Dziś na naszym blogu trochę literatury. I to literatury nie byle jakiej bo książka, o której zaraz będę pisał jest pozycją kultową, legendarną, jest to manifest kultury beat generation. Ta książka jest szalona od początku do końca, tak samo jak sposób w jaki została napisana. Ponoć Kerouac pisał ją pod wpływem narkotycznego transu, nieprzerwanie przez trzy tygodnie, a wszystko zapisywał na jednej długaśnej rolce papieru po to, aby zmiana kartek nie wybijała go z tego transu. Całą treść zapisał podobno bez jakichkolwiek znaków interpunkcyjnych, w jednym ciągu (to tak Kosa czasami na blogu pisze:)). Takie właśnie pisanie zwie się strumieniem świadomości. A co ta świadomość kazała Kerouacowi przelać na papier? O czym ta książka jest? I dlaczego jest tak genialna?
„(...) bo dla mnie prawdziwymi ludźmi są szaleńcy ogarnięci szałem życia, szałem rozmowy, chęcią zbawienia, pragnący wszystkiego naraz, ci, co nigdy nie ziewają, nie plotą banałów, ale płoną, płoną, płoną, jak bajeczne race eksplodujące niczym pająki na tle gwiazd, aż nagle strzela niebieskie jądro i tłum krzyczy „Oooo!”
O takich właśnie ludziach jest ta książka. O tych którzy rzucili wszystko i ruszyli przed siebie, z kilkoma dolarami wymiętolonymi w kieszeni. O tych co to nie bali się niczego bo oni mieli TO COŚ, bo widzieli CO TO CZAS i jak go zatrzymywać, o tych którzy pędzili szaleńczo do przodu bez konkretnego celu.
"- Jedziemy do los angeles! - krzyknęli
- A co tam będziecie robić?
- Kurza dupa, nie wiemy. Czy to ważne?"
Dwóch kumpli - Sal Paradise, Dean Moriarty i ich błąkanie się po świecie. Nazwiska są zmyślone ale pod nimi ukrywają się prawdziwi ludzie. Cała ta historia wydarzyła się bowiem na prawdę, a Kerouac zawarł w niej wątki autobiograficzne. Tych dwóch gości zabierze was w szaleńczą, obłąkaną podróż. Będziecie szlajać się po obskurnych barach, spać pod gołym niebem, w samochodzie, gdzieś na dworcu, w jakimś tanim, obrzydliwym, przydrożnym hotelu. Będziecie pędzić na złamanie karku z Deanem po amerykańskich szosach i bezdrożach. Najczęściej kradzionymi samochodami, a co tam. Będziecie jeździć razem z nimi na stopa. Poznacie dziesiątki niesamowitych, fascynujących ludzi. Tak właśnie ta książka wygląda. To jazda, ciągła jazda ze wschodu USA na zachód i z powrotem. Bez celu.
"Znów na chodniku piętrzył się stos naszych wysłużonych walizek; czekała nas jeszcze dalsza droga. Ale co tam, droga to życie."
To książka bez fabuły. Praktycznie cały czas jest to zapis ich przeżyć z tej szalonej podróży. Ale jest to zapis tak dynamiczny i kipiący energią że to wszystko aż wylewa się z poszczególnych stron książki. To życie włóczęgów. Nocne, mocno zakrapiane balangi, jakieś przypadkowe panienki, co rusz inne. Jakieś orgie. Całe morze wypitego alkoholu, obłędne koncerty jazzowe i najbardziej niesamowite opisy tych właśnie koncertów. Porzucanie samochodów na drodze. Niezapowiedziane wizyty u starych przyjaciół. Wszystko ciągle w ruchu, w drodze. Czyste wariactwo. Nieustanna zabawa, przelotne miłości, radość, zabawa, szukanie i wyrażanie siebie w tym świecie. Całkowite przełamywanie schematów, łachmaniarstwo, podróż, mistyczne przeżycia, fascynacją buddyzmem, nieustanne ryzyko, pijaństwo. Czego tutaj nie ma.
za dużo spraw mnie pociąga, dlatego jestem zamącony i skotłowany, kiedy tak pędzę od jednej gwiazdy do drugiej, aż padnę. Co też ta noc robi z człowiekiem. Nie miałem nikomu nic do zaoferowania poza własnym zamętem w głowie.”
