Doświadczeni życiem nauczyliśmy się iż często bywa tak, że wszelkie plany biorą w łeb. Kilka lat temu pewien Polski wieszcz apelował aby utworzyć "plany budowy dróg!" bo nie będzie niczego. No i teraz po zimie, stan polskich dróg wygląda tak, że są dziury w dziurach. Czarne dziury to przy tym nic, choć podobno czarne dziury mogą wchłaniać nawet czas. I faktycznie gdzieś ten czas chyba został pochłonięty...
Okej, a jakie to plany wzięły w łeb? Na Bielowszczaku miało być nas dwóch ale niestety okazało się, że robota jednak jest zającem (i może uciec) dlatego właśnie Kosa musiał iść do roboty. I o Bielowszczaku mógł zapomnieć. No ale ktoś gwiezdne robaki reprezentować musi więc na marsz wybrałem się ja we własnej osobie. Mając na uwadze stan stale pogarszających się dziur w drogach (to już nie drogi się pogarszają, a dziury w drogach) postanowiłem udać się w tą długą podróż (jakieś 100 kilosów torami) pociągiem. Podróż zapowiadała się ciekawie bo jechaliśmy całą paką - Anarchia, Sunday, Rafał no i ja. Spytacie pewnie co też ciekawego jest w podróży pociągiem? Ciągle tylko buja, kołysze i charczy. Powiadają, że podróże kształcą. I tak właśnie było tym razem. Hmmm, a czego dowiedziałem się/zauważyłem/nauczyłem tym razem? Z pewnością tego, że najnowsze zdobycza techniki nie zawsze ułatwiają pracę. Bo jeśli wypisanie biletu za pomocą tego śmiesznego gameboya do tworzenia paragonów zajmuje konduktorowi jakieś pół godz. (to jest droga z Bytoni do Rokitek Tczewskich) to ułatwieniem tego nazwać nie można. No chyba, że w międzyczasie konduktor pogrywał sobie jeszcze w pokemon gold, bo to fajna gra była, to wtedy spoko. Czego jeszcze się dowiedziałem. Zlikwidowano informację w Tczewskim dworcu, a w zamian utworzono tam budkę z kebabami. Pomysł jest rewelacyjny moim zdaniem. Informacja była przecież i tak niepotrzebna skoro każdy pociąg jedzie inaczej niż było to w planie. Po co więc siać zamęt, zróbmy kebab. Podejrzewam jednak, że nie były to takie zwykłe kebaby i pewnie w środku buły można było znaleźć karteczkę z wróżbami PKP typu: "kiedyś przyjedzie...", "lepiej późno niż wcale." Ale tak jakoś nie miałem ochoty próbować czy moje domysły są prawdą, trzeba dbać o linię itd, a przecież to czarostwo ciężkostrawne jest. Podróż z Tczewa do Warlubia była jeszcze bardziej edukacyjna bo siedziałem razem z pewną ultramegacierpliwą babcią i jej wnuczkiem - czasoumilaczem. Mały ostatecznie przekonał mnie, że dzieciaki w jego wieku są chodzącymi znakami zapytania i pytają dosłownie o wszystko. Cały czas. O, właśnie czas. Ten mały znak zapytania widocznie niecierpliwił się już i stale pytał babci ile to czasu będziemy jeszcze podróżować. A odpowiedzi padały bardzo zaskakujące bo najpierw babka twierdziła że 60min, potem 40, potem 40, potem 40, potem 50, potem już 15 i znowu 30. Ktoś tu najwyraźniej zaginał czas! A może ktoś ten czas kradł? Ta podróż była z pewnością wielką nauką dla tego szkraba - nauczył się bowiem, że czas jest pojęciem względnym. Gdzieś w Subkowych do ekipy dołączył jeszcze Spadik i tak oto ku radości małego dotarliśmy do Warlubia.
A tam jak co roku o tej porze czekał na nas podstawiony autobus. Z roku na rok coraz bardziej ekskluzywny. To się może podobać. Ruszyliśmy w stronę leśniczówki Rozgarty. Tam właśnie zaplanowany był start.
Na starcie krzątała się już spora ilość osób. Tak na oko na maroko licząc również nas było gdzieś tak hmmm 111 uczestników i 7 opiekunów. A to już jest duża liczba. Ludzie często tworzą się w pary i tak też było tym razem. W kat. TJ tyle się tych par utworzyło, że pewna znana nam dwójka startowała o min. 87! Łuhuuuu, to sobie trochę poczekali. Również Radek i ja postanowiliśmy połączyć siły i wystartować razem. Na szczęście z dużo szybszą minutą startową bo gdybyśmy mieli czekać dłużej to chyba ugrzęźlibyśmy w tym błotku po uszy. O tak, błotka to tu było że ho ho, i śniegu też co niemiara. To był chyba najbardziej zimowy Bielowszczak jaki pamiętam. I jeszcze z nieba lekko sączył deszcz. Organizacyjnie wszystko było fachowo i wzorowo, każdy wiedział co i jak, wszystko toczyło się szybko i sprawnie. Ale do organizacji na Bielowszczaku to nigdy nie można było mieć najmniejszych zastrzeżeń. Ruszyliśmy w trasę. Mapka TZ zrobiona była wg tej samej koncepcji co rok temu. Nie będę tu jej opisywał bo można luknąć na stronkę PBT. Już z pierwszym punktem było trochę wątpliwości, dodatkowym utrudnieniem było to że wycinki były zlustrowane bądź obrócone. Po kilku minutach kontemplacji nad jedynką, ustaliliśmy co i jak i udaliśmy się do PK2. Przy dwójce było jeszcze więcej wątpliwości. Teren nijak pasował nam do wycinków map. Coś tam przypasowaliśmy i skumaliśmy się, że czasu mamy niewiele, a w dodatku płynie on w zastraszająco szybkim tempie. Trzeba było przyśpieszyć. Z PK3 problemów nie było. Do czwórki na spokojnie trafiliśmy. I przy tym punkcie zebrała się prawie cała kat. TZ. I po raz kolejny były kłopoty z dopasowaniem wycinka... Powoli robiło się niefajnie, za to coraz szybciej leciał czas. Poszliśmy w stronę LOPa. Wyszliśmy trochę nie w tym miejscu co trzeba bo po drodze trafiliśmy na kilka przeszkód. Jakoś tam jednak odnaleźliśmy lopka i zaczęliśmy go zbierać. W takiej fajnej dolinie, wzdłuż rówka był ustawiony. A wokół leżało pełno drzew ścinanych przez drwali, którzy jeszcze kręcili się po okolicy. Świetna miejscówka. Z lopka szliśmy w stronę PK5, wyszliśmy w miejscu, które wydawało nam się okej. Tak jednak nie było, pokręciliśmy się w tą i nazad. Wkradło się trochę nerwów bo miejsce niby dobre, punktu nie ma, a czasu też coraz mniej. Reszta ludzi też była lekko zmieszana. W końcu gdzieś tam trafiliśmy. Najpierw punktu nie spisaliśmy, później jednak znaleźliśmy PK6 i trzeba było wracać do tamtej piątki. Czasu zostało nam już tak mało, że od teraz trzeba było zacząć biegać. A jak wiadomo pośpiech nie jest dobrym doradcą. Minęliśmy 6, poszliśmy spisać PK7 i PK8. Ja tam się już kompletnie zakręciłem i byłem nie tylko zmieszany ale jeszcze oszołomiony. Dazed & Confused można powiedzieć. Teraz to już było coraz gorzej, wiedzieliśmy że nie damy rady podbić wszystkich PK, wiedzieliśmy że popełniliśmy trochę błędów, i że goni nas czas. No nic, trzeba było zasuwać. Wróciliśmy do tej szóstki, odpuściliśmy 9, 10, 12... żeby tylko zmieścić się w czasie. Śmignęliśmy do 13, a następnie do 14. Z tego zakręcenia próbowaliśmy jeszcze dopasować do 14 jakiś wycinek. Tak to jest jak się człowiek śpieszy. Na metę dobiliśmy na ostatnią minutę. Nie byliśmy zadowoleni. Mogło być zdecydowanie lepiej. Ale też nie było źle.
Na mecie było już wielu uczestników. Większość miała raczej niemrawe wyrazy twarzy. Wszystko było by dobrze gdyby nie ten... czas. Ostatnio zabrałem się za czytanie książki pt. "Złodziej czasu" Terrego Pratchetta (nawiasem mówiąc polecam) i momentami miałem wrażenie, że złodziej czasu maczał palce w V Bielowszczaku. Bo wszystko było bardzo cacy, tylko czasu zdecydowanie za mało. I takie ogólnie dało się słyszeć głosy na mecie "wszystko pięknie, tylko czasu za mało!" Oprócz tego wszystko zorganizowane na wysokim poziomie. Ale do tego gimnazjum Warlubie już nas przyzwyczaiło. Stowarzysze porozstawiane bardzo cwaniacko, trzeba się było dużo nagłowić. Trasa całkiem przyjemna, niby 6km ale nawet trochę dało w kość. Fiszki automatycznie, wywieszane w ekspresowym tempie. Ehhh i gdyby tylko więcej czasu było to wrażenia byłyby jeszcze lepsze.
Trochę postaliśmy w błotku, wysuszyliśmy nogawki przy ognisku zajadając drożdżówy. Smaczności! Niekwestionowaną gwiazdą stał się mały spiker, który dorwał się do mikrofonu i relacjonował wszystko co się dzieje. Krzysiek Ibisz może czuć na plecach oddech nowego pokolenia spikerów. Może i przez ten botoks i peeling wygląda 20 lat młodziej ale czasu nie oszuka. A wykonanie "jestem przedszkolakiem" tego młodego człowieka było chyba najmilszym akcentem całego dnia.
Zostaliśmy odwiezieni autobusami do gimnazjum w Warlubiu gdzie miało odbyć się zakończenie. Jeszcze tylko pożywna zupka w stołówce i można było zaczynać. Całość uświetnił swoją obecnością syn Witolda Bielowskiego, bo może nie każdy wie ale to ku jego czci organizowane są te marsze. Zaprezentowany został pokaz slajdów, taki nawet patetyczny dość, ze świetnym podkładem muzyczny. Czas na wyniki. Najniższe podium w kat. TZ zajęła kolaboracja Luks Polu oraz SW4 czyli Radek i ja. Zwyciężył Artur. W TJ pierwsze miejsce przypadło dwójce Paweł Radtka, Marcin Klein. Fajnie jest stać na podium muszę przyznać. Wielka pochwała należy się również organizatorom za nagrody bo te były obfite. Kilka słów na zakończenie i V Bielowszczak stał się historią.
Tak przy okazji to wielkie dzięki chłopakom z Anarchii, w szczególności Szymonowi za zapewnienie transportu powrotnego. Wielkie dzięki raz jeszcze!
To tak jeszcze podsumowując V Bielowszczak był z pewnością udany. Było może kilka małych niedociągnięć i jedno większe w postaci braku czasu. Ale wspaniała organizacja wszystko rekompensuje. A czy ten Bielo był lepszy od zeszłorocznego? Chyba taki sam pod wieloma względami. Gimnazjum Warlubie trzyma wysoki poziom. A teraz już lecę, szkoda czasu na siedzenie przed kompem. Idę w jakiś inny sposób zabić czas.
A tu jeszcze macie trochę wysokiej kultury na zakończenie.
Spadam. Na fali.
A tu jeszcze macie trochę wysokiej kultury na zakończenie.
Spadam. Na fali.
0 komentarze :
Prześlij komentarz
Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)