Wróciliśmy z Bieszczad. A może z przystanku Alaska? Ciężko jednoznacznie stwierdzić bo koniec roku 2013 spędziliśmy w okolicach... końca świata. Bo tak chyba można opisać Bieszczady, których może nie nazwałbym dzikimi (bo ani dzikich węży, krokodyli i bizonów nie spotkaliśmy), ale zdecydowanie można je nazwać wyobcowanymi i surowymi. Bo ludzi tam mało, domków jeszcze mniej, wioski to są jakieś zalążki albo osady, a jeśli jest już jakiś asfalt to rzadko kiedy uświadczy się na nim jadący samochód. No i ten asfalt zazwyczaj prowadzi donikąd.
Ale to pewnie wiedzą wszyscy, którzy byli czy chociażby słyszeli o polskich Bieszczadach. To teraz my dowiedzieliśmy się o tym i poczuliśmy te dreszcze na własnej skórze. A mi wyświetlił się ten dawno zapomniany już film, który wieczorami oglądali moi rodzice - Przystanek Alaska. No wypisz wymaluj.
To teraz jak się domyślacie będzie relacja. Na dniach. Chyba się za to wezmę, żeby można po latach odkurzyć dawne wspomnienia o brunatno-złocistych drzewach na połaninie Wetlińskiej, o śnieżnej sawannie na połaninie Caryńskiej, słodkim ciepłym zapachu drewnianej bacówki pod Rawkami no i rzecz jasna - o kulawym misiu!
A na razie damy takie fotki na pierwszy rzut.
Fotki super, z niecierpliwością czekam na resztę tych dzieł. Może znajdzie się dobra dusza i podeśle mi na emaila, bardzo chętnie zerknę w wolnym czasie, tylko pozazdrościć takiej wyprawy :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
marian
WTF... Czy mi się wydaje, czy Beata ma pomidora na głowie?...
OdpowiedzUsuńTroszkę źle ci się wydaje bo to nie Beata, a Gosia :) A pomidor jest.
Usuń