W piękny i pogodny wieczór w piątek (tj. 14. 08. 2009 r.) odbył się marsz na orientację (kolejny marsz z cyklu LaTInO. Tym razem był, to marsz, który odbył się we Wierzbinach. Organizatorem marszu były dziewczyny - S.D. Planowo marsz zaczął się o godzinie 20:30 po czym po pół godziny wychodziły pierwsze drużyny, ale o tym za chwilę. Gdy nie byłem pewien, czy pojadę, to chciałem być hardkorem i wpadłem na pomysł, że skoro nie pojadę samochodem, to chociaż pojadę rowerem. Co mi tam raz mogę się poświęcić. No i jednak po namyśle załatwiłem sobie trochę kasy i jednak jechałem Roverem. Nasz skład był następujący: Dżeki - driver, Czępa - ninja, Zidek - makaroniarz. I gdy wyjeżdżaliśmy już na marsz, to jechaliśmy jeszcze po dwóch naszych kolesi Marcina "Wicię" Witkowskiego i Wojtka "Młodego Wicię" Witkowskiego. Spotkaliśmy się na parkingu, za Marka Szpręgi domem i tam ci dwaj kolesie wsiedli do Rovera. I padło pytanie zadane przez Dżekiego do Wici: Wiesz jak jechać do Wierzbin? Spoko musimy jechać przez... itd. No i jedziemy. Mieliśmy kierować się w lewo, ale pojechaliśmy w prawo, czyli jak zwykle zwiedzaliśmy (tym razem okolice Czerska). Następnie dojechaliśmy gdzieś tam i też się trochę motaliśmy, ale później w końcu dojechaliśmy tam gdzie trzeba do Wierzbin. Po drodze spotkaliśmy dziewczyny organizatorki. Po chwili dojechaliśmy do jednego miejsca i ja wysiadałem gdy Dżeki jeszcze jechał. Miał zamiar mnie przejechać, gdy wysiadałem, ale mu to się nie udało, bo go zatrzymało drzewo, w które przyrąbał. No coż skoro nie patrzy się na tyły, to są tego efekty - zaliczane drzewa. I wpadliśmy na pomysł, żeby iść do dziewczyn i spytać, gdzie jest baza. No to ja pobiegłem szukać dziewczyn i pytać, gdzie jest baza. Gdy przyszedłem do samochodu, to powiedziałem co i jak. I wróciliśmy się i wjechaliśmy na leśną drogę. Zaparkowaliśmy i sobie usiedliśmy w miejscu zwanym Kohti Valoa - co po fińsku oznacza - w stronę światła. I sobie trochę pogadaliśmy ponabijaliśmy się z Dżekiego, a po chwili przyjechali kuzyni Sundaya i kolega, kolegi, kolega. Trochę później też przyjechał Andrzej Wawrzyniak ze starszym panem, którzy przyjechali rowerami. No i przyszło jeszcze kilka osób. No i o godzinie 20:30 zaczęło się przywitanie uczestników i dziewczyny rozeznali nas z mapami. Po czym o 21:00 był czas "0". Jako pierwsi wyruszyli Dżeki i Zidek, drugi byłem ja, trzeci Dwaj Wicie, czwartą drużyną byli chyba Andrzej Wawrzyniak i starszy pan, potem chyba Anarchia itd. No i gdy wyruszyłem ja, to doszedłem do pierwszego punktu, czyli E i dalej nie wiedziałem jak iść. Więc doszli do punktu Dwaj Wicie. I dalej poszliśmy razem. Po drodze było wesoło, ale motanina była też. Nie mogliśmy się z tym połapać. W końcu jakoś szliśmy i dochodziliśmy do punktów. Najlepiej było przy punkcie B, w którym punkt był na przewróconym drzewie. No to ja się wczołgałem na to drzewo i spisałem punkt. Pod drzewem płynął rówek, ale to nie to było najlepsze, ale to ile razy obok tego punktu przechodziliśmy. Obok tego rówku była droga, w którą mieliśmy wejść, ale było ciemno i poszliśmy dalej po czym musieliśmy się cofnąć. No i szliśmy w końcu w tą drogę i poszliśmy do punktu V, który miał być przy zakolu rówka. No ale nam się coś nie zgadzało i szukalismy go długo po czym po chwili mówimy, że szkoda czasu i idziemy dalej. No i później się okazało, że punkt był trochę dalej. gdy znaleźliśmy go, to później była tylko motanina jeszcze gorsza. Ale znaleźliśmy kolejny punkt i szliśmy dalej. Później jednak się okazało, że nam się nie zgadzało, bo nie dopasowaliśmy sobie aniołków, które były powycinane. No i szliśmy szukać dalej i znaleźliśmy punkt P, który był przy słupie. No i szliśmy dalej i patrzymy, że jesteśmy w miejscu, gdzie już byliśmy i tu szukaliśmy kolejny punkt. No i gdy już mieliśmy mało czasu, to już wracaliśmy na metę. Gdy dochodziliśmy do mety, to chcieliśmy zaliczyć punkt I. Przechodziliśmy przez las i patrzymy, a tam czyjś grób. Strasznie to wyglądało. No i po chwili doszliśmy na metę z ośmioma punktami. No i na mecie nam powiedzieli, że i tak zwycięzcą zostali Andrzej Wawrzyński i pan Ryszard Topolewski, bo mieli wszystkie punkty. Na mecie trzeba było jakieś zadania rozwiązać, ale ja się w to nie bawiłem, bo byłem głodny i zmęczony. No i gdy już wszyscy byli, to sobie trochę pogadaliśmy i sobie piekliśmy kiełbaski przy ognisku. No i się śmieliśmy i było wesoło. Opowiadaliśmy sobie różne śmiechowe historyjki. No i po 3 w nocy wyjechaliśmy do domu. Zawieźliśmy Dwóch Wici do Czerska i pojechaliśmy do domu. Muszę przyznać, że na prawdę był to udany marsz, bo nocą, ale trochę trzeba było pogłówkować. To by było na tyle - cześć!!!
wtorek, 18 sierpnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
Czemu się IV miejscem nie pochwaliłeś ??
OdpowiedzUsuńKolejny świetny marsz w LATInO. Fajnie pomyślana mapka, ognicho no i nocne łazikowanie ma swój klimat:)
OdpowiedzUsuńNie piszę tu tekstów po to by chwalić się swoim miejscem.
OdpowiedzUsuń