znajomości języka nie jest przeszkodą. Bo można się dogadać w każdy możliwy sposób, dosłownie każdy! Trzeba tylko na prawdę chcieć. A poza tym będąc w tych krajach samemu sporo się uczysz. My potrafimy już kilka słówek po portugalsku, francusku, włosku. No i przekleństwa oczywiście, a jak! 

2 komentarze :

  1. Kurczę, ja się z żadnym z moich szefów nie potrafiłem porozumieć, w żadnej pracy, mimo, iż wszyscy płynnie mówili po polsku. Zawsze mnie wywalali wśród karczemnych awantur. Czyli faktycznie, tak jak Szogun piszesz, bariera językowa to wcale nie największa przeszkoda w komunikacji. Jak ktoś chce się dogadać, to się gada, nieważne czy to z Eskimosem, czy Aborygenem lub Buszmenem. Wszyscy jesteśmy ludźmi i czujemy tak samo.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja powiem też, że ja nie muszę gadać w innym języku, ale jak Dżeki się już przekonał jak ja się dogaduje z innymi, to zawsze jest wesoło i śmiechowo. Samo, to, że powiedziałem do Czeszki - My bylim w Kroejszy. To aż jest wesoło. Do dzisiaj z tego się śmieję.

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets