poniedziałek, 3 września 2012

Eurotrip 2012: stay hungry, stay foolish - spanie na dziko i za friko


Czas na kolejną porcję naszych autostopowych wrażeń z ostatniej podróży. Dziś bierzemy na ruszt równie ciekawy temat co ostatnio. Tym razem będzie o noclegach podczas podróży, o tym gdzie się śpi, jak czy można się wyspać, czy w nocy jest zimno, czy gryzą robaki, czy ma się koszmary czy smacznie lula do rana i takie tam. Czyli ogólnie o spaniu. Temat chyba ciekawy, nikt podczas czytania raczej zasnąć nie powinien!


Z noclegami to jest tak, że zawsze rzeczą absolutnie niezbędną, wydawał mi się do tej pory namiot. Spanie na dziko to ekstra sprawa, ale na ogół warto mieć dach nad głową (chociażby taki materiałowy). Z wiadomych względów, czasem może nam lunąć w środku nocy deszcz na głowy, no i chroni nas przed komarami i innymi krwiożerczymi insektami. A poza tym zawsze można poczuć się nieco bardziej komfortowo w swoim ślimaczym domku. Drugą absolutnie niezbędną rzeczą wydawał się być śpiwór. Bo czymś trzeba się owinąć. Nigdy nie braliśmy swojej ulubionej poduchy czy tam misia do spania i innych takich gadżetów, śpiwór zawsze starczał. I trzecia taka rzecz, ale już nie taka niezbędna a raczej bardziej już taka dla wygodnickich to oczywiście karimata, która fajnie potrafi grzać w tyłek w zimne noce.

Do tych wyżej wymienionych musimy znaleźć jeszcze odpowiednie miejsce do spania czy tam rozbicia namiotu. A o to czasem ciężko. Kiedyś tam spaliśmy z Kosą pod mostem bez niczego i jeszcze padało, kiedyś w opuszczonej jednostce wojskowej w Niemczech (słynne krzyki Kosy "Dżeki Niemcy idą! Niemcy!"), albo w krzakach jakichś czy w parku w mieście. Hah i na placu zabaw kiedyś się spało, ale niewygodnie tam było. Czyli miejscówy są przeróżne i czasem po prostu już nie chce szukać ci się odpowiedniego miejsca i rzucasz się byle gdzie, w centrum miasta. I jakoś się śpi.

Te trzy rzeczy, o których wcześniej wspomniałem po naszym ostatnim stopie trzeba nieco zweryfikować.

Przed wyjazdem kupiłem specjalnie namiot. Wcześniej mieliśmy wormsowy, 4 osobowy. Spisywał się super i był mega wielki to też spało się w nim niczym w łożu małżeńskim. Ale ciężki był to też tym razem zdecydowaliśmy się na dwójkę. Jak się później okazało, nosiłem go cały czas w plecaku prawie że niepotrzebnie bo tym razem namiot mało co nam się przydał. Bo w namiocie spaliśmy mało co. Wymienię te noce, które spędziliśmy w namiocie:


  • W namiocie przy stacji benzynowej w Kostrzyniu (zagadaliśmy ludzi ze stacji i nie było żadnych problemów, bardzo mili byli)


  • Druga noc w namiocie była genialna z naszej strony. Zaraz po tym jak pożegnaliśmy się z szalonym Elvisem gdzieś pod Paryżem zaczęliśmy poszukiwania miejsca na nocleg. Było już dość późno i myśleliśmy już tylko o spaniu. Beata siedziała i opatrywała swoje skaleczone ałała! kolano (spirytus od Elvisa!), a ja poszedłem na zwiady. I wyhaczyłem piękną miejscówę! Wielką polanę z idealnie równo ściętą trawką. Ciche i spokojne miejsce, wymarzone wręcz na nocleg. Szybko ściągnąłem tam Beatę, która stwierdziła, że faktycznie jest pięknie! Wygląda to jak pole golfowe! Spaliśmy jak gucio:) A rano obudził nas dźwięk jakiejś  małej czterokołowej popierdółki na co Beata syknęła tylko "oł siet!" Po chwili pukanie do namiotu. Otwieram. Tam taki śmieszny koleś, minę miał taką ni to zmieszaną, zaskoczoną ni to śmiechowo-wesołą. I mówi do nas jak do debili jakichś - Nie możecie tutaj spać. To jest pole golfowe:) i układa przy tym ręce jak do snu:) A my na to: eee serio? eee aa yy no niemożliwe! A to zaraz zmykamy wtedy! Koleś tylko się z nas trochę pośmiał i nie robił absolutnie żadnych problemów! Zero nieprzyjemności, śmiechu co nie miara. Po chwili już się pakowaliśmy i po dokładniejszym rozejrzeniu stwierdziliśmy iż faktycznie jest to pole golfowe, nawet dziurki do piłek były. haha
Jakiś eeeee namiot na ósmym dołku!

  • Na rondzie w mieście Montargis. Francuzi zbudowali u siebie chyba z miliard rond to trzeba to było jakoś sprytnie wykorzystać. Długo tam nie spaliśmy bo kładliśmy się późno (i tam jeszcze padało i zimno było łeee, najmniej przyjemna noc to była), a wstaliśmy szybko żeby łapać stopa... właśnie na tym rondzie. Nawet nas tam chyba widać nie było tak się tam zakamuflowaliśmy. Ale miejscówa całkiem ciekawa trzeba przyznać.
A co to za zając tam w środku siedzi?

  • Stacja benzynowa jakieś 40-50km od Marsylii. Rano obudziły nas jakieś bzyczące hrhrhrh szerszenie. Zbudziły by umarłego takie były głośne! Nikogo nie pytaliśmy o pozwolenie na nocleg. Stacja była wielka, rozbiliśmy się nieco na uboczu nikomu nie przeszkadzając. Fajnie się wyspaliśmy chociaż było bardzo ciepło nad ranem. 

  • Kawałek przy stacji benzynowej gdzieś pod Grazem. To już jak wracaliśmy i nawet z lekka chłodno było.  Poszliśmy kawałek za stację bo tam roiło się od podejrzanych typów. Pełno rumunów jakichś i cyganów co też tam spali przy swoich samochodach na ziemii i to z dziećmi jeszcze. Nie żebyśmy mieli coś do rumunów i cyganów, ale wiecie oni kradną, a my chcieliśmy wrócić cali. Żart to był taki:) W każdym razie średnio ciekawie tam było więc poszliśmy na skraj lasku i pola kukurydzianego i fajnie się wyspaliśmy w namiocie. 

  • I był jeszcze jeden ekstra nocleg w namiocie ale o tym za chwilkę.


I to by było tyle jeśli chodzi o noclegi w namiocie! To ja targałem ciągle ze sobą te 3,5kg tylko po to żeby spać w namiocie zaledwie 6 razy! To bez namiotu też byśmy dali radę bez problemu. 

Trzy razy podczas naszej podróży spaliśmy pod chmurką. W śpiworach. A nie, raz bez śpiworów. Na campingu w Margherze (miasto w pobliżu Wenecji). Wkręciliśmy się tam jakby nigdy nic, do dyspozycji nawet basen mieliśmy, i spaliśmy tam sobie na takich ławkach. Ale nie dużo bo tam było głośno (na wskutek dawkowania alkoholu przez campingowców i ogólnie strasznie śmiechowo tam było). Poznaliśmy w tamtą noc pewną angielkę (mamy od niej zaproszenie do Anglii nawet) i wszyscy śmieliśmy się z pewnego francuza, który jęczał i pokładał się ze śmiechu krzycząc ciągle muczaczo! muczaczo! Mówię wam, strażnicy mają tam z nimi bardzo ciekawie i na pewno się nie nudzą. No i tam sobie spaliśmy trochę, ale nie dużo bo dużo w nocy się działo. 

Muczaczo!
Pozostałe dwie noce pod chmurką spędziliśmy w śpiworach. Pierwszą noc spaliśmy w St. Maxime, zaraz obok St.Tropez. Na plaży, na takich wielkich kamieniach. Mówili nam potem, ahh to musiało być romantyczne. Może tak, ale spaliśmy jak borsuki. I fajny widok mieliśmy na St. Tropez i statki. A rano zaliczyliśmy kąpiel w morzu. Ekstra miejsce. Byliśmy potem wdzięczni ogrodnikowi, który nas tam przywiózł (a specjalnie zboczył z trasy żeby nas tam zawieźć!). 

Każdy może znaleźć kamień do spania idealny dla siebie!
No i jeden nocleg całkowicie na dziko zaliczyliśmy w Monako. Tam to była trochę wtopa z naszej strony. Łaziliśmy pół nocy po Monako i zwiedzaliśmy aż w końcu nas zmorzyło. Wyczailiśmy więc najpierw ławki, ale były niewygodne. Potem znaleźliśmy taką małą scenę. A pod tą sceną spoko miejsce na spanie i bycie niewidzialnym. Skorzystaliśmy. To było przy największym porcie w Monako, zaraz w samym centrum dyskotek i kasyn więc w nocy było głośno i średnio się wyspaliśmy. Beata potem odsypiała jeszcze w dzień na ławce, a ja kręciłem się po Monako i szukałem tego słynnego stadionu. Żałowaliśmy wtedy, że nie spaliśmy na dworcu. Rano znaleźliśmy wreszcie dworzec i był superancki! Kilka ludzi tam spało i wyglądali na zadowolonych. A my to na ulicy jak takie pateraki. Aleeeee co tam. I tak fajnie było.

Niedzielny wschód słońca nad Monako.
Tutaj zaraz obok spędziliśmy noc.
Okej czyli wychodzi nam jak na razie 9 nocy. 6 w namiocie i 3 pod chmurką. A w podróży byliśmy razem 16 dni. Reszta noclegów to były prawdziwie luksusowe, niespodziewane i najbardziej niesamowite noclegi podczas tej podróży.

Pozostałe noce spędziliśmy bowiem u ludzi, których napotkaliśmy na swojej drodze. Ludzie ci byli po prostu niesamowici. Przyjaźni, wielkoduszni i każdy z nich ugościł nas po królewsku. 

Pierwszy był Darek - kierowca tira z Warszawy. Przejechaliśmy z nim jakieś chyba z tysiąc kilosów, a jedną noc na granicy Hol-Niemieckiej spędziliśmy u niego w tirze. On spał u góry. My na dole. Wieczór był bardzo miły, Darek częstował nas czym kuchnia bogata, w szczególności zaś browarami. Oglądaliśmy sobie filmy na lapku do późnej nocy. Darek chciał wstać szybko rano, a tymczasem spaliśmy chyba do 11. A co tam. Potem jeszcze jeden tirowiec zapraszał nas do siebie na noc. Pisałem o tym w poprzedniej autostopowej relacji. Ale nie skorzystaliśmy. 

Sen myśliciela. Śpię więc myślę.
A no i jeszcze jedną noc spędziliśmy w busie dostawczym już na sam koniec. Wziął nas taki pewien Marek (8 lat na czacie wp jak sam podkreślał) i jechaliśmy z nim pół dnia i całą noc. Więc też tam sobie co nieco spaliśmy.

Genialny nocleg udało nam się zaliczyć w Marsylii. Siedzieliśmy sobie tam na schodach. Obok nas dosiadł się taki brodaty, młody rudzielec z wielkim plecakiem. Stylowo podobny do nas. No to zagadaliśmy. Też na stopa przybył. Nawiązała się rozmowa, do której po chwili przyłączył się pewien francuz siedzący kawałeczek od nas. Rozmowa się przedłużała i trwałaaaa a nam rozmawiało się coraz fajniej. Dołączył się też jakiś brodaty, stary dziadek artysta (oczywiście z flachą w ręku). A już na sam koniec pewien marokańczyk rowerzysta, którego dzień wcześniej poznał Robert (to ten brodaty, Niemiec). Zrobiło się bardzo multikulturowo! Po jakimś czasie od Hugo (tego francuza) padły dwie propozycje. Najpierw propozycja noclegu w mieszkaniu które remontuje nieopodal. Wszyscy z radością przystaliśmy. Potem propozycja pracy u Hugo w tym mieszkaniu. Robert i Slim skorzystali, my chcieliśmy nazajutrz ruszyć dalej. 
I tak oto zaliczyliśmy rewelacyjny nocleg w remontowanym mieszkaniu, w pięknej kamienicy, 5min od centrum Marsylii, w arabskiej dzielnicy zwanej Rue des Arts czy coś takiego. Nawet swój oddzielny pokój dostaliśmy!

O na tej ulicy właśnie
W ogóle ludzie na Lazurowym Wybrzeżu byli niezwykle przyjacielscy. Drugiego tak wspaniałego człowieka poznaliśmy w miejscowości Sanary. Kręciliśmy się tam wieczorową porą po mieście. Trochę zmęczeni bo te plecaki były diabelsko ciężkie. Postanowiliśmy gdzieś je zostawić. W którejś z krętych uliczek tego miasta 
znaleźliśmy szyld z napisem "piercing". Ooo no to uderzamy tam z pytaniem czy możemy chociaż na godzinkę zostawić plecaki bo są ciężkie. Po dwóch minutach rozmowy właściciel tego salonu proponuje nam nocleg w jego mieszkaniu. Tak po prostu! A nawet się nie rozgadaliśmy dobrze! 
Xavier chciał tylko skserować mój dowód (tak w razie W, wiadomo po 2min rozmowy nie znaliśmy się dość dobrze). Następnie zostawiliśmy plecaki, poszliśmy zwiedzać. Wróciliśmy i razem z Xavierem i jego 4-letnim synkiem poszliśmy do ich mieszkania. 
Koleś miał tam niezły bajzel, mały też tam trochę rozrabiał ale Xavier ugościł nas po królewsku. Było jedzonko, skorzystaliśmy z prysznica, posprzątali tam nawet i w ogóle było ogromnie miło. Siedzieliśmy do późnej nocy i rozmawialiśmy. Mocno się tam zakumplowaliśmy wtedy. I też mieliśmy swój pokój i fajną wygodną kanapę do dyspozycji. Ekstra!

Ten bajzel w pokoju to nie nasza sprawka
Dwie niewiarygodnie cudowne noce udało nam się spędzić dzięki naszemu największemu dobroczyńcowi tej podróży - Peterowi z Turynu. Peter zabrał nas z Menton koło Monako i następnie po kilku różnych akcjach w końcu wylądowaliśmy u jego rodziców w ogródku. Miejsce to, cała ta okolica w ogóle było po prostu cudowne. Jak z obrazka. Czuliśmy się jak w jakimś zaczarowanym filmie. Tam spaliśmy sobie w ogródku, w namiocie. Taki malutki przepiękny ogródek z jeszcze bardziej przepięknym widokiem na morze i góry. Jedzonko i prysznic do naszej dyspozycji. Ja chyba nigdy nie zapomnę widoku ojca Petera kiedy to był ubrany w taką wielką, długą nocną koszule i czapkę do spania. haha.

Widok był tak incredible! że aż szkoda było mrugać
Następną noc oferował nam również Peter, tym razem w Turynie bo właśnie tam nas zabrał. Do dyspozycji mieliśmy jego mieszkanie, praktycznie w samym centrum Turynu. Rewelacja. RE-WE-LA-CJA! I tradycyjnie już w ofercie było jedzonko, mycie jak i również internet, telefon i inne bajery ale o tym kiedy indziej będzie okazja poopowiadać.

I jeszcze jeden nocleg, który zaliczyliśmy u kogoś. W Słowacji, już prawie na sam koniec wzięła nas taka dwójka Tana i Palo. Było już ciemno więc spytali "no chyba że u nas chcecie spać" Bez wahania się zgodziliśmy. Ale nocleg był to raczej niedługi bo przez pół nocy włóczyliśmy się z nimi po pubach słowackich. Wesoło było. Oprócz tego była też kolacyjka razem z nimi, śniadanko, jedzonko na drogę, popitka, prysznic. Full wypas tradycyjnie! 

I tyle sobie z nami pogadali:)
I to już prawie wszystko. Prawie bo warto jeszcze wspomnieć o tym ile to czasu przespaliśmy jadąc z ludźmi w samochodach! Łohohoho! Czasami było tak, że wsiadaliśmy i bzzzzzz... śpimy:) i tyle sobie z nami pogadali. Nie wiem ale jakoś ta jazda usypiała nas, poza tym działo się tyle, że każdą dobrą okazję przeznaczaliśmy na spanie. Wesoło było z pewnym Niemcem gdzie Beata non stop budziła się i zasypiała znowu, a on tylko komentował to w ten sposób "ouuu she's gone:)" 

Ogólnie to podczas podróży dzieje się tyle i wszystko jest tak wspaniałe, że czasem aż szkoda tracić czas na spanie. Ale jeśli miejscówy do spania są tak świetne jak było to tym razem  to i spanie wspomina się z uśmiechem na twarzy. 

Odlooooooooot

No to dobranoc. Ja idę spać. Tym razem w łóżku, u mnie.
  


0 komentarze :

Prześlij komentarz

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets