piątek, 24 czerwca 2011

Stare wilki morskie

Stare wilki morskie

Był ciepły, przyjemny, czerwcowy wieczór kiedy to załoga pod przewodnictwem kierownika Chylona Chyloniusza (nie mylić tutaj z Heweliuszem) dojechała białym busem na pole namiotowe w okolice Borska. Miejsce to kojarzone zazwyczaj z biwakami-piwakami czy też odlotami za sprawą starego pasa lotniskowego. Tym razem jednak załoga ta zjawiła się tutaj w innym celu o czym świadczyła chociażby cała przyczepa kajaków, którą wlókł za sobą ów wspomniany bus. To, że ta załoga pojawiła się akurat w tym miejscu nie było przypadkiem bo to właśnie tutaj z niespokojnych wód jeziora wdzydzkiego niczym nić ze starej, flanelowej koszuli wije się rzeka Wda. Choć może porównanie do niebieskiej wstęgi byłoby tutaj trafniejsze, a na pewno już bardziej poetyckie. Śmiałków w tej szajce można było policzyć na palcach. Na palcach dwóch rąk dokładnie, wykorzystując wszystkie palce. No chyba, że ktoś niefortunnie stracił paluch na krajżadze albo zamiast dłoni ma hak niczym stary pirat Czarny Hawk. To wtedy nie dałoby się policzyć na palcach. W każdym bądź razie śmiałków tych było dziesięciu. Czterech marynarzy i sześć marynarek. A oprócz tego były również kapoki, plus 5 kajaków. Na pokładzie nikt nie zaobserwował żadnych szczurów ale nie oznacza to, że nie było podczas tego rejsu zwierzaków. Bo były i to takie, których ta woda jeszcze ze sobą nie niosła. Były to bowiem dwa robale, które tym razem były raczej starymi wilkami morskimi niż robakami rzuconymi na przynętę. A imiona ich to Dżeki - admirał łajby, który z niejednego pieca jadł chleb oraz jego wierny kompan i majtek pokładowy Zidek. Posłuchajcie ich opowieści zakrapianym karpiem i pirackim rumem prosto ze skrzyni umarlaka.

Dzień pierwszy żeglugi
Czy można to nazwać żeglugą? Z pewnością nie. To nie było nawet wodowanie. Ale jedno jest pewne - ten wieczór był kluczowy dla całego rejsu. Kluczowy dla całej załogi bo to właśnie tego wieczoru jej członkowie dokonali wyboru swoich łodzi. Również i stare wilki morskie dokonały wyboru i nie mógł on być inny. Stary okręt, łajba mająca swoje lata świetności już dawno za sobą (albo w ogóle ich nie mająca), nadgryziona zębem czasu, obdarta przez pazury morskich stworów, niezatapialna do czasu. Tak, tak ta łajba miała swoją duszę uwięzioną na pokładzie, taką która obiera ster gdy nadchodzi sztorm. Stary wilk morski momentalnie poczuł nierozerwalną więź z tą łajbą. Spojrzał na nią surowym acz przepełnionym szacunkiem wzrokiem i już wiedział, że ta stara łajba posiądzie również i jego duszę, usiądzie za sterem jego morskiego serducha. Majtek chyba nie do końca potrafił zrozumieć ten nieodgadniony wyraz twarzy swojego kapitana ale ufał mu całkowicie. Kapitan widząc jednak niepewność w jego oczach przypomniał mu o prawie Bosmana - co ma wisieć nie utonie. A wszyscy wieszali psy na tej łajbie plus dodatkowo reszta załogi powrzucała na jej pokład swoje bagaże. Tak więc był to niejako autobus. Nie myślcie jednak, że był to autobus bezimienny. Każdy szanujący się okręt ma swoją nazwę i takiej dorobił się również i ten. Dwaj marynarze tej łajby byli zgodni co do nazwy - i na cześć i chwałę byłego członka grupy Ich Troje czyli Jacka Łągwy nazwali go Krzywa Łomża. Płyń Krzywa Łomżo po zawijasach i głębinach nieokiełznanej Wdy. W powietrzu czuć było morską bryzę, słychać było szum wody, nietoperze latały nisko, a wodne głębiny (a w najgłębszych miejscach było tam gdzieś tak z metr pięćdziesiąt) zapraszały do siebie.

Dzień drugi żeglugi
Dwójkę naszych wodnych bohaterów obudził z samego rana jakiś ranny ptaszek, prawdopodobnie był to kruk lub jakaś biała mewa wydawająca nieznośne dźwięki. To też kapitan, który miał zamiar dobrze się wyspać przed tak wymagającym rejsem, podirytowany z samego rana rzekł: "Zamknij dziób!" Słowa te obudziły majtka, który ze strachem pomyślał iż są one skierowane właśnie do niego, a przecież zachowywał się cicho i nawet nie chrapał. Majtek wiedział jednak, że podczas rejsu nie raz zostanie szorstko potraktowany. Wszak taki rejs to poważna sprawa, nie ma się co tu silić na delikatność kiedy w grę wchodzi to czy załoga dopłynie do brzegu o suchej nitce czy nie. Nie rozpamiętując zbyt długo słów kapitana majtek czym prędzej (żeby nie powiedzieć ochoczo) zabrał się za oględziny Krzywej Łomży. Do jego obowiązków należało sprawdzić stan techniczny łajby, szorowanie pokładu, polerowanie kadłuba, rozplątanie węzłów morskich oraz zapakowanie wszystkich tobołów. Kapitan w tym czasie bacznie obserwował poczynania majtka głośno komentując i rzucając swoje niezwykle trafne uwagi i spostrzeżenia. "Zaszalupuj masz przy cumach na lewej burcie! Zaklejstruj kotwicę na żaglu! Przycumuj basztę na sterze za rufą pokładu ze strony mostka!" Wszystkiego należało dopilnować. Majtek bardzo sprawnie wszystkim się zajmował. Przy okazji również stare wilki morskie zawodowo zwodowały resztę kajaków. Czas ruszać. Wiosła w łapy, kotwica w górę, flaga na maszt, zapiąć liny i fruuuuuu! Dajmy się ponieść fali!
Krzywa Łomża płynęła jakby nigdy nic, wielki autobus przemierzający te wody wzdłuż i wszerz. I to dosłownie wzdłuż i wszerz gdyż załoga miała z początku problemy ze sterem, to też często obijała się od okolicznych ruf i raf koralowych, kamieni, drzew i czego tam się tylko dało. Takie były początki, jak walka na ringu, gdzie nie można było dać za wygraną. I oni o tym wiedzieli, wiedzieli że z wodą trzeba walczyć, to też spokojnie zabezpieczali tyły i tym samym z rozwagą wariata zapoznawali się z rzeką. Dzielny majtek Zidek kilkakrotnie zapoznawał się nawet dogłębnie z rzeką po to aby wypchnąć tą łajbę z mielizny i dać jej kopa na zapęd. Był to dla niego sprawdzian, który zdał znakomicie dlatego też kapitan postanowił zwolnić prędkość do zaledwie trzech węzłów i pozwolił Zidkowi usiąść za sterem. I to dość nietypowo bowiem Zidek przeobraził się w pewnym momencie w gondolarza i prowadził na stojąco. Prawie jak w Wenecji tylko, że tutaj załoga nie płynęła kanałami. Co prawda kanał był ale był to kanał Wdy prowadzący wprost w jakieś ścieki, a taki finisz nie wchodził w grę dlatego cały czas Krzywa Łomża trzymała się głównego nurtu rzeki. Wszyscy powszechnie wiedzieli iż Zidek nigdy nie wylewał za kołnierz ale tym razem Zidek zaczął wlewać do Krzywej Łomży. Chlapał wodą i trzepał wiosłami jak okoliczne ważki to też kapitan wściekł się na swojego marynarza, przejął stery, przyśpieszył o cztery węzły i ryzykownie kilka razy nakierował Krzywą Łomżę wprost w najgorsze drzewa i krzaki. Stary kapitan był jednak na tyle doświadczony iż wiedział co robi, chciał w ten sposób dać pstryczek w nos swojemu majtkowi aby ten nieco spokorniał. Była to sroga lekcja dla młodego majtka, który najadł się wówczas sporo strachu kilkakrotnie o włos unikając zaczepienia na gałęzi czy innym drzewku. Kapitan nie raz groźnie wywiódł łajbę na skamieniałości ale cały czas był pewny w swoich poczynaniach, wiedział przecież jak skończył Titanic. A nie miał zamiaru skończyć tak samo jak Leonardo di Caprio. Kilka razy Krzywa Łomża osiadła nawet na mieliźnie co wywoływało lekką panikę na pokładzie. - "Kapitanie osiedliśmy na mieliźnie!" - "To nie mielizna chłopcze, to prawdziwa melina." ale zawsze dzielni marynarze sprytnie potrafili się z tego wykaraskać. Po kilku krótkich cumowaniach łajby i przerwach, w dość dobrym czasie i stylu cała załoga dobiła bezpiecznie do przystani. Centralnie pod most między Wojtalem, a Wieckiem.
Tam też rozbili obóz, zrobili ognisko, zacumowali łajby, przygotowali drewno na ognisko, a kobiety zajęły się przygotowaniem pożywnego obiadu. Reszta czasu minęła jak z bicza strzelił na sympatycznych rozmowach i swawolach przy cieple ogniska. Wśród wody Wdy. A nad nimi co jakiś czas przejeżdżał pociąg.

Trzeci dzień żaglugi
Był to zarazem ostatni dzień żeglugi. Już rano, kiedy wszyscy wstali, można było wyczuć pewien żal, że to już koniec, że to tak krótko. Trudno jest rozstać się z wodnymi głębinami, ze swoją łajbą, która tak pięknie służyła przez cały rejs.
Ten ostatni odcinek rejsu był bardzo krótki, mocno sentymentalny. Stare wilki morskie wiedziały, że to czas, w którym trzeba napawać się każdym momentem i wdychać tą morską bryzę ile sił w płucach. Cała załoga snuła się leniwie w swoich kajakach i tak też dobiliśmy do spokojnej przystani, zaliczyliśmy finisz. W Czarnej Wodzie czy też Black Water jak to mówią angielscy marynarze. Taki był koniec tego spływu.

Ale to nie koniec rejsów na ten rok. Woda i szum fal znowu wzywają starych wilków morskich na rejs. I to już pewnie całkiem niedługo. Do zobaczenia gdzieś na wodzie, ahoj!

A zdjęcia ze spływu są tutaj.

Na fali.

1 komentarz :

  1. Żegluga to moje marzenie. Zawsze chciałem być na pełnym morzu. Inspirujecie takimi zdjęciami i artykułami!

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets