środa, 29 stycznia 2014

To są Bieszczady chłopaki! Miłego wieczoru - relacja z Bieszczad część 3

Taka sytuacja. W dresiku przy piecyku. Z jakąś petą.
Ou ou dawno nie pisałem i relacja z Bieszczad leży odłogiem. Albo przysypana śniegiem. To trzeba teraz znowu odśnieżyć te wspomnienia i ruszyć z trzecią częścią bo jest co opowiadać przecie!

Trafiliśmy do Chatki Puchatka. I chociaż nazwa brzmiała bardzo przytulnie to już na zewnątrz budynek wyglądał ponuro. Taka trochę buda kamienna no ale tabliczka z napisem "schronisko PTTK Chatka Puchatka" świadczyło ewidentnie, że to jednak tu. Zresztą, nie ma co wybrzydzać. Już i tak byliśmy wypruci po tej dzisiejszej wędrówce z plecakami. 

Wchodzimy. Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, chłód. Siadamy przy stole chyba. Ja prawie usiadłem na kogoś - nie widziałem, że prócz nas jest tam jeszcze ktoś! "Cześć Kapusta jestem" przedstawia się gość. O, to nie jesteśmy sami. Koleś ze schroniska już się nami zajął i wyjaśnia co i jak. Gdzie buty, gdzie rzeczy, gdzie pokoje i że WC takie średniowiecznie i on nam wyjaśni jak się nim obsługiwać. Patrzymy na siebie pytającym wzrokiem - nikt nie kuma o co chodzi. 


pamiątkowa fota sprzed schroniska
Koleś rozpala ogień w piecu. Za chwilę robi się cieplutko i przytulnie. Pokoik mamy u góry, niewielki z piętrowymi łóżkami. Tu jest już znacznie chlodniej ale i tak lepiej niż wczoraj. A no i... nie ma prądu. Tzn coś tam jest ale na dole jakaś lampka się świeci. Chyba z agregatu prąd brali. Idziemy na dół, obwieszamy cały piec naszymi przemoczonymi rzeczami. Piecyk był do tego doskonale przygotowany bo miał takie jakby stelaże jak na grillu :) No to gites majones! Grzeje pięknie, a drewno syczy i pęka w kominku. Siadamy sobie przy nim jak takie babunie i się grzejemy. Kapusta non stop nawija i męczybuła z niego taka, że mamy kolesia dość. Na szczęście dołącza jeszcze do nas jakieś małżeństwo i uwaga Kapusty od teraz skupia się na nich. A my wesoła kompanija sobie siedzimy przy piecyku i zamawiamy jedzonko i wodę. I tutaj uwaga! Ceny były barbarzyńskie - pół litra zagotowanej wody kosztowało 50gr! Ale to jeszcze nic bo zaproponowali nam jakąś kapustę z grochem, nie brzmiało za ciekawe no ale co tam. Ryzyk fizyk, bierzemy. I eeeeeeeeeele elsflsd to nie było dobre... oj nie... a skasowali nas jak za zboże po 12 zł za małą porcyjkę! Zresztą oni tam za wszystko kasowali, za co się tylko dało.

nie no załamka!
To był wielki minus tego schroniska. Nie że brak prądu, słabe ogrzewanie mimo wszystko i ogólnie prymitywne warunki - to było super! Ale żeby kasować za byle pierdół to przeginka. Rozdrażniło nas to nieco. Ale co tam się będziemy wnerwiać skoro to nasze wakacje! Pograliśmy sobie w karty, posiedzieliśmy przy piecu, pobawiliśmy się z małym kotkiem, który się tam kręcił i wiercił (drugi był tak tłusty że ledwo człapał kończynami). 

Poszliśmy spać bardzo szybko. Z dołu słyszeliśmy tylko głośne paplanie kapusty. Kapusta z grochem pf!

Wstaliśmy później. Babka mówi do niej "oooo a wy jeszcze tuu? Tak szybko poszliście spać, myślałam że taka mocna ekipa pewnie szybko chcą wstać" nieee nic z tych rzeczy! My tylko chcieliśmy się wyspać!

Rzeczy wyschły nam wzorowo, suche jak pieprz i jeszcze przyjemnie cieplutkie. Cud malina! Można ruszać w dół! 

Jest zimno więc trzeba być ninją

Był wspaniale słoneczny i zimny poranek. Ostre Słońce mocno raziło nas w oczy, odbijało swoje promienie w śniegu niczym w lustrze. Ale już trochę niżej to się robiła plepa bo świeciło na tyle mocno, że śnieg się topił. To błotko chyba jeszcze bardziej przyśpieszyło nam zejście bo można było robić ślizgi. Najszybsza była Ania, która leciała z góry na łeb na szyję. Po około dwóch kilometrach zeszliśmy na dół do Brzegów Dolnych i plan był taki żeby złapać busa niemal pod Schronisko Małej Rawki ale... hm no właśnie. Bus w bieszczadach to takie trochę Ufo. Ktoś tam widział, ktoś myśli że istnieje, może się pojawi ale kto by tam na to liczył? Jak się domyślacie żaden bus nie jechał a rozkład był niemalże pustą kartką. No to troszkę przekichane bo teraz musimy iść z buta jakieś pięć kilosów.

O tak pomykamy w dół
A tu chwila odsapki i wygrzewanie na słońcu
Dziewczyny nie były zachwycone. Tym bardziej, że znowu z plecakami. Idziemy bo cóż mamy zrobić. Ta droga to jak pustkowie, przystanek Alaska. Długi asfalt prosto w góry, między górami. Pusty i spękany. A samochód uświadczysz tu raz na jakieś 20min. Albo i nie.

Szliśmy tak i łapaliśmy stopa. A nóż widelec się uda. I kiedy byliśmy już przy samym końcu naszej asfaltowej wędrówki toooo... dziewczyny złapały stopa! "idziecie do Ustrzyk?" "TAK TAK" krzyczy oszalała ze szczęścia Gosia. "nie nie nie, nie do Ustrzyk Gosia! Do Małej Rawki my idziemy!" poprawiłem :)

Chłopak z dziewczyną jechali akurat właśnie tam:) Tylko, że... parking do tego schroniska był jakieś 500metrów stąd haha! No ale dziewczyny i tak wsiadły i miały z tego wielką radochę że chociaż ten kawałek ktoś je podwiózł z tobołami. To był super miły akcent tego dnia, takie krótkie stopy zawsze są zwariowane. Zid i ja doszliśmy do dziewczyn jakieś 5minut później, śmiechów nie było końca.

W drodze do kolejnego schroniska
Teraz od schroniska dzieliła nas już tylko króciutka droga. Jakiś kilometr i to po płaskim. Wkrótce doszliśmy i to schronisko było jednym z... zaraz zaraz.. to było najlepsze schronisko w jakim do tej pory byliśmy!
Otwieramy drzwi, otula nas przyjemne ciepło i przepyszny zapach jedzenia! W środku krzątają się ludzie, kot leniwie przeciąga się w drzwiach, a wielki biały psiak wylegiwuje się na swoim kocyku. Wszystko pięknie w drewnie, lampeczki się swiecą, kominek jest, PACHNIE JEDZENIEM! jest cieplutko, jest przyjemnie, jest wesoło, za oknem mróz i śnieg, na półeczkach stoją książki, wszędzie upchane są świąteczne i górskie akcenty. BOMBA!!!! Tam to było jak w bajce, wymarzone schronisko!

Tutaj mieliśmy rezerwację. Nasz pokoik był spoko, na piętrze, na prawdę spoko. Zrobiliśmy tak: najpierw najedliśmy się do syta! A jakie tam były rarytasy!!! Łuhu powiadam wam, takie smaczności! Naleśniki z jagodami robiły furorę, a wszystko to smakowało wspaniale i porcje były wielkie jak dla niedźwiedzi. Do tego gorąca czekolada i już można się rozpłynąć w powietrzu z zachwytu. Potem trochę się ogarnęliśmy i pomimo, że godzina była już trochę późna to ruszyliśmy jeszcze w góry. Bo po to przecież tu przyjechaliśmy!

Celem były Rawki. Takie tam góreczki ale podejście po mocno oblodzonym szlaku nie należało do najprostszych. Z początku była to dość ciężka wspinaczka, mozolna trochę no i bez większych widoków bo w lesie. Ale gdy już wyszliśmyy na górę to naszym oczom ukazały się majestatyczne widoki. Góry jak z obrazka, a nad wszystkim widniała złota tarcza Słońca. No i wiało, jejejaja jak tam wiało! Niby bieszczady a wiatry jak na Uralu, czapki z głów! Gosia i Ania podejmują decyzję, że zawracają już do schroniska. My śmigamy dalej bo chcemy zdobyć Dużą Rawkę. Po drodze strzelamy chyba z milion zdjęć bo gdzie się nie obejrzało tam można było paść z wrażenia. Taka tam sesyjka, bieszczadzka. Z początku chcieliśmy iść do miejsca gdzie stykają się granice trzech państw - Ukrainy, Słowacji i Polski ale stwierdziliśmy iż niestety mamy na to zbyt mało czasu. Porobiliśmy więc jeszcze foty, poobserowwaliśmy jak na tym lodowym wietrze tańczą trawy w świetle przygasającego Słońca. Pełen zachwyt z naszej strony, pomimo szatańskiego wiatru. No i lecimy z powrotem do naszego wymarzonego schroniska!

Tak właśnie tańczy harfa traw
z człowiekiem bez twarzy
No i nie tylko trawy tańczyły na wietrze!
Po drodze kolejny miły akcencik tego dnia. Spotykamy jakąś wędrowną grupkę i tamta wesoła ekipa coś tam sobie gotuje w małym lasku gdzie nie wiało. Pozdrawiamy się jak to jest w górskim zwyczaju i chwilę później oni zapraszają nas na grzańca. Oczywiście nie odmawiamy i razem z nimi ogrzewamy się gorącym winem w środku gór. Piękna chwila super ziomki!

Po powrocie do schroniska bawimy się przednie! Śmigamy do głównego pokoju i tam rozkręca się wesoła impreza w której uczestniczy chyba całe schronisko. My oczywiście również wesoło się tam rozkręcamy, grzane piwo, naleśniki i inne smakołyki aaaaaaajeeeeeeeenaaaa! Jak to wszystko smakowało jak tam było cudownie! Za oknem ciemno i zimno, a my wszyscy wesolutcy spędzamy czas na jedzeniu, piciu, graniu w planszówy, wesołych pogaduchach gdzieś pośrodku Bieszczad! To jedno z naszych najmilszych wspomnień z tego wyjazdu! No i były też śmiechowe sytuacyje jak np. Beacie jakiś nawalony koleś przyniósł dwa browary (i tym samym wypstrykał się z kasy do cna:) ) no a potem ten sam gościu pomylił płeć Gosi i był przekonany, że Gosia to... chłopak Ani. Polewka jak smok choć nie dla wszystkich :D

łuhuuuuuuu!!
Spać poszliśmy tym razem bardzo późno bo biesiada trwała do późnej nocy i szkoda nam było ją opuszczać. Tej nocy spaliśmy jak mopsy, a rano czekały nas następne wyzwania! Aż szkoda było nam opuszczać to schronisko i nie spodziewałem się, że kiedykolwiek stwierdzę coś takiego ale warto byłoby przyjechać tylko do tego schroniska, powiedzmy na 5 dni i non stop tam nocować i stamtąd ruszać. No tak tam było ekstra!

Tam w oddali, pod chmurką, Tarnica - nasz następny cel!
CDN...

1 komentarz :

  1. He, he, ale klimaty... Przypominają się stare dobre czasy i spontaniczne wycieczki, po których człowiek wracał styrany, umordowany, ale zadowolony:) Kiedyś to jakoś tak dla człowieka niemożliwe nie istniało.

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets