wtorek, 17 września 2013

Taternicy na szlakach 2013 cz. III


Po tych dwóch, dość wyczerpujących dniach, mieliśmy sobie w końcu zrobić bardziej lajtowy dzień, w którym mieliśmy zregenerować siły przed naszym największym wyzwaniem jakim miała być Orla Perć. Ten plan ostatecznie nie wypalił za przyczyną pogody, która popsuła się trzeciego dnia naszej wyprawy. No niestety takie są góry - co chwile w nich pada i nic z tym człowieku nie zrobisz. Jak to się mówi "pogoda potrafi wszystko zepsuć"

Ale też jakoś za bardzo się tym nie przejęliśmy, po prostu musieliśmy teraz wymyślić jakiś plan B skoro już na 99% wiedzieliśmy, że plan A nie wypali. 



Po noclegu w Roztoce (tam to był luksus, schronisko małe ale bardzo przytulne, już dawno się tak nie wyspaliśmy na podłodze) zeszliśmy dalej w dół tym śmiesznym asfaltem i pojechaliśmy do Zakopanego, żeby zakupić jakiś prowiant. Cały czas jednak nie mogliśmy wymóżdżyć co teraz? Co dalej, gdzie teraz iść, jak to rozplanować i jak to zrobić? Kręciliśmy się trochę po Krupówkach bez celu w nadziei na jakiś przebłysk.

W końcu ustalamy taką wersję, że skoro miał być dzień lajtowy to niech taki będzie. Nazajutrz pogoda może się zmieni i znowu wyjdzie Słońce to będzie można robić Orlą.


Wpierw chcieliśmy zasuwać do Murowańca, ale oprzytomnieliśmy bo Zid przypomniał sobie że tam przecież nocleg na podłodze jest zakazany. No i znów, co teraz? Na szybko wymyśliliśmy sobie że przejdziemy jakimś tu szlakiem w pobliżu Zakopca a potem poszukamy noclegu na miejscu. Tak zrobiliśmy. Poszliśmy z Kuźnic na Nosalową przełęcz, dalej na Olczystą Polanę. Zid na mnie psioczył bo miał być lajtowy dzień, a tam też były takie dojść podejścia no i kamienie mokre więc podchodziło się ciężko. Ale co tam ciężko, ciężki to był plecak Zidka. Nie mogłem z niego, jakoś dziwnie go zapiął, przytroczył do niego swoje trapery i mu dyndały i jeszcze prowiant który zakupił strasznie sciągał go w dół. No ale szliśmy sobie. Tylko lekko mrzyło. Doszliśmy aż do Wielkiego Kopieńca, zimno było, wszędzie tylko mgła więc widoków zero. No ale jakiś tam szczyt zdobyliśmy. 



Na koniec okazało się, że znaleźliśmy się chyba z 10km od Zakopanego w miejscowości Cyrhla. Dobrze, że uświadomił nas o tym taki Rumcajs w podartym beżowym swetrze na przystanku autobusowym bo nie mieliśmy pojęcia. Wróciliśmy busem i szukaliśmy miejsca do noclegu.


Przy ulicach stało wielu ludzi z tabliczkami "pokoje" to też nie było problemu z noclegiem. A wyhaczyliśmy całkiem niezły bo za 30zł za dobę, czyli najtaniej jak się dało. Jeszcze nawet nas tam podrzucili samochodem. Nocleg nazwaliśmy ciupą ale nie było tam aż tak źle, ba, to był na prawdę spoko pokoik. 

Na wieczór poszliśmy poszwędać się po krupówkach i do pubu na mecz MU - Chelsea. Ale nudny był.

Według planu, tego dnia miała być Orla Perć. Ale wyszła z tego dupa blada bo rano padało. Na ten rok koniec więc z marzeniami o zdobyciu Orlej... Ale nie złamaliśmy się, plan był teraz taki: Idziemy na Kasprowy, a potem lecimy na Świnicę.

Śmieliśmy się że łohohoho teraz to na Kasprowy idziemy, największe wyzwanie itd. Ale kurde jak nam dało w kość to podejście! Takie żmudne było. Fajnie że co chwila mijaliśmy się z tą kolejką, w tej mgle wyglądała na jakąs tajemniczą machinerię z innej epoki. Dalej była taka mgła, że widzieliśmy tylko na kilka metrów. Ale tempo mieliśmy jak szatany! Pocisk wprost na Kasprowy! Zrobiliśmy to chyba z godzinę szybciej niż zakładał czas. Ale końcówka to już był hardkor, dość stromo się zrobiło. 

No ale oto jesteśmy na Kasprowym! Po tym podejściu cali mokrzy byliśmy, w szczególności ja. Poszliśmy więc tam do środka, posiedzieć sobie, trochę się ogrzać, zjeść coś.



Potem jak wyszliśmy było nam  tak zimno!! Zresztą, poczuliśmy się jak w jakiejś otchłani gdzieś poza planetą Ziemia. Zimno, wieje, obok jakiś dziwny budynek, wszystko spowija mgła, widoczność 5m. Ubrałem długi rękaw, kurtkę. Zid nie miał i piszczał. A że zimno, że daleko i że go brzuch boli i słaby jest. Ale byłem bezkompromisowy i nie słuchałem Dawidka. Świnica była przed nami, szliśmy.

Szkoda nam było tych widoków ale i tak było fajnie. No i przynajmniej nie padało, było mokro ale nie padało. Zrobiło się już nawet trochę późno. Ale pogoda tak jakby się polepszała! Momentami to nawet słońce wychodziło, mgła jakby zeszła. Dobry prognostyk. 






Na Świnicę super nam się wchodziło. Znowu były łańcuchy a my poczuliśmy w sobie ten ogień i jak starzy tatarzy wspinaliśmy się po nich, jak gdybyśmy urodzili się  z łańcuchami w rękach! Poważnie, mieliśmy taką frajdę z tej wspinaczki! Sama radocha, to była taka wisienka na torcie po tych mozolnych wędrówkach w górę. Znowu coś super fajnego, inny wysiłek, trochę adrenaliny i fajna atrakcja. To było coś dla nas. No i poczuliśmy po tych Rysach taką jakąś większą pewność siebie, to też popylaliśmy równo po łańcuchach w górę. Jeden moment na Świnicy był taki cięższy, ale bardziej jak się schodziło. Za diabła nie wiedziałeś gdzie tam się chwycić i robiły się małe korki bo ludzie nie mogli sobie poradzić. Na Świnicy byliśmy zaledwie chwilkę, strzeliliśmy fotkę "tu bylim" i cisnęliśmy dalej na Zawrat.


I to była najpiękniejsza opcja jaką mieliśmy! Niebo rozchmurzyło się, w końcu były widoki! Aaaa to tak wysoko jesteśmy! Fenomenalnie, byliśmy zachwyceni tym gdzie się znajdujemy i tym co wokół nas. To też była chwila warta uwagi - non stop brnęliśmy we mgle i nagle kurtyna opadła i cały ten pejzaż ukazał się w pełnej krasie. CZAD. 

No i to przejście ze Świnicy na Zawrat! Najlepszy jak na razie górski szlak w Tatrach jaki zrobiliśmy! Stromo, wyboiście, skaliście, z łancuchami, drabinkami, przepaściami i super widokami! Łuhuhuhu! Sama radość jak dla nas! Na tym szlaku wybawiliśmy się najlepiej! 


Nie wiemy teraz w sumie, czy ten szlak jest zaliczany już jako początek Orlej Perci czy nie? Bo jeśli tak to kawałek zaliczyliśmy i nie był on wcale straszny. Nam dostarczył taką frajdę jak żaden inny. To jest dopiero wyzwanie, a nie tylko stawianie nóg wyżej i wyżej. Tu trzeba było kombinować, jak się złapać, jak obrócić, gdzie chwycić a gdzie nogę zaczepić. BOMBA jak dla nas!

Nawet w jednym momencie zeszliśmy ze szlaku bo się pochrzaniłem. Szła taka jakby dróżka na jakiś szczyt to myślałem, że tam. Doszliśmy do stromej przepaści i okazało się że szlak idzie cały kawał stąd, dołem. Upss!

Po jakimś czasie doszliśmy na Zawrat. Trochę to trwało bo robiliśmy po drodze zdjęcia i zatrzymywaliśmy się żeby popatrzeć na to wszystko. Z Zawratu szliśmy niebieskim szlakiem do Gąski. I po raz kolejny super hardkor, super zejście! Stromizny i łańcuchy to jest to co tygrysy lubią najbardziej, a wormsy po prostu to uwielbiają! Piękna sprawa!


Tak się wczuliśmy, że w drodze do stawu gąsienicowego to niemal już biegliśmy. Byliśmy jak ultrasi. Skakaliśmy po kamieniach niczym kozice i... jedną właśnie kozicę spotkaliśmy na swej drodze. Spoko była, w ogóle się nie bała. Niby dziki zwierz a taki oswojony, można było podejść zupełnie bliziutko. Lepiej niż w zoo! Ale w końcu poszliśmy dalej, bo późno a poza tym to my byliśmy tutaj intruzami na tej ziemii. 


Godzina była już dość późna a my zasuwaliśmy do Murowańca. Znowu było bardzo mgliście, szarawo wręcz. Ale tempo znowu rakietowe. W mig doszliśmy do Murowańca, potem niemal biegiem do Kuźnic. Szybko obróciliśmy.


W ciupie obejrzeliśmy sobie mecz Legii ze Steauą. Niezły skecz! Śmiech na sali, dawno się tak nie uśmieliśmy!

Następny dzień to przelotne burze i znowu deszcze. Tutaj podejmujemy męską decyzję - wyjeżdżamy już dziś. Bo jutro dalej miało padać. No ale że do busa mamy jeszcze sporo czasu (kupiliśmy sobie bilety na Polskiego Busa) no to chodźmy jeszcze gdzieś. Za bardzo nie było pomysłu to poszliśmy do Doliny Kościeliskiej po jaskiniach połazić. Szału nie było no ale zawsze coś. Zresztą w oddali, w górach słychać było już burzę i zaczynało padać. Dość szybko się zmywaliśmy.


Pojechaliśmy najpierw do Krakowa. Tam posiedzieliśmy z cztery godzinki i polskim busem (to jest dopiero komfort all exclusive!) wróciliśmy do Gdańska. Nasza wyprawa dobiegła końca.


Pomimo, że cel osiągnęliśmy tylko połowicznie to jesteśmy zadowoleni z wyjazdu. Miały być Rysy, Orla i trochę Słowacji. Ale przy tej pogodzie i tak osiągnęliśmy całkiem niezły rezultat. Orlą odkładamy na przyszły rok, Słowację na kiedy indziej bo tam to trzeba dobrze rozplanować i pogoda też musi być w sam raz. A tym czasem podczas naszego wyjazdu w pięć dni zrobiliśmy aż 80km po górskich szlakach, zdobyliśmy Rysy, Świnicę, Kasprowy, Wielki Kopieniec, przełęcz Krzyżne, Zawrat, pospaliśmy w schroniskach i było świetnie :)

Teraz w góry ruszymy dopiero zimą. Nie będą to Tatry. 
Na fali tatar!

2 komentarze :

  1. Echhh, łza się w oku kręci jak się to czyta. Przejście Świnica-Zawrat z tego co wiem zalicza się do Orlej Perci. Jak na moje, trudności na tym odcinku bardzo podobne jak w dalszej Orlej. Chociaż tak jak już Ci Szogun kiedyś mówiłem, najciekawszy odcinek Orlej to Kozia Przełęcz - Kozi Wierch. No i musisz spróbować wiszącej drabinki nad Kozią, tylko ją trzeba pokonywać idąc od Zawratu, żeby był klimat, a nie wiem jak tam teraz jest z tym ruchem jednokierunkowym.

    Bumelant

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets