W miniony weekend uczestniliśmy w DMP, które tym razem odbywały się w Czersku. Dla wielu ludzi tutaj z naszego środowiska była to pierwsza styczność z ogólnopolską imprezą. Tym samym wielu z nas po raz pierwszy miało styczność z polskim inowskim światem oraz atmosferą towarzyszącą zawodom. Często na naszych imprezach mówi się o tym, że tu u nas rywalizacja wygląda inaczej niż na imprezach rangi mistrzowskiej, że tam pewne niedociągnięcia by już nie przeszły, że tam nikt nie popuszcza, że czepia się każdej pierdoły, że tam wszystko musi być cacy, a że to, a że tamto. Że tu w naszym małym środowisku większy nacisk i tak kładzie się na zabawę niż na taką poważną rywalizację. Teraz na własnej skórze mogliśmy poczuć czy jest to prawda czy tylko mity.
"Na początku był chaos" Każdy na pewno kojarzy te słowa. Tymczasem na XXXIII DMPach chaos był od początku do końca. I to z różnych powodów. No ale zacznijmy od początku.
Nasze środowisko Borów Tucholskich wystawiło aż trzy ekipy! Impreza jeszcze się nie zaczęła, a my już mogliśmy odnotować wielki sukces. Udało nam się zebrać aż trzy ekipy, które reprezentowały nasz teren na arenie ogólnopolskiej. Sam fakt, że zdołaliśmy zebrać aż trzy drużyny jest zadawalający. Co nie znaczy oczywiście, że to zadowoliło nas wystarczająco. Co to, to nie. Postanowiliśmy oczywiście zawalczyć o jak najlepszy wynik. Największe oczekiwania były chyba wobec drużyny Luks Polu. Oni też najwyżej spośród naszej trójki postawili sobie poprzeczkę. Drużyna Włóczykijów nie była moim zdaniem wcale słabsza. Na korzyść Luks Polu przemawiało jednak większe doświadczenie w tego typu imprezach. A my? Drużyna PBT? Byliśmy zlepką całego naszego środowiska. Byliśmy więc chyba największą niewiadomą ale też nikt chyba nie dawał nam większych szans na dobry wynik. To, że ta drużyna powstała i wystartowała było już sukcesem. Ja wystartowałem właśnie w tej drużynie więc ta relacja będzie pisana (trzecim) okiem człowieka startującego w drużynie PBT w kategorii TS.
DMP rozpoczęło się w piątek wieczorem. Zamiast wcześniej się spakować to jak zwykle zostawiłem to na ostatni moment. Ale to tak już jest, że się wszystko odkłada na ostatnią minute. I wtedy wszystko się robi na dziko. Przez to właśnie zapomniałem wziąć aparatu i niestety nie mam żadnych zdjęć... No trudno. Coś koło 18 ruszyłem łapać stopa i po kilku minutach zatrzymał mi się samochód prowadzony przez Sundaya oraz dwóch panów z Anarchii. Widząc mnie, samotnego z wielkim plecakiem na ulicy, chłopakom zmiękło serce i zabrali mnie. No w końcu nie mogli tak zostawić partnera z drużyny!
Kiedy dotarliśmy do Czerska było już ciemno, kręciło się tam już kilka drużyn. Była też oczywiście ekipa organizacyjna, a w niej wiele znanych twarzy. Była już też kawaleria luks polu z el capitono Sprinterem na czele. Potem wiadomo, były rozmowy, pogawędki i takie tam. Czuło się tą atmosferę. Poszedłem rozbić się w naszej sali, którą moja ekipa dzieliła właśnie z Luks Polem. Także można się domyślić że nam integracja nie była już potrzebna. Potem było jeszcze sporo czasu więc pokręciłem się trochę po bazie aby pogadać to z tym, to z tamtym. Czas mijał miło (jak zwykle w takim towarzystwie). Później okazało się, że start został przesunięty. I to dość znacznie. Zapanował lekki chaos i zmieszanie bowiem nikt nie wiedział do końca czym to jest spowodowane. Istniała wersja, że zabrakło lampionów czy coś tam. Inna mówiła, że czekamy jeszcze aż dojedzie jedna drużyna. W każdym bądź razie start przesunął się. W bazie dało się odczuć lekką irytację tym stanem rzeczy. No ale słuchajcie. No może takie przesunięcia rzeczywiście trochę irytują i drażnią ale to chyba nie jest przecież takie straszne. Przecież w tym czasie nadal można chłonąc atmosferę, rozmawiać, przygotowywać się mentalnie itp itd. Z niektórymi osobami widzę się tylko kilka razy w roku i to nawet fajnie jest jak można z nimi trochę dłużej podyskutować. Cały czas czekałem jeszcze na mojego partnera z drużyny - Malo. Ten nasz duet był dla wszystkich wielką niewiadomą i delikatnie mówiąc nikt za dużo się po nas nie spodziewał. Malo w końcu dotarł. Nadeszła też godzina wyjazdu na start.
Ruszyliśmy autobusem. Koncepcja była fajna bo cała nasza drużyna miała taką samą minutę startową. Czyli to była w tym momencie taka drużynówka pełną gębą. Tramwaj był tu nawet mile widziany i był w sumie niezłym pomysłem. My jednak wszyscy się rozdzieliliśmy. Jedna część ekipy zbierała PK parzyste, druga nieparzyste. Nie szliśmy jednak razem, każdy szedł osobno. Może lepszym wyjściem byłoby właśnie zrobienie tramwaju? Wtedy mogłoby być łatwiej. Każdy wzajemnie by sobie pomagał, przydatna byłaby też mapa TMów którzy dysponowali większą treścią mapy. Z początku siedzieliśmy kilka minut na starcie i nie wiedzieliśmy w końcu co robić. Aż każdy poszedł sam. Trochę sobie tam z Malo pokreśleliśmy dróg na mapie i ruszyliśmy.
Pierwszy etap był całkiem wymagający. Umiejętność dokładnego chodzenia na azymuty była tu niezbędna bo całą trasę należało przejść właśnie azymutem, z kółeczka do kółeczka. Na szczęście żadne kółko nie zamieniało się miejscami bo wtedy było by kongo bongo. Trasa była niedługa - zaledwie 3900m. Trzeba było jednak szybko kombinować bo czasu było niewiele. Za dużo nie można się w takich momentach zastanawiać. A tym bardziej zagubić bo wtedy to jest poracha. Nam szło na prawdę przyzwoicie. Nie popełnialiśmy raczej błędów. Już od samego początku było również bagniście i mokro o czym ja przekonałem się dobitnie gdy wkaczałem się aż po kolana. Ale to są uroki bagnistych tras, takie atrakcje są mile widziane. Ogólnie to szliśmy jak po sznurku, chwilami tylko mieliśmy większe wątpliwości. Dużo czasu straciliśmy na starcie więc pod koniec trochę go nam brakowało i trzeba było szukać na wariata. Utrudnieniem było jeszcze dodatkowo to, że było więcej niż jedna meta. Nie wiedzieliśmy nawet czy oddaliśmy mapę na odpowiednią metę. Tak czy siak byliśmy po tym etapie zadowoleni. Zebraliśmy wszystkie PK, tylko miejscami się wahaliśmy. Wiedzieliśmy, że możemy osiągnąć całkiem niezły wynik.
Na mecie spotkaliśmy Natalię i Filipa, którzy nie wyglądali na zadowolonych. Wsunęliśmy drożdżówy (przepyszne były! tak dobrych to chyba jeszcze nie jadłem na ino), ja z pomocą Filipa i Natalii odnalazłem skrzynke Boro I, która była w pobliskim kiblu. Śmierdząca sprawa. No i ruszyliśmy autobusem do bazy. W autobusie była balanga na całego, aż huczało i dudniło. Kierowca zapuścił biesiadną muze typu "Jeszcze po kropelce" i w takich też rytmach mknęłiśmy przez ciemny las.
Z powodu tej obsuwy w bazie byliśmy późno. Coś koło 4 chyba. A może później. No chyba później to było. W bazie wiadomo, wymiana wrażeń z pierwszej trasy. Ekipa Luks Polu wyglądała markotnie, nikt chyba nie był tam z tego etapu zadowolony. My wprost przeciwnie. Nasze TMy poszły przyzwoicie, TJ też sobie jako tako poradziły, a my z Malo to już w ogóle byliśmy zadowoleni. Z biegiem czasu każdy powoli kładł się spać ale jak to zwykle bywa podczas wspólnych noclegów muszą też być jakieś szaleństwa. Tym razem jednak nocna zabawa była na poziomie dna. Albo jeszcze gorzej - to było dno, dna plus metr mułu i wodorosty. Sprinter stukał w stół na którym spał, a ktoś odpowiadał mu tym samym. Albo odwrotnie. W każdym razie wiecie, to było głupie. Takie głupie, że aż smieszne! Nie ma to jak wariacje w naszej ekipie, tej atmosfery nie idzie podrobić i nie ma jej nigdzie indziej! Ha!
Obudziliśmy się coś koło 7:30. Niektórzy już prędzej się kręcili, chyba sie doczekać nie mogli. Ja tam dalej jeszcze spałem jak gucio. Chociaż mój styl spania określono jako "spanie w sarkofagu" bądź też "wyższy poziom świadomości" I coś w tym rzeczywiście było. Także od rana słyszałem, że osiągnąłem wyższy level tzw. level up. Myślę że w dużej mierze przyczynili się również do tego chłopaki z Anarchii tym razem nazywający siebie "obrońcami krzyża" lub też "krzyżakami" No i szły takie teksty o moim wyższym poziomie ale wszystkim szczeny opadły w momencie gdy ukazały się wyniki etapu nocnego! A w wynikach na trzecim miejscu widnieliśmy razem z Malo na trzecim miejscu! Wtedy to dopiero zyskałem poklask tych, którzy wcześniej ekscytowali się moją osobą. No:)
Każdy już się obudził, ocknął i... okazało się że wyjazd na start jest znowu przesunięty... Nastąpiła wszechobecna irytacja po raz kolejny. Tym bardziej, że każdy mógł spać jeszcze trochę dłużej. A żaden miś nie lubi gdy budzi się go szybciej ze snu. Skorzystaliśmy jednak trochę z tego czasu. Kolejnym etapem miała być sztafeta. Malo czym prędzej nakreślił taktykę na tablicy dla naszej drużyny. Taktyka była prosta jak drut. Po nas taktykę nakreślili Luks Polowcy, tamci mieli dużo taktycznych kombinacji niczym Jacek Gmoch. Potem nastąpiła jeszcze mieszanka bols z autobusami, bo chyba nikt nie orientował się o której one wyjeżdżają i kto w jaki ma wsiąść. Z pksami to jest łatwiej bo praktycznie żadne nie jeżdżą więc się wsiada w byle jaki, a tutaj to był problem bo autobusy co chwila wyjeżdżały. My w końcu wyjechaliśmy autobusem razem z resztą TSów. Ekipa Luks Polu odgrażała się, że tym razem pokażą na co nas stać, a nasze wyniki to jakiś przypadek. Jo, jo. To trzeba robić, a nie gadać panowie i panie!
Dojechaliśmy na start. Mieliśmy już swoje minuty startowe. No i znowu było zamieszanie. Bo wyglądało na to, że ci z późniejszymi minutami nie musieli jeszcze wcale tutaj przyjeżdżać bo i tak będą czekać na starcie kilka godzin. Ale nikt nie wiedział czy to tak czy inaczej. I o co tu chodzi? Siedzieliśmy w lesie i co jakiś czas nadchodziły do nas informację o przesuwającej się godzinie zero. Tutaj to już każdy miał swoją filozofię i koncepcję co do tego jak to wszystko wygląda, dlaczego teraz się dzieje tak a nie tak i o co w tym wszystkim chodzi. Obsuwa wyniosła o ile się nie mylę godzinę i czterdzieści minut. To już sporo. Istniało ryzyko, że ostatnie drużyny będą wracać już po ciemku. I jak to wszystko zgra organizator? Korzystając z czasu wielu inowców ochoczo zabrało się do zbierania grzybów, których było tam całe mnóstwo. No i tak w tym wielkim zamieszaniu czekaliśmy na godzinę zero.
Trzeba tutaj jednak dopowiedzieć, że zamieszanie faktycznie było. I ten chaos o którym pisałem wcześniej. Ale tak z drugiej strony to nic złego się raczej nie stało, bo czy czekamy teraz czy później to wielkiej różnicy nie robi. No i zobaczcie też jak trudno jest to wszystko ze sobą zgrać! Wszyscy musieli ruszyć o tej samej godzinie, potem było przekazywanie kart startowych, od razu start na kolejny etap, trzeba było rozstawić ludzi po lesie, trzeba było rozplanować autobusy. Zobaczcie ile tu jest kombinowania! Tu na prawdę ciężko było o to aby wszystko chodziło tak jak w zegarku i moim zdaniem organizatorzy i tak z problemami ale wybrnęli z tego.
Czekaliśmy i czekaliśmy. Dobrze, że akurat ładna pogoda była. Aż w końcu na mecie pojawiła się nasza ekipa. Tylko że zamiast TJ przybiegły... TM. Nie wiedzieliśmy o co kaman, co jest grane ale ruszyliśmy z kopyta. Potem ja jeszcze nie wiedziałem jak na karcie podbijać PK, czy na tej samej czy na innej. Duuuuużo zamieszania było. No ale szliśmy. Na tym etapie mieliśmy trochę problemów ale ogólnie poszło całkiem nieźle. Mapa była chyba najłatwiejsza na całych DMP, ale ten etap to była taka szybkościówka raczej. Dlatego tak łatwo było. Czasu nie było wiele, musieliśmy robić jak najszybciej aby kolejne drużyny również miały sporo czasu.
Tak w ogóle to koncepcja sztafety była rewelacyjna. Sam pomysł był genialny. Ale w praktyce wychodziło to trochę gorzej bo np. niektórzy musieli czekać 2 godziny po to aby potem przejść zaledwie niecały km. Ale czy to dało się jakoś inaczej wykonać? Tego nie wiem. Pomysł świetny, samo wykonanie już trochę gorsze, bo ciężko było to wszystko zgrać. Ale opinie o tym etapie słyszałem w większości pozytywne więc można zaliczyć go na plus.
Zaraz po sztafecie ruszyliśmy na kolejny etap. Tam na starcie mapy wydawała Paticha razem z Agatą. I tutaj uwaga, podobno w Agatę która wylegiwała się na trawce rąbnął rozpędzony zając. Historia niesłychana i mrożąca krew w żyłach niczym z gazety Fakt. Na tym etapie budowniczym był Radek. Dlatego też koncepcja mapy była już inna, w stylu borowiackiego MnO. Ja przyznam się bez bicia - nie wiedziałem o co w tej mapie chodzi. Widziałem już kiedyś coś podobnego na jednym Borowiackim ale za Chiny nie mogłem zajarzyć o co chodzi w tej mapie. Malo kumał co jest grane. I dwa pierwsze PK znaleźliśmy bez problemu. Potem było już tylko gorzej. Etapu "the Mount" nie mogliśmy zaliczyć do udanych, potem to już były jakieś kombinacje, chodzenie na oślep. Ale nie tylko my nie potrafiliśmy tego skumać. Reszta TSów też wyglądała jak dzieci we mgle. Na trasie zrobiło się bardzo nieprzyjemnie bo zewsząd dawało się słyszeć głosy niezadowolenia, bluzgi, wrzuty i inne takie. Po lesie niosło się gromkie echo "ja pier*** ten etap!" No było bardzo niefajnie... Na trasie TJ z kolei wszyscy byli podobno zadowoleni. I ten etap przez TJ powszechnie uważany był za jeden z lepszych.
Meta etapu trzeciego była zarazem startem etapu czwartego. Na takim mostku fajnym. Na metę raz co raz docierali kolejni uczestnicy ale... prawie nikt nie przyszedł z odpowiedniego kierunku. Oj nie było wesoło. Każdy z grymasem na twarzy dobijał do mety. I potem dalej szły wrzuty i wyrzuty. Nie ładnie panowie, nawet gdy etap nie był może mistrzowski to trzeba pamiętać że to wszystko to przecież zabawa. Rozumiem, że rywalizacja jest tutaj potrzebna ale to co tam się działo to nie było w porządku, trochę dystansu by się przydało...
Po kilku minutach wyszliśmy na etap 4. Z początku wszystko wyglądało na łatwiznę. Pierwsze PK zaliczyliśmy bez problemu. Wszystko wyglądało cacy. Ale nie chwal dnia przed zachodem słońca jak to mawiali starożytni... Potem wszystko zaczęło się fandzolić i nic do siebie nie pasowało. Tak błądziliśmy przez jakieś 1,5 godziny. I nie byliśmy w tym osamotnieni. Wszyscy szukali nie tam gdzie trzeba. Wreszcie zczailiśmy na czym to polega. Okazało się że kręciliśmy się w ogóle nie tam gdzie trzeba bo gwiazdki z mapy trzeba było wpasowywać w kółka. I tutaj w tym momencie przyznam rację Malo - marsze na orientację coraz bardziej polegają na skumaniu co "miał na myśli budowniczy" niż na umiejętnościach czysto orientacyjnych, na terenoznactwie. No bo weźcie. Tak na prawdę nie było to trudny etap. Ale na mapie nie było opisane do końca o co chodzi. I weź tu się skumaj człowieku. Trochę zbłądzisz, zakumasz za późno a potem już brakuje tego czasu. W ten właśnie sposób nam zabrakło czasu. Trzeba było lecieć na metę, a był to jeszcze spory kawał. No i w dodatku my mieliśmy zaledwie kilka PK... Postanowiliśmy lecieć na metę i brać wszystko jak leci. Tzn. łapać cokolwiek co choć trochę pasuje. I coś tam od czasu do czasu pasowało. Olaliśmy to wszystko, śmigaliśmy i łapaliśmy wszystko jak leci i okazało się że był to świetny sposób na ten etap!
Na metę znowu wbiegliśmy nie z tej strony co trzeba było. Już nam się tłuste zaczynały więc oddaliśmy kartę startową. Oj to nie był dobry dla nas etap... Mogło być lepiej. A nawet powinno. Posiedzieliśmy trochę przy akwedukcie i ruszyliśmy autobusem do bazy. Było już późno. Coś jakoś przed 18. Nam ten etap nie wyszedł a co dopiero Tejotom! Oni to już w ogóle mieli kaszanę i dość zgodnie twierdzili że był to najgorszy etap.
Na godzinę 18 zaplanowany był koncert. Dlatego też zaraz po tym jak wróciliśmy do bazy rzuciłem się czym prędzej pod prysznic po czym popędziłem na rynek. Tam była już Beata, była też Paticha była Kaja, Oliwia i jeszcze kilka osób z DMP. No to po jakimś czasie poszliśmy sobie popogować. Niespodziewanie zaczepił mnie taki stary pijaczek i powiedział do mnie: "Ty to jesteś zuch chłopak" i dał mi dyche na piwo. Widzicie, są sukcesy to od razu sponsorzy się lgną! Nie wiedziałem tylko że wieść o naszym trzecim miejscu na pierwszym etapie tak szybko się rozeszła. Koncert nie był długi, a my nie byliśmy też tam od samego początku. Po koncercie trochę pokręciliśmy się po mieście. Padł pomysł aby Beata została razem z nami w bazie. Radek się zgodził pod warunkiem, że z bazy nie zniknie żaden telewizor. I pod takim warunkiem Beata została i z miejsca wkręciła się w organizację.
My tymczasem czekaliśmy na dwa ostatnie, nocne etapy. Czekaliśmy, czekaliśmy ale godzina znowu została przesunięta. Nikogo to w sumie nie zdziwiło ale nikt też się z tego powodu nie pieklił. Kto narzeka na opóźnienia ten chyba jeszcze nigdy polskimi kolejami nie jeździł. Nasze drużyny spokojnie czekały w niesamowicie miłej i wesołej atmosferze, jak zwykle zresztą. A w tym czasie wiele osób z innych drużyn wędrowało do góry z protestami... Ehhh. Nie kumam tego. Dużo mógłbym tutaj napisać o tym wszystkim ale powstrzymam się, wszak jestem na wyższym poziomie świadomości i nie zamierzam z niego zejść.
Wreszcie jakoś po 23 ostatnim autobusem wyjechaliśmy. Cały czas nie było również wyników na bieżąco prócz etapu nocnego. Nie wiedzieliśmy więc czy jeszcze o coś walczymy, na czym stoimy. Na starcie tego etapu znowu zapanowała niemiła atmosfera bo ktoś tam znowu o coś się wykłócał. No i po co, no ludzie. Bez przesady ale ciągle coś komuś nie pasowało. Trochę tolerancji dla organizatorów się należy, wszystkim było by przyjemniej.
Wyszliśmy. Mapa nie wyglądała najgorzej. Liczyliśmy że nie będzie tak źle. Bez trudu znaleźliśmy pierwsze trzy punkty. Ja oczywiście po drodze znowu musiałem się wkaczać i to tak fest ale również i ten etap był bardzo wodnisty. Potem zaczął wytwarzać się wielki tramwaj. Wspólnie z tramwajem odnaleźliśmy czwórkę i piątkę. Ja już wtedy nic z tej mapy nie kumałem, ślepo trzymałem się tramwaju. Malo coś tam jarzył ale też tak na maksa to się nie skupiał. Odpuściliśmy zupełnie. Szliśmy z tramwajem. Zagubiliśmy się kompletnie. To była jakaś katastrofa, nikt nie wiedział gdzie jesteśmy. A każdy miał swoją inną koncepcję. Co człowiek to inne zdanie. Błądziliśmy i błądziliśmy. Nazwa tego etapu była odpowiednia "Orientacja z gwiazdami" Rzeczywiście była to orientacja z gwiazdami bo ja częściej spoglądałem w piękne tej nocy niebo niż na mapę. Tramwaj w końcu jednak dojechał na metę. My mieliśmy jeszcze trochę minut więc zgarnęliśmy 15PK i pędziliśmy do mety. Na 15PK odnaleźliśmy zaledwie 6PK. To była kompletna klapa w naszym wykonaniu. Po tym etapie został nam już tylko ostatni, który jednak nie był wliczany do klasyfikacji DMP. Postanowiliśmy jednak w nim wystartować.
Ostatni etap był świetny. To była taka pamięciówka. Dostawało się do ręki na dwie minuty mapkę. Trzeba było zapamiętać z niej jak najwięcej, następnie odnaleźć punkty które były na niej zaznaczone. Dalej dochodziło się do pit stopu gdzie historia się powtarzała - znowu dostawaliśmy mapkę z punktami i trzeba było zapamiętywać. Super był ten etap. Momentami mieliśmy problemy z określeniem naszej pozycji bo punktowi nic nie mogli nam powiedzieć. Dawali tylko mapę i to wszystko. Ale jakoś się udało. Pomysł był tym bardziej dobry bo godzina była już późna, wszyscy byli zmęczeni a tu jeszcze trzeba było tyle rzeczy pamiętać i kombinować. Pamięciówkę oceniam bardzo pozytywnie. Na jednym punkcie stała nawet Beata i pokazywała uczestnikom mapkę. Była więc wciągnięta w organizację na maksa. Jakoś dotarliśmy na metę. Tam czekał już autobus. Było coś przed 5. Strasznie późno.
Dojechaliśmy do mety. Postanowiliśmy, że od razu pojedziemy do domu. Czym prędzej się spakowaliśmy i do domu wróciliśmy z Rafałem.
Teraz takie może krótkie podsumowanie tego wszystkiego bo relacja tradycyjnie wyszła dłuuuuga. Ale 6 etapów było więc do pisania dużo. Ja całe DMP oceniam pozytywnie. Było wiele chaosu i zamieszania. To fakt. Momentami nie wiedzieliśmy o której wyjeżdżamy na start, którym autobusem, wyników nie było na bieżąco itd. Także mieszanek trochę było. Poza tym na trasach w naszym wykonaniu było sporo chaosu ale to już możemy mieć pretensje tylko do siebie. Atmosfera w naszych trzech lokalnych drużynach jak zwykle była wzorowa, trzymamy poziom. Nie można tego jednak powiedzieć o reszcie. Nie chce tu za dużo marudzić ale co niektórzy swoim zachowaniem, ciągłymi protestami i zażaleniami wprowadzali bardzo nieprzyjemną atmosferę. To był wielki minus. I to na pewno w niczym nie ułatwiało sprawy. No ale nie ma się już co nad tym rozwodzić...
Tak już kończąc to, no trzeba przyznać że było trochę błędów. Ale i tak i tak całą imprezę oceniam pozytywnie i twierdzę że organizatorom należy się wielki szacun za ogarnięcie tego wszystkiego.
A teraz czekamy na wyniki!
Pozdro z wyższego poziomu! Level Up!
osobą stukającą numer 2 byłem ja !! :D
OdpowiedzUsuńA tak podejrzewałem, że to ty!
OdpowiedzUsuń