Co za przewrotny i pokręcony los. Na ten weekend zaplanowaliśmy Kolosy. Czyli największy festiwal podróżniczy w Polsce. Byliśmy i bardzo dosadnie uświadomiliśmy sobie z jakiego powodu ten festiwal jest największy. Zobaczcie na ten filmik:
Dosłownie jakbyśmy przeteleportowali się statkiem międzyczasoprzestrzennym kiedy to takie kolejki to był chleb powszedni. I za chlebem to się nawet stało. Ta oto kolejka to kolejka oczywiście na kolosy. Nie wiem ile ona miała metrów, strzelam że gdzieś pomiędzy 200 a 300. No i tyle mieliśmy z kolosów. W sobotę bo w piątek udało nam się tam wejść bez problemu - na szczęście!
Ten wpis już teraz jest zmieszany ale tacy właśnie byliśmy my po tym weekendzie. No bo tak: w piątek faktycznie na kolosy się dostaliśmy i było super fajnie. Co prawda zjawiliśmy się tam pod wieczór ale dobrze wykorzystaliśmy ten czas. Wzięliśmy udział w kilku prelekcjach i dwie z nich powalały na kolana - prelekcje były super ciekawe, fotki miażdżyły trzewia i człowiek był pod takim wrażeniem że najlepiej to wyrwałby się z miejsca razem z krzesełkiem, rzucił wszystko w kąt i ruszył w siną dal. No ale były jeszcze inne prelekcje i atrakcje.
Była też jedna taka lipna, że aż było żal typka. No bo gościu był w Kambodży i Laosie, ale jego opowiadania były do bólu nudne i pierdołowate. To ja jestem w stanie ciekawiej opowiedzieć o tym jak idę na pociąg PKP do Cisa. A więc można różnie trafić z tymi prezentacjami ale ogólnie to wszystko robi wrażenie. I zdecydowanie warto być na kolosach.
Dlatego właśnie z uśmiechem na ustach planowaliśmy pojawić się na kolosach również w sobotę. A tu dupa blada, kolejka wydłużała się jak snake na starej nokii tylko że w ogóle nie poruszała się do przodu, jakby zmrożona. Nawet tam nie stanęliśmy w ogonie bo stwierdziliśmy że szkoda czasu na stanie w kolejce. BYŁ ŻAL. Szkoda i w ogóle zniesmaczenie, że tak się stało. Ale trzeba walczyć dalej, życie kołem się toczy. Trzeba było wymyślić sobie inne atrakcje i wybrnęliśmy jakoś z tej patowej sytuacji.
Pojechaliśmy sobie na ASP gdzie nasza przyjaciółka Ania sobie ładnie maluje obrazy i się tam artystycznie spełnia. Wrażenia maksymalne! Mogliśmy się tam kręcić po całym ASP i obserwować jak młodzi adepci malują swoje dzieła, a niektóre z nich, BA! w zasadzie wszystkie powodowały opad szczeny aż do dywanu! Mnie najbardziej zszokowała pracownia gdzie robiło się linoryty i takie starodawne grafiki starymi metodami. Jakieś oldschoolowe sprzęty tam były, prasowalnie takie i inne. I jakiś dziadzia zafascynowały kłuje dłutkiem w blaszkę i będzie z tego obrazek. To do mnie przemawia i radość wypełnia duszę mą! Piękne obrazy, te które tworzyli i były na ścianach ale i te żywe obrazy - czyli ludzie na etapie tworzenia. BOHEMA ARTYSTYCZNA BAWI SIĘ
No i tyle mieliśmy z Kolosów. Za rok to lepiej rozegramy. A za dwa tygodnie Pyrkon i tam już takiej zwały nie będzie. A i jeszcze! Dobrze, że w czwartek wybraliśmy się do Bachusa na starogardzkie spotkania z podróżnikami. Był tam Janusz Gołąb i opowiadał o wyprawie na Gaszerbrum I. NO CO TO BYŁO!!!! Kolosy i tytani, czasy kiedy tytani chodzili po Himalajach. Polacy to są wymiatacze górscy nie do zdarcia i ta prezentacja to już w ogóle zwaliła nas z nóg. Coś czuję, że po tych historiach jeszcze bardziej wkręcimy się w klimaty górskie i okołohimalajskie.
no dobra to tyle
W góry to i ja bym się wkręcił, ale to jest bardzo niebezpieczne. Zresztą każdy sport jest niebezpieczny, to co za różnica. Mi się marzy biegać w najcięższych zawodach świata, ale po dzisiejszym bieganiu bym nie miał szans nawet 10 km przebiec w ciężkich warunkach.
OdpowiedzUsuń