Ciężko się tu łapało stopa. Miejsce tak niespecjalnie dobre. Ale co zrobić, lepszego nie będzie. Postaliśmy z jakieś dobre 40min. Pełno kolarzy tam śmigało. Jakieś dżiro di italia czy co. Nie wiem, momentami więcej jeździło tam kolarzy niż samochodów. Z peletonu się urwali może. Albo z choinki. I wyglądało na to, że kolarze to tam widok powszedni bo sunęli środkiem i nikomu to nie przeszkadzało. Tylko nam bo przecież kolarz nas na stopa nie weźmie. Było już jakoś po południu więc zjedliśmy co nieco. Włoski chleb nawet smakuje. Gdy tak zajadaliśmy ku naszej radości zatrzymał się jakiś rozpędzony wariat! W ostatnim momencie, bez kierunkowskazu (rękę by chociaż przez szybę wyciągnął), bez żadnego sygnału, tak wszedł w ten zakręt że ledwo wyrobił i omal nie rozjechał nas na placki ziemniaczane. Ale zatrzymał się!
Kłęby kurzu, wielka chmura spalin, dymu i Jah jeden wie co też jeszcze rozprzestrzeniało się w powietrzu po tym jak ten mistrz kierownicy wyhamował nam przed nosem. Sądząc po usposobieniu tego kierowcy w skład tej burzy którą wywołał za pewne wchodziły również mniej dozwolone środki.
Pierwsze emocje już opadły jak po wielkiej bitwie kurz. Kurz jednak do końca nie opadł ale za to ujawnił nam się on! FABIO RASTA!
Wyskoczył z tej rozklekotanej betoniarki przerobionej na samochód jakby od tego miało zależeć jego życie. I krzyczy do nas na całą Italię wymachując kończynami: "I am Fabio Rasta! Old school rasta!" Drzwi w tym jego busie miał z tyłu rozsuwane ale otworzył je z takim impetem, że przez chwilę miałem wrażenie że to drzwi obrotowe. Wszystkie graty, które miał w środku przewalił do tyłu, coś tam się potłukło chyba. Nie patrzył co tam było, tylko ciach i rzucał do tyłu jak worki ze śmieciami. A my w tym amoku razem z nim. Po chwili rzucił się na nasze plecaki jak tygrys i ulokował je w samochodzie bo teraz już było na nie trochę miejsca. Plecaków już nie rzucił. Bardziej wynikało to raczej z tego, że były za ciężkie aby to zrobić (nawet Tomasz Majewski mógłby mieć z nimi kłopoty) niż z jego kultury osobistej. Ale ważne, że było wariacko! I do tego jeszcze te ruchy w stylu "wlazłem w mrowisko i teraz sikają na mnie czerwone mrówki, a do tego palą mi się spodnie bo wsadziłem nogę do pieca" Gościu wymiatał. Nogami też wymiatał, takie kocie ruchy miał! Po prostu bless ya rasta rasta! Fabio cały czas jeszcze bez przerwy do nas nadawał i robił to z takim ładunkiem emocjonalnym jakby co najmniej komentował finał mistrzostw świata. "Skąd jesteście? Z Polski? Ja tylko Polaków wożę! Tylko Polaków! 40 Polaków dziennie wożę! C'mon, get in i jedziemy!" Co tam się działo! Tak szybkiej integracji jak z tym człowiekiem to jeszcze nigdy nie przeżyłem. Nie minęły dwie minuty, a już byliśmy takimi kumplami jakbyśmy razem siedzieli w ławce przez całą szkołę (plus kiblowanie) i odbyli misję wojskową we Wietnamie. Fabio po dżeńtelmeńsku z lekka uchylił nam drzwi. Pewnie dlatego bo coś luźne zawiasy tam były. Jego fura była tak zagracona, że na dobrą sprawę nie było wiadomo gdzie jest przód a gdzie paka tego wozu. Na siedzeniach pełno było nie wiadomo czego, kartony jakieś, śruby, klucze, papiery, butla, stara przeżuta guma i sam Fabio chyba nie wie co jeszcze. Fabio oczywiście jednym zwinnym ruchem wszystko wywalił do tyłu mówiąc, że później posprząta. Pod nogami pałętały się jakieś fakturki, Fabio mówił, że ostatnio jakiejś szukał ale chyba zgubił. "No chyba mnie nie wyleją. A jak wyleją to co tam!" Luz od tego kolesia bił taki, że tylko autobusy PKS jadąc z górki wrzucają na większy luz. Ruszyliśmy tą jego rakietą. Bujało nas jak na karuzeli ale jak to się mówi "byle do przodu!"
Rozmowa trwała w najlepsze. Wszyscy wiemy jak wyglądają konwersacje po kilku głębszych. W tej sytuacji było podobnie tylko, że bez tych kilku głębszych. Tak nam się fajnie rozmawiało. Nie obyło się jednak bez głębszych tematów, które widocznie bardzo wciągały Fabio. Bo też nasz nowy kumpel mówił nam tak: "kiedy podróżujesz jesteś wolny. Żyjesz! To jest prawdziwe życie! Tylko w podróży, to jest coś dla prawdziwego faceta!" I takie tam różne życiowe teksty walił. Widać, że był w temacie obcykany. Sam też podróżował stopem w młodości i dlatego zawsze zabiera autostopowiczów. "My english is old school!" twierdził ale rozumieliśmy go doskonale. Pewnie dlatego bo nadawaliśmy na takich samych falach. To były wysokie częstotliwości, dosłownie High life! Co on tam jeszcze powiadał, a w zasadzie to buchał do nas. Bo buchał od niego taki luz i czilałt jakby on oddychał jakimś innym powietrzem. On był tak pozytywnie pijany powietrzem! A łapami tak wymachiwał, że ten wóz praktycznie sam kulał się po drodze. Jak na autopilocie. Tylko, że tutaj to było na fristajla. No i Fabio opowiadał nam jeszcze różne rzeczy o jego życiu, tak wariacko było. Naśmieliśmy się i w ogóle. Nawet dobrze znał jednego Polaka, niejakiego Michała: "Michał jest artystą. Ale on tworzy tylko wtedy gdy wypije wódkę bo to oczyszcza mu umysł. Kiedy masz wolny umysł jesteś wolny! Free your mind!" Widać było gołym okiem, że z Fabio Rasta też jest niezły artysta. Bo tworzenie takich wariacji jakie on rozprzestrzeniał to jest wyższa szkoła jazdy! Ciekawe po czym takie wariacje się robi. Od Fabia zionęła taka narkotyczna psychodela, że kwestią czasu było aż z tyłu samochodu wyjdzie scooby doo i zapali razem z nami jointa czy innego skręta. Jazda z tym gościem to była właśnie jazda na maksa.
Ale niestety nie trwała ona zbyt długo. Nawet godziny z nim nie jechaliśmy. Ehh szkoda... Fabio gdzieś się spieszył, odwiózł nas na stację benzynową na autostradzie. Na koniec jeszcze zapraszał nas do siebie i dokładnie tłumaczył gdzie mieszka. Wbijemy do niego na pewno gdy tam jeszcze kiedyś będziemy bo Fabio zapraszał nas nawet na cały tydzień. "You are free man. you know. yeeaa. This is life. In travel. free your mind. See yaa. Bless yaaa bro" takie teksty walił jak z procy. Cały czas je rzucał i na koniec jeszcze powtórzył. Złoty człowiek! Najbardziej zwariowany człowiek z jakim mieliśmy okazję jechać. Oby więcej takich na tej planecie! Free your mind, old school english and goo. yeeeeeaah. This is this! Dzięki Fabio za ten psychodeliczny kurs!
Rasta bus odjechał, a my zostaliśmy na stacji benzynowej. Naładowani taką energią jak baterie słoneczne w słoneczny dzień. Stąd nie powinno być problemu z załapaniem stopa do Wenecji! Lepszego miejsca nie mogliśmy sobie wymarzyć! Tak nam się przynajmniej wydawało...
cdn...
0 komentarze :
Prześlij komentarz
Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)