Korzystając z ferii (kto miał ten miał) postanowiliśmy wybrać się jednego dnia do Chojnic w poszukiwaniu tamtejszych skrzynek. Pogoda może niespecjalnie odpowiednia ale nas to nie zraziło i w ten oto sposób w składzie SW4 Gosia, Chylon oraz Dżeki udaliśmy się do Chojnic.
Tych skrzyneczek w Chojnicach jest całkiem sporo, a nasz czas był trochę ograniczony więc w planach mieliśmy odnalezienie gdzieś tak 8 keszy. Ahh ta nowoczesna technika! Żyjemy w elektronicznej niemalże rzeczywistości o czym to przekonałem się naocznie jadąc pociągiem. Dzień wcześniej umawiałem się z Chylonem, który zaproponował że przygotuje wszelkie informacje o skrzyneczkach mapki itd. Dlatego też zerkałem gdzie ten Chylon schował segregator z wszelkimi wydrukami. A tu tymczasem okazało się, że wszystko czego było nam trzeba znajdowało się w telefonie Chylona. Hmm chyba pora wymienić mojego 9 letniego siemensa na nowszy egzemplarz. Tak fantastycznie przygotowani nakreśliliśmy wstępny plan zbierania skrzynek i marzyliśmy o życiu w dalekich krainach. O tak, pociąg jest do tego idealnym miejscem, przynajmniej ja mam takie odczucia. I za to jestem dozgonnie wdzięczny Polskim Kolejom Państwowym. Skrzyneczki z pozoru wyglądały na banalnie łatwe. Hop siup i po sprawie. I do tego jeszcze gwóźdź programu - skrzynka w kanałach! Jak się później okazało był to jednak gwóźdź raczej do trumny.
Chojnice wyglądały nadzwyczaj odpychająco. Może to przez ten brudny śnieg, może przez ociekające szarością ulice? Diabeł jeden wie, my tu przyjechaliśmy w jasnym celu. Oczy dookoła głowy potrzebne nam tego dnia nie były, bo widoki były na prawdę dołujące. Ale zostawmy już ten temat. Po pierwszą skrzynkę "ostatni tabor" ruszyliśmy na tory. Szukaliśmy ryzykując życiem, bo przejeżdżały tam pociągi i... ani śladu. Nic, zero, finito bandito. Lekko zniesmaczeni pomaszerowaliśmy do głównej atrakcji - kanałów. Marzenia z dzieciństwa ziściły się właśnie tego dnia! Tego dnia poczułem się niczym dzielny hydraulik Mario i przedzierałem się przez bezdenne rur głębiny! Ahhh ta kanałowa woń wypełniająca betonowe rury, ahh ta wilgoć osadzająca się na ścianach, ahh te ciemne, mroczne zaułki, ahh to maleńkie światełko w tunelu! I tylko grzybków zabrakło, mordziaków i... skrzynki. Bo pomimo że skrzynki po tych kanałach szukaliśmy razem z Chylonem jakąś godzinkę (Klaustrofobia Gosi okazała się niestety silniejsza od niej, choć jak to stwierdził Chylon każda kobieta cierpi na tą przypadłość) to nie znaleźliśmy nic. A szkoda. No ale wrażenia i tak są niezapomniane. Po kanałach kroczy się przyjemnie aleeee wyjście z kanałów już takie fajne nie jest bo wychodzi się z nich usmarowanym jak z kopalni węgla. O sobie mówię. Następnie poszliśmy w stronę rynku. Nie ma to jak kroczyć przez miasto w brudnych ciuchach. Choć tak właściwie to idealnie wpasowałem się obraz tego miasta. No i nie ma to jak dyskusje na tematy typu "ile metrów wysokości miał King Kong i jakby to tu zmierzyć."
Na rynku zdobyliśmy skrzynkę, choć była to tylko skrzynka wirtualna, a te już takiej satysfakcji nie dają. Potem próba odnalezienia reszty, kolejno: Tur 11, Tur 12, Tur 13. I znowu nic... Przy tej jednej skrzynce to całkowicie sprawdziliśmy nawet budowę cielska wielkiego byka (taki jakby hmm pomnik czy coś w ten deseń) i też nic. Ja tam nawet sprawdziłem w miejscu gdzie po tym rozwścieczony byk mógłby mi strzelić z tylnego kopyta w czachę. I też nic. Czyżby skrzyneczki roztopiły się wraz ze śniegiem? Ehh no nie wyglądało to za ciekawie i miny nam trochę zrzedły. Postanowiliśmy skierować się do parku by ukoić swoje skołatane nerwy i odnaleźć tamtejszą skrzynkę. Podkopaliśmy prawie wszystkie drzewa ze śniegu by odszukać skrzynkę. I znowu pudło. Aha i tak przy okazji dopowiem tylko, że latające nad naszymi głowami ptaki bywają niebezpieczne. Istne bombowce. Jak się na koniec dnia okazało jedyną skrzynką (tradycyjną) jaką znaleźliśmy okazała się tzw. "stary szpital - wszechnica" Dobre i to. Podsumowując zaliczyliśmy zaledwie 3 skrzynki bo znaleźliśmy jeszcze jednego wirtuala.
I tyle. Kurczaki, słabo trochę. Jedzie się taki kawał na zbiory, a tu takie fiasko. Chociaż pobyt w kanałach rekompensował absolutnie wszystko i dla samych kanałów z miłą chęcią udał bym się tam raz jeszcze. A czy warto było jechać? No jacha, że warto! Ahh te kanały, a następnym razem powinno być lepiej.
no tego tura w turze to wczoraj w 1 sekundę znalazłem - smashin
OdpowiedzUsuńJak to? To gdzie to w końcu było?
OdpowiedzUsuńByś w końcu zmienił tego złoma telefona, bo normalnie nic już nie słyszysz w nim, bo ile to razy dzwoniłem a ty nic. No, ale teraz ja nie mam telefonu i jakoś leci.
OdpowiedzUsuńNie no litości, to jest szczyt wszystkiego. Człowiek, który sam nie ma telefonu mówi mi żeby zmienił telefon choć sam telefonu nie ma i "jakoś leci."
OdpowiedzUsuńjak to gdzie, w prawym uchu...
OdpowiedzUsuń