Szukałem takiego jednego zeszytu i znalazłem przez przypadek mój autostopowy dziennik. Swoją drogą muszę poskanować i powrzucać dalszą część przecież. Ale to w swoim czasie, wiadomo. No i tak sobie go przeglądałem żeby powrócić tam myślami a na ostatniej stronie znalazłem taki nasz kosztorys. Spisywaliśmy sobie wszystkie wydatki podczas naszej podróży. Jest to sprawa na tyle ciekawa, że pomyślałem iż warto się nią podzielić.
Na co idzie najwięcej kasy w takiej podróży? Chyba nikogo nie zaskoczę - na przetrwanie. Czyli głównie na jedzenie. Innych wydatków to tam praktycznie nie ma bo przecież nasze podróże są mocno niskobudżetowe. Albo nawet skrajnie niskobudżetowe. Nie oznacza to że wcinaliśmy tam trawę i zagryzaliśmy to korzonkami, czy runem leśnym. Na jakieś tam jedzonko było nas stać. Poniżej rozpiska (prawie cała) naszych kosztów podczas ostatniej wyprawy autostopowej.
Pozwólcie że krótko ją zanalizuje. Jedzenia z domu praktycznie nie wzięliśmy bo w sumie w plecakach nie bardzo było miejsce na jedzenie. Ja miałem chyba z trzy buły i 5 kabanosów (zjadłem wszystko już pierwszego dnia), a Kosa miał 2 takie wielkie paczki płatków śniadaniowych. Ale takich beznadziejnych - smakowały jak wióry. Choć muszę przyznać, że jednego dnia w Szwajcarii te płatki nas uratowały bo tak nas przypiliło że nie mieliśmy już nic innego prócz tych płatków o smaku wiórów.
Kilkakrotnie kupowaliśmy sobie hamburgery. To było jak na nas takie najbardziej porządne i wysokokaloryczne danie dnia zwykle. W sumie to nie były aż takie drogie no i czasem nie mieliśmy wyboru, gdy łapaliśmy na stacji to najtaniej jest kupić właśnie hamburgera.
Kilka razy zaszaleliśmy i to ostro kupując sobie pizzę. Tylko to nie są takie pizze jak u nas. Ciasto zwykle jest takie cieńkie, że aż przeźroczyste a do tego wielkości naleśnika. A raz tacy głodni byliśmy i kupiliśmy pizzę z rybą... Fuj! Nie kumaliśmy co tam piszę po włosku i tak jakoś to wybraliśmy. Ale kaszana.
No i jak widać to żywiliśmy się głównie budyniami (zawsze to najtańszy produkt w supermarketach), często były czekolady bo co to za życie bez czekolady(?), no i napoje bo ciepło było. W Słowenii Kosa kupował takie herbatki, tam nazywają to czajem, a potem non stop po nich sikał, takie z nich sikacze były. A raz nawet wino kupiliśmy i dostaliśmy też 1,5 browara od takiego Niemca. Koleś był niesamowity. Wziął nas na stopa, zabrał do sklepu i nakupował żarcia za 30 ojro. Starczyło nam to na 3 dni chyba. Nawet ser kupił, obchodziliśmy się wtedy z tym serem jakby to był jakiś unikatowy produkt. No i stwierdził, że skoro jesteśmy Polakami to musi kupić nam piwo, musi!
Ale nie on jeden nas żywił. Nie raz, nie dwa dostawaliśmy coś do jedzenia od ludzi. Czasem też dawali kasę i to nawet nie mało. Biznes się kręcił można powiedzieć, ta kasiora nas ratowała.
Ogólnie to, to co kupowaliśmy, to były zwykle najtańsze produkty dostępne w sklepie. Chleb np. to zawsze kupowaliśmy tostowy bo był najtańszy. Dopiero w Czechach kupiliśmy prawdziwy chleb i jak on wtedy smakował! Pepiki to dobre piekarze.
Trochę kasy też szło na te prysznice. Czasami były darmowe ale zwykle trzeba było bulić. Tutaj nie mieliśmy czasem wyjścia. A najdroższy prysznic w życiu to miałem w Szwajcarii. Zapyliłem za niego 5 franków czyli z jakieś 25zł to chyba było! A prysznic trwał jakieś 6min chyba, a potem się wyłączał. Nawet piany z łba nie zdążyłem zmyć. Dziadostwo jedne.
Trochę kasy też szło na te prysznice. Czasami były darmowe ale zwykle trzeba było bulić. Tutaj nie mieliśmy czasem wyjścia. A najdroższy prysznic w życiu to miałem w Szwajcarii. Zapyliłem za niego 5 franków czyli z jakieś 25zł to chyba było! A prysznic trwał jakieś 6min chyba, a potem się wyłączał. Nawet piany z łba nie zdążyłem zmyć. Dziadostwo jedne.
Aha no i w tym jadłospisie-kosztorysie nie ma tutaj winogron oraz jabłek którymi opychaliśmy się do obrzydzenia. Momentami to żyliśmy jak jacyś cesarze - leżeliśmy pod krzakami i wsuwaliśmy winogrona aż uszy się trzęsły. A we Włoszech to jabłka. Trzeba się było napchać byle czym żeby potem głodnym nie chodzić. A raz jak łapaliśmy stopa to zostawiliśmy całą siatę winogron! Zapomnieliśmy o niej z pośpiechu... Ale to była rozpacz wtedy. No i głodówa.
Zresztą było kilka takich dni, że żołądek przyrastał nam do kręgosłupa. Bywało niekiedy tak, że hmmm czasami cały dzień praktycznie nie jedliśmy nic. A płyny (duuużo piliśmy) to często wlewaliśmy kranówę do butelek żeby zaoszczędzić. No generalnie to w takiej podróży za każdym razem jest trochę głodówy.
A najgorszą rzeczą jest widok tych wszystkich produktów na półkach, tych wszystkich ludzi w kawiarniach i pubach którzy coś zajadają i te wszystkie zapachy.
Ahh no to są piękne wspomnienia. I jak mało kasy przecież wydaliśmy na to wszystko.
A teraz wpieprzam sobie jogurt i coś wam powiem. Szanuje ten jogurt.
No wspomnienia wspaniałe warto było z głodu trochę pocierpieć dla tych widoków. Tego nam nikt nie odbierze.
OdpowiedzUsuń