Taka jest ta książka. Jakiś chaos, który ciężko ogarnąć, jeden wielki kocioł, który sieje w głowie zamęt. Ameryka lat 40-tych i 50-tych. Podróżowanie pociągami towarowymi. Spotykanie na swojej drodze trampów i innych nietuzinkowych ludzi. Ideały i przełamywanie konwencji. Ucieczka. Narkotyki, wiele tygodni pod wpływem narkotyków i częste odloty pod ich wpływem. Wolność. Całkowita swoboda. Bunt. Oderwanie się od rzeczywistości. Balansowanie na krawędzi. Życie bez żadnych hamulców. Marzenia. A wszystko w rytmie tego obłędnego jazzu, bebopu! Co tam się nie dzieje! Jeden wielki kocioł i zamęt.
"Stary, a jaka jest twoja droga? Droga świętego chłopca, droga szaleńca, droga tęczy, droga błazna, każda droga. Jest to zresztą jakakolwiek droga dokądkolwiek dla kogokolwiek.
Jaka dokąd kogo?"
I ta niesamowita postać Deana! Prawdziwy wariat i świr, który potrafi porwać swoją osobowością. ŚWIĘTY BŁAZEN! Trzeba go poznać!
„Jakie się ma uczucie, kiedy wyjeżdża się od ludzi, a oni nikną powoli na równinie, aż w końcu widać tylko rozmywające się punkciki? - że zniewala nas za duży świat i że to jest pożegnanie. Ale człowiek wypatruje już kolejnej szalonej przygody pod tym samym niebem.”
Narracja, urzekająca, przepiękna narracja. To jest chyba to coś co czyni tą książkę tak niezwykłą. Opisy postaci, miejsc, zdarzeń, miast, przyrody, zagłębianie się w psychikę bohaterów. To prawdziwe mistrzostwo. Narracja tak barwna, żywa, dynamiczna przenosi nas właśnie w te miejsca, pozwala poczuć wiatr we włosach podczas jazdy kradzionym cadillakiem w stronę Californi podczas gwieździstej nocy.
"I oto zobaczyłem przed sobą wielkie nagie cielsko mojego amerykańskiego kontynentu, gdzieś w oddali mroczny, szalony Nowy Jork wypuszczał w niebo tuman kurzu i brunatnej pary.
Jest coś brunatnego i świętego we Wschodnim Wybrzezu, Kalifornia natomiast jest biała jak sznury od bielizny ma pstro w głowie- przynajmniej tak wtedy sobie pomyślałem."
"Nocą w tej części Zachodu gwiazdy, te same, które widziałem w Wyoming, są ogromne jak race i samotne jak książe Dharmy, który utracił swój prastary gaj i teraz błąka się w przestrzeni między klejnymi punktami dyszla Wielkiego Wozu, usiłując ten gaj odnaleźć. Gwiazdy powoli pchały naprzód tę noc, a potem na długo przed wschodem słońca, hen daleko nad mroczną ponurą ziemią od strony zachodniego Kansas ukazała się wielka, czerwona łuna i ptaki nad Denver rozpoczęły swoje trele."
A w tym wszystkim czuć jakiś nieopisany smutek i tęsknotę za czymś bliżej nieokreślonym. Jakaś pustka i smutek. Tęsknota i smutne oczy wpatrzone w brudne, ociekające deszczem miasta.
"Ganiali razem po mieście jak opętani, zachwycając się wszystkim dokoła, jak to wówczas mieli w zwyczaju, co później wywoływało u nich znacznie więcej smutku, refleksji i pustki."
Świetny tekścior Szogun!
OdpowiedzUsuńthanks Roger!
OdpowiedzUsuńpozdro dla hitchhikerów z drogi od autostopowiczek ze sławetnej stacji benzynowej!
OdpowiedzUsuńCzytamy Waszego bloga i fajny styl pisarski tu widzę i niesamowite przygody, które poprawiają zawsze nastrój (np. o Mordzie), aż nachodzi ochota na stworzenie czegoś podobnego. No i wchodzę sobie dzisiaj i patrzę- w drodze! a akurat po naszej wyprawie zabrałam sie za kerouaca drugi raz i delektuję się nadal wraz z siostrą. Niesamowita ksiązka. Dean jest genialny i wie co to czas. Pozostawajmy pod jego wpływem. High five! Ola K.
haha Morda!
OdpowiedzUsuńGracia dziewczyny:) No ale to trochę niebezpieczne pozostawać pod jego wpływem!
Recenzję polecam wszystkim znajomym. Pióro Dżekiego to są wyżyny! No i przede wszystkim - jak to się komponuje z Waszą filozofią życia!
OdpowiedzUsuń