poniedziałek, 21 października 2013

Rzeźnia numer 46


Krzyś w ekspresowym tempie zdał swoją relację, wszystko jeszcze cieplutkie i niemalże świeżo z trasy. Też pójdę w jego ślady i moją relację napiszę póki jeszcze emocje nie opadły a temat jest gorący. Bo tak właśnie kuje się żelazo, póki gorące. 

A z uwagi na to, że ja zawsze lubię tak pisać na gorąco i przelewać strumienie z mózgu prosto na białą ekranową kartkę to będę opisywał dokładnie to co czułem będąc na trasie. Tak jakby to byłe relacja lajf! Ale taka na prawdę na żywo a nie jak relacje live z harpagana na fejsie. Dziś, jak już siedzę sobie w glorii i chwale w domu to okazuje się, że niektóre fakty były przeinaczone, a nie wszystko było takie jak było na prawdę bo niektóre rzeczy tylko się zdają. Ale żeby było sprawiedliwie to powstawiam erraty. Sprawiedliwie i fachowo. 

BĘDZIE DŁUGO BO HARPAGAN TEŻ JEST DŁUGI


Tak oto złoto czerwone drzewa zostały obdarte ze swych szat i stoją teraz coraz bardziej nagie i posępne. W wraz z zimnym wiatrem ze wschodu nadeszła jesień, która przeorała pola na czarno i przygasiła blade Słońce. Nadszedł dzień sądu ostatecznego, przynajmniej dla nas. Sądem zwaliśmy harpagan, a imię jego było 46. No a odbywać miał się w Kwidzynie czyli jak to już wspomniał Krzyś, dla nas terenach dziewiczych i niezbadanych. 

Pojechała nas zaledwie garstka. Już nie raz bywało tak, że my tu PBTowcy wystawialiśmy całkiem liczne brygady na sforsowanie harpagana, a teraz to tak skromnie wyszło. Ktoś tam się wykruszył, ktoś się skruszył i na trasę TP zostało nas trzech nieszczęśników: Piotrek, Krzyś oraz ja. 

Każdy miał swoje osobiste cele i powody. Krzyś nadal nieustannie celował w zwycięstwo. Już po raz trzeci postawił sobie tak trudne wyzwanie. Piotrek chciał znaleźć się w czołówce bo czuł się na tyle mocny. A ja byłem takim sobie ? no właśnie znakiem zapytania. Bo ani nie miałem jakiejś wielkiej motywacji na ten harpagan, sam też momentami zastanawiałem się czemu tak właściwie startuje? Bo bez wielkiej determinacji to jak tu stówkę zrobić? Ale jak tam wcześniej pisałem ciągnęło wilka do lasu, czułem w kościach że po raz kolejny będzie to wielka przygoda i że muszę wyjść jej na przeciwko. 

Przyjechaliśmy odpowiednio szybko. Krzyś leżał już rozłożony zajmując spory obszar sali gimnastycznej, miejsce znalazło się i dla nas. Ekipa była, zrobiła się atmosfera. Atmosfera się udzieliła. Bardzo dobrze, powietrze musi zgęstnieć a mózg wrzeć przed takimi startami jak ten bo wtedy dostaje się odpowiedniego kopa do startu. Zaczęliśmy się więc nakręcać. Ola zdumiona wpatrywała się jak Krzyś przez 15min przywiązuje numerek startowy. Ale tu jest profesjonalizm w każdym detalu! W końcu Krzyś jest naszą gwiazdą i nie może pozwolić sobie na jakieś głupie błędy przeszkadzajki. Nie to co ja. Co ja odwaliłem to do teraz nie mogę. Chcę się już ubierać i pakować a tu nagle okazuje się, że... Zapomniałem kurtki. Zapomniałem plecaka. Zapomniałem kompasu*. Zapomniałem rękawiczek. GŁUPI GŁUPI GŁUPI!!! Masz człowieku teraz swoją przygodę! 

Nie mogłem uwierzyć w moje gapiostwo. No nieźle, to świetnie się zapowiada ten rajd jak dla mnie. Tu z pomocą przychodzi ekipa przyjaciół: od Krzysia dostaję kurtkę (thanks!) od Szymona plecak (thanks!) ale kompasu ni mam. No cóż ile razy to się szło bez kompasu. Z różnym skutkiem co prawda ale to nie pierwszy raz bez. Trzeba będzie uruchomić 6 zmysł i zwierzęcy instynkt. 

A co do numerka jeszcze! To taki psikus był? Albo opatrzność jakaś robi sobie ze mnie jaja ale.. dostałem numerek 69. Tak prześmiewczo z podtekstami. NO I NA KAŻDYM, DOSŁOWNIE KAŻDYM!!! PUNKCIE KONTROLNYM SŁUCHAŁEM KOMENTARZE NA TEMAT TEGO NUMERKU! Potem to już się nudne robiło: "Ejj Malwina zobacz jaki nr przyszedł hi hi hi hi!" "oho 69 przyszedł! No tego to zapamiętamy!" "A ile to jest 1+1? 69!" "uhuhu 69!" Byłem więc na każdym punkcie bardzo miło witany i w sumie to było mi miło z tego powodu. 

Przed samym startem zapada decyzja. Piotrek leci z Krzyśkiem. Być może uznają to za próbę samobójczą ale do odważnych świat należy. Ja miałem napierać samotnie ale przyjąłem to na klatę i z pokorą. NO BO PRZYGODA!

Zaczęło padać. Jest zimno.

START PIF PAF!

Wystrzelili jak petardy. Ja sobie maszeruję. Z początku nie mogłem tej mapki zczaić. Jeny no nie mogłem skumać gdzie jestem. Tam było z pięć rond na samym początku na mapie ani jednego i co teraz jest? Gdzie ja jestem? AaaaA. Po jakimś czasie zjarzyłem. Ciekawe jaki wariant przejścia wybrali, szedłem za tłumem oczywiście. Dość bezmyślnie. Pierwszy punkt to pikuś. Próbowałem ogarnąć mapkę i tą skalę. Okej aha spoko. Wszystko kumam. Na punkcie pierwszy komentarz odnośnie mojego numerka, podbicie chipa i mogę zasuwać dalej. Troszkę kropi, to nic. Widzę Krzysia i Piotrka, biegną diabły ciemności! Krzysia zobaczę potem dopiero na mecie.

Do dwójki wydawało się łatwo. Tempo marszu było całkiem szybkie. Ale jak mnie tam zamotało panie! Pojawiła się jakaś podstępna droga, nowa droga której nie było na mapie. A ja sobie idę bez tego kompasu i za wszelką cenę chce nawigować sam a nie iść za tłumem bo to tempo mi nie odpowiada! To próbuję kombinować sam, wyprzedzam, skręcam, nawiguje, skręcam, lekko zbaczam idę dalej. CIEMNO GŁUCHO KRZAKI JESTEM SAM. Jestem sam jak palec!!! Gdzie ja wlazłem? gdzie ja polazłem? Do stu diabłów, do teraz nie mam pojęcia jak i gdzie mnie wywaliło. Ale wiem że po kilku minutach natknąłem się na wielki szpaler ludzi... nadciągający z zupełnie przeciwnej strony... Ale zonk. Pustka w głowie. A potem jakbym czymś ciężkim dostał. CO TY SZOGUN ODWALASZ?? No pięknie. 


A to dopiero początek. No nie miałem innego wyjścia jak zawrócić i dołączyć do tej hordy światła. Przysłuchując się im stwierdziłem, że nie ma tam chyba jakichś wielkich asów orientacji no ale ufałem, że doprowadzą mnie do dwójki. Potem jak już byłem pewien swego to uciekłem od nich, sam chciałem do punktu. I znowu ciemności, pusta zarośnięta przesieka, deszcz. Mój jedyny towarzysz, blado świecący tej nocy księżyc, szyderczo rzucał na mnie smugę światła. Tak jakbym sam stał na scenie, światło skierowane prosto na mnie wraz z salwami śmiechu z sali. Tak mną wtedy targało. Co jest znowu? Gdzie ja znowu jestem? Poczułem się jak Billy Pilgrim z Rzeźni nr5. Może i ja przenoszę się w czasie i miejscu, a jeszcze chwila i spotkam kosmitów? Nie nie ma mowy, kosmici czyli czołówka harpagana w tym momencie nabiega już na czwarty punkt. I tylko ja stoję tu w szeleszczących liściach jak kołek, choć chętnie bym się pod nie zapadł. 

Ale znalazłem dwójkę. Nie wiem czy z północy, z południa czy skąd ale miałem ją. Horda światła, miliony ludzkich istnień nadeszły bynajmniej znowu z przeciwnej strony niż ja. Nie wróżyło mi to sukcesu na tym harpaganie. Bliżej było mi do katastrofy. ALE PRZYGODA BYŁA! Nie wesoła ale była!

Chmury znad Mordoru nadciągają!
Zrobiło się zimno. O demony nocy nie macie litości! Pełnia księżyca dodawała dramaturgii tego wszystkiego. Srebrne, oszronione liście trzaskały pod moimi obłoconymi buciorami jak szkło. Trawy i pola srebrzyły się w świetle księżyca. A ten niewzruszony obserwował nocnych wędrowców przemykających pomiędzy dziwnie powyginanymi drzewami. Okoliczności tej mordowni były przepiękne. My nocni intruzi, wyjątkowo niegościnny i mroczny las, szydercze światło z kosmosu oświetlające drogę. To było to. Byłem zachwycony. 

Zacząłem mówić sam do siebie bo tak było łatwiej. SZOGUN CZUBKU OGARNIJ SIĘ. Szczerze mówiąc nie wiem jak doszedłem z dwójki do trójki. Szedłem po prostu jak owieczka ze stadem, próbując odnaleźć się na mapie. Zacząłem sporo biegać żeby nadrobić, żeby zawrócić i się odnaleźć. W końcu udało mi się. KONCENTRACJA 1000% SKUPIENIE I DETERMINACJA POZIOM VERY HARD. Odkup swoje winy człowieku i weź się w garść. Nie wszystko stracone, początek skopałeś jak najgorsza mameja ale przed tobą jeszcze 80km! Musiałem się mentalnie spoliczkować żeby odbić się od dna. A tu kiszka bo kompletnie nie wiedziałem gdzie jestem. Biegłem za jakimiś kolesiami i liczyłem że wreszcie skumam się gdzie jestem. Ale udało mi się!

Do czwórki wreszcie poszło spoko. Wybiegliśmy na asfalt, odnalazłem swoje miejsce. Dobiegłem do jakiegoś gościa i zauważyłem że jest kumaty i dobrze nawiguje. Postanowiłem się go trzymać. Do czwórki więc leciałem za nim. A on tymczasem gonił taką grupkę biegaczy. Gościu zaczął zwalniać więc ja dołączyłem do biegaczy, tutaj już cały czas kontrolowałem mapę. Zacząłem biegać już cały czas, chciałem mieć z nimi kontakt. W taki sposób dotarłem do punktu 5 i 6. Jak cwaniaczek trzymając się tych biegaczy! haha! Odzyskałem tez sporo pewności siebie, która została totalnie spalona na 2 i 3PK. Wtedy to bałem się sam podjąć jakąkolwiek decyzję żeby nie spalić. Teraz jak biegłem z tym gościami to zauważyłem że, nawigował tylko jeden. Reszta ślepo biegła. Trochę słabo nie? Tak sobie pomyślałem: no to ja taki stary wyjadacz as nawigacji mam być za kimś kto mapy używa jako wachlarza? Nie no tak nie może być. Poza tym po jakimś czasie zaczęło mnie wkurzać to że biegacze wybierali jakieś dziwne warianty dojścia na punkt. Zawsze jakoś naokoło. Bo bezpieczniej? E tam. No i jeszcze chwilkę pogadałem z takim kolesiem i mówił że byliśmy na 29 miejscu chyba na 5 czy na 6. Oooohohoho! Już nie jest tragicznie! To tak skopałem początek a już jestem na 29? haha JEDZIEMY! 

Wkurzyłem się na tyle, że postanowiłem całkowicie wziąć sprawy w swoje ręce i ulotnić się od gości w podskokach. Tak też zrobiłem. Zostawiłem ich na jakimś punkcie, pobiegłem sto metrów i pach pach! Prosto w las na przełaj! To było coś pięknego bo wpakowałem się w taki gąszcz bez kompasu na azymut. A wyszedłem idealnie tam gdzie chciałem. Od razu znowu pewność siebie plus 10 do poziomu i wracam do gry!

Miałem maleńkie problemy z punktem 8 który był jednym z gorszych na całym rajdzie. Dobrze schowany, jeszcze bez ogniska. No i ja bez kompasu, jadący na zwierzęcym instynkcie. Przeklinałem tam sam siebie wtedy o ten kompas bo wskoczyłem za szybko i przez dobre 10-15min utknąłem po uszy w pokrzywach! Na szczęście po MnO Warownia takie tam pokrzywki były do zniesienia bo tak się zahartowałem. Jak to mówią POKRZYWY RULEZ. Przy punkcie spytałem jakiegoś kolesia w którą stronę północ bo mi się w głowie zakręciło. Wlałem w siebie red bulla i momentalnie dostałem zastrzyk energii! Nigdy nie wierzyłem, że to działa a jednak. 

Do mety biegnę. Znowu wylatuję na nową drogę której nie ma na mapie. AAaa!!! To tu wtedy mnie wywaliło! Wylądowałem w tym samym miejscu! Tylko że teraz wiedziałem co i jak. Poleciałem do bazy największymi skrótami jakie były. Wyprzedziłem dwóch gości. Do bazy już ciągle tylko biegłem.

Na 500m przed szkołą ujrzałem jakąś chudą postać we mgle z drożdżówą w łapie. TO PIOTREK!!
Krótka wymiana zdań, szkoda czasu. Na 4 punkcie się rozdzielili, teraz idzie sam. To Krzyś w swojej relacji dokładniej opisał.

Myślę sobie KURDE FUCK. Może to nie były jakieś inteligente przemyślenia ale tak właśnie pomyślałem. Pomknąłem na metę, wycieraczki samochodowe zdzierały szron z szyb. SZAROŚĆ. Dym z kominów fabryk łączył się z chmurami gdzieś tam wysoko na niebie. Mroźno. Oj było mroźźźźźno!

Wpadam do bazy. 9:13 pierwsza pętla. Spoko czas. GDZIE TEN PUNKT??! Latałem bez ładu i składu jak ćma przy świetle lampy. Znalazłem. Ale chyba z 5min mi to zajęło. Przepak może z 10min. Kupiłem sobie za wczasu brzoskwinie w puszcze. Połknąłem je niemalże jednym chaustem :) Na drugą pętlę biorę tyle samo co na pierwszą: mars, kitkat, milka mała, dwa powerrady i redbull. Starczyło :)

Za wszelką cenę chciałem dogonić Piotrka! Bo miałbym w końcu kompas, bo napieralibyśmy razem! No to dzida bez zastanowienia! Zresztą nie miałem innego wyjścia, włączył się też instynkt przetrwania bo gdy opuściłem bazę to zimno uderzyło mnie ze zdwojoną mocą. Biegnę! Nadchodzę!

Byłem 18 na półmetku. OGIEŃ ogień ludziska! Jest dobrze! Naładowałem się energią, a z każdym kolejnym krokiem czułem się silniejszy. Byłem w gazie. Mówiłem sobie: teraz jest mój czas, to teraz właśnie trzeba depnąć!

Biegnę. Doganiam jednego gościa. Coś jakiś asfalt nowy tu jest? Mniejsza o to, trzeba biec. Potem na przełaj przez pola i buty już mokre. łeeeeeeeeeee! ALE CO Z TEGO PYTAM CO Z TEGO??

Bo to była magiczna chwila. MAGICZNA CHWILA! Stanąłem jak wryty, serio. Przystanąłem jak wryty na polach bo byłem świadkiem nadejścia słońca! Świtało! Czerwony olbrzym wynurza się ospale znad horyzontu. Pomarańczowa szarfa rozdziera chmury na ponurym mglistym niebie. Po drugiej stronie księżyc dumnie wisi zawieszony w szarej pustce. I ja to widziałem na własne oczy, to są te momenty dla których tu się przybywa. Ten widok to była moja nagroda za walkę na pierwszej pętli. I idealnie się trafiło że akurat o świecie ja biegałem po tych polach między 10 a 11 punktem bo widoki miałem jak z mrocznych sennych marzeń, innych światów jakiegoś innego wymiaru. 

Dostałem takiego powera że myślałem że mnie rozniesie. Takie momenty zawsze tak na mnie działają. Prułem jak szalony. Ciągle biegłem. Na 10 pytam o Piotrka. Nie było. Na 11 pytam. Nie było. Kurde co jest? Ruszał przede mną jakieś 35min i go tu nie ma? Co jest grane? W międzyczasie przeganiam jednego z rywali. Biegnę, biegnę, ciągle biegnę. Potem siuuuuuuuup na przełaj skracam drogę, potem na pola skracam drogę. Byłem zwycięzcą, niosła mnie fala. Na punkcie prócz śmiechów dziewczyn z mojego 69 numerka dowiaduje się że jestem 6**.

6


6


6

6

6

6!!!!!!!!!!!!

Nie mogłem w to uwierzyć! Zatkało mnie. Nie wiedziałem co robić, rozsadzało mnie od środka. A w zmęczonej głowie wielki młot rytmicznie z głośnym echem wybijał SZÓSTY YYYY SZÓÓÓÓSTYYYY SZÓÓÓSTYYY! Wpadłem w jakiś euforyczny stan i czułem się w nim jak młody bóg:) Jeny jeny jak to? ja?

Jak oszalały rzuciłem się do dalszego biegu. Pk12 zrobiłem tak szybko jakbym dopiero co wystartował. Na punkcie mówią mi że jestem 8. Trochę zeszło ze mnie powietrze. Bo nikt mnie przez te 4kilosy nie przegonił a spadłem? aaahaa oni tam się trochę motają w tych listach chyba. Ale potem najczęściej powtarzali mi ze jestem 7. Wiedziałem więc że jestem siódmy. Tak jestem siódmy! W pierwszej dziesiątce! Ale!

Poczułem się tak pewny siebie, że odwaliło mi. Postanowiłem zaryzykować i skrócić sobie drogę do 13. Co było pomysłem bez sensu bo bez skrótów tam była spoko droga. A mój wariant był przez bagna. Jak się potem okazało nie do przejścia. To się przejechałem. Trochę się wkurzyłem ale to nic bo mam wariant B. Równie głupi co wariant A... DO STU DIABŁÓW!!!! Byłem tak cholernie na siebie wściekły, przeklinałem samego siebie i wyzywałem od najgorszych psów. Jak możesz być tak głupi po co ci takie numery?? Nie mogłem sobie tego wybaczyć że tak to spieprzyłem! Tyle wywalczyłem a teraz na własne życzenie idiotycznie tracę tyle sił i czas.

Bo wylądowałem na polach o tysiącach cieków wodnych. Dżungla pokrzyw, jerzyn. Ja cały pokłuty. Przeklinam cały świat, rzucam klątwy. W końcu odnajduje się ale potem tracę orientację i znowu wywala mnie na rzekę. Przechodzę przez obalone drzewo, dwa razy mocząc nogi w lodowatej wodzie. Dobrze mi tak, należy ci się, nigdy więcej tak głupich decyzji!

Znowu sam do siebie mówiłem. Asfalt, asfalt, gdzie jest asfalt? Wtedy się odnajdę. JEST! A na asfalcie gdzieś w oddali jakaś postać. Gonię go. Bo to oni dogonili mnie. Na 13 trafiam bez problemu choć nie był to łatwy punkt. On jest sekundy za mną. Tak, już za mną :) Potem biegłem aby odstawić go jak najdalej. Chciałem strzelić taką pokazówę że tanio skóry nie sprzedam, że będę biegł do ostatniej kropli krwi. No i biegłem.

Potem mnie zamuliło. Zadzwoniłem do Beaty. Pochwaliłem się jak mi idzie. Beata puściła info w świat. 14 punktu nie pamiętam. Pije redbulla bo czuje że mnie przyszpiliło. 

Z 14 do 15 był długi przelot. Tutaj dostałem w kości, byłem zombie, zwłoki które zataczają się na asfalcie. W głowie czarna otchłań i gdzieś tam delikatne światełko w tunelu. A w głębinach umysłu pływają sobie rybki co się zwą ból i cierpienie. Wszystko mnie bolało. Nie pamiętam co tam się działo. Szedłem i tyle. PUSTKA. Oto ja: rozwiązane dziurawe obłocone buty. Jak takie klompy. Kurta jakoś tam rozpięta zapięta byle jak. Spodnie dziurawe od tych jerzyn, w ręku nadgryziona czekolada, pusta butelka bo nie miałem sił chować do plecaka. Mijam uczestników TP50. Dopóki mam siły witam się z każdym wesołym "Siema" Ktoś tam pyta "na stówce jesteś? SZACUN" jestem w stanie odpowiedzieć tylko E eEe. A może wydusić jakiś dźwięk?
Ktoś mi tam chyba nawet zdjęcie zrobił. Oto ja uczestnik trasy pieszej, neandertalczyk dzisiejszych czasów, nieszczęśnik w szponach bestii o numerze 46. Bluźniercza 69 tańczy po asfalcie krocząc ostatnimi siłami.

No moze jednak nie ostatnimi :)

Spotykam Olę i Szymona. Potem Staszka i Huberta. Trochę odżywam. Jeszcze bardziej gdy spostrzegam że tamten ktoś mnie goni! Przyśpieszam ale nadal jest to tylko marsz. Potem za 15pk długa prosta. Ktoś mnie goni! Przegania mnie! Nieeeeeeee! Nie mam sił, dalej idę. On biegnie, jest już daleko, coraz dalej, tracę go z oczu. A wiem, że za moimi plecami dalej ktoś mnie ściga. Pierwsza dziesiątka wymyka mi się z rąk. I to w samej końcówce!

Dostaje telefon. Dzwoni Radek i gratuluje mi 7*** miejsca. A ja na to "Ale Radek ja jeszcze idę i mnie tu jakiś typek wyprzedził!! " Na co dobry duch Radek "To go Szogun goń, ciśnij OGIEŃ!" I kurde wielka dziękówa za tego kopa ale dobry duch Radek dał mi wtedy zastrzyk energii którego potrzebowałem! To był jak głos z przestworzy, jak Zordon do alfalfy, taki głos który mówi ci że TAK, MOŻESZ, JESTEŚ W STANIE, DO DZIEŁA!

Przyśpieszyłem marsz. Po 10min dogoniłem rywala :) Zrównałem się z nim. Idziemy razem. Wtedy spostrzegłem że on jest równie wycieńczony tak jak i ja. Ej! No przecież! Końcówka musi być moja!
Razem odnajdujemy przedostatni punkt. Idziemy powolutku. Potem troszkę biegniemy. I tutaj wreszcie postanawiam przeprowadzić atak ostateczny! UCIEKAM! To jest mój dzień, szykuj się mój największy sukces i jeśli mam szansę być o oczko wyżej w klasyfikacji to choćbym miał wyziąnąć ducha to muszę to zrobić! Na jakieś 5km przed końcem zaczynam swój bieg. Zwycięski bieg! Bo biegnę już do samego końca, aż do mety! Przez buraczane pola, liściaste drogi las, asfalt aż w końcu ronda w Kwidzynie i wbiegam na metę!

YEAAAAAAH!!!! 

Nie mogłem w to uwierzyć. Że udało mi się coś takiego!


Przywlokłem się do bazy. Krzyś mi gratuluje, jest super! Ogarniam się, prysznic jak zbawienie. Potem oddaję chip. Okazuje się że jestem 8 bo tam coś było nie tak. JEST PIĘKNIE! ooooooo paczę że na ostatnich km przegoniłem rywala aż o 22min!**** Cooooo? :)


Nie wiem co było silniejsze, radość czy zmęczenie? Nie wierzyłem w to co się dzieje! 

Krzyś jest czwarty! Też ma życiówkę! I to jaką! Ja mam 18:27 też życiówa! CO SIĘ DZIEJE!!!!! DWA WORMSY w pierwszej dziesiątce harpagana!!!!!
TO JAKIŚ PIĘKNY SEN!


Przychodzi Ola z Szymonem. Super im poszło. Byli szybcy skubańcy i pięknie zadebiutowali na 50tce. Tak jak pisał Krzyś martwiliśmy się o Piotrka ale i on pokonał siebie udowodnił, pokonał falę i uplasował się na 20 miejscu!!! 
Co za wyniki co za wyniki!!! 

Ta radość trwała już do końca. Ba! Trwa do dziś :)

To był najpiękniejszy harpagan jaki pamiętam. Sportowo największy sukces Star wormsów. Chylę czoła dla Krzyśka i cieszę się z jego niewiarygodnego występu, jestem godny podziwu dla tego co dokonał Piotrek! Sportowo to mój największy sukces :) Nawet nie marzyłem o takim miejscu. Nie zdawałem sobie sprawy że mam tyle sił żeby tyle biegać. Przecież nawet jakoś specjalnie nie trenowałem. Przez prawie 3miesiące tylko 300km przebiegłem. Dopiero co wrócilem do regularności. Nie motywowałem się jakoś specjalnie. Szedłem bez kompasu haha. Jeszcze miałem ogólnie taki zrąbany tydzien w robocie a pracuje w tartaku i na ogół lekko nie jest.

Ale udało mi się. Cieszę się że wyczarowałem tego królika z kapelusza. Bo tak chyba najtrafniej można ten mój występ podsumować :)

Cieszymy się dalej!













ERRATY:
*dziś wyciągałem resztę rzeczy z torby. Znalazłem tam kompas. No comments...

**W rzeczywistości najwyżej byłem chyba na pewnym etapie rajdu na 7 miejscu. 

***Byłem wtedy ósmy ale nie wiedziałem :)

****Tak wynikało z wyników z rzutnika w bazie. Wg klasyfikacji na stronie o 11min ale i tak świetnie :)

3 komentarze :

  1. To co ty zrobiłeś to na prawdę zwie się stan przezwyciężenia. Dzieje się tak dlatego, że jeżeli jesteś już zmęczony, to nic i tak już gorszego nie może cię czekać i nawet ból nie jest przeszkodą i dlatego jeszcze końcówkę pocisnąłeś. A jak ja zrobiłem ostatnie 3 km mając już w sobie 100 km w nogach - 3 km biegałem w tempie około 5:20/km. Super Dżeki, super! Marzy mi się widzieć Ciebie i Krzyśka na podium.

    OdpowiedzUsuń
  2. Relacja rewelacyjna! Czytałem z zapartym tchem jak jakąś powiastkę sensacyjną. Normalnie jakbym jeszcze raz przechodził tego Harpagana, tym razem w Twoim ciele i duchu. Żałowałem, że on się kończył na 100 km, bo jeszcze bym poczytał. To się nazywa umieć przelać swoje emocje na papier, czyli na białą ekranową kartkę i pobudzać wyobraźnię czytelnika barwnymi opisami:) Jeszcze raz wielkie, wielkie gratulacje, Szogun, to był Twój wielki dzień! SW4 rulez!

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyta się jak jakąś sensację!!!
    Harpagan w takim wydaniu?
    I chociaż tego w tytule nie ma ani w tekście też nie znalazłem specjalnie to az czuje się że tam były " krew, pot i łzy". Viva STAR WORMS!!!
    Chwała Wam za to- pisałem to już wcześniej gdzieś i będę pisał o tym wszędzie.
    Viva SW4!!!
    Czytając aż nogi mi pod biurko zachodziły jakbym sam kogoś gonił do mety- co za emocje...

    pozdrawiam

    P.S
    A widzicie że jest dobry duch RL?
    wiedział kiedy zadzwonić :)

    marian

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets