poniedziałek, 26 stycznia 2015

Podsumowanie roku 2014 cz.2

Dla mnie i Beaty końcówka maja oraz cały czerwiec była jedną wielką podróżą. Przejechaliśmy autostopem niemal 10tys kilometrów! Aż do Portugalii! Co to była za wyprawa, nasza największa, najlepsza, najbardziej szalona i przygodowa! Udało nam się w zasadzie niemal wszystko. Poczuliśmy się jak prawdziwi włóczykije, jak bitnicy z Kerouacem na czele przemierzaliśmy drogę budząc się wraz ze Słońcem i goniąc nocami za gwiazdami. Tysiące ludzi i miejsc, te wszystkie obrazy w głowie zostają na zawsze!!!
Najlepsze jest to, że 3 lata temu tak to właśnie rozplanowaliśmy - że w 2013 ruszymy na bałkany, a potem to już w 2014 lecimy na Portugalię. I CO???? TAK WŁAŚNIE ZROBILIŚMY!!! Znowu i kurde to jest nasza wizytówka już teraz - my autentycznie realizujemy swoje cele i to jest kolejny gigantyczny na to dowód!

Podczas kiedy my byliśmy gdzieś "w świecie" gdzieś nie wiadomo gdzie i tutaj wormsy nie próżnowały. Było dość sportowo. Pondżol wystartował na marszu Krzysia Urwisko i niezłe nocne przygody tam przeżywał, gdyż musiał sobie telefonem podświetlać drogę. Krzyś z imprezy był zadowolony bo wszystko wypaliło jak miało. Oprócz tego były biegi, świętojański w Gdyni gdzie startował Kosa z Krzysiem, a zaraz potem chyba następnego dnia szalone ogiery bo inaczej się tego nie da określić wystartowali w maratonie. Ale tam chłopaki dostali po dupie! No ale wrócili zwycięzcy i mocniejsi, a jakże. Było też sportowe święto w Osiecznej i tam startował Kosa z Pablito, ten drugi to nawet wygrał nagrodę pieniężną bo znalazł się na podium. Kosa wystartował też w ciężkim dla niego maratonie w Kołobrzegu i kilka mniejszych biegach. Ale to wszystko i tak było nic bo nadszedł wielki cel Pondżola czyli selekcja - Pawełek pojechał napakowany energią, aż kipiało ale... nie udało się. Nie zakwalifikował się i musiał obejść się smakiem. Ale! Co najważniejsze - wreszcie po tylu latach "chcenia" zrealizował to i spróbował! Następnym razem wróci lepiej przygotowany bo wie z czym to się je. O to chodzi. A no i jeszcze ultramaraton Kosy, pierwszy w tym roku czyli Szczecin - Kołobrzeg i szczęśliwy Mariuszek bo udało mu się ukończyć 151km w czasie 30h19m! Dał radę diabeł! Aaa no i w maju znowu robotę dostał, też ważna sprawa. Pondżol też urobiony po pachy, też zaczął szałki. Oprócz tego nie działo się, aż tak wiele. Ciągle nam przez telefon narzekali, że czegoś tu brakuje i pytanie "kiedy wracamy?" to jest ta tęsknota najbliższych!! Mieliśmy do kogo wracać :)

A kiedy już wróciliśmy, ostatniego dnia czerwca, to zaraz z grubej rury następnego dnia śmigałem z Kosą, aż do Warszawy na koncert Gojiry. Dla Kosy spełnienie marzeń i niemal posikane spodnie ze szczęścia. Tu po prostu nie ma, że nie - jak takie ekipy przyjeżdżają do Polski to nie ma wymówek. Dlatego się tam zjawiliśmy. No i dostaliśmy taki cios, że nam kości pokruszyło taki dźwięk. Jak zwykle jaja były jak smok jak byliśmy po Koźlaki w sklepie, Kosa wszystkich koncertowców zagadywał i stwierdził, że wygląda jak pizduś a nie metal haha. A po koncercie od razu płytkę i koszulkę kupił. No i złowiliśmy wspólne foty z zespołem, był szał! Krzysiu ruszył po raz pierwszy w karierze w Bieszczady no i jak to on miał oczywiście krzyśkowe przygody, których normalni śmiertelnicy rzadko uświadczają. Tym razem Krzyś spotkał jednak na szlaku żywą duszę, bardzo żywą, niedźwiedzia. A tak poza tym to Bieszczady wspaniałe! W lipcu wreszcie spotkaliśmy się ze sobą wspólnie na chacjendzie Grzesiuli, słynnej posiadłości na blokowiskach Gdynia Leszczynki. Poszedł Johhny Daniels i jeszcze więcej, noc była długa głośna i taka radosna! Opowieści bez końca i wreszcie znowu wszystkie dusze są ze sobą razem, a świat kręci się jeszcze szybciej. Potem plażowanie, leżymy jak śledzie na piasku, Grzesiula przesypuje między opuszkami palców miękki złocisty piasek, bałtyk faluje, Beata strzela fotki, jest tak sielankowo a świata jakby nie było. Kolejne piękne chwile jak urywki z dobrego filmu gdzie wszyscy są piękni, młodzi, bogaci a na błekitniutkim niebie tylko mały biały punkcik samolocik zostawia za sobą puchatą smugę. Padają pomysły "jedźmy do Warszawy, zabalujmy! Za tydzień!" No i za tydzień siedzimy już w trójkę Gosia, Pondżol i ja w busie do Warszawy. Jest tak gorąco, Warszawa taka wspaniała stolica no i zwiedzamy. Śmiejemy się głośno paradując po ulicach, bawimy się jesteśmy tutaj na wycieczce i zwijamy się ze śmiechu Fallun Gong! Jakaś chinka cziku linka afiszuje się na brukowej ulicy starego miasta i opowiada o Falun Gong, Pablito i Gosia podłapują to, są przejęci. Wszystko robi się szalone bo my tu w Warszawie, oni o Falun Gong, a przecież tyle jeszcze miejsc do odwiedzenia, przecież muzeum powstania, przecież są inne muzea! Czas znowu płynie zbyt szybko, ktoś wymyślił za krótki dzień. 
Planowaliśmy też od trzech lat jechać na konwent tatuażu i w tym roku się udało. Czyli zaliczamy nową imprezę, dobrą imprezę i pojawimy się tam jeszcze nie raz. A no i ile emocji było bo przecież dziewczyny postanowiły się pokłuć! Drgające emocje, trzęsą się ręce ale znowu jest tak bardzo wesoło!
W lipcu było pięknie, duuuużo czasu spędzaliśmy grając w tenisa. Letnie powietrze i tenis. Przyjeżdżała do nas często Kinia, czasami też wbijali Arek z Anią i często sporą ekipą grywaliśmy. Ile my czasu spędziliśmy w tym roku na tenisie! A ile frajdy z tego mieliśmy, jeden z naszych naj sportów zdecydowanie w tym roku! A pod koniec lipca ruszyliśmy na domek do Borska, tak się zrelaksować na słynnych domkach w Borsku. Było genialnie! Becia, Beata,Kubuś pablito i ja, grill, trochę komarów, znowu tenis, długie niemal białe noce, tenis stołowy, oszukana pizza w imprezowni i falujące na wodzie kajaki, a my w nich na szerokich wodach jeziora. Znowu jest tak frywolnie, tak spokojnie, tak szczęśliwie i beztrosko. Robimy wariacje, Pondżol raz tak rusza samochodem, że niemal wypadłem i drzwi wyrwało, a ksiądz to się aż przeżegnał. Szukamy bunkrów, głośna muza i otwarte szyby w Fabii. Demony prędkości mkną po długiej prostej, krzyczymy i jeździmy na rolkach na starym wojskowym lotnisku. Kosa jest kosmitą i przebiega w lipcu 502km!!!!! Startuje też w swym największym wyzwaniu czyli górskim Ultra na 200km ale udaje się zrobić zaledwie 130 ileś tam. Mariuszek jest niepocieszony ale wyciąga wnioski.
A jakoś zupełnie pod koniec lipca Beata i ja ruszamy autostopem na Woodstock. Znowu jesteśmy w drodze! W tym czujemy się dobrze.

Woodstock był z bardzo wyskokową załogą. Poznaliśmy ziomka jak wracaliśmy z Portugalii, utrzymaliśmy kontakt i miejscówka pod namiot już czekała. A jak tamta załoga tankowała paaaaanie! No i naszych tobołów pilnowali, sami nigdzie nie łazilil tylko łoili od rana. Z habitami też się nabawiliśmy, naskakaliśmy no i Palmus szary duch ciągle gdzieś to się pojawiał to znikał niczym kamfora. Ale tam było haha i jak upaaaaalnie, nie do wytrzymania. Zaraz po Woodstocku myjemy się z brudu i ruszamy autostopem do Hamburga! Do mojej kkuzynki i jesteśmy tam tego samego dnia późnym wieczorem! Tam spędzamy kilka super fajnych dni, gramy w tenisa (a jakże!), zwiedzamy kulturalnie miasto, bawimy się w Wesołym miasteczku, jesteśmy jak pączki w maśle tak wspaniała gościna, niczym królowie ugoszczeni, lodówka pełna, super jedzonko wszystko tak bardzo cacy. Jednego dnia zwiedzamy na rowerach i jest tak wystrzałowo!!! Ja oszalałem i postanawiam kupić rower. No i kurde się rozglądałem za sprzętem, poczytałem, popytałem i w końcu kupiłem maszynę! Odtąd praktycznie nie schodziłem z dwóch kółek i totalnie oszalałem na punkcie roweru, no chyba bardziej niż na przyjęcinach. Robiłem sobie wyprawy i wojaże, czasem nawet po sto km dziennie stukałem. A oprócz tego bieganko i tenis, wieczorne planszówki w ogrodzie przy lampionach. Z bieganiem to Kosa przede wszystkim przeszedł/przebiegł samego siebie i znowu ma ponad 500km na liczniku! Tak się zawziął skurczybyk! Raz to nawet ze sraczką biegał haha, ale wtedy było śmiechu jak co trzysta metrów w krzaki leciał haha. Ale również i mi rosła forma. Słabiej z Pondżolem, Kuba już miał duuużo nastukane, Krzyś to wiadomka, że poziom kosmiczny a no i jeszcze zajęty Warownią był to można sobie wyobrazić co się u niego działo. A no i nie wspominałem o jego startach w PBT bo jako jedyny robal bronił naszej godności i robił to rewelacyjnie!
Tak właśnie płynie życie wormsów. Ale np Becia z Kubą mieli w sierpniu ręce pełne roboty bo dopinali do końca wszystkie sprawy związane ze ślubem i weselem. Zbliża się ten termin i tym też żyliśmy już bardzo mocno bo było tuż tuż!

Gdy nadszedł wrzesień ja nadal popylałem na mym białym rowerze jak na białym łąbędziu. Gdzie ja nie byłem! Ha! Wszystkie lasy, szlaki przemierzone, czasem robiłem dłuższe wyprawy, nawet takie akcje szły że brałem namiot wyjeżdżałem i gdzieś tam spałem a potem wracałem. Myślałem trochę żeby gdzieś ruszyć na dłużej no ale miało być wesele, a ja na nim świadkiem więc nie mogłem takich cyrków robić i stresów moim ludziom. No i mieliśmy ruszyć na saksy do Anglii. To dopiero miało być. Zaraz po weselu to miało być. Czyli jako taka najbliższa przyszłość określona. Beata też wreszcie rozpoczęła pracę, uwaga uwaga biurową! I do dziś dnia jest z niej bardzo zadowolona i jakby tego było mało to w tym kierunku też udała się na studia. Skończyła się dla niej słodka beztroska frywolność - rozpoczęło się na dobre dorosłe życie. Ja to określam zasraną pracą i obowiązkami. Ale jak ktoś tak sobie pięknie radzi jak Beata to ma troszkę z górki. Również Pondżol podjął szalenie ważną, życiową decyzję - zaczyna studia! I oby wypłynął na szerokie wody! Krzyś walczy z Warownią! No to tak - był panieński/kawalerski i skromna nieco (ale co to dla nas znaczy?) impreza w klubie gdzie akurat grali techno, to trzeba było tych drinków trochę a potem to już był trans iposzło samo jakoś. A taki kolo złapał fazę na na, na na nana!!!! NA NA NANA!!!! haha A tydzień później się zaczęło. Już Polter wypalił znakomicie bośmy posiedzieli, pojedli, popili a to przecież tylko przystawka była! Były robale oczywiście już wtedy, przyszło całe nasze osiedle bo to najlepsze osiedle jest misterjal lejn, tak je nazywam! W wielkim dniu ślubu i wesela wszyscy się odwaliliśmy na błysk - Becia z Kubusiem to już w ogóle jak z obrazka, choćby się Ridż z Brook miał żenić jeszcze z 10 razy to by im nigdy tak to nie wyszło jak Ossowskim!!! To była uroczystość z wyższej półki, niebiosa czuwały nad tym wszystkim, dosłownie jakby na niebie było promniejejące wielkie oko. Gości pełno, ja nie nawaliłem, no tylko zapomniałem dać giftów dla ministrantów ale tam były same batoniki dla dzieci a ministranci to już takie lapsy były to co im będę. Wesele było z internacjonałami, sporo ludzi z zagranicy, Niemcy,Szwecja, Japonia no cały świat się zjechał na te balety świętować z młodymi. Z początku to polonezy, przełamanie lodów i poprawianie krawatów ale potem to jak się stolik numer 3 rozkręcił to kelner nie nadążał za naszym tempem, a my byliśmy wszyscy w tym żywiole! Tym razem odświętnie bo to było wielkie święto i tak wspaniała udana zabawa, takie weselicho że smażowski to sobie tego by nie wyobraził, po prostu jak z najlepszych baśni dla małych dziewczynek. A my wszyscy tańcowaliśmy w najlepsze, Pondżol z Beatą dali takie szoł że wszyscy się tam kładli ze śmiechu a Pablito nawet na rękach stał i kolumnę podpierał, Arek z Anią też popisali się w zabawach "trzeźwością umysłu" super tu pasuje to stwierdzenie haha. To był znowu piękny film, może momentami gdzieś z urwaną taśmą ale te wszystkie fragmenty tak niewyobrażalnie wspaniale wyglądają! SUPER WESELICHO BYŁO. A potem jeszcze poprawiny. A potem następny miesiąc to tylko o tym było gadane haha. Co wcale nie dziwi. 
Na tej weselnej fali Kosa i ja wystartowaliśmy najpierw na 5km przełaje w Owidzu i było fajowo. A potem Mariuszek namówił mnie na półmaraton Gocki w Wojtalu. Pojechaliśmy bo było za free. Razem z nami Ola. Ola i Kosa startują w maratonie i robią niesamowite wyniki!!!!! Jedne z najwspanialszych zawodów bo obaj stają na podium i to jest historyczny moment!!! Łzy się kręcą w kącikach oczodołów! Radość ściska serce, a nóżka sama chodzi haha! Ogólnie to w tym czasie pięknie wyglądało nasze bieganko z Kosą. A ja nawet więcej kilosów od Kosy miałem we wrześniu, to zaskoczka! Wytyczyliśmy sobie nową 20km trasę po naszych majestatycznych borach i forma była tak zabójczo dobra! A to ciągle nie był maks! Robiliśmy fotki, cieszyliśmy się bieganiem, kolorami lasu, ostatnim słońcem. Ja czekałem na wyjazd do UK.

Nadszedł październik. Pablito rozpoczął studia, spore wydarzenie. Dzięki temu wrócił do regularnych treningów, w końcu! Krzyś startuje w harpaganie, pfu startuje? ON PO PROSTU MIAŻDŻY CAŁĄ RESZTĘ I PO RAZ TRZECI Z RZĘDU WYGRYWA I TO Z PRZEWAGĄ 1:30h NAD DRUGIM MIEJSCEM!!!
HEGEMON!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Ja z kolei razem z Tomkiem Plichtem wywalczyłem drugie miejsce w jesiennym MnO, a jechałem tam rowerem. Super dzionek. Informacje o zwycięstwie Krzysia odebrałem będąc już w... Anglii.
Tak jest, wyjazd w końcu doszedł do skutku. Witaj zielona wyspo, czy wyspa obiecana to miało się dopiero okazać. Ze sobą zabrałem bluesa, tak mówiłem. I mocne nastawienie do pracy no i otwartą główkę i serducho, jak zawsze bo bez tego to lipa panie, kiepsko i posucha. Początki w Anglii łatwe nie było ale lubimy wyzwania. Pojechaliśmy w czwórkę: Gosia, Ola, Oskar i ja. Najpierw szukanie mieszkania. Potem szukanie pracy. W październiku miałem już pierwszą pracę przy ciastkach :) Gosia też ale chodziliśmy tak na wyrywki, part szifty nazwijmy to. Cały czas szukaliśmy lepszej pracy i udało nam się ją znaleźć bo od początku listopada pracowaliśmy już w innym miejscu. Trochę też przez pierwsze dwa tygodnie zwiedzaliśmy okolice Poole bo tam właśnie przebywaliśmy. No spoko miejscówka, ale szału to aż takiego nie ma mówię wam. Ogólnie nastawienie było bojowe, w październiku ciągle też biegałem tam po parkach i w parkrun brałem udział poznając kilku brytyjskich biegaczy. Czyli forma jako taka była.
Na tym moim wyjeździe mocno podupadł psychicznie Mariuszek bo już od początku chyba tęsknił za starym przyjacielem Dżekim. No i Kosa po praz pierwszy w karierze nie ukończył maratonu a było to w Koszalinie, czarny scenariusz i Kosa był podłamany. Beata również zaczęła weekendowe studia, Ossowscy nowożeńcy można powiedzieć cieszyli się sobą i tym że od niedawna mieszkają już razem. W Polsce wporzo, w UK też.

Od listopada Gosia i ja rozpoczęliśmy pracę w Lushu. Przy kosmetykach, w departamencie giftów. Super robota była! Lekka przyjemna, bezstresowa, ha! Fajna kasa. Braliśmy nadgodziny więc pracowaliśmy po 12h, pracowaliśmy nocami. Poznaliśmy  tam fajnych ludzi, podszkoliliśmy język. Dla mnie dwa tygodnie przed wypłatą były już strasznie kruche i słabe. Raz taki głodny byłem że przed barem uśmiechnęło się do mnie szczęście bo wystawili dobry chleb którego nie zużyli, dla bezdomnych to sobie wziąłem. Taka głodówa była, no kasiory już nie miałem. Ale np pożyczyłem 20funciaków i z moim nowym kumplem Gedaminasem poszliśmy raz zabalować haha. Ogólnie fajnie się tam pracowało. Tak wyglądał dla nas w UK listopad praca-spanie-jedzienie-praca w takim trybie. Więc w zasadzie tyle się tam działo. A tu w Polsce niestety robale dorwała szara rzeczywistość. Praca. Szarówa. Szkoła. Zapętlony nudny cykl. Jasnym punktem na pewno była urodzinowa impreza Kubusia. No i jak zawsze planszówki ratują sytuację czarnej jesieni. A najjaśniejszym punktem był znowu zwycięski Krzyś, który tym razem wygrywając Szago wygrał również cały cykl PBT! Czy był jakiś lepszy orientowiec w tym roku? Gdzieś ktoś coś?

Na koniec pokręcony grudzień. Mój trochę niespodziewany powrót z Anglii. Dokończyłem kontrakt i stwierdzam, że spadam. Na ląd gdzie samochody po dobrej stronie jeżdżą, no i haha częściowo to sam się przywiozłem z tej Anglii. Znowu dłuuuga podróż, znowu byłem w drodze i cieszyłem się z tej drogi bardzo. Bo wracam do moich ludzi do domu. Gosia zostaje. Kosa maksymalnie spina poślady i biega w grudniu jak natchniony by w ostatnich dniach dopiąć swego... zrobił 4000km w roku 2014!!!! Czym ten wariat jeszcze nas zaskoczy?? Grudzień to wiadomo święta, czas spotkań. Więc i my znowu spotykaliśmy się całą niemal paką, znowu było wesoło, zimowe opowieści, angielskie anegdoty, studenckie żarciki. Zaraz po świętach Beata wyrusza w góry, szkoda że tym razem wormsom się nie udało no ale grudzień był jednak za bardzo zawirowany by coś rozplanować. A my tak jak rozpoczęliśmy rok, tak go też skończyliśmy. 31 grudnia trio Kosa, Pondżol, Dżeki idziemy biegać. Znowu są wariacje i wielkie śmiechy! ALFA I OMEGA. Tak zaczęliśmy tak skończyliśmy bo był to rok przede wszystkim pod znakiem wielkiego biegania. A kilometrażowo wygląda to tak (statystyki opracował Kosa, źr. zvezdawormsrunners.blogspot.com , przyp. red):
1 - miejsce -     Kosa - 4016.270 km
2 - miejsce -    Krzyś - 3030.100 km
3 - miejsce - Pondżol - 2339.695 km
4 - miejsce -    Dżeki - 2246.495 km
5 - miejsce -     Kuba - 966km

ładnie co? :)

Na koniec zrobiliśmy mini sylwka. Znowu poniosła nas ułańska fantazja, do 8 rano, a nad ranem ktoś grał Jolene na gitarze, przy akopmaniamence jednorożca. Tak było???


Ciężko stwierdzić ale jedno jest pewne. To był kolejny niesamowity dla nas rok. Ciężko w ogóle go streścić, tyle się działo. Ale najważniejsze są właśnie te wszystkie przeżycia i emocje. No i wspomnienia które zostają, a z tego roku mamy ich mnóstwo!

Pozdrowienia ludzie w 2015!

3 komentarze :

  1. Dla sprostowania w lipcu nie miałem 502 km tylko w sierpniu. Ultra górski biegłem w lipcu i zaliczyłem podwójny start, bo jeszcze w niedzielę biegałem 10 km.

    OdpowiedzUsuń
  2. Krótko podsumuję podsumowanie - jak zawsze barwnie i z emocjami na wierzchu :) Bardzo też pozytywnie. Gdybym miał spiąć klamrą rok 2014 u Wormsów to był to rok zmian i rozjazdów kolejowych. Wormsy na rozstajnych drogach. Albo Wormsy pod semaforem. Trochę powiało melancholią, wiało nią szczególnie na koniec lata i na jesieni. Po angielsku mówi się: Milestones. Gdzieś coś się kończy i nowe etapy w życiu się zaczynają. Co do mnie, to na zachodzie bez zmian :) Jakieś takie zesztywnienie mentalno-transcendente. Postępująca automatyzacja i obsesyjna fiksacja jedno, tudzież dwutorowego myślenia Były wielkie sukcesy sportowe, w znacznej mierze dzięki wsparciu WormsTeamu. Samemu, tak sam z siebie, to by mi się nie chciało z domu wychodzić :) Dłubię teraz jakiś potworny romans i zamierzam wznowić rysowanie komiksu.

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets