Zacznę od pogody bo tak najłatwiej. Zauważcie, że pogoda to taki bardzo wygodny temat, z którego można zręcznie przejść do bardziej interesujących tematów. I w ten właśnie sposób spróbuje zaprezentować jak z pozornie błachego początku o pogodzie można rozpocząć relacje do jednego z lepszych jak na razie MnO w tym roku. Otóż 20 czerwca roku pańskiego 2009 doczekaliśmy się wreszcie pogody jaka być powinna o tej porze roku. Najbliższa Ziemii gwiazda świeciła mocno, Cumulusy leniwie snuły się po niebie. Liściaste drzewa lekko tańczyły na wietrze. Iglaste robiły pogo. Temperatura idealna do hodowli rosiczek. Taka piękna pogoda tego dnia nie powinna być jednak dla nikogo zaskoczeniem. Akurat tego dnia bowiem odbywał się kolejny MnO PBT - Castri. Tradycji stało się zadość (na marszach PBT pogoda zawsze dopisuje!). No i jak to stwierdził Czępa "Na Castri to zawsze była super pogoda!" Pogoda to nie jedyna rzecz, która była tego dnia "super."
Jeszcze przed wyjazdem dużo było spekulacji: Kto jedzie? Kto będzie? Jak będzie? Co to będzie? Nasz skład krystalizował niczym sól na sznurku. Miało być aż 5 robali, było niestety tylko trzech. W miejsce nieobecnych wskoczył człowiek Niedziela. Skład SW4 tym razem to: Beata, która operowała tego dnia aparatem oraz stara gwardia Czępa i Dżeki. Rok temu to właśnie my (choć w nieco innym składzie) zwyciężyliśmy w Castri i broniliśmy tytułu sprzed roku. A dokładniej to staraliśmy się nie dać plamy jak na Boro. I na swój sposób udało się. Sporo też zastanawialiśmy się nad tym jak będzie wyglądało tegoroczne Castri. Motyw przewodni - komiks. Brzmi szalenie interesująco. Temat conajmniej zaskakujący.
Podróż do Skórzenna upłynęła nam zaskakująco szybko. A nie jechaliśmy wcale szybko. Czępa ciągle jeszcze przeżywał wczorajsz flirt na koncercie. Nie żebym nas usprawiedliwiał ale my na koncercie byliśmy dzień wcześniej! My to somy hardkory! Do bazy w domie strażaka (akurat tego dnia nie było go w domu, a wiadomo gdy nie ma dzieci w domu... la la la) trafiliśmy jak po maśle. Rok temu baza była w tym samym miejscu. Dom nie przemieścił się nawet o centymetr.
Przyjechaliśmy długo przed rozpoczęciem. Mieliśmy więc dużo czasu na rozpoznanie terenu. W bazie było niewiele osób. Sami miejscowi. Tubylcy. Udaliśmy się skrótami (a jak! Trzeba się oszczędzać) do pobliskiego sklepu. Na drzwiach wisiał plakat Castri. Widać, że impreza została rozpropagowana jak należy. Kiedy wróciliśmy powoli zaczęło się zagęszczać. Choć frekwencja nie była zbyt wielka. Pewnie z powodu braku dojazdu... No ale dla chcącego nic trudnego co udowodnił Qbacki, który zjawił się... rowerem. Brawa dla tego pana! Dał pokaz determinacji. Po chwili nadjechali dwaj kaskaderzy z otwartą maską: Spadik i Cis. Największa ekipa była oczywiście z Osieka. "- Wy to Artur mieliście najdalej dzisiaj:)" a Czępa na to "- jooo? Wy tak daleko tu macie?" I w ten oto sposób Mariuszek dowiedział się co to takiego ironia. Ja natomiast dowiedziałem się dzięki darmowemu przeglądowi wormsowozu, że do samochodu wlewa się jeszcze prócz benzyny jakieś oleje. Ponoć brakuje mi wszystkich olejów. Nawet do naczyń... eee tam... jeździ czyli jest ok.
Nastąpiło uroczyste rozpoczęcie. Dziewczyny wyjaśniły co i jak. Rozlosowały również minuty startowe. Wyszliśmy najpierw my, po nas Czępa, który określił się jako "zakochany." To nie wróżyło nam dobrze bo jak to się mówi "miłość jest ślepa" a tu trzeba lampionów przecież szukać. Mapka wyglądała jak komiks. Mało tego - to była manga (Dragon Ball Rulezz!) autorstwa dziewczyn. Zrobiłem duże oczy, prawie takie jak mangowe postaci. Mapka nie wyglądała na trudną, no bo niby jak komiks może być trudny? Z tymże dziewczyny najwyraźniej miały problemy z tuszem bo na mapce pojawiły się kleksy, w których znajdowała się niepełna treść mapy. W naszej późniejszej rozmowie okazało się iż faktycznie były problemy z drukarką:) Mango-mapka wyglądała bardzo ciekawie. Ale to nie wszystko. Ruszyliśmy do lasu. I od tego momentu zaczęła się walka z wiatrakami, a dokładniej to z muchami. Najwidoczniej Skórzenno nawiedziła jakaś plaga egipska, ktoś rzucił jakąś klątwe albo jakiś władca much zamieszkuje te lasy. Muchy, muchy, muchy! AAAAAaaaaaaAAAaa!!! Wszędzie muchy!!! Bez problemu (pomijając gryzące nas muchy) zebraliśmy 4 pierwsze PK (R,U,Ż,Y). Doszliśmy do PK Y i tu zabawa zaczęła się na dobre. Na moście czekała na nas Paulina z drugą częścią mapy. Mapy - sześcianu. O ile mango-mapka była oryginalna to mapka-kostka była... hmmm... co najmniej kubistyczna. Jedna ściana została obrócona, inna zlustrowana, tu jeszcze co innego. Fuuu będą problemy. Paulina tłumaczyła o co kaman w tej kostce, tymczasem Czępa spisywał PK. Jeden z nich pod mostem, na którym widniał kolejny komiks narysowany kredą. Motyw przewodni - komiks, nieustannie przewijał się przez całą imprezę. Poudawaliśmy trochę, że wszystko skumaliśmy i ruszyliśmy... W stronę mety. Ale nie tylko my się zakręciliśmy w tym miejscu. Krążyło tu kilka osób. No chyba, że odganiali się akurat od much. Alea iacta est i ruszyliśmy. Znaleźliśmy 2PK i nie wiedzieliśmy co dalej. Chodziliśmy w kółko, wymachując rękami. Musiało to zabawnie wyglądać. Jak jakiś Dance Macabre. Po jakimś czasie na horyzoncie pojawili się Cis i Spadik. "-Eee oni chyba do nas kiwają" "-e e. Oni tylko od much się odganiają" Muchy nadal gryzły i gizzly. Szliśmy kawałek razem, no i Spadiki nas wykiwali. Okazało się że ten fragment był zlustrowany. Kombinacji było co nie miara. Poszliśmy w stronę X i B. Zrobiliśmy sobie małą przerwę na śniadanko. Ruszyliśmy dalej na oślep bo "miłość jest ślepa" jak wspominałem wcześniej. Gryzły nas muchy. Ciągle te muchy! Po drodze spotkaliśmy Artura i Andrzeja, którzy sprowadzili nas na dobrą drogę. Ta część mapy też była zlustrowana, kombinacji było więcej niż się spodziewaliśmy. Dziewczyny dobrze kombinują. Poradzą sobie w życiu:) Wyszliśmy na asfalt. Muchy nas gryzły. Pokręciliśmy się trochę i gdzieś w oddali ujrzeliśmy Qbackiego. Poszliśmy w jego stronę i pomimo iż gryzły nas muchy to Qbacki zorientował nas z terenem. Tym razem treść mapy była mocno niepełna. Odnaleźliśmy 2PK i śmigaliśmy dalej. Tym razem jednak już zupełnie poszliśmy nie wiadomo gdzie. Gdzieś cały kawał poza mapę, ale taka akcja to już stały element naszych wypraw. Nie zniechęciło nas to jednak, pomimo iż gryzły nas muchy. Zostało już niewiele czasu, a czas goi rany więc ugryzienia much już tak nie bolały. Postanowiliśmy zebrać jeszcze 2,3PK i iść w stronę mety. Odnaleźliśmy je bez większego problemu pomimo tych wstrętnych gryzących nas much. Na chwilę schowaliśmy się do szałasu aby odetchnąć. Spotkaliśmy wiewiórkę. I tym o to sposobem, idąc i wymachując rękami sunęliśmy do bazy. Wróciliśmy lekko spóźnieni ale zadowoleni, a nawet bardzo zadowoleni. W końcu uciekliśy od tych bzyczków, a do tego odnaleźliśmy aż 17PK (z 26) co uznaliśmy za dobry wynik.
Czas na małe podsumowanie samego marszu. Naszym zdaniem była to jedna z lepszych (kto wie czy nie najlepsza jak na razie) imprez tegorocznego PBT. Dziewczynom należą się gromkie brawa za pracę którą włożyły w organizację Castri. Wszystko było picuś glancuś. Do niczego w sumie nie można się przyczepić. Atmosferycznie bardzo przyjemnie. Organizacyjnie wzorowo, bez żadnych problemów, wszystko przebiegało bardzo sprawnie. Baza ok, poczęstunek baja (soczki, gorące kubki nawet!). Widać było kobiecą rękę. No i coś czego jeszcze nie było - każdy z uczestników dostał unikatowy, oficjalny długopis "Castri" co szczególnie zadowoliło fana długopisów Mariusza. Co do trasy to idealnie moim zdaniem. Tak powinny być budowane trasy. Odpowiednia długość, ciekawy teren, bardzo orygninalny pomysł na mapkę (a właściwie to dwie mapki), dużo stowarzyszy, kombinacji, ciekawy motyw przewodni, idealnie wymierzony czas. Podobało nam się również to iż trasę każdy mógł przejść inaczej bo kolejność nie była dowolna. Świetny pomysł. Wielkie brawa raz jeszcze!
Po marszu ludziska zbierały się powoli do wyjścia. My jeszcze trochę zostaliśmy. Powiedzmy, że to taka tradycja na Castri, że zostajemy do samego końca. Dzięki temu mogliśmy zobaczyć Castri od kuchni i to dosłownie. Pogadaliśmy jeszcze trochę, wymieniliśmy się ciekawymi pomysłami, dowiedzieliśmy się również, że krowy mają piękne rzęsy. Także dziewczyny gdy kiedyś usłyszycie, że macie krowie rzęsy to potraktujcie to jako wyszukany komplement.
I w ten oto sposób z pozornie banalnego tematu o pogodzie, wyszła relacja. Podsumowując już był to na prawdę jeden z lepszych MnO w tym roku. Niech żałują ci którzy nie byli. Dziewczyny tak trzymać! Tylko takie małe spostrzeżenie jeszcze na koniec. W regulaminie radziłbym napisać aby uczestnicy zaopatrzyli się w jakiś środek owadobójczy, skafander kosmiczny, bądź doniczkę z rosiczką. To może zdecydowanie umilić marsz po tych muchowych lasach. No ale trzeba zawsze szukać pozytywów więc i tak dobrze że to nie były końskie muchy:)
Wszystkich bzyczków zapraszamy do naszej robaczej galerii. Tym razem nie lada gratka dla fanów Sundaya! Stworzyliśmy specjalnie dla niego oddzielną galerię "Sunday na Castri"!
Bzzzzzzzzzzzzzz na fali! Bzzzzzzzzz
Jeszcze przed wyjazdem dużo było spekulacji: Kto jedzie? Kto będzie? Jak będzie? Co to będzie? Nasz skład krystalizował niczym sól na sznurku. Miało być aż 5 robali, było niestety tylko trzech. W miejsce nieobecnych wskoczył człowiek Niedziela. Skład SW4 tym razem to: Beata, która operowała tego dnia aparatem oraz stara gwardia Czępa i Dżeki. Rok temu to właśnie my (choć w nieco innym składzie) zwyciężyliśmy w Castri i broniliśmy tytułu sprzed roku. A dokładniej to staraliśmy się nie dać plamy jak na Boro. I na swój sposób udało się. Sporo też zastanawialiśmy się nad tym jak będzie wyglądało tegoroczne Castri. Motyw przewodni - komiks. Brzmi szalenie interesująco. Temat conajmniej zaskakujący.
Podróż do Skórzenna upłynęła nam zaskakująco szybko. A nie jechaliśmy wcale szybko. Czępa ciągle jeszcze przeżywał wczorajsz flirt na koncercie. Nie żebym nas usprawiedliwiał ale my na koncercie byliśmy dzień wcześniej! My to somy hardkory! Do bazy w domie strażaka (akurat tego dnia nie było go w domu, a wiadomo gdy nie ma dzieci w domu... la la la) trafiliśmy jak po maśle. Rok temu baza była w tym samym miejscu. Dom nie przemieścił się nawet o centymetr.
Przyjechaliśmy długo przed rozpoczęciem. Mieliśmy więc dużo czasu na rozpoznanie terenu. W bazie było niewiele osób. Sami miejscowi. Tubylcy. Udaliśmy się skrótami (a jak! Trzeba się oszczędzać) do pobliskiego sklepu. Na drzwiach wisiał plakat Castri. Widać, że impreza została rozpropagowana jak należy. Kiedy wróciliśmy powoli zaczęło się zagęszczać. Choć frekwencja nie była zbyt wielka. Pewnie z powodu braku dojazdu... No ale dla chcącego nic trudnego co udowodnił Qbacki, który zjawił się... rowerem. Brawa dla tego pana! Dał pokaz determinacji. Po chwili nadjechali dwaj kaskaderzy z otwartą maską: Spadik i Cis. Największa ekipa była oczywiście z Osieka. "- Wy to Artur mieliście najdalej dzisiaj:)" a Czępa na to "- jooo? Wy tak daleko tu macie?" I w ten oto sposób Mariuszek dowiedział się co to takiego ironia. Ja natomiast dowiedziałem się dzięki darmowemu przeglądowi wormsowozu, że do samochodu wlewa się jeszcze prócz benzyny jakieś oleje. Ponoć brakuje mi wszystkich olejów. Nawet do naczyń... eee tam... jeździ czyli jest ok.
Nastąpiło uroczyste rozpoczęcie. Dziewczyny wyjaśniły co i jak. Rozlosowały również minuty startowe. Wyszliśmy najpierw my, po nas Czępa, który określił się jako "zakochany." To nie wróżyło nam dobrze bo jak to się mówi "miłość jest ślepa" a tu trzeba lampionów przecież szukać. Mapka wyglądała jak komiks. Mało tego - to była manga (Dragon Ball Rulezz!) autorstwa dziewczyn. Zrobiłem duże oczy, prawie takie jak mangowe postaci. Mapka nie wyglądała na trudną, no bo niby jak komiks może być trudny? Z tymże dziewczyny najwyraźniej miały problemy z tuszem bo na mapce pojawiły się kleksy, w których znajdowała się niepełna treść mapy. W naszej późniejszej rozmowie okazało się iż faktycznie były problemy z drukarką:) Mango-mapka wyglądała bardzo ciekawie. Ale to nie wszystko. Ruszyliśmy do lasu. I od tego momentu zaczęła się walka z wiatrakami, a dokładniej to z muchami. Najwidoczniej Skórzenno nawiedziła jakaś plaga egipska, ktoś rzucił jakąś klątwe albo jakiś władca much zamieszkuje te lasy. Muchy, muchy, muchy! AAAAAaaaaaaAAAaa!!! Wszędzie muchy!!! Bez problemu (pomijając gryzące nas muchy) zebraliśmy 4 pierwsze PK (R,U,Ż,Y). Doszliśmy do PK Y i tu zabawa zaczęła się na dobre. Na moście czekała na nas Paulina z drugą częścią mapy. Mapy - sześcianu. O ile mango-mapka była oryginalna to mapka-kostka była... hmmm... co najmniej kubistyczna. Jedna ściana została obrócona, inna zlustrowana, tu jeszcze co innego. Fuuu będą problemy. Paulina tłumaczyła o co kaman w tej kostce, tymczasem Czępa spisywał PK. Jeden z nich pod mostem, na którym widniał kolejny komiks narysowany kredą. Motyw przewodni - komiks, nieustannie przewijał się przez całą imprezę. Poudawaliśmy trochę, że wszystko skumaliśmy i ruszyliśmy... W stronę mety. Ale nie tylko my się zakręciliśmy w tym miejscu. Krążyło tu kilka osób. No chyba, że odganiali się akurat od much. Alea iacta est i ruszyliśmy. Znaleźliśmy 2PK i nie wiedzieliśmy co dalej. Chodziliśmy w kółko, wymachując rękami. Musiało to zabawnie wyglądać. Jak jakiś Dance Macabre. Po jakimś czasie na horyzoncie pojawili się Cis i Spadik. "-Eee oni chyba do nas kiwają" "-e e. Oni tylko od much się odganiają" Muchy nadal gryzły i gizzly. Szliśmy kawałek razem, no i Spadiki nas wykiwali. Okazało się że ten fragment był zlustrowany. Kombinacji było co nie miara. Poszliśmy w stronę X i B. Zrobiliśmy sobie małą przerwę na śniadanko. Ruszyliśmy dalej na oślep bo "miłość jest ślepa" jak wspominałem wcześniej. Gryzły nas muchy. Ciągle te muchy! Po drodze spotkaliśmy Artura i Andrzeja, którzy sprowadzili nas na dobrą drogę. Ta część mapy też była zlustrowana, kombinacji było więcej niż się spodziewaliśmy. Dziewczyny dobrze kombinują. Poradzą sobie w życiu:) Wyszliśmy na asfalt. Muchy nas gryzły. Pokręciliśmy się trochę i gdzieś w oddali ujrzeliśmy Qbackiego. Poszliśmy w jego stronę i pomimo iż gryzły nas muchy to Qbacki zorientował nas z terenem. Tym razem treść mapy była mocno niepełna. Odnaleźliśmy 2PK i śmigaliśmy dalej. Tym razem jednak już zupełnie poszliśmy nie wiadomo gdzie. Gdzieś cały kawał poza mapę, ale taka akcja to już stały element naszych wypraw. Nie zniechęciło nas to jednak, pomimo iż gryzły nas muchy. Zostało już niewiele czasu, a czas goi rany więc ugryzienia much już tak nie bolały. Postanowiliśmy zebrać jeszcze 2,3PK i iść w stronę mety. Odnaleźliśmy je bez większego problemu pomimo tych wstrętnych gryzących nas much. Na chwilę schowaliśmy się do szałasu aby odetchnąć. Spotkaliśmy wiewiórkę. I tym o to sposobem, idąc i wymachując rękami sunęliśmy do bazy. Wróciliśmy lekko spóźnieni ale zadowoleni, a nawet bardzo zadowoleni. W końcu uciekliśy od tych bzyczków, a do tego odnaleźliśmy aż 17PK (z 26) co uznaliśmy za dobry wynik.
Czas na małe podsumowanie samego marszu. Naszym zdaniem była to jedna z lepszych (kto wie czy nie najlepsza jak na razie) imprez tegorocznego PBT. Dziewczynom należą się gromkie brawa za pracę którą włożyły w organizację Castri. Wszystko było picuś glancuś. Do niczego w sumie nie można się przyczepić. Atmosferycznie bardzo przyjemnie. Organizacyjnie wzorowo, bez żadnych problemów, wszystko przebiegało bardzo sprawnie. Baza ok, poczęstunek baja (soczki, gorące kubki nawet!). Widać było kobiecą rękę. No i coś czego jeszcze nie było - każdy z uczestników dostał unikatowy, oficjalny długopis "Castri" co szczególnie zadowoliło fana długopisów Mariusza. Co do trasy to idealnie moim zdaniem. Tak powinny być budowane trasy. Odpowiednia długość, ciekawy teren, bardzo orygninalny pomysł na mapkę (a właściwie to dwie mapki), dużo stowarzyszy, kombinacji, ciekawy motyw przewodni, idealnie wymierzony czas. Podobało nam się również to iż trasę każdy mógł przejść inaczej bo kolejność nie była dowolna. Świetny pomysł. Wielkie brawa raz jeszcze!
Po marszu ludziska zbierały się powoli do wyjścia. My jeszcze trochę zostaliśmy. Powiedzmy, że to taka tradycja na Castri, że zostajemy do samego końca. Dzięki temu mogliśmy zobaczyć Castri od kuchni i to dosłownie. Pogadaliśmy jeszcze trochę, wymieniliśmy się ciekawymi pomysłami, dowiedzieliśmy się również, że krowy mają piękne rzęsy. Także dziewczyny gdy kiedyś usłyszycie, że macie krowie rzęsy to potraktujcie to jako wyszukany komplement.
I w ten oto sposób z pozornie banalnego tematu o pogodzie, wyszła relacja. Podsumowując już był to na prawdę jeden z lepszych MnO w tym roku. Niech żałują ci którzy nie byli. Dziewczyny tak trzymać! Tylko takie małe spostrzeżenie jeszcze na koniec. W regulaminie radziłbym napisać aby uczestnicy zaopatrzyli się w jakiś środek owadobójczy, skafander kosmiczny, bądź doniczkę z rosiczką. To może zdecydowanie umilić marsz po tych muchowych lasach. No ale trzeba zawsze szukać pozytywów więc i tak dobrze że to nie były końskie muchy:)
Wszystkich bzyczków zapraszamy do naszej robaczej galerii. Tym razem nie lada gratka dla fanów Sundaya! Stworzyliśmy specjalnie dla niego oddzielną galerię "Sunday na Castri"!
Bzzzzzzzzzzzzzz na fali! Bzzzzzzzzz
0 komentarze :
Prześlij komentarz
Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)