niedziela, 10 sierpnia 2014

Hamburg'er


Kiedy wracaliśmy z naszej autostopowej podróży mieliśmy taki pomysł aby wpaść do Hamburga. Od kilku lat w tym mieście mieszka moja kuzynka i pomyśleliśmy, że fajnie byłoby tam wpaść na zakończenie naszej wędrówki po europie. Kiedy już dojechaliśmy do Niemiec pytam się więc Beaty:
- To jedziemy jeszcze do tego Hamburga?
Na co Beata odpowiedziała mi bez zastanowienia i zgodnie z sumieniem:
- Ja to bym w sumie wolała na pizzę


Głodnemu chleb na myśli pomyślałem. Pomyśleliśmy sobie też wtedy, że chyba jednak ten Hamburg odpuścimy (na pizzę też w końcu nie poszliśmy) i innym razem tam wpadniemy.

Teraz kiedy jechaliśmy na woodstock to tak nam wpadło do głowy że "hmmm w sumie jak już będziemy w Kostrzyniu to jesteśmy w połowie drogi. Jedziem TAM" Okazja jak nic. Więc jedziemy!
Beata się napompowała w dzielnicy spichlerzy
Obudziliśmy się niedzielnego poranka i o rany co to było. Wszędzie wokół syf, my tacy okurzeni i brudni po woodstocku. Musieliśmy się doprowadzić do porządku (zresztą nie tylko my, porządkowi już zaczęli tam zbiórkę śmieci po całym tym burdelu) i dość długo nam to zeszło. Gdzieś koło 15 dopiero stanęliśmy na ulicy by łapać stopa. Tak sobie wcześniej stwierdziliśmy, że po woodstocku to będzie pestka wyjechać na stopa bo tyle samochodów pojedzie. Okazało się, że podobnie jak my pomyślało z 50 innych autostopowiczów którzy chcieli jechać dokładnie w tym samym kierunku co my i stanęli na tej samej drodze. No ładnie. Odcinek z 300 metrów, a przy drodze same wyciągnięte kciuki. Szybko oceniliśmy jakie są nasze szanse na wydostanie się stąd i miny nam zrzedły. Ale karma nam sprzyjała! Jak zawsze zresztą i mocno w to wierzymy! :) Postaliśmy tam z 30minut jakieś, przed nami wyjechały na stopa jeszcze dwie pary, trzeci byliśmy my!
O a ta miejscówka na pocztówkach często jest. Tylko, że
bez Dżekiego na obrazku
Na jednym z mostecków
Ze stacji benzynowej obok zgarnął nas Zdzisław - założyciel jednego z najbardziej elitarnych klubów motocyklowych w Polsce. Już na starcie dostajemy zimnego browara i odwiedzamy jego kumpla. Potem za Słubicami karma znowu nam sprzyja i nie stoimy dłużej niż 5min:) Tak nam fajnie poszedł stop, że już przed 22 byliśmy w Hamburgu!

Mało tego. Tak się fajnie ułożyło, że ostatni nasz kierowca wypuścił nas może z 500metrów od mieszkania mojej kuzynki! To też w mig się spotkaliśmy, rozgościliśmy w mieszkaniu i do późnych godzin siedzieliśmy sobie przy lampce wina na balkonie. To była długa i wesoła noc.

Tadam! Jest Hamburg są i statki!
Ale przyjechaliśmy oczywiście również po to aby zwiedzać! Hamburg to drugie co do wielkości miasto w Niemczech, mieści się tam największy w Niemczech port więc statków się tam przewija setki dziennie, a całemu miastu towarzyszy morski klimat. Pierwszego dnia oczywiście wybraliśmy się na stare miasto. Podwiózł nas Lothar, partner mojej kuzynki i było dla nas super atrakcyjnie bo śmigaliśmy sobie po mieście wyczesanym kabrioletem. Czuliśmy się jak karingtony haha. 

Na każdy dzień mieliśmy dokładny plan
Co ma do zaoferowania Hamburg? Bardzo wiele! Pomimo tego iż miasto jest na prawdę wielkich rozmiarów to nie czuć tam miejskiego zgiełku. Porządek jak to u Niemców - ordung must sein. Wszędzie śmigają rowery po ścieżkach, ludzie spokojnie sobie wędrują z miejsca na miejsce, samochodami nikt nie szarżuje, jest wręcz w miarę cicho. Miasto wydaje się wyciszone, brak tam hałasu, przepychu, jest za to przestrzeń, super rozplanowanie całej infrastruktury powoduje, że można poczuć się tam komfortowo i przyjemnie. Jak w małym miasteczku gdzie każdy zna każdego i każdy kiwa do listonosza jak ten jedzie. Ten spokój przerywają jedynie gigantyczne kontenerowce które co rusz wypływają/wpływają do portu robiąc głośne "tuuuuu duuuuuuuut!!!!" To są prawdziwe pływające wyspy, giganty mórz i potwory oceanów! Taka wielka pływająca góra kontenerów robi wrażenie. Pomimo, że czuć tutaj ten spokój to miasto tętni życiem. Pełno tutaj turystów, bary i knajpy są ciągle pełne ludzi. 

Tutaj jakaś piracka łajba. Z tyłu budynek filharmonii
Nam najbardziej podobała się atmosfera tego miasta. Trochę to dziwne ale największy port w Niemczech mieści się w mieście gdzie dostęp do morza zapewnia im jedynie rzeka Łaba. Pomimo tego nadmorski klimat jest tu wszechobecny, wszędzie pełno jest morskich motywów - kotwic, ryb, latarni i wszystkiego innego co związane z morzem. A no i są też czaszki pirackie, wszędzie. Ale to już nieco inne nawiązanie - FC St. Pauli, piłkarski klub który najwyraźniej jest tutaj mega popularny. Nawet czarny makaron w czaszki (to ich logo) można tu kupić! W Hamburgu panuje harmonia - nowoczesność, młodość przeplata się tutaj z przeszłością. Wiele jest tutaj starych budynków ale w doskonałym stanie. Była taka dzielnica spichlerzy, nad kanałami. Kurde poczuliśmy się tam jak jakieś 150 lat wstecz albo i więcej. Ogromne to wszystko jest, pomyśleć że to wszystko magazyny! A najlepsze jest to, że wszystkie nowe zabudowania w Hamburgu utrzymane są w tym samym stylu. Tu się nic nie gryzie, wszystko jest przemyślane, nowe budynki idealnie komponują się z tymi starymi i ten styl wszędzie jest zachowany. Do tego stare miasto i ta dzielnica spichlerzy położone są nad kanałami, które złączone są dziesiątkami mostów i mosteczków niczym w Wenecji. Widoki pierwsza klasa! Dlatego klimacik w Hamburgu jest niepowtarzalny!

O tak tam na starym mieście wygląda

Drugiego dnia dalej zwiedzaliśmy miasto. Tym razem bardziej skupiliśmy się na części przy rzece. Mogliśmy poobserowować sobie kontenerowce z bliska. Co za kolosy!!! Wszędzie statki małe duże, śmieszne, dziwne, straszne, gigantyczne, wszędzie wokół kontenery z całego świata i żurawie pnące się w górę. Praca wre od świtu do zmierzchu. A nad rzeczką leniuchują sobie ludzie, plażują grillują. Jest klimacik.

Każdy dzień kończyliśmy zawsze przefantastyczną kolacyjką na balkonie. Zwykle siedzieliśmy do bardzo późnych godzin i szkoda nam było, że Lothar i Karolina muszą wtedy rano wstawać do pracy a my sobie tak leniuchujemy. Mieliśmy wakacje pełen luksus! 

Śmigamy na rowerach!

Na trzeci dzień zaplanowaliśmy zwiedzanie pozostałej części Hamburga rowerami. Mieliśmy tam trochę przygód z rowerami ale udało nam się wyruszyć. Zrobiliśmy po mieście aż 28 kilometrów. Z początku się trochę cykaliśmy bo tak na codzień nie jeździmy rowerami a tu teraz w takiej metropolii. Ale tam wszędzie, dosłownie wszędzie są ścieżki rowerowe więc zasuwaliśmy tam jak starzy! Objechaliśmy spory kawał, dojechaliśmy do wielkiego parku Stadtpark z planetarium w środku. Udało nam się je nawet zwiedzić. Potem objechaliśmy sobie wzdłuż jeziorko, takie wielkie w samym środku Hamburga. Ludzie tam na żaglówkach pływają, wszędzie łódki i kajaki. Życie toczy się tutaj na wodzie, tyle tu jest atrakcji! Bardzo nam się podobało to jeżdżenie rowerami, dla nas była to super atrakcja, że możemy się tak super poruszać po mieście. Taka jazda to czysta przyjemność.

Tak wyglądało planetarium. Jak wieża
Gargamela
Oczywiście weszliśmy na górę
Przyjechaliśmy przed 18 bo już na 18 umówieni byliśmy na grę w tenisa! Lothar zamówił dwie godzinki na korcie i była okazja żeby sobie pyknąć meczyka. Karolina grała pierwszy raz więc było wesoło ale za to Lothar to wytrawny gracz i byliśmy przy nim jak dzieci we mgle, takie piły dawał. Ale nas pochwalił za grę, źle nam nie szło. Fajnie było zagrać na innym korcie, na innej nawierzchni, zupełnie coś innego! Nalataliśmy się tam jak perszingi, dwie godziny to było sporo bo graliśmy intensywnie i nikt się nie oszczędzał. Potem w domu szybka kolacyjka i ostatnia mega atrakcja dla nas: wesołe miasteczko!

Tenis spielen!
Jest tam takie wesołe miasteczko Hamburger Dom się zwie. Trzy razy do roku przyjeżdża na kilka tygodni do Hamburga. Miasteczko jest szalenie kolorowe, głośne, takie z prawdziwego zdarzenia. A jakie tam są karuzele i inne bajery łooooooo! Zwariowaliśmy, jeszcze na takim nie byliśmy. My z Beatą oczywiście poszliśmy na najgorsze co mogło być - taki wielki młot/wahadło wysokość 62 to miało. Wahadło bujało się na 360 stopni i jeszcze te miejsca gdzie siedzieliśmy też się obracały. Jak już znaleźliśmy się u góry to już pożałowałem, że się na to zgodziłem. Pomimo, że byliśmy tam przyczepieni to zajrzałem śmierci w oczy kilkakrotnie i już sam nie wiedziałem potem gdzie jest góra, a gdzie dół, gdzie ja się znajduje i czemu te kolorowe światła tak wirują i tańczą nade mną, pode mną. JA NIE MOGĘ.


Ale tego było mało i poszliśmy we czwórkę na coś jeszcze innego i tam nas też tak wybujało, że Beata do końca dnia źle się czuła! Takie tam karuzele mieli! Wykończeni, z emocjami, wytrzęśnieni wróciliśmy do mieszkania. W czwartek rano wyruszaliśmy na stopa w drogę powrotną do domu.

Lothar i Karolina zrobili nam na koniec zakupy na drogę (my to mamy dobrze!) i wywieźli nas w idealne miejsce gdzie raz dwa złapaliśmy stopa. Niestety padał deszcz tego dnia ale Lothar stwierdził, że to Hamburg płacze bo odjeżdżamy. No tak tam było super, jak w bajce tam mieliśmy!

Bardzo się cieszymy, że wpadliśmy w odwiedziny i najlepiej już teraz ubralibyśmy plecaki i ruszyli tam znowu! Taka bajka i czadowe wakacje! Naśmieliśmy się, pławiliśmy się w luskusach, codziennie mieliśmy zapewnione atrakcje, o nic się nie martwiliśmy. O rety, żebyśmy zawsze mieli tak wspaniale na wypadach to byłby raj!


Pozdrawiamy Lothara i Karolinę i dziękujemy za tą gościnę, widzimy się już niedługo! A wszystkim czytającym polecamy odwiedzić Hamburg bo to na prawdę ładne, sympatyczne i przyjazne miasto. Takie idealne do życia!

Jeden z ogromnych tankowców




PS. Karma sprzyjała nam do samego końca i z Hamburga, na stopa dojechaliśmy w jeden dzień :) To jakieś 800km. Niewiele trzeba żeby się gdzieś ruszyć. Tak sobie myślimy - jeśli ktoś was zaprasza do siebie to nie ma co zwlekać. Nigdy nie jest daleko, a przygody czekają! 


PS2. Tym samym w te wakacje przejechaliśmy już autostopem ponad 10 000 km. Ale jaja :)


0 komentarze :

Prześlij komentarz

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets