niedziela, 3 października 2010

XIII Jesienny Marsz na Orientację - Nowy Barkoczyn

Dzisiejszego dnia (tj.02.10.2010) odbył się XIII Jesienny Marsz na Orientację w Nowym Barkoczynie. Na sam marsz praktycznie wcześniej się nie przygotowywaliśmy - bynajmniej ja, no i nie wiedziałem w końcu czy pojadę. Jednak ostatniego dnia przed marszem w piątek zdecydowałem, że pojadę. Propozycję na marsz dostałem od Filipa, który mi powiedział czy chcę jechać. No i pomyślałem, że bym z chęcią pojechał, ale ostatnie dni pracowałem długo więc stało to pod znakiem zapytania. No i w końcu w piątek wieczorem wiedziałem po pracy, że na pewno pojadę. No i około godziny 12 w sobotnie południe wpadł po mnie Dżeki i mówił, że zaraz Filip wpadną po nas. No i jeszcze z nami jechać ma Karol - nie wiem jak się nazywa, aha już wiem Fidurski. Zresztą mówię na niego po prostu Karolek. No i właśnie w tym składzie dzisiaj wyruszyliśmy ja, Dżeki, Filip i Karol. Na marsz jechaliśmy i tu powiem niestety przez Starogard - mówię niestety, gdyż w południe jest w Starogardzie straszny korek i ciężko się wydostać stamtąd. A po prostu musieliśmy jechać przez Starogard, gdyż jechaliśmy jeszcze po Karola. No i wyruszyliśmy na marsz aż do Nowego Barkoczynu. Miejscowość bardzo uboga i można powiedzieć bardziej PGR-owska, chodzi o to, że baza Dom Kultury powinien być bardziej zadbany, a tu było inaczej. No, ale nie będę wchodził w szczegóły - kto był ten wie. Natomiast jeśli chodzi o organizację marszu, to muszę powiedzieć, że było małe zamieszanie na początek, ale w sumie i dobrze też dla nas, bo my byliśmy tam bardzo późno więc zdążyliśmy na czas i po prostu było ok. Na początek już było wesoło, bo już jak jechaliśmy na marsz, to się jak zwykle kto jak kto, ale Dżeki musi zawsze swoje 3 grosze wtrącić i się nabijać ze mnie. No, ale w sumie może i ma trochę racji, bo jak ja zostawiłem zupę mleczną w domu i zapomniałem jej wyłączyć, to już samo to jest wariacją. Jednak się trochę tym zmartwiłem, bo kurde jakby dom wybuchł czy coś, to by było przerąbane. No ale nic - jak ja to mówię - zdarza się. No i na początku miałem przygody z Dżekim. Natomiast jeśli chodzi o marsz, to osób trochę przybyło i tych znanych bardziej innych mniej, ale było fajnie. Ogółem mówiąc było trochę osób. Więc organizatorzy raczej nie powinni narzekać w sumie. Jednak zapewne lepiej by było jakby było więcej osób. No i więc tak gdy już wyruszaliśmy, to już ostatnie przygotowania i jeszcze przed marszem szliśmy do sklepu po prowiant jak zwykle. Kupiliśmy ciastka z kremem i chleb oraz napój. No i szliśmy do pierwszego punktu. Szliśmy sobie do punktu pierwszego, który znaleźliśmy bez większego problemu, gdyż był na skraju lasu. Spisaliśmy go i szliśmy dalej do następnego czyli drugiego. Tutaj też nie było problemu, gdyż też jego znaleźliśmy. Przy trójce było trochę błądzenia, gdyż było dużo przecinek, zresztą mijaliśmy takich dużo. Ja sobie śpiewałem, wariowałem i było wesoło. Gdy znaleźliśmy ten punkt, to pomyślałem, żeby jakaś wariacja zrobić, no i nie trwało to długo, bo przy punkcie piątym właśnie taka była. Była fajna przepaść i nad nią leżało obalone drzewo i pomyślałem, że spróbuję po nim przejść. Nie udawało się iść więc postanowiłem pobiec. No i pobiegłem, ale przy końcu fajnie się wywaliłem. Zresztą zobaczcie sobie filmik. Gdy szliśmy do następnego punktu, to spotkaliśmy Grabasza, ale tego młodszego, który miał ogromnego grzyba Kanię. Spójrzcie na to. Obiad niezły z tego będzie. Smacznego Grabasz!!! No i idąc dalej szliśmy po kolejny punkt czyli szósty, który był gdzieś tam w lesie. No i też się udało go znaleźć i szliśmy do punktu siódmego. Jesli się dobrze czyta mapę, to dla odmiany ten punkt nie był lampionem, a punktem stałym. Był to punkt wysokościowy, oznaczony symbolem coś tam f 1637. No i już robiło się powoli szarawo, więc trzeba było podkręcić tempo. Jednak przy punkcie ósmym ja i Karol mieliśmy małe problemy jelitowe - jak to Filip określił. Ten punkt był fajnie położony, bo był na takim fajnym jakby suchym rowie. Po tym jak już załatwiliśmy sprawy jelitowe, to poszliśmy do kolejnego punktu. Punkt 9 był już punktem przy którym robiło się już na prawdę ciemniej, więc już jasność była ograniczona. Jednak też jeszcze bez większego problemu go znaleźliśmy. Następnie szliśmy dalej do punktu 10, z którego już nie było daleko do mety tylko jakieś około 10 km. Znaleźliśmy już punkt 10 i szliśmy dalej. Nastęnie szukaliśmy punktu jedenastego i go znaleźliśmy. Idąc do punktu 11 było już prawie ciemno, więc już trzeba było iść na ślepo, bo światło oszczędzaliśmy w razie gdyby. To właśnie te punkty były najdalej od siebie oddalone, czyli największy przelot 11-12-13-meta. Idąc do punktu 12 spotkała nas niemiła niestety niespodzianka, gdyż jacyś nietrzeźwi ludzie do nas coś mówili, więc właśnie to jest niestety w tym nie fer, że sobie idziesz a jakieś typy coś gadają. Jestem przeciwnikiem takich ludzi i nigdy takich nie toleruję. Co prawda jestem człowiekiem wyrozumiałym, ale tego nie trawię. No, ale cóż tak to już jest w naszym kraju, bo będąc w innych krajach tego nie ma, gdyż ludzie tam mają inną mentalność i są bardziej w porządku niż u nas. Jednak żeby też nie mówić całkiem źle, to u nas też są ludzie bardzo w porządku, ale mało jest takich, jednak najważniejsze, że tacy są. A wracając do marszu, to po tym jak przeszliśmy dalej, to szliśmy do punktu 12 który, był na skraju lasu i już musieliśmy włączyć latarki, bo ciemno było jak w Nowym Yorku, po tym jak było maksimum aktywności Słońca, gdzie wygasły wszystkie światła. To był rok chyba 1992 jakoś tak. No i właśnie po tym jak już szliśmy do punktu 13 to włączaliśmy latarki, ale tylko w lesie, lub aby mapkę oświetlić. No gdy już znaleźliśmy ostatni nasz punkt, to śmigaliśmy do mety, gdyż czas już się skończył i szliśmy już w limicie w chudych minutach. No i gdy doszliśmy do mety, to już tam było kilka drużyn. Po chwili dostaliśmy ciepłą kiełbaskę oraz kawę lub herbatę jak kto wolał. No i czekaliśmy sobie spokojnie na wyniki. Po chwili przyjechała Filipa mama i z nami posiedziała porozmawialiśmy sobie wszyscy. Też było śmiechu z mojego filmiku, bo fajnie spadłem z drzewa. Zresztą sami zobaczycie. Jak to by Marek powiedział: "Szał w trampkach", tylko tyle, że teraz to by było szał w adidasach. Jeszcze sobie trochę posiedzieliśmy i pogadaliśmy. No i jakieś pół godzinki może trochę więcej zostały ogłoszone wyniki. Wyniki dostępne będą na tej stronie:
Dla wszystkich oczywiście gratulacje.
Mam nadzieję, że warto czasami zrobić marsz takiego tyu, gdyż warto się trochę rozerwać i miło spędzić czas w gronie, którym się po części zna i nie zna. Aha my Wormsy już jesteśmy rozpoznawalni jako kudłacze, może zmienimy se ksywki? Ja tam wolę jak na razie starą, chyba, że walnę jakimś tekstem jak coś takiego typu Czępa itp. Ogółem podsumowując marsz raczej udany ze strony organizatorów. Jeżeli chodzi o mnie, to raczej nie mam zastrzeżeń, co do rozstawienia punktów. Jednak marsz był raczej łatwy, ale trochę mało czasu jednak było, gdyby było jeszcze godzinę czasu, to to by było ok. To tylko takie jedyne małe błądko, ale ogółem spoko. No to na fali i do zobaczenia na Harpaganie, bo wcześniej jeszcze marsz Malo, ale niestety mnie nie będzie, więc dopiero spotkamy się na Harpie. See you later!!

0 komentarze :

Prześlij komentarz

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets