My tym razem Harpagana sobie odpuściliśmy ale nie znaczy to, że nie obserwowalismy, nie wyczekiwaliśmy i nie nasłuchiwaliśmy wszelkich informacji dotyczących tego rajdu. Byliśmy tym zainteresowani i przejęci tym bardziej bo kilkoro naszych przyjaciół zdecydowało się zmierzyć z setką w Elblągu. A nam pozostawało ostro trzymać za nich kciuki.
A tak się okazało, że ten Harpagan był najtrudniejszym od dawien dawna. I teraz w środowisku InO chyba na każdym marszu można usłyszeć o tym H42. A to, że tak było, a to że tamto. Ta edycja chyba stanie się na długi czas legendą! My sami byliśmy ciekawi jak powiodło się naszym przyjaciołom - poniżej dzięki uprzejmości Mariana z ekipy Skalnych Piechurów przedstawiamy relację właśnie z H42 oczami Mariana. Dzięki Marian za relację! Z jakim skutkiem wystartowali Skalni Piechurzy? Czytajcie!
To co tutaj przeczytacie powtarzajcie dzieciom i
młodszym pokoleniom, bo to co działo się 14 października 2011 roku w Elblągu wywołuje
ciarki na karku jeszcze teraz – pisząc
ten tekst kilka dni po tamtym szalonym dniu, a właściwie nocy.
Godzina 14:00, a właściwie jak zawsze pół godziny
później ze względu na mnie- wiecznie
spóźniającego się Mariana- jednego z teamu Skalnych Piechurów- zbiórka w
Zblewie.
Pakujemy graty do samochodu i z adrenaliną
zbierającą się od kilku dni ruszamy do Elbląga. Niestety i tym razem team- Skalni Piechurzy- sami
mają zamiar zaatakować kolejną ekstremalna imprezę na orientację. Z różnych
powodów nie ma z nami naszych przyjaciół ze STAR WORMS.
Miejscami delikatnie pada.
Małe korki w Malborku, jakieś radio, krążące po
głowie myśli i wiele niewiadomych.A co założyć, a czy będzie padać, czy będzie zimno i
ile zabrać Izostaru?Patrzymy na siebie i nie wiemy czy nadal jest czas
się cieszyć wyjazdem, czy już powoli trzeba zacząć się przejmować. W Elblągu
pytamy o drogę i bez większych problemów trafiamy do bazy rajdu.
Jest czas na zakupy, na małe przemyślenia, posiłek i
godzinkę snu.
19:45- pakowanie, przebieranie itd.
20:45-
Stawiamy się na starcie, czekamy na rozdanie map.
21:00- Ruszamy z uśmiechem na twarzach razem z całą
gromadą uczestników.
Zerkamy na mapy i jakoś tam planujemy trasę do
pierwszego punktu kontrolnego. Jednakże
nasze przewidywania odnośnie trasy troszkę się różnią od tego jak chcieliśmy
iść. Błąd już na samym początku- idziemy z resztą- a była nas cała masa ludzi.
Z asfaltu schodzimy na polną dróżkę wiodącą dość mocno pod górkę. I dzieje się
coś czego się nie spodziewałem, ale jeszcze nie myślę o tym tak poważnie. Błoto
na drodze uniemożliwia normalny marsz. Nie można utrzymać równowagi bo nogi się
rozjeżdżają. Po kostki w brązowo szarej mazi napieramy z resztą. Ku
naszej radości wydaję nam się że dokładnie wiemy gdzie jesteśmy widząc jak znaczna cześć napieraczy skręca ze
ścieżki w lewo. To jest tutaj-
pomyślałem. Jeszcze troszkę i PK 1. Ale mało w tym potwierdzenia z
rzeczywistością. Latarki świecą ze wszystkich stron!
Każdy patrzy z niedowierzaniem co się dzieje. Jak
to? Przecież było dobrze. A tutaj jakieś potoki, płoty, i skarpy. Po pół
godzinnym marszu- a właściwie próbach poruszania się utrzymując równowagę-
zaliczam pierwszy z wielu upadków. Zjeżdżając kawałek z górki na tyłku i
plecach. Wyglądam jak bym z ziemią miał coś wspólnego od dziecka.
Paweł – drugi Skalny Piechur- podąża za mną –
bystrze omijając moje wtopy błotne i miejsca upadków. Wołam go czasem. Kręcimy
się po lesie bez pomysłu. Z nami może ze 100 osób- może więcej. Jest 22:00!!!.
Godzina do zamknięcia 1 PK. Pozostaje tylko jedno. Ratunek kompasem na północ
do potoku. Po 10 min przedzierania się przez to co tam rosło słychać potok.
Widzimy już tylko kilka latarek. Jest źle. Pada. Z mroku wyłania się potężna
skarpa. Ja pokonuję ja trawersem z
małymi poślizgami. Paweł został z tyłu. Wołam. Daleko światełko przedziera się
przez krzaki. Schodzę niżej. Paweł dochodzi do skarpy i co? Jedzie! Najpierw na
tyłku i plecach, potem na brzuchu. Zjechał spory kawałek krzycząc że spada.
Zatrzymał się na jakimś drzewku. Jeszcze troszkę to by się wykąpał. Błoto ma w
nogawkach, rękawach i jeszcze gdzieś. Po zwalonym pniu przez rzekę. Potem
dzięki napotkanym napieraczom ustalamy kierunek ataku na PK1. I tak biegiem wpadamy
na Punkt o 22:37!. Za 23 min zostałby zamknięty. Paweł wygląda dość mocno
zmęczony. Te nerwowe manewry przed chwilą i ten zjazd kosztował go wiele.
Napieramy na PK 2. Beż niemal żadnych problemów trafiamy do celu.
Deszcz męczy nas
nieprzerwanie. Droga do PK3 wydaję się łatwa. Obieramy dodatkowo łatwiejszy i
dłuższy wariant bardziej szosowy. Wszystko ładnie, pięknie. Pada okropnie.
Wychodzimy niedaleko wsi Ogrodniki na polanę. Droga się kończy. Coś tu nie gra.
Próbujemy odszukać zagubiony szlak. Przeczesujemy okolice. Znowu masakra. Tłumy
ludzi biją na polanę na której nic nie ma. Błąkamy się szukając ścieżki
ratunku. Podążamy za częścią na północ, jednakże widząc niepewne kroki w wodzie
po kostki w szuwarach rezygnujemy. Wracamy na zachód do jakiejś dróżki, potem spowrotem
na południe rezygnując z przeprawy przez zaorane pole, na którym ziemia aż
świeciła się od błota i stojącej wody. Wpadamy na szosę. Jest 01:50! Biegniemy.
Pokonujemy kolejne kilometry biegiem z małymi przerwami marszu. Na PK 3
trafiamy na 4 minuty przed jego zamknięciem. To jest naprawdę deprymujące.
Deszcz pokonał już wszystkie moje elementy odzieży. Atakujemy PK 4. Droga
kończy się tuż przed strumyczkiem. Jakoś przeprawiamy się po gałęziach, mocząc
co nieco. Dalej szuwary, których na mapie nie widzę. Omijamy szerokim
błotnistym łukiem. Dalej pole, a nim droga, ale tylko na mapie. Okazało się że
rzekoma droga nie istnieje- a wyznacza ją miedza. Jakieś tereny prywatne,
ogrodzone połacie utrudniają utrzymanie kierunku marszu. Deszcz znowu atakuje
ze zdwojoną siła. Trafiamy zgodnie z planem- z małą poprawką na różnice mapy z rzeczywistością- do szosy. Dalej na północ do
torów kolejowych i do PK 4. Tutaj jeden ze Skalnych Piechurów podejmuje
niezwykle ciężką dla nas decyzję o odwrocie i uznaniu wyższości natury. Godzina 5:40. Plaża nad zalewem wiślanym. Coś
wspaniałego.
Pada deszcz, wieje. Mokry jak szczur żegnam się z
Pawłem i wybiegam na tory. Napieram ostro. Wyprzedzam masę ludzi, których
dopiero mijałem idąc do PK 4. Bez problemów, z upadkami docieram do PK5 za
niecałą godzinkę. Droga na PK 6. Delikatnie marszem, podbiegając. Na 500m przed
punktem skręcam nie w tą stronę!. Nadkładam 1km. Straciłem dość sporo czasu
zastanawiając się co jest grane. Do PK 7 tempo już nie to. Błoto i zimno
przeszkadza. Byle na południe jak już wydostaję się z wąwozu, w którym płynęła
rzeka. Dalej do znanej już z wcześniejszych nocnych atrakcji wsi Ogrodniki atak
na PK 7 jest już prosty. Na Zaporę nad jeziorem Goplenica trafiam o 10:50. Do
mety zaliczam bardzo nieprzyjemne nastąpnięcie, które za kilka kilometrów
powoduje uniemożliwienie biegu. Marsz również staje się trudny. Wpełzam na metę
z obolałym stawem skokowym. W głowie myśli aby atakować dalej. Ale jest 12:00.
Meta jest nie osiągalna.
Decyzja o rezygnacji przychodzi z bólem.
Paweł dojechał z Tolkmicka autobusem PKS. Na
mecie był przede mną. Dyplomy odebrane, bagaż nowych doświadczeń, przeżyć i
niezapomnianych upadków.
H42 okazał się jednym z
najtrudniejszych od kilku lat. Błoto, Błoto i jeszcze raz deszcz. Mówię wam
ostro było. Gratulacje dla wszystkich tych, którzy zmierzyli się z tym piekłem. I
oczywiście dla elity, która ukończyła, otrzymując zaszczytne miano harpagona.
Ta dziesiątka harpaganów świadczy o tym,
że to co wyżej napisałem jest prawdą. Było naprawdę tak jak na Harpagana
przystało.
P.S
Chyba domyśliliście się, że te ciarki na karku
wspomniane na wstępie to są ciarki na myśl o przemoczonym całkowicie ubraniu i
wiejącym wietrze nad zalewem wiślanym o godzinie 5:30 rano. Wspaniałe uczucie.
Skalni Piechurzy zapowiadają, że H42 dodatkowo
zmotywował do treningów i startu w kolejnej edycji. I jeśli będzie
trzeba znowu będziemy brnąć w błocie ile się da.
Dozobaczenia na H43!!!
Super tekscior Marian!
OdpowiedzUsuńPo twojej relacji jeszcze bardziej żałuję, że nie wziąłem udziału w tej błotnej eskapadzie!
Ja ci Marian i tak gratuluję za wytrwałość. W sumie to my też coś wiemy na temat takiego błotnego Harpagana, bo byliśmy w Sierakowicach i było praktycznie to samo, co ty piszesz, a ukończony przez chyba 9 osób mówi samo za siebie, bo tam też dużo nie ukończyło. Póki co na prawdę i tak gratulacje za (chociaż dla ciebie niedosyt) to, że dałeś z siebie wszystko. I jeszcze raz dzięki za relację, bynajmniej wiemy jaki był hardcorowy ten Harpagan.
OdpowiedzUsuńdziękuje za miłe słowa
OdpowiedzUsuńcieszę się że się podoba
dziękuję za wstawienie tej relacji na waszej stronce
to bardzo wiele znaczy dla Skalnych Piechurów
pozdrawiam
marian:)