wtorek, 7 czerwca 2011

Po Lednicy

Lednica zaliczona. Było inaczej niż w zeszłym roku i to pod kilkoma względami inaczej. Ale w tamtym roku to było jednak jakoś fajniej. Zacznijmy od początku.

Już nasza tegoroczna podróż wyglądała inaczej. Wybraliśmy się w dwójkę - Beata i ja autostopem. Wyruszyliśmy dość późno bo dopiero w piątek koło godziny 16 ale liczyliśmy na to, że z boską pomocą uda nam się dotrzeć do Lednicy jeszcze tego samego dnia. No i prawie się udało, Bóg chyba na sam koniec się na nas obraził a może to przez to, że w Gnieźnie zamiast łapać stopa poszliśmy coś przekąsić. W każdym bądź razie nie dotarliśmy do wsi Imiołki (tam właśnie są Lednickie pola), a zatrzymaliśmy się w Gnieźnie. Trzeba jednak przyznać, że podróż stopem szła nam wyśmienicie i nie mieliśmy najmniejszych problemów z łapaniem samochodów. A do Gniezna dotarliśmy w dokładnie 5h co jest chyba całkiem niezłym wynikiem. Można by powiedzieć, że łapanie stopa w Polsce to sama przyjemność gdyby nie stan polskich dróg i dzikość niektórych kierowców na naszych drogach. Ale tak ogólnie to spoko.

No, a że byliśmy w bardzo dobrych nastrojach to postanowiliśmy przejść się w kierunku Imiołków. Jakoś tak po 22 ruszyliśmy drogą i było bardzo miło. Ludzie pytali czy my idziemy na rybę, jak widać wśród tubylców utarł się tutaj taki slang. My z początku myśleliśmy, że chodzi im o jakąś smażalnie ryb a przecież byliśmy już po kolacji. Ale przecież ryba to symbol Lednicy. Także ogólnie to było miło, droga była prosta, rozmyte niebo zlewało się ze światłami domostw, które ukryte były gdzieś daleko pośród pól, które otaczały nas z każdej strony. Cisza, spokój i gorące powiewy powietrza. Bardzo miło. Ale po jakimś czasie odechciało nam się marszu to też walneliśmy się na jakieś pola i usneliśmy.

Rano, zaraz po pobudce przyszedł rolnik i wydzierał się na nas, że na jego polu śpimy. I od bezbożników nas wyzywał gdzie my przecież tego samego dnia szliśmy na spotkanie młodzieży chrześcijańskiej. Wielkie mi rzeczy spać na polu, no ale co tam trochę się powydzierał i odjechał rozklekotanym składakiem monitorować resztę swoich włości.

A nam jakoś nie bardzo chciało się iść. Było jakoś tak koło 8 rano, a Słońce już teraz paliło jak na równiku. Stwierdziliśmy więc, że skoro przejechaliśmy tutaj 240km stopem to i to ostatnie 10km powinniśmy dać radę zrobić stopem. I słowo ciałem się stało można powiedzieć bo po kilku chwilach zatrzymał nam się autobus z całą ekipą jadącą na Lednicę. Nie wzięli nas jednak bez powodu bo ledwo gdy weszliśmy do autobusu tamtejszy ksiądz spytał się mnie czy... nie wiem jak dojechać na Lednicę. Zostaliśmy więc na krótki moment najemnikami GPS. W pewnym momencie jednak autobusy nie mogły jechać dalej więc wysiedliśmy i dalej jakieś może dwa kilometry poszliśmy pieszo.

Tak, wreszcie dotarliśmy na pola Lednickie, po których tego dnia stąpało jakieś 100 tys osób z całej polski. Pola nad którymi tego dnia unosił się drapiący w nozdrza kurz ale i również atmosfera wielkiego wydarzenia. A wszystko to skąpane w rażącym Słońcu. Wiadomo było, że słońce tego dnia da popalić.

Potem znaleźliśmy dla siebie skrawek ziemii gdzie mogliśmy czekać na rozpoczęcie. A że do rozpoczęcia był jeszcze szmat czasu toteż pokręciliśmy się po tej wielkiej przestrzeni pól dzisiaj tak mocno tętniącej życiem w każdym jej zakamarku. A to gdzieś były jakieś modlitwy, a to księża słuchali spowiedzi, a to gdzieś była wystawa o Janie Pawle II, to ktoś grał na djembach, gdzie indziej ktoś tańczył, ktoś leżał a jeszcze ktoś inny się modlił. Wszędzie coś się działo. Kręciliśmy się tak ale wszystko było nam już znane z roku poprzedniego, nic nas nie zaskoczyło. Dlatego chyba w tamtym roku było jednak fajniej - bo wszystko było nowe i nieznane. Tak jak nieznane są wyroki boskie.

Słońce niemiłosiernie dawało się we znaki. Spora część osób chowała się pod foliami NRC czy jak się to tam nazywa żeby nie stać się skwarkami. Ale i tak to chyba na nie wiele się zdało bo wiele osób spod tych folii wyglądało jak smażone czy pieczone kurczaki. Każdy tak spieczony, że bardziej przypominało to w pewnym momencie zjazd czerwonoskórych potomków siuksów niż katolickie spotkanie. Gdzieniegdzie można było schronić się w cieniu ale było go niewiele. My po jakimś czasie udaliśmy się do sektoru, w którym KDH pełniło swoją ratowniczą służbę. Zostaliśmy przez nich przyjęci po Bożemu - dostaliśmy schronienie (nawet chłodne), coś na ząb i do popicia za im dziękujemy. W międzyczasie był różaniec, jakieś przemówienia, procesje i nie pamiętam co jeszcze. Działo się sporo. Mniej niż w roku poprzednim było jednak śpiewów i tańców, a szkoda bo to jedna z najlepszych części tego wydarzenia.

Pod wieczór zrobiło się nieco chłodniej. Wreszcie było nieco przyjemniej i wszyscy odetchnęli z ulgą. Ale nie był to jeszcze koniec Lednicy - teraz był czas na mszę świętą podczas, której na polach lednickich rozbłysło tysiące płomieni ze świec, które były rozdawane. Tysiące światełek, a każde światełko trzymane w rękach młodego człowieka, który teraz wspólnie modli się z innymi ludźmi, pełnymi radości i uśmiechu. Jest to magiczny i wzruszający widok. Dla tych tylko kilku chwil warto tam być i poczuć to coś. Może to teraz zabrzmi jak słowa starego dziadka ale widok tylu młodych ludzi, razem modlących się, zjednoczonych i radosnych jest niezwykle budujący i poruszający. To jest coś po co jedzie się na Lednicę.

W czasie mszy była oczywiście komunia i chyba z godzinę czekałem aż ją przyjmę. Z tym to akurat była trochę klapa bo najpierw chodzili księża, którym zabrakło opłatków. My z kuzynem chodziliśmy z miejsca na miejsce ale na nas już zabrakło. Potem niby w jakimś namiocie można było otrzymać komunie. Staliśmy tam z pół godziny i dalej nic. Wróciliśmy do swojego sektoru i wtedy powiedzieli, że już teraz można w tym namiocie przyjąć komunie. Do trzech razy sztuka, poszliśmy i w końcu się udało.

Potem wiele ekip zaczęło się już zbierać do domu. Spora część oczywiście zostaje żeby przejść przez rybę. My też chcieliśmy w tym roku przejść ale byliśmy tak wszystkim zmęczeni i pojawiła się szansa bardzo dogodnego powrotu do domu tak więc zrezygnowaliśmy z przejścia. Uda się innym razem. Do domu śmigaliśmy bowiem z KSMem z Czerska i tutaj dziękujemy Kai oraz temu księdzu, który zgodził się nas wziąć.

A autobusie było raczej niewygodnie a do tego zimno ale za to w Czersku byliśmy już przed 5 rano. Potem pociąg do Bytoni i marsz do domów.

Może i zeszłoroczna Lednica była lepsza ale i tak dla tych kilku magicznych chwil, o których pisałem warto tam być.

Zdjęcia z Lednicy znajdziecie tutaj.

Nakręciliśmy też trochę filmików więc może poskładamy coś z tego.

2 komentarze :

  1. byliście na Lednicy!
    razem z masą innych młodych ludzi
    z pewnością wspaniałe przeżycie
    tylko wam pozazdrościć

    OdpowiedzUsuń
  2. Lednica 2011 zaliczona! Było godnie, aczkolwiek jestem przekonana, że w przyszłym roku będzie jeszcze lepiej. Miło było się z Wami zobaczyć po długim czasie. Pozdrawiam i do zobaczenia! ;)

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets