niedziela, 5 kwietnia 2009

04.04.2009 XLIV Pierwiosnki - relacja

Jeśli chodzi o marsz dzisiejszy dzień, to można powiedzieć, że od początku był dobry. Już wychodząc na pociąg około godziny 08:35 pogoda była świetna. Jeśli chodzi o samooczucie, to też było świetne. A więc od początku. Umówiliśmy się o godzinie 08:35 i wychodziliśmy na pociąg. Czekaliśmy jak zwykle na nasz pociąg, który pojawił się o godzinie 09:08. Kupowaliśmy bilety i ja zwykle były wariacje. Jak zwykle ja coś musiałem zrobić (ale to cały ja) gdy pociąg się zatrzymywał, to straciłem równowagę i spadłem na dziewczynę, ale tylko spadłem. Po chwili dojechaliśmy do Czarnej Wody. Jak zwykle przywitaliśmy się z naszymi kumplami i tymi, których nie znamy, ale nas znają. Już na początek było fajnie. Po chwili dostaliśmy dojściówkę do miejsca startu. Ale zanim tam poszliśmy, to trochę zboczyliśmy z "trasy" i poszliśmy do sklepu kupić jedzenie i picie. Ja z Dżekim kupiliśmy 4 bułki, ciastka z budyniem i wodę do picia. Po chwili poszliśmy do miejsca startu. Jednak na drodze spotkaliśmy Radka i Gromusia. Szliśmy kawałek z nimi i se gadaliśmy. Po chwili spotkaliśmy jakiegoś szaleńca jadącego dżipem. Okazało się, że to jest Bily z LUKSPOL Czersk. Miał zaczepioną przyczepkę i nas podwiózł na miejsce. Jazda była tak szalona, że myśleliśmy, że zaraz z niej wypadniemy, a Bily koła zgubi. Po drodze szły tłumy ludzi na marsz i krzyczeli do nas - leniuchy!!! Kiwaliśmy do wszystkich. Było po prostu fajnie!!! Gdy był czas wysiadki, to chwilę się pokręciliśmy i poszliśmy się zapisać. Zanim to nastąpiło, to musieliśmy podpisać zgodę na to, że wyrażamy zgodę na udział i ubezpieczam się we własnym zakresie. Po chwili poszliśmy w końcu się zapisać. Ja z Dżekim mieliśmy czas 29 a Rafał z Michałem 32. Gdy już dostawaliśmy mapy, to nie wiedzieliśmy gdzie iść, bo mapa tak pokręcona, że hej! Po chwili jakoś się zorientowaliśmy i jakoś doszliśmy do pierwszego punktu. No i są tego efekty takie, że gdy się dobrze nie czyta regulaminu, to juz na początek plama. Mieliśmy zabrać najpierw LOP-ka, a potem cofnąć się do punktu pierwszego. No ale nic. Gdy braliśmy LOP-ki (a było ich 5), to nie obyło się bez wody i wariacji. Przeszliśmy przez rówek i po chwili szukaliśmy jednego LOP-ka i był on jednak z tej strony co byliśmy na początku. A że był on z tamtej strony, to ja z Michaelem poszliśmy przez ten rówek i jazda na maksa. Byliśmy cali prawie do pasa moksi. No dobra. Po chwili zastanawialiśmy się i układaliśmy se mapę tak aby jakoś dojść do PK 2. Po chwili zastanawiania się doszliśmy do PK 2. Następnie jakoś dotarliśmy do mostu i byliśmy pewni, że punkt był gdzieś przy rzece Wdzie, ale stracilismy tam dużo czasu i się cofnęliśmy do mostu. Gdy byliśmy wszyscy razem w komplecie SW4, to po chwili na trasie byli sędziowie i nam dali ostrzeżenie, że chodzimy razem. Dla mnie to było dziwne podejście, bo każdy się spotykał i też kilka osób było. A akurat do nas się doczepili. No cóż i tak bywa. Gdy szukaliśmy nadal tego trzeciego punktu, to stracilismy jakieś dodatkowe 20 minut. Po chwili spotkaliśmy TeDetów (trasę drużynową) i się dopytywaliśmy ich opiekuna gdzie my jesteśmy i co oznaczała gruba granica. Gdy się dowiedzieliśmy, że to granica leśnicza, to poszlismy dalej i mieliśmy skręcić w przecinkę. Jednak my zamiast skręcić gdzieś dalej, to skręciliśmy w pierwszą. I od tej pory były tylko wariacje, bo byliśmy jakieś kilka km poza mapą. Szliśmy przez jakieś polany co chwilę rowy przcinały nam drogę. Piękne tereny na jakis marsz. Po chwili chciało się nam pić, bo nie mieliśmy nic ze sobą tylko czekolady i się napilismy wody z rówka. Następnie doszliśmy jakimś cudem do Huty Kalnej. Tutaj oprócz nas nikt nie poszedł tylko ja z Dżekim. Bo tak wogóle mieliśmy trafić do Małych Lubików. Jakieś goście z ogródka powiedzieli, że tu już też ktoś był i nam powiedzieli gdzie iść do Lubików Małych. Gdy poszliśmy, to po drodze nic się na mapie nie zgadzało, bo byliśmy poza nią. Ale gdy w końcu poszliśmy w dobrą stronę, to weszliśmy do sklepu po picie. Kupiliśmy wodę. Najpierw była miejscowość Lubiki a po chwili Lubiki Małe. Doszliśmy tam i chwilę później był nasz punkt nr 7. Spisaliśmy go po chwili. Następnie poszliśmy dalej i zabraliśmy nr 8 i 9 który zresztą nie wiemy czy mamy dobrze. A później szliśmy juz do mety, bo czas nam się skińczył i nie chcielismy mieć karnych punktów za czas tak zwany (grube minuty). Doszliśmy do mety i się dowiedzielismy, że tylko 7 drużyn z kategori open trafiło. Chwilę posiedzieliśmy i przyszli Rafał z Michałem a po chwili Sundaj z Zidkiem. Pogadaliśmy też trochę z Gromusiem. No i po chwili patrzymy, a tu nagle przyjeżdża Bily z Rdakiem i z Arturem. My chcieliśmy iść do bazy w szkole, ale znowu zabraliśmy się z Bilym na przyczepce. Była znowu ostra jazda. A bily grzał opony by nie stracić przyczep(y)ności. Jazda była ostra, że wiatr nam sypał piaskiem w oczy. Wysiadliśmy przed ulicą - Berlinką i poszliśmy znowu do sklepu i kupilismy prowiant. Doszliśmy do szkoły a tam była znana ekipa. Po chwili doszło więcej osób. Po chwili Radek wziął mnie na tajemniczą rozmowę - to jest tylko nasza rozmowa i nie mogę jej zdradzić. Po chwili robiliśmy se zdjęcia. Ja se gadałem o treningach i biegach z Radkiem i Andrzejem. Po chwili nastąpiło rozdawanie dyplomów dla każdej osoby. A ja rozdawałem zaproszenia na WORMSAKA III. Wszyscy się śmieliśmy, gadaliśmy sobie i czekaliśmy na wręczenie nagród. W naszej kategorii open obyło się bez niespodzianki. I miejsce zajął Artur Fankidejski i Andrzej Wawrzyniak. II miejsce zajął Radek z Bilym. III miejsce zajął Gromuś. Po wręczeniu nagród było podziękowanie za udział. Następnie zapowiedzieli nasz marsz WORMSAK. Gdy każdy się rozchodził, to pożegnaliśmy się ze wszystkimi i dostaliśmy od Artura baner loga PBT. Do pociągu mieliśmy około trzech godzin, więc postanowiliśmy pójść na pizzę. My z Dżekim wzięliśmy se z owocami morza. Pierwszy raz ją jadłem, ale była dobra. Siedzieliśmy sobie w karczmie ostoja w Czarnej Wodzie. Gdy była ósma godzina to poszlismy na pocią. My sobie patrzymy a tam po chwili widzimy kolesia, który miał ubraną koszulkę Illusion z Wrocławia. Mówiliśmy mu że też byliśmy. A Dżeki powiedział, że był z nogą w gipsie. A ten koleś powiedział, że pamięta kogoś z nogą w gipsie. Nazywał się Flisak i jest z Kalisk. My go pytaliśmy czy jeździ na koncerty, a on mówił, że tylko wtedy był. No i gdy przyjechał pociąg o godzinie 20:37 pojechaliśmy do domu.

PODSUMOWANIE

Podsumowując marszyk był udany. Nawet nas to 15 miejsce nie zraziło. No bo przecież liczą się wariacje i tyle. Zresztą zarówno atmosferka jak i pogoda była świetna.

W robaczej galerii można oglądać zdjęcia z marszu. Jest ich mało bo mieliśmy małe problemy z aparatem... Wkrótce pojawi się też filmik.

0 komentarze :

Prześlij komentarz

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets