sobota, 31 marca 2012

Zdjęta klątwa, zagubiony but i bulwers czyli nasz występ na Manewrach w Rytlu

To był całkowicie inny występ na Manewrach niż zwykle. W ogóle wszystko tutaj było inne. No może oprócz terenów bo tereny były niemalże "nasze" bo toć to były Bory Tucholskie w końcu. Może i lasy oddalone od nas o prawie 40km ale i tak, to są nasze lasy. No i wariacje też jakieś były. Wariacje zawsze są. Ale nerwówka też była, a to nieczęsto się zdarza. Ale to przez to że przecież było całkowicie inaczej!

Zacznijmy od początku. 


Wariacja była taka, że w drodze do Rytla wjechaliśmy na stację benzynową. Chciałem zatankować auto i był tam taki dzwonek żeby przyszedł koleś zatankować. Bo ten samochód to na gaz jest. I guzik wcisnąłem, taki duży czerwony. Tylko się okazało, że to nie ten guzik i wyłączyłem prąd. Ale obyło się bez ofiar więc spoko - nastroiło nas to bardzo optymistycznie przed nocną wędrówką.

I my sami też tym razem nastrajaliśmy się inaczej niż zwykle. Bo zawsze to się jaraliśmy w ten sposób, że: "nie no ej tym razem pokażemy klasę! Zaczniemy spokojnie i potem pociśniemy, zobaczycie. Co to dla nas bla bla bla" I zawsze kończyło się to katastrofą (daruje już sobie przybliżanie tutaj naszych poprzednich dokonań na Darżlubach/Manewrach). No to teraz taktyka była inna. Powiedzieliśmy sobie "gorzej już być nie może", poziom dna i dwóch metrów mułu został osiągnięty więc teraz może być już tylko lepiej. Ale na spokojnie, wszystko na spokojnie. Dajmy sobie czas, nie śpieszmy się, jak coś się nie zgadza to spokojnie, bez paniki, nie szalejmy, pomyślmy, wróćmy się, spróbujmy jeszcze raz. Tempo spokojnie, zróbmy przerwy, zjedzmy coś, bez spinki, bez napinki. Bo przecież gorzej być nie może.

Minutę startową mieliśmy ostatnio. Trochę głupio w sumie ale sami taką chcieliśmy bo byliśmy rano jeszcze na Bielowszczaku i nie wiedzieliśmy czy zdążymy. Startowało nas trzech: nasza Beata Jigsaw (debiutanka w załodze), Zidek którego ja nazywam Dawidkiem bo to taki mały chłopaczek no i ja Szogun piszący tą pogmatwaną relację. Występ na marszach SKPT w moim wykonaniu 5. Czyli ogólnie można rzec, że robale zostawiły swój ślad w wynikach po raz piąty. Jesteśmy z siebie dumni. Aha, trasa BT2. Bo o tym jeszcze nie wspomniałem. 

Startujemy. Rzut okiem na mapę, rzut okiem w ciemności. Idziemy. Mapa nie zaskakuje. A nie zaskakuje bo Wicie (starzy kumple wyjadacze, zżeracze z lukspolu czersk) twierdzili, że skoro baza w Rytlu to pewnie puszczą nas na południe. Pudło. Szliśmy na północ w kierunku pięknie brzmiącej nazwy wsi - Mylof. Ciekawe jak to się czyta? Maj lof? Bo jeśli czyta się poprostu Mylof to brzmi to tak wiecie, jak w takim maczo stylu. Ale fajnie.

To idziemy w te ciemności egipskie. Czy tam rytelskie. Po pięciu minutach cofamy się. Poszliśmy w złym kierunku. Zdarza się. Ja mówię "e tam 10 minut straty, nam to nic nie robi. Ale jakby ktoś tak z trasy E zrobił to taka wtopa, że hej" Na koniec wspomnę jeszcze te słowa. Wróciliśmy i poszliśmy dalej. Tym razem dobrze. 

Cały czas wgapiamy się w mapkę. Szału nie zrobiła. Jakieś tam motywy indiańsko - westernowskie wklejone na pełną mapkę. Bez zaskoczenia. Moim zdaniem pomysł z tymi motywami na skptowskich marszach jest fajny. Teraz westerny, wcześniej szrek, monty python i takie tam różne. Pomysł fajny ale wykonanie nie powala i potencjał słabo wykorzystany. Ale nie o to tu chodzi w tych imprezach ale o czystą orientację w terenie. 

I my tym razem, sami sobie nie wierzyliśmy, ale szliśmy jak po sznurku. Wszystko lajtowo, bez napinki. I jakoś szło. Przy drugim punkcie trochę się zakręciliśmy ale co tam. Wróciliśmy się, namierzyliśmy jeszcze raz, policzyliśmy kroki, wyznaczyliśmy azymut i złapaliśmy punkt! Pewnie stowarzysz ale co tam! Byle nie było blamażu tak jak wcześniej. 

Idziemy tak i idziemy. Na kilka minut zrobiliśmy sobie przerwę na mały lunch. Potem idziemy dalej. I coś nam tak jakoś dobrze idzie. Zaliczamy wszystkie punkty i to bez problemu. Po 5 PK już wiedzieliśmy, że będzie to nasz najlepszy występ na Manewrach! Ba! Już po 5PK to był nasz najlepszy występ na Manewrach, a później było jeszcze lepiej. 

Po jakimś czasie myślimy sobie "ej idzie nam świetnie jak nigdy, zbierzmy wszystkie punkty do ognicha, a potem niech się dzieje co chce. Pewnie i tak gdzieś damy ciała w jakimś miejscu i wszystko się sypnie ale przynajmniej do ognicha się jeszcze postarajmy"

Do ognicha zgarnęliśmy wszystkie punkty! Na ognichu trzeba było więc obgadać co dalej. Ale najpierw jedzonko. A potem kawa. I teraz możemy już myśleć.

Mieliśmy mało czasu na, jak to nazwaliśmy "drugą pętle" 3h chyba do grubych minut. A grubych minut to chyba tylko 10 mieliśmy do wykorzystania bo o 6 zamykali metę. 

Wszyscy razem zgodnie podjęliśmy decyzję - łapiemy byka za rogi i walczymy nawet o pierwszą dziesiątkę! Co z tego, że już teraz jest to nasz najlepszy występ na Manewrach skoro może być jeszcze lepszy? Zasuwamy dalej!

Po ognisku Dawidek trochę przymarzł i zesztywniał ale narzuciliśmy razem z Beatą szybkie tempo więc Zidek szybko powrócił do szybszych obrotów. W ogóle tempo mieliśmy ekstra. I po ognisku już żadnych przerw, tylko nawigacja i liczenie kroków. Skupieni byliśmy jak nigdy ale czas nas gonił i zasuwaliśmy też jak nigdy.

I tak nam ta pętla mijała. Łapaliśmy punkty jak leci, bez żadnych przestojów, bez problemów. Co bardzo dziwne - nie robiliśmy nawet żadnych zdjęć! Wormsy nie robiły zdjęć na marszu! To już mówi samo za siebie jak mocno byliśmy skupieni! Pod koniec zaczęło się już przejaśniać. To był sygnał iż robi się późno. Bardzo późno. A do mety jeszcze cały kawał. Spinamy poślady i zasuwamy jeszcze bardziej!

Ostatnie dwa punkty zdobyliśmy w ekspresowym tempie. Ja do ostatniego pobiegłem i z tego wszystkiego podbiłem go tylko perforatorem, nie spisałem kodu. Zupełnie o tym zapomniałem. Ale radocha była wielka bo oto zebraliśmy wszystkie punkty! Teraz już tylko ostatnia prosta na metę. Biegniemy. Podbiegam do Beaty i Zidka. Biegniemy razem. Na chwilę przestajemy i szybko idziemy. Zmęczenie jest. Zidek już powoli dogorywa ale znosi to mężnie. Jest mocno blady jak blada twarz i stęka jakby go Tańcząca Chmura przebiła włócznią ale idzie dalej i walczy! Beata zaś zaczyna biec i pogania nas. Beata zaczyna biec i pogania nas! Tego panie i panowie jeszcze nie było! Tak wspaniale zawalczyliśmy w końcówce. A na widok szkoły to był już sprint. 

Wbiegliśmy na niecałe dwie minuty przed zamknięciem mety. Tak jakoś to było. Czuliśmy się jak James Bond gdy rozbraja bombę na sekundę przed wybuchem. Piękna końcówka, zmęczenie i nasze roześmiane michy. Ale mieliśmy radochę z naszego występu. Bo był najlepszy! Zdjęliśmy wreszcie tą okropną klątwę Manewrów/Darżlubów! Oł jeaaa!

Siadamy. Odpoczywamy. Czekamy na umieszczenie nas w liście wyników. Stowarzyszy 7, sporo ale co tam. BPK?! Jak to BPK?! Przecież mieliśmy wszystkie PK! Zidek idzie to wyjaśniać. "A bo nie spisaliście kodu z ostatniego punktu, tylko perforator jest" What?! Momentalnie nasze nastroje się zmieniły. Cały czas był to nasz najlepszy występ, z BPKiem czy bez no ale ej! Przecież byliśmy przy tym punkcie, podbiłem go ale opis nie był kompletny, tylko opis! Więc czemu dostaliśmy BPK? Tu powinien być opis. Rozumiemy, że taki jest regulamin tych marszy ale w takim razie... ten regulamin jest w tym miejscu badziewny. Bo przecież o to chodzi w InO aby potwierdzić to że było się w konkretnym miejscu. I my to potwierdziliśmy i tylko opis nie był kompletny. A tymczasem dostajemy BPK... Bez sensu. 

W sumie i tak by to nic nie zmieniło więc trudno. Było, minęło. Ważny jest nasz najlepszy występ!

Nie tylko my pięknie wystartowaliśmy. Ładnie poszli nasi reprezentanci z Borów Tucholskich. Radek, Gromuś jak zawsze rewelacyjnie na ekstramalnej. Lukspolowa trójka zwyciężyła na trasie Zaawansowanej (brawo brawissimo!), super też poszło na historycznej. Podsumowując to były dobre Manewry w wykonaniu Pucharu Borów Tucholskich.

Ale na sam koniec ten BPK nas wkurzył. I chyba właśnie przez to czapnąłem moje buty (które zostawiłem przy wejściu na sali gimnastycznej) i nie upewniłem się czy to aby na pewno moje. Dopiero po tygodniu kiedy wyciągałem je z bagażnika skumałem się, że... eeeee te buty są nie do pary. Ten jeden to spora lacza 46 no i... to nie mój but! No jooooo. Jeszcze tego brakowało. Zostałem po Manewrach kopciuszkiem. I to nie tylko ja bo przecież przez omyłkę zakosiłem komuś buta.

Na szczęście mój but się odnalazł i znalazłem też posiadacza drugiego buta:) Ufff. No to przynajmniej będzie w czym startować na kolejnym Darżlubie!

Na fali bolilole!
















3 komentarze :

  1. Fajnie się to czyta, ale ,chłopie!, gdzie składnia, interpunkcja, ortografia ?? Więcej książek chłopaki, nie samymi marszami człowiek żyje :)

    OdpowiedzUsuń
  2. pomijajac fakt, ze Szogun (i nie tylko) czyta ok 40 ksiazek rocznie. nikt nie zwraca uwagi na interpunkcje itp. nie jestesmy w szkole. to nie dyktando, tylko luzna relacja.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Pokręcone z pokręconym na zakręcie zakręconym:) Relacja świetna. Dżeki tylko musisz teraz uważać jakie guziki wciskasz bo raz naciśniesz Enter i rozwalisz World Trade Center:)

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets