Wczorajszego dnia wróciliśmy z gór. Szybciej niż planowaliśmy. Nasz wypad skrócił się z kilku powodów ale głównym ich czynnikiem była przede wszystkim kapryśna pogoda, która sprawiała nam trochę komplikacji podczas tego tygodniowego pobytu w górach.
Ale pomimo tego, że pogoda skróciła nasz pobyt w Tatrach to i tak jesteśmy bardzo zadowoleni z tego wyjazdu. Codziennie przemierzaliśmy góry, doliny, przełęcze i granie, robiliśmy sporo kilometrów, pokonywaliśmy wiele wzniesień, wspinaliśmy się, a potem schodziliśmy w dół, kręciliśmy się po jaskiniach, robiliśmy kanapki na wysokości 2000m.n.p.m. I było po prostu ekstra fajowo! A wszystko to oczywiście działo się w mocno wariacyjnej atmosferze, o którą zadbał przede wszystkim Czępa (podczas tej górskiej wyprawy nazwałem go Japper).
Podczas tego tygodnia w górach przemierzyliśmy dużą część szlaków zachodnich jak i wysokich Tatr. Nie zagłębiliśmy się jednak daleko na zachód jak i wgłąb wysokich Tatr. Zaledwie liznęliśmy tych obszarów. Odwiedziliśmy 5 jaskiń, w których poczuliśmy się jak Fred Flinston czy inny prehistorik. Zdobyliśmy pięć dwutysięczników - najwyższy z nich to Kościelec (2155m) z rewelacyjną wspinaczką na szczyt. Byliśmy na Giewoncie, Krzesanicy, nawet na Gubałówce. Piliśmy wodę z górskich strumyków, siąknęliśmy górskim deszczem by później suszyć się w słońcu gdzieś powyżej tysiąca metrów nad poziomem morza. Było pięknie!
Ale i tak czujemy niedosyt. Tyle szczytów pozostało nam do zdobycia, tyle kilometrów do przebycia, tyle pięknych widoków które musimy zobaczyć! Dlatego już teraz planujemy dokończenie tej naszej górskiej wyprawy i to jeszcze w te wakacje. To była dopiero pierwsza część naszej wyprawy, ciąg dalszy nastąpi i to już niedługo.
Beata już powoli wrzuca zdjęcia do galerii. Zdjęć zrobiliśmy prawie tysiąc. A co tam się będziemy szczypać, tyle widoków to trzeba robić. Zrobimy oczywiście ostrą selekcję i te najlepsze wylądują w galerii.
A teraz trzeba się jakoś przyzwyczaić, do tego że za oknem nie widać Giewontu...
Rzeczywiście podróż była świetna. Dużo widoków i trochę adrenalinki, ale i tak wszystko na spokojnie i lajciku. Nie zamierzamy na tym skończyć. Nawet już poszła wzmianka w świat, że wyruszymy w Alpy. No i oczywiście do Salzburgu też:). To jest taka już tradycja, że podczas całej tej podróży wspominaliśmy Salzburg. Za każdym razem było wesoło. A jeżeli chodzi o Dżekiego, to on podczas tej podróży dostał ksywkę Tołdi. A najlepsze było, to, że jak już ruszaliśmy do domu, to tam na placu był ktoś przebrany za Tołdiego.
OdpowiedzUsuńZebraliśmy też 10 skrzynek, tj. Wormsy zebrały, bo ja 9. Prawda, Czępa? :)
OdpowiedzUsuńA faktycznie, zapomniałem o skrzynkach. A widzieliście ile nowych skrzynek tam założono w tym czasie kiedy my sobie wędrowaliśmy po górach? Koniecznie musimy tam wrócić i to dokończyć!
OdpowiedzUsuńTo rzeczywiście kolejny powód, żeby to dokończyć. Grazce to deptaliśmy po piętach...
OdpowiedzUsuń