poniedziałek, 12 września 2011

Dawno nas tu nie było...

Nie wiem w sumie jak to wyszło ale ostatnio trochę zaniedbaliśmy stronkę. I to nie tylko stronkę. Chyba w ostatnim czasie jakoś nie było tej weny żeby coś tutaj pisać, bo tak ogólnie to jednak przez ten czas trochę się działo. I nadal się dzieje tyle, że wreszcie postanowiłem przerwać to niezręczne milczenie na blogu.

Czas na małe, chaotyczne streszczenie tego co działo się z robalami pod koniec sierpnia i na początku września.

Cały czas biegamy - Kosa i ja. I nawet w niezłej formie jesteśmy co bardzo nas cieszy. Już teraz nie zwykliśmy robić mniej niż dyszkę. Treningi dają więc efekty. A żeby jeszcze bardziej polepszyć wyniki i komfort treningów Kosa pokusił się o zakup nowych butów. I od razu pocisnął z grubej rury i kupił sobie swoje wymarzone Salomony. Z tym zakupem wiąże się występ Kosy na Harpaganie w Elblągu. Kosa zastrzegł sobie bowiem iż "jak sobie nie kupi butów to nie pójdzie" teraz jest więc na najlepszej drodze ku temu aby tam wystartować. Chociaż ten start nie jest do końca taki pewny ale o tym za chwilę.
Z harpaganem natomiast wiążą się przygotowania. I tutaj jak na razie szło to dość niemrawo bo oprócz biegania nie robiliśmy nic więcej. Ja tam zaledwie kilka razy trochę pokręciłem się po lasach ale nie robiłem więcej niż 10km marszem dziennie. Harpagan jednak coraz bliżej postanowiłem więc, że trzeba wreszcie ruszyć tyłek i zmusić się do nieco większego wysiłku. Tym samym skorzystałem z propozycji Krzyśka Nowaka i wraz z Plichcikiem i Piotrkiem Nowakiem cyknęliśmy sobie w ramach przygotowań jedną pętle z H32 w Przodkowie. Tereny piękne, pełno górek, jeziorka, trzy kesze po drodze no i oczywiście srogie przygotowanie kondycyjne. Tak było, było ciężko. Ale o to nam własnie chodziło, żeby dać sobie trochę w kość przed sądem ostatecznym jakim będzie Harpagan w Enbląngu.
A jeśli chodzi o kesze to nie są to jedyne kesze znalezione przez robali przez ostatnie dni. Znaleźliśmy bowiem dwa skromne keszyki w Człuchowie. Tak przy okazji bo przyjechaliśmy tam na koncert. Taki tam bez szału ale było spoko loko. Beatę jeszcze szyja boli od machania, a minęły już dwa dni. Po tym można wywnioskować że źle nie było. Nie był to jednak ostatni koncert na jakim byliśmy - kilka dni wcześniej zaliczyliśmy zjawiskowy, genialny, niepowtarzalny i przede wszystkim KOLOROWY! Łąki Łan w Pruszczu, na którym bawiliśmy się wariacyjnie i kolorowo. A ja byłem dodatkowo na One Love 3 w Czersku. No to trochę tych koncertów ostatnio jest, a do końca roku zapowiada się ich tyle że łohoho! I to takich z górnej półki, już teraz zacieramy łapczywie łapki na samą myśl. Muzycznie to jednak nie wszystko. Oprócz uczestnictwa w koncertach znowu staramy się sami coś tam majstrować. Kosa i ja dokładniej. Ostatnio sporo gramy i próbujemy stworzyć nowy projekt, taki bardziej z jajem i hardkorem. Ja ryram na basie oczywiście (a ostatnio to sporo ćwiczę), a Kosa myka na perce. Jakieś tam kawałki powoli powstają, na zimę może uda nam się już coś wyczarować. Zobaczymy.
No ale dość o starszyźnie wormsów, teraz trochę o reszcie. Beata niestety już rozpoczęła rok szkolny, a wcześniej była jeszcze kilka dni na mistrzostwach kajakowych OMPIK z KDH jako wolontariat. Gosia zażywa ostatnie dni swoich najdłuższych wakacji i powoli mentalnie przygotowuje się do studiów. Zidek na jakiś czas przepadł jak kamień w wodę ale chyba żyje. Artur był w Zakopcu. Pondżol - ten człowiek chyba przepadł, ani widu ani słychu.

A skoro już jesteśmy przy członkach SW4 to w tym momencie czuję na duszy, że musze tutaj wspomnieć o jednym z założycieli Star Worms, który już daaaawno robalem nie jest. Myślę tutaj o naszym starym, dobrym kumplu (aż się łezka w oku kręci) SAGANIE! Otóż w ostatni weekend Sagan stanął na ślubnym kobiercu! I w tym miejscu oczywiście wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia od całej ekipy star worms! Kosa i ja nawet byliśmy na weselisku (dziewczyny w tym czasie również były ale na innym) także daliśmy sobie w palnik i powspominaliśmy szczenięce czasy.

Przez te właśnie weseliska ominęliśmy niestety BłędzInO. Przepadł nam więc kolejny MnO z PBT, jak i również ominęło nas zakończenie LATInO... Co do latino to trzeba je w końcu podsumować. Po tej trzeciej edycji mini pucharu nasuwa mi się do głowy kilka przemyśleń i jak już będzie ta klasyfikacja (tutaj liczę na Zidka) to nie omieszkam się ich przelać na wirtualny papier. A co do marszy to jeszcze ciągle nie wiemy kto z nas pojawi się na Depniemy. Tak coś ostatnio zaniżamy tą frekwencję naa marszach jak chyba nigdy dotąd. Przyczyn tego stanu rzeczy jest tutaj kilka ale o tym może innym razem.

A co będzie się z nami działo w niedalekiej przyszłości? Któż to wie... Nie wiemy jaki scenariusz zgotuje nam życie, a do tego chyba sami w nim ostro zamieszamy. wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują bowiem na to iż Kosa i ja wyjedziemy do Francji.

Ale to się wszystko zobaczy. Co będzie to będzie.

To na fali, do następnego zobaczenia. Może wcześniej, może później. Oby wcześniej!

0 komentarze :

Prześlij komentarz

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets