sobota, 29 października 2011

Harpagan 42 - Tonęliśmy w błocie


My tym razem Harpagana sobie odpuściliśmy ale nie znaczy to, że nie obserwowalismy, nie wyczekiwaliśmy i nie nasłuchiwaliśmy wszelkich informacji dotyczących tego rajdu. Byliśmy tym zainteresowani i przejęci tym bardziej bo kilkoro naszych przyjaciół zdecydowało się zmierzyć z setką w Elblągu. A nam pozostawało ostro trzymać za nich kciuki. 
A tak się okazało, że ten Harpagan był najtrudniejszym od dawien dawna. I teraz w środowisku InO chyba na każdym marszu można usłyszeć o tym H42. A to, że tak było, a to że tamto. Ta edycja chyba stanie się na długi czas legendą! My sami byliśmy ciekawi jak powiodło się naszym przyjaciołom - poniżej dzięki uprzejmości Mariana z ekipy Skalnych Piechurów przedstawiamy relację właśnie z H42 oczami Mariana. Dzięki Marian za relację! Z jakim skutkiem wystartowali Skalni Piechurzy? Czytajcie!


To co tutaj przeczytacie powtarzajcie dzieciom i młodszym pokoleniom, bo to co działo się 14 października 2011 roku w Elblągu wywołuje ciarki na karku  jeszcze teraz – pisząc ten tekst kilka dni po tamtym szalonym dniu, a właściwie nocy. 

Godzina 14:00, a właściwie jak zawsze pół godziny później ze względu na mnie-  wiecznie spóźniającego się Mariana- jednego z teamu Skalnych Piechurów- zbiórka w Zblewie.

Pakujemy graty do samochodu i z adrenaliną zbierającą się od kilku dni ruszamy do Elbląga. Niestety i tym razem team- Skalni Piechurzy- sami mają zamiar zaatakować kolejną ekstremalna imprezę na orientację. Z różnych powodów nie ma z nami naszych przyjaciół ze STAR WORMS.

Miejscami delikatnie pada.

Małe korki w Malborku, jakieś radio, krążące po głowie myśli i wiele niewiadomych.A co założyć, a czy będzie padać, czy będzie zimno i ile zabrać Izostaru?Patrzymy na siebie i nie wiemy czy nadal jest czas się cieszyć wyjazdem, czy już powoli trzeba zacząć się przejmować. W Elblągu pytamy o drogę i bez większych problemów trafiamy do bazy rajdu.

Drużyna Skalnych Piechurów rejestruje się w sekretariacie jako jedni z pierwszych.

Jest czas na zakupy, na małe przemyślenia, posiłek i godzinkę snu.

19:45- pakowanie, przebieranie itd.
20:45- Stawiamy się na starcie, czekamy na rozdanie map. 
21:00- Ruszamy z uśmiechem na twarzach razem z całą gromadą uczestników. 

Zerkamy na mapy i jakoś tam planujemy trasę do pierwszego punktu kontrolnego. Jednakże nasze przewidywania odnośnie trasy troszkę się różnią od tego jak chcieliśmy iść. Błąd już na samym początku- idziemy z resztą- a była nas cała masa ludzi. Z asfaltu schodzimy na polną dróżkę wiodącą dość mocno pod górkę. I dzieje się coś czego się nie spodziewałem, ale jeszcze nie myślę o tym tak poważnie. Błoto na drodze uniemożliwia normalny marsz. Nie można utrzymać równowagi bo nogi się rozjeżdżają. Po kostki w brązowo szarej mazi napieramy z resztą. Ku naszej radości wydaję nam się że dokładnie wiemy gdzie jesteśmy  widząc jak znaczna cześć napieraczy skręca ze ścieżki w lewo. To jest tutaj- pomyślałem. Jeszcze troszkę i PK 1. Ale mało w tym potwierdzenia z rzeczywistością. Latarki świecą ze wszystkich stron!

Każdy patrzy z niedowierzaniem co się dzieje. Jak to? Przecież było dobrze. A tutaj jakieś potoki, płoty, i skarpy. Po pół godzinnym marszu- a właściwie próbach poruszania się utrzymując równowagę- zaliczam pierwszy z wielu upadków. Zjeżdżając kawałek z górki na tyłku i plecach. Wyglądam jak bym z ziemią miał coś wspólnego od dziecka. 

Paweł – drugi Skalny Piechur- podąża za mną – bystrze omijając moje wtopy błotne i miejsca upadków. Wołam go czasem. Kręcimy się po lesie bez pomysłu. Z nami może ze 100 osób- może więcej. Jest 22:00!!!. Godzina do zamknięcia 1 PK. Pozostaje tylko jedno. Ratunek kompasem na północ do potoku. Po 10 min przedzierania się przez to co tam rosło słychać potok. Widzimy już tylko kilka latarek. Jest źle. Pada. Z mroku wyłania się potężna skarpa.   Ja pokonuję ja trawersem z małymi poślizgami. Paweł został z tyłu. Wołam. Daleko światełko przedziera się przez krzaki. Schodzę niżej. Paweł dochodzi do skarpy i co? Jedzie! Najpierw na tyłku i plecach, potem na brzuchu. Zjechał spory kawałek krzycząc że spada. Zatrzymał się na jakimś drzewku. Jeszcze troszkę to by się wykąpał. Błoto ma w nogawkach, rękawach i jeszcze gdzieś. Po zwalonym pniu przez rzekę. Potem dzięki napotkanym napieraczom ustalamy kierunek ataku na PK1. I tak biegiem wpadamy na Punkt o 22:37!. Za 23 min zostałby zamknięty. Paweł wygląda dość mocno zmęczony. Te nerwowe manewry przed chwilą i ten zjazd kosztował go wiele. Napieramy na PK 2. Beż niemal żadnych problemów trafiamy do celu.


Deszcz męczy nas nieprzerwanie. Droga do PK3 wydaję się łatwa. Obieramy dodatkowo łatwiejszy i dłuższy wariant bardziej szosowy. Wszystko ładnie, pięknie. Pada okropnie. Wychodzimy niedaleko wsi Ogrodniki na polanę. Droga się kończy. Coś tu nie gra. Próbujemy odszukać zagubiony szlak. Przeczesujemy okolice. Znowu masakra. Tłumy ludzi biją na polanę na której nic nie ma. Błąkamy się szukając ścieżki ratunku. Podążamy za częścią na północ, jednakże widząc niepewne kroki w wodzie po kostki w szuwarach rezygnujemy. Wracamy na zachód do jakiejś dróżki, potem spowrotem na południe rezygnując z przeprawy przez zaorane pole, na którym ziemia aż świeciła się od błota i stojącej wody. Wpadamy na szosę. Jest 01:50! Biegniemy. Pokonujemy kolejne kilometry biegiem z małymi przerwami marszu. Na PK 3 trafiamy na 4 minuty przed jego zamknięciem. To jest naprawdę deprymujące. Deszcz pokonał już wszystkie moje elementy odzieży. Atakujemy PK 4. Droga kończy się tuż przed strumyczkiem. Jakoś przeprawiamy się po gałęziach, mocząc co nieco. Dalej szuwary, których na mapie nie widzę. Omijamy szerokim błotnistym łukiem. Dalej pole, a nim droga, ale tylko na mapie. Okazało się że rzekoma droga nie istnieje- a wyznacza ją miedza. Jakieś tereny prywatne, ogrodzone połacie utrudniają utrzymanie kierunku marszu. Deszcz znowu atakuje ze zdwojoną siła. Trafiamy zgodnie z planem- z małą poprawką na różnice  mapy z  rzeczywistością- do szosy. Dalej na północ do torów kolejowych i do PK 4. Tutaj jeden ze Skalnych Piechurów podejmuje niezwykle ciężką dla nas decyzję o odwrocie i uznaniu wyższości natury. Godzina 5:40. Plaża nad zalewem wiślanym. Coś wspaniałego.

Pada deszcz, wieje. Mokry jak szczur żegnam się z Pawłem i wybiegam na tory. Napieram ostro. Wyprzedzam masę ludzi, których dopiero mijałem idąc do PK 4. Bez problemów, z upadkami docieram do PK5 za niecałą godzinkę. Droga na PK 6. Delikatnie marszem, podbiegając. Na 500m przed punktem skręcam nie w tą stronę!. Nadkładam 1km. Straciłem dość sporo czasu zastanawiając się co jest grane. Do PK 7 tempo już nie to. Błoto i zimno przeszkadza. Byle na południe jak już wydostaję się z wąwozu, w którym płynęła rzeka. Dalej do znanej już z wcześniejszych nocnych atrakcji wsi Ogrodniki atak na PK 7 jest już prosty. Na Zaporę nad jeziorem Goplenica trafiam o 10:50. Do mety zaliczam bardzo nieprzyjemne nastąpnięcie, które za kilka kilometrów powoduje uniemożliwienie biegu. Marsz również staje się trudny. Wpełzam na metę z obolałym stawem skokowym. W głowie myśli aby atakować dalej. Ale jest 12:00. Meta jest nie osiągalna. 

Decyzja o rezygnacji przychodzi z bólem.

 Paweł dojechał z Tolkmicka autobusem PKS. Na mecie był przede mną. Dyplomy odebrane, bagaż nowych doświadczeń, przeżyć i niezapomnianych  upadków. 

H42 okazał się jednym z najtrudniejszych od kilku lat. Błoto, Błoto i jeszcze raz deszcz. Mówię wam ostro było. Gratulacje dla wszystkich tych,  którzy zmierzyli się z tym piekłem. I oczywiście dla elity, która ukończyła, otrzymując zaszczytne miano harpagona. Ta dziesiątka harpaganów świadczy o  tym, że to co wyżej napisałem jest prawdą. Było naprawdę tak jak na Harpagana przystało.

P.S
Chyba domyśliliście się, że te ciarki na karku wspomniane na wstępie to są ciarki na myśl o przemoczonym całkowicie ubraniu i wiejącym wietrze nad zalewem wiślanym o godzinie 5:30 rano. Wspaniałe  uczucie.

Skalni Piechurzy zapowiadają, że H42 dodatkowo zmotywował do treningów i startu w kolejnej edycji. I jeśli będzie trzeba znowu będziemy brnąć w błocie ile się da.  

Dozobaczenia na H43!!!

3 komentarze :

  1. Super tekscior Marian!
    Po twojej relacji jeszcze bardziej żałuję, że nie wziąłem udziału w tej błotnej eskapadzie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja ci Marian i tak gratuluję za wytrwałość. W sumie to my też coś wiemy na temat takiego błotnego Harpagana, bo byliśmy w Sierakowicach i było praktycznie to samo, co ty piszesz, a ukończony przez chyba 9 osób mówi samo za siebie, bo tam też dużo nie ukończyło. Póki co na prawdę i tak gratulacje za (chociaż dla ciebie niedosyt) to, że dałeś z siebie wszystko. I jeszcze raz dzięki za relację, bynajmniej wiemy jaki był hardcorowy ten Harpagan.

    OdpowiedzUsuń
  3. dziękuje za miłe słowa
    cieszę się że się podoba
    dziękuję za wstawienie tej relacji na waszej stronce
    to bardzo wiele znaczy dla Skalnych Piechurów
    pozdrawiam
    marian:)

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